Kolejnego dnia, tj. w poniedziałek 28 listopada Sebastian podjechał pod nasz hotel w Pereirze i zabrał nas stamtąd z całym ekwipunkiem. Udaliśmy się do miasta Santa Rosa del Cabal, słynącego z kiełbasek chorizo. Tam na głównym placu czekał na nas Gabriel mieszkający z Manizales. Gabriel posiada uprawienia, dzięki którym w jego towarzystwie mogliśmy w świetle prawa wejść na wulkan tarczowy Nevado de Santa Isabel, położony na terenie Parku Narodowego Los Nevados.
Naszym celem było schronisko Potosi położone tuż przy granicy Parku, gdzie mieliśmy spędzić najbliższą noc. Droga z Santa Rosa de Cabal do Potosi była długa i niewątpliwie ciężka dla kierowcy. Stopniowo nabierając wysokości, najpierw mijaliśmy ostatnie barwne zabudowania położone wśród lasów deszczowych, by wjechać w pas pastwisk i pól uprawnych, aż osiągnęliśmy strefę paramo. To bardzo charakterystyczny dla Kolumbii ekosystem, ale o tym zaraz... Z bardzo kamienistej i wyboistej drogi przenieśliśmy się w pewnym momencie w niesamowite błoto, kilka razy zakopując w nim auto. Nie mniej jednak, zawsze Sebastian wyprowadził je z opresji. Trochę atrakcji nie zaszkodzi :)
W końcu dotarliśmy do Potosi. Jak na złość, okoliczne góry spowite zostały mgłą. W Potosi zjedliśmy lunch, po którym wraz z Eduardo i Gabrielem mieliśmy wybrać się na aklimatyzacyjny spacer, celem przekroczenia pułapu 4000 m n.p.m. przed jutrzejszym atakiem szczytowym. Gdy rejestrowaliśmy się przy wejściu do Parku, zaczął padać deszcz... Nie ma to jak szczęście! Oczywiście i tak czy siak ruszyliśmy przed siebie.
Park Narodowy Los Nevados obejmuje obszar 583 km², a jego głównym celem jest ochrona paramo oraz jednych z nielicznych lodowców znajdujących się w tej strefie klimatycznej. Ok. 80% paramo występujących na świecie leży na terytorium Kolumbii. Choć krajobraz paramo może z pozoru przypominać coś na kształt sawanny i zdawać się suchym terenem, w rzeczywistości ekosystem ten stanowi ogromny rezerwuar wody. W Kolumbii okres suchy i deszczowy nie jest tak mocno zaznaczony jak np. w Meksyku, generalnie opady występują przez cały rok z różnym natężeniem. Roślinność paramo przystosowana jest do ciągłego gromadzenia wody, umożliwia jej sprawną retencję. Gleby paramo są niezwykle żyzne, przez co trzeba chronić je przed nadmierną migracją rolnictwa.
Przyroda w równowadze - po drodze spotkaliśmy mnóstwo królików, ale także ptaków drapieżnych.
Jedna z roślin typowych dla paramo - idealnie spełnia swoją funkcję gromadzenia wody, chłonąc ją niczym gąbka.
W pewnym momencie maszerując dobrze przygotowaną drogą przekroczyliśmy pułap ponad 4000 m n.p.m., by następnie zejść nieco niżej do punktu widokowego. Po prawej stronie podziwialiśmy jezioro Otun, zaś po lewej - zza chmur wyłoniła się nasza upragniona Nevado de Santa Isabel (a w zasadzie jej część). Z racji bycia wulkanem tarczowym, Santa Isabel posiada kilka wierzchołków, jej sylwetka jest bardziej "rozlana". Wulkan jest obecnie nieczynny. Wierzchołki przykrywa lodowiec, który topnieje w zastraszającym tempie, zresztą tak jak wszystkie lodowce w Kolumbii. To jedne z ostatnich szans, by móc się nimi cieszyć.
Przy tym punkcie widokowym zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek, chłonąc otaczający nas krajobraz. Z plecaka wyjęłam niedawno zakupioną w biokredens.pl czekoladę Zottera z dość nowej kolekcji Nashido. Każde Nashido składa się z ośmiu czekoladek pakowanych osobno. Chłopaki z foodieshop24.pl namówili mnie, aby spróbować choćby jeden wariant z tej serii. Wybrałam czekoladę mleczną o 40% zawartości kakao, nadziewaną kremem truskawkowo-limonkowym. Kupiłam ją z myślą o górach. Teraz cieszyłam się, że ją mam, bowiem naprawdę łatwo jest się nią podzielić - w przeciwieństwie do klasycznych Handscooped. Jest tak nawet pomimo faktu, iż osiem małych tabliczek waży łącznie jedynie 60 g, czyli mniej niż Handscooped.
Każda maleńka tabliczka jest zdobiona, co wygląda elegancko. Niestety po przełamaniu maleństwa zauważyłam, że warstwa czekolady nie jest zbyt gruba. Zresztą, przy takich gabarytach raczej ciężko byłoby to osiągnąć. Ważne, że znaczna część czekolady znalazła się po bokach tabliczki, co wpływa na jej wzmocnienie i zapobiega "ucieczce" nadzienia. Samo nadzienie okazało się być dość maziste, ale zupełnie nie lejące. Było jednolite i bardzo miękkie, akurat w tym wariancie przybierając apetyczny kolor truskawek wymieszanych z odrobiną śmietany. Zdjęcie tego nie oddaje, ale niestety takie są uroki pospiesznego strzelania fotek w terenie.
W Nashido Erdbeer Limette mleczna czekolada była bardzo delikatna, aż do przesady. W zasadzie gdyby nie smakowitość nadzienia, jedzona w ciemno nie kojarzyłaby mi się z Zotterem. W tak małym formacie w towarzystwie charakternego wnętrza czekolada niewiele potrafi zdziałać, zwłaszcza, gdy zawiera w sobie jedynie 40% kakao. To naprawdę bardzo łagodna, klasycznie słodka mleczna czekolada.
Nadzienie natomiast emanuje soczystością. Truskawki jak zwykle w wykonaniu Zottera wypadają bardzo autentycznie, słodko i rześko. Przybrane w formę mlecznego musu w pełni prezentują swoje walory. Kropkę nad i stawia koncentrat limonkowy, który wzbogaca nadzienie o cytrusowy posmak, aromatyczny w sposób typowy dla limonki. Muszę przyznać, że w takiej formie truskawka i limonka bardzo do siebie pasują.
Nie sięgnę ponownie po serię Nashido. Choć czekoladki były smaczne, to jednak o wiele bardziej wolalałbym spróbować połączenia truskawki z limonką w wariancie Handscooped, gdzie mleczna kuwertura też miałaby coś do powiedzenia.
Nie sięgnę ponownie po serię Nashido. Choć czekoladki były smaczne, to jednak o wiele bardziej wolalałbym spróbować połączenia truskawki z limonką w wariancie Handscooped, gdzie mleczna kuwertura też miałaby coś do powiedzenia.
Orły towarzyszyły nam niemal na każdym kroku. Piękne doświadczenie.
Po powrocie do Potosi wypoczywaliśmy. Uszykowaliśmy wszystko na nocne wyjście w trasę. Po osiemnastej wszyscy wspólnie zjedliśmy kolację przygotowaną przez przemiłych, gościnnych gospodarzy. Dość wcześnie udaliśmy się spać - czekała nas pobudka o drugiej w nocy.
Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, syrop cukru inwertowanego, truskawki, koncentrat limonkowy, koncentrat truskawkowy, suszone truskawki, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, sól, pełny cukier trzcinowy, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), wanilia.
Masa kakaowa min. 40%.
Masa netto: 60 g (8 batoników).
Wartość energetyczna w 100 g: 510 kcal.
BTW: 4,6/33/48
Nigdy nie pokusiłam się o wersję Nashido,ale jakoś po tej recenzji nie czuję nawet przymusu.Raczej wolałabym również jak Ty wersję tego wariantu w formie Handscooped. :>
OdpowiedzUsuńMoże się doczekamy :)
UsuńSzkoda, że w tej czekoladzie całą robotę robi nadzienie. Jednak ważne, że jest ono dobre, bo połączenie truskawki z limonką oczywiste nie jest i mogło tu dojść do zgrzytów. Niemniej brzmi to fajnie soczysta truskawka i orzeźwiająca limonka. Do tego otulenie czekoladową słodyczą. Może mało charakternie, ale kubki smakowe zaspokojone. :-)
OdpowiedzUsuńW wersji Handscooped ten zestaw smakowy musiałby być oszałamiający.
UsuńCzekałem na jakąś recenzję Nashido, ale ten format trochę rozczarowuje. Może jest to dobre, żeby częstować znajomych, ale dla siebie wolę Handscooped.
OdpowiedzUsuńJa też! Nic nie przebije Handscooped.
UsuńFajnie zapakowane kosteczki:) ,czekolada sympatyczna:)
OdpowiedzUsuńJednak wolę klasyczne Handscooped.
UsuńO tak, zdecydowanie też wolę czekolady, a nie maluśkie czekoladki! :D
UsuńDla nas musi być dużo i duże :D Ale przede wszystkim dobre!
UsuńPodróże i czekolada to świetne połączenie :)
OdpowiedzUsuńNajlepsze!
UsuńKurde, już widzę mnie próbującą wykopać się z tego błocka. :>
OdpowiedzUsuńA widoki górskie... piękne! W dodatku pogoda w takim mrocznym klimacie, cudo. A zawsze jak patrzę na lodowce (czy to na Alasce, jak byłam, czy na zdjęciach), to ogarnia mnie taki żal. Przecież one na całym świecie, gdzie tylko są, to tak szybko się topią. Szkoda, aczkolwiek ochłodzenia klimatu bym nie chciała.
Ja na razie na tę czekoladę (czekoladki?) się nie zdecydowałam, bo chłopaki mi odpisały, że tylko prostszy smak na próbę wzięli, a mnie chyba (jak już) to te bardziej "pokrętne" ciekawiłyby. Aczkolwiek obecnie i limonka-truskawka kusi. Znaczy, właśnie: kusi samo połączenie, nie te czekoladki. Tym bardziej, że tutaj ta czekolada taka uładzona. Nie, nie. Na razie sobie daruję. W odległej przyszłości może coś tam. Chociaż nie ten wariant.
Ja bym nie dała rady. Nie ma bata. Za to obserwowanie Sebastiana walczącego z autem było dla mnie czystą przyjemnością ;).
UsuńNajgorzej jest właśnie w ostatnimi lodowcami w okolicach równika. Wkrótce w ogóle może ich zabraknąć, a stanowią tak piękny kontrast do paramo i tropikalnych lasów.
Nie wiem, oni już chyba nie będą zamawiać Nashido?