poniedziałek, 14 grudnia 2015

Domori Morogoro Tanzania ciemna 70%



Odkrywając świat tabliczek single-origin od Domori pozostajemy na afrykańskim kontynencie. Z madagaskarskiej doliny Sambirano przenosimy się Tanzanii. Ściślej - trafiamy do regionu Morogoro, położonego wśród gór Uluguru. Ziarna kakao pochodzące właśnie stamtąd zostały wybrane przez włoskiego mistrza czekolady Gianluca Franzoni do stworzenia tanzańskiej Domori.

Tanzania nie jest popularnym krajem pochodzenia ziaren (za Sekretami Czekolady - procentowy udział Tanzanii w światowej produkcji kakao wynosi 0,18%), jednakże poza Domori jest parę firm, które pokusiły się o wypuszczenie tanzańskich single-origin (np. Pralus, Lake Champlain, Askinosie). Muszę przyznać, że po degustacji interpretacji tanzańskiego kakao według Franzoni, nabrałam wielkiej ochoty na porównanie podobnej jednorodnej czekolady innej marki, najlepiej również z regionu Morogoro. Wszystko przede mną...




Tymczasem skupmy się na tym kawałku Tanzanii, którym mogłam rozkoszować się dzięki Sekretom Czekolady (Domori nadal do kupienia w ich sklepie!). 50-gramowa tabliczka wyjęta z jak zwykle niesamowicie eleganckiego opakowania urzeka wyjątkową, ciemnobrunatną barwą z granatowo-fioletowymi refleksami (przynajmniej takie wrażenie odniosłam). Tafla czekolady jest tak gładka, iż można się w niej przeglądać niczym w lustrze. Także dzięki temu niecodziennemu widokowi upewniamy się, iż Domori dopieszcza swoje czekolady do granic możliwości.

Zapach Morogoro totalnie mnie zachwycił. Najpierw w nozdrzach pojawia się pewna przyprawowa pikantność, która za chwilę przemienia się w lekki i rześki bukiet kwiatów. Pojawia się delikatny kawowy karmel, a następnie brzoskwinie oraz kandyzowane wiśnie. Aromat jest bardzo bogaty i dynamiczny, unoszący się wysoko do góry wzdłuż zboczy Uruguru, wręcz eksplodujący do nieba! Zaświdrował mi w nosie tak, że aż zakręciło mi się w głowie. Podekscytowana sięgnęłam po pierwszy kęs i...



Hmm, zrobiło się dziwnie. Po pierwsze - tabliczka łamie się miękko tak, jakby była zawilgocona. W smaku owo odczucie wilgoci towarzyszy nam również, i to już od pierwszej chwili. W momencie, gdy do gry dołączamy kubki smakowe - eksplodujący w górę zapach opada zszokowany w wilgotnej ciężkiej mgle. Czekolada w ekspresowym tempie zaczyna zalepiać, coraz mocniej i mocniej. Najpierw owe zalepianie kojarzy się z bardzo dobrą kawową esencją, syropem wręcz - ale początkowo wyzutym z jakiejkolwiek goryczki oraz ściągania. Zalepianie tworzy w buzi miękki film, otacza podniebienie delikatną mleczno-kawową słodyczą. Pomimo tej iluzji subtelności jest tutaj bardzo masywnie, smoliście, kleiście, błotniście. Gdy w ustach stworzy się już naprawdę solidne bagno, zaczynam dostrzegać poszczególne nuty smakowe.

Przede wszystkim jest tu całe mnóstwo nut ciemnego lasu, co niebywale kłóci mi się z żywym, energetycznym zapachem czekolady. Smak jednak ewidentnie kojarzy się z torfem. Pojawia się subtelna ziemista kwaśność i gliniasto-kawowa goryczka, jednak paradoksalnie nad tym wszystkim króluje gęsta słodycz. Jest w niej coś przytłumionego, błotniście rozmazanego - co tym bardziej sprowadza do parteru wrażenia zapachowe. Smak przepełniony jest mokrą ziemią i lekko zbutwiałym mchem, przez co staje się stateczny, trzymający się w dolnym pułapie, zupełnie nie tak szalony jak zapach.



Przedzierając się przez błoto w mrocznym lesie docieramy do miejsca, gdzie promienie słońca próbują przebijać się przez wilgotną gęstwinę. Pojawia się iluzja gruszkowej nalewki, scukrzonych elementów gruszkowego miąższu i bardzo dojrzałych, przejrzałych wręcz brzoskwiń (a może mango?). Wrażeniu temu towarzyszy duszna karmelowość. Po przypływie owocowości ponownie pojawia się esencjonalne espresso, tym razem ze wszystkimi swymi atrybutami goryczki, kwaśności i gęstej słodkości. Znów wszystko staje się ziemiste, fusiaste.

Pomimo tak zdawałoby się ordynarnych nut, całość sprawia wrażenie spokojnej prostoty - nie przytłacza i nie przerasta. Wszystko, co mogłoby tu przeszkadzać - zostało zrównoważone. Wyraźnie odczuwa się, że Mistrz Franzoni wycisnął z tanzańskiego kakao calutką esencję smaku, co do kropelki.



Morogoro nie rozpuszcza się w ustach tak błogo, jak wcześniej próbowana Sambirano - a jednak nadal robi to dobrze, gładko, a do tego niebywale wręcz błotniście. Choć w zapachu dusza czekolady umyka do nieba, smak okazuje się być zwalistym, przysadzistym, rozłażącym się cielskiem. Pod koniec degustacji na moment przychodzi do mnie skojarzenie piętrzącego się mocno zawilgoconego papieru. Zamiast typowej goryczki mnóstwo tu jest tajemniczego mroku. Im dalej w las, tym mocniej pojawiają się specyficzne akcenty wilgotnego dymu. Uwidacznia się również wspólny mianownik dla smaku i zapachu, a mianowicie pikantność - która tutaj przybiera postać gorącej, lejącej się lawy. Po tej erupcji przychodzi do nas słodka i gładka mleczność, która zadziwia swą łaskawością.

Po degustacji pozostaje w ustach jakby lekka cierpkość ciemnych winogron, pewna wytrawna winność. Jest ona niczym ślad po ziemistej granulkowatości, jawiąc się niby silenie się na ściąganie, którego jako takiego w tej czekoladzie nie ma. Finisz ten jest bardzo długi.



Nie mogę się nadziwić, ileż przewrotności znalazło się w tej tabliczce. Najbardziej przewrotny jest chyba fakt, że pomimo tych wszystkich skrajnych wrażeń nie była ona ani trochę przesadzona. Wszystko ułożyło się w jedną całość, którą mimo wszystko wraz z Mężem określamy jako nieprzekombinowaną, uładzoną, uspokojoną w pierwotnej dzikości. Mimo wszystko, jest w niej coś czekoladowo klasycznego.

Mając wybierać między Morogoro a Sambirano wybrałabym tą drugą, bowiem tanzańska tabliczka nie dostarczyła mi aż tak metafizycznych, orgazmicznych doznań jak madagaskarska. Nie zmienia to faktu, że zainspirowała mnie do dalszego odkrywania tanzańskiego kakao, które chyba skrywa w sobie wiele intrygujących sprzeczności...



Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 549,5 kcal.
BTW: 10,5/36,5/40,5

21 komentarzy:

  1. charlottemadness14 grudnia 2015 06:02

    Ziemistość, kwas, "bagienko" zatykające buzię, egzotyczne owoce, kwas, goryczka... I to wszystko w jednej tabliczce.
    Świetny opis, tak jak i super wrażenie zrobiła na mnie ta tabliczka.
    Na prawdę można dostać przy niej orgazmicznych doznań
    I w końcu można nacieszyć się 50g czekolady :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, orgazmiczne doznania raczej przy Sambirano ;). Tu było też pysznie, ale nie aż tak błogo.

      Usuń
  2. Oho... aż nie wiem co napisać. Chyba trzeba po prostu spróbować. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście! :D Czekam na recenzję!

      Usuń
    2. Przyznam, że nieco inaczej ją odebrałam... Smolista wilgoć i dym - jak najbardziej, nalewka - oho, aż za dużo (:P), ale owoce...? Część trafnie nazwałaś, a ja miałam z tym problem, jednak kandyzowane wiśnie...? Jakieś chyba czułam, ale nie wiem, jak smakują kandyzowane. :> Mi bardzo śliwkowa się wydała. Recenzja może jeszcze we wrześniu.

      Usuń
  3. Raczej nie potrafiłabym w niej dostrzec tylu nut smakowych, ale jak patrzę na skład, to wiem, że jest pyszna ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej, raczej... Porównałabyś sobie kilka czekolad single-origin i poczułabyś różnice :).

      Usuń
  4. Dwa składniki a tyle smaków i z czego one wynikają?:) . Wspaniale są podsumowałaś:) . Kupiłam tą Lindt z acai i jeżyną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wynikają z miejsca pochodzenia kakao i jego konkretnej odmiany, a także ze sposobu obróbki.

      Daj znać, jak tam Lindt!

      Usuń
  5. My chyba jednak też chętniej zdecydowałybyśmy się na tą tabliczkę z Sanbirano :) Jednak każda byłaby tak naprawdę mile widziana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Domori to chyba zawsze niesamowite wrażenia. Aż trudno je oceniać od najsłabszych do najmocniejszych.

      Usuń
  6. Uwielbiam, że wydobywasz z czekolad coś więcej niż tylko jeden smak, zapach itd. :D Tu, u Ciebie, w Twoich recenzjach - czekolady zyskują jakiś nowy, zupełnie nieznany wymiar. :D
    A odnośnie samej czekolady - dla mnie warta spróbowania jest każda czekolada, która zaczyna się od minimum 60-70%. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spróbuj kiedyś czekolady plantacyjnej z aromatycznej odmiany kakao i też poczujesz, że takie czekolady to zupełnie inny wymiar :).

      Usuń
  7. Te opisy takie zimisto, błotnisto leśne, bagienkowe wprawiły mnie w jakiś taki miły klimat. Skojarzyło mi się z wyprawą do lasu na grzyby co uwielbiam. Chętnie bym jej spróbowała, choć pewnie nie doceniłabym tych wszystkich dogłębnych smakowych doznań. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozkoszowałabyś się tą czekoladą. Domori to czekoladowe niebo.

      Usuń
  8. "Smak jednak ewidentnie kojarzy się z torfem." Oj to chyba nie do końca moje smaki. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, torf to tylko maleńki element całej układanki :).

      Usuń
  9. Ciągle jestem zaskoczona ile ty potrafisz wyczuć w jednej tabliczce składającej się tylko z kakao i cukru :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakoś do mnie ten mroczny i gęsty las nie przemówił, nawet mimo rozbłysków złotolicych brzoskwiń i mango, przebijającej się przez iglaste szczyty mleczności nieba. O takich klimatach zdecydowanie wolę czytać u Ciebie, z bezpiecznej odległości :)

    OdpowiedzUsuń