sobota, 19 września 2015

Orion Studentska mleczna z truskawkami, orzechami arachidowymi i galaretkami



Dziś przed Wami ostatni wpis połączony z relacją z mojego urlopu. Już czy może w końcu? Powiem szczerze, że im dalej od naszego powrotu z Armenii, tym coraz trudniej opisywało mi się spędzony tam czas. Już dawno wkręciłam się w wir obowiązków i serce mi się krajało, gdy każdego wieczora siadałam i próbowałam ubrać w słowa wakacyjne wspomnienia. Teraz wrócę do opisywania samych czekolad, na szczęście o wiele bardziej absorbujących niż te jedzone na wyjeździe. I tak aż do kolejnego wypadu w góry.

Ostatnią zabraną w podróż tabliczkę nie otworzyliśmy w Armenii, lecz w Gruzji. Wylatywaliśmy do Polski z Tbilisi, dlatego mieliśmy okazję liznąć odrobinę tego państwa. Jedynie zdjęcie zawartości opakowania zrobiłam już na lotnisku w Warszawie, ponieważ pierwsze kostki truskawkowej Studentskiej zostały skonsumowane nocą, w kiepskim oświetleniu. Oczekiwanie na odbiór bagażu w ojczyźnie było jedynym momentem na zrobienie szybkiej fotki, a także na doładowanie się resztką czekolady przed odebraniem auta z parkingu.


 
Najnowsze Studentskie z czerwoną porzeczką i jagodą pojawiły się już na moim blogu. Na koniec zostawiliśmy wersję z truskawkami. Dobrze, że nie zabrałam jej do plecaka na wyprawę w Góry Gegamskie, bo niechybnie zamieniłaby się w papkę, tak jak poprzedniczki. Aż dziw bierze, że Orion wcześniej nie pokusił się na wypuszczenie Studentskiej z truskawkami - wszak to tak popularny owoc w słodyczach (wiem, że przez wielu z Was również przez ten fakt znienawidzony).

Nad fatalnym składem Studenstkiej nie będę snuć niekończących się narzekań, bo w końcu pomimo niego nadal świadomie kupuję te tabliczki i zjadam je ze smakiem. Truskawkowa Studenstka kryje jednak w sobie pewną ciekawostkę. Po pierwsze, wyróżniające Studentską galaretki w tej wersji zawierają w sobie  koncentrat truskawkowy, a więc ewidentnie są truskawkowe. Muszę przyznać, że w smaku różnica ta jest wyczuwalna - nie są to klasyczne Studenstkie galaretki z cytrusowym zacięciem. Coś za coś - to zabawne, ale w samych czerwonych, "truskawkowych" cząstkach truskawek już nie ma. Mamy za to suszoną żurawinę i barwiący koncentrat z czarnego bzu. Truskawkowość owocowych cząstek uzyskana została tylko i wyłącznie za pomocą aromatu.

Muszę przyznać, że ta czekolada wyróżniała się na tle porzeczkowej i jagodowej koleżanki. Mleczna czekolada nadal była słodka i kiepska, jak zawsze - no i jak zawsze dziwacznie wciągająca. Koncentrat truskawkowy zawarty w galaretkach czynił je odmiennymi, ale nadal pysznymi. Bardzo lubię galaretki w Studentskich, a te tutaj miały w sobie delikatny, beztroski element. Wzbudzał we mnie jakieś miłe skojarzenia - pewnie związane z jakimś sztucznym żarciem z dzieciństwa - ale mimo wszystko było to miłe.

Owocowe cząstki były rzeczywiście bardziej żurawinowe niż truskawkowe. Może i dobrze, bo przy truskawkowych galaretkach mamy szansę na nieco urozmaicenia. Miękkie, praktycznie wcale nie gumowate - czyniły czekoladę tak przyjemnie słodko-owocową, iż moja słabość do Studentskich po raz kolejny została przypieczętowana. Oczywiście, gdy dodamy do tego podprażone orzechy arachidowe, stanowiące jak zawsze kropkę jak i, to... Eh, znów wiem, że cokolwiek by się nie działo - zawsze z chęcią będę zabierać w góry te badziewne Studentskie :).




Po opisywanych w poprzednim wpisie monastyrach czekała nas już tylko podróż autem do granicy armeńsko-gruzińskiej. Tam pożegnaliśmy się z naszym drogim Serzhem, pieszo pokonaliśmy granicę i przesiedliśmy się do gruzińskiej taksówki. Nim jednak to nastąpiło, przejeżdżaliśmy przez armeńskie miasto Alaverdi, które totalnie mnie zauroczyło swoją nietypowością i niesamowitym, post-apokaliptycznym klimatem. Możecie go poczuć na poniższych zdjęciach... Alaverdi, pomimo swego przepięknego położenia w sercu zielonych gór, jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast w Armenii. Wszystko to przez znajdującą się tam hutę miedzi. Nad wzgórzami Alaverdi unosi się smog, zaś z jednego z szczytów wystaje kopcący komin, co na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie wulkanu. Brzydota i piękno w jednym, kraina kontrastów. Gdy dodamy do tego jeszcze stare bloki mieszkalne postawione tuż na zboczu przepaści, na której to skalistej ścianie znajdują się jaskinie - otrzymujemy obraz miasta, które zapada w pamięci na zawsze. Szkoda, że tylko tamtędy przejeżdżaliśmy. Z chęcią spędziłabym tam choćby jedną dobę.

Po pożegnaniu z Serzhem i przekroczeniu granicy, taksówka zawiozła nas do samego centrum Tbilisi. Było po dwudziestej, a nasz samolot odlatywał dopiero przed piątą rano. Taksówkarz wziął nasz bagaż na przechowanie i mogliśmy zadzwonić po niego o dowolnej godzinie, aby zawiózł nas na lotnisko. Mieliśmy kilka godzin dla siebie w Tbilisi. Kilka godzin, które dało nam do zrozumienia, jak wielka przepaść istnieje między Armenią a Gruzją. W stolicy Gruzji czuliśmy się jak w europejskim mieście, oczywiście mimo wszystko z zachowaniem tamtejszej specyfiki. Na każdym kroku sklepy i lokale z winami, całe miasto przepięknie oświetlone, centrum zadbane i dopieszczone w każdym szczególe, zabytki wyeksponowane, muzyka na ulicach, imprezy... Aż trudno mi to wszystko opisać. Na dodatek piękny widok na panoramę miasta ma się na wyciągnięcie ręki - znad rzeki Kury kursuje kolejka linowa na wzgórze Sololaki, na którym to znajdują się kościół Mama Dawiti, pomnik Matki Gruzji oraz twierdza Narikala. Tbilisi nocą jest czadowe! Wiem, że pewnie jeszcze kiedyś zaznam tego miasta w dzień... Bo o ile nie mam pewności, czy do Armenii jeszcze wrócimy (choć Serzh zaprasza... a Górski Karabach kusi i czeka, Serzh z chęcią by się tam z nami wybrał - a po drodze zahaczyłoby się o monastyr Tatev) - to góry Gruzji wciąż stoją przed nami otworem, zupełnie nam jeszcze nieznane...

Po pierwszej w nocy trafiliśmy na lotnisko, gdzie musiałam się troszkę zdrzemnąć. W końcu czekający nas lot trwał tylko trzy i pół godziny, a z Warszawy musiałam bezpiecznie zawieźć nas do domu...





Skład: cukier, galaretki (cukier, syrop glukozowy, woda, koncentrat truskawkowy 6%, pektyny, kwas cytrynowy, cytrynian sodu, tłuszcze roślinne: palmowy, kokosowy; wosk karnauba, aromaty naturalne), orzechy arachidowe, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, cząstki truskawkowe (suszona żurawina, cukier, kwas cytrynowy, aromat truskawkowy, koncentrat z czarnego bzu, olej słonecznikowy), miazga kakaowa, tłuszcz palmowy, tłuszcz shea, lecytyna słonecznikowa, polirycynooleinian poliglicerolu, tłuszcz mleczny, laktoza, suszona serwatka, ekstrakt z wanilii, pasta z orzechów laskowych.
Masa kakaowa min. 27%.
Masa netto: 180 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 515 kcal.
BTW: 6,7/28,4/56,7

39 komentarzy:

  1. charlottemadness19 września 2015 05:43

    Studencka czekolada każdy wie jaka jest.Nie wiem co ona ma w sobie,że mam do niej słabość pomimo wielu niedoskonałości.Co dziwne jak już wspomniałaś, czemu nie wyprodukowali wcześniej truskawkowego wariantu :>. Przecież to taki popularny dodatek.
    Szkoda,że to już ostatnia relacja z podróży. Ciekawe opisy, przeżycia. Miło było czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze jest mieć wraz z kimś słabość do produktu, będąc przy tym w pełni świadomym jego niedoskonałości :).

      To był już po prostu koniec wyprawy... Też bym chciała, żeby była jeszcze dłuższa.

      Usuń
  2. Armenia wydaje mi się cudowna, ale na pojedynczy przyjazd tam. Jeśli zaś chodzi o Gruzję... planuję się tam wybrać w nadchodzących latach, o ile finanse pozwolą. Do gór Kaukaz w ogóle muszę się i nieco psychicznie nastawić. :P

    Tej całej wyprawy bardzo, bardzo Ci zazdroszczę! Szczególnie, gdy teraz o niej czytam, w czasie zbliżającej się zimy, czyli pory roku, w której w góry nie jeżdżę.
    A co do czekolady... Studentska z truskawkami to dla mnie... nawet nie wiem, jak to nazwać. Po prostu nie i koniec. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojedynczy wyjazd do Armenii musiałby być jeszcze choć o tydzień dłuższy, żebym czuła choć odrobinę nasycenia. Kaukaz jest na tyle rozległy i urozmaicony, że każdy znajdzie coś dla siebie. W Gruzji też mnóstwo rzeczy do odkrycia...

      My wyskoczymy jeszcze w góry na Wszystkich Świętych, a potem... musimy coś wymyślić na Boże Narodzenie, koniecznie!

      Oj tam :D. Ale paska w poczęstunku byś nie odmówiła? ;)

      Usuń
  3. Studentska - tak, truskawki - nie i tyle mam do powiedzenia w sprawie tej czekolady ;)
    Szkoda, że to ostatnia relacja z wyprawy. Polubiłą Armenię widzianą twoimi oczami. A do Gruzji chciałabym się kiedyś przelecieć, zdjęcia są zachwycające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weź przestań z tymi truskawkami! Na dobicie dedykuję Ci poniedziałkową recenzję, a co!

      Z Gruzji już blisko do Armenii, też można zahaczyć :D.

      Usuń
  4. Jak pewnie wiesz, mnie Studentska nie przekonuje, choć jadłam ostatnio kawałek zwykłej i doszłam do wniosku, że w kryzysie czekoladowym mogłabym ją polubić :P

    I szkoda, że to już ostatnia relacja z podróży - fajnie było czytać o tamtejszych miejscach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kryzysie czekoladowym to wiele rzeczy przejdzie :D. Choć u mnie już kryzys czekoladowy zazwyczaj objawia się pożądaniem czegoś o solidnej zawartości bogatego kakao.

      Cieszę się, że wyprawa się podobała :D.

      Usuń
  5. Czyli JAK JUŻ BĘDĘ KUPOWAĆ, mam brać tę, bo zawiera pierwiastek dzieciństwa? Niech będzie, lubię truskaweczki.

    A propos Armenii, w ostatnim odcinku Warsaw Shore (nie posądzam Cię o oglądanie, więc piszę) jedna dziewczyna poznała Ormianina i zastanawiały się, gdzie leży ta cała Ormiania ;) Może jakieś korki im dasz? Szukają nowych ludzi, jest casting, idź (hyhyhy).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już będziesz chciała kupić, to prawdopodobnie jej nie będzie. To limitka, no ale Studentskie limitki też się czasem powtarzają.

      O matko z córką... Jak dobrze, że nie oglądam telewizji.

      Usuń
  6. Takich dodatków w czekoladach zwykle nie lubię jednak ten koncentrat truskawek? Powiem Ci, że zaciekawiłaś mnie bardzo. Znów mam skojarzenia z dżemem, a te zawsze są na plus. :D I tak Studentskie do mnie nie przemawiają przez te dodatki jednak gdybym już miała jakąś kupić, to możliwe, że właśnie byłaby to ta.
    Żałuję, że to ostatnia relacja z podróży, te pokazywane przez Ciebie zakątki mają taką magie i klimat, który jest nie do podrobienia, a dwa ostatnie zdjęcia skwitowałam głośnym westchnięciem zazdrości... Przepiękny widok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już było takie typowe skojarzenie z słodyczami z dzieciństwa, do bólu prostymi, słodkimi i sztucznymi. Do mnie Studentskie przemawiają tylko i wyłącznie przez dodatki.

      Gdyby podróż trwała jeszcze dłużej, to i relacji byłoby więcej...

      Usuń
  7. Wczoraj kupiłam sobie dwie stdentskie - malinową i białą ze śliwkami :D Truskawkowej jeszcze w sklepie nie widziałam, ale jeśli spotkam to kupię :) Mam sentyment do tych czekoladowych tworów ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biała ze śliwkami? Na pewno? Nie słyszałam nigdy o takiej.

      Usuń
  8. Wersja z truskawkami zaciekawiła nas najmniej. Pierwszą wybrałybyśmy jagodową, drugą z porzeczkami a truskawki zostawiłybyśmy na końcu w ostateczności ;) Te galaretki w Studenckich ciekawią nas najbardziej choć normalnie to byśmy takich połączeń nie próbowały ale zawsze piszesz, że te tabliczki mają coś w sobie i same jesteśmy ciekawe czy w końcu przypadłyby nam do gustu czy też nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w wersji truskawkowej galaretki są tym ciekawsze, że truskawkowe ;). Póki nie spróbujecie to się nie przekonacie, czy utrafią w Wasze gusta.

      Usuń
  9. W takim razie gdy będę w górach to wiem, że mam jeść Studentską. W domowym zaciszu niestety jest marna w smaku :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W górach zaspokaja apetyt na słodkie, dostarcza energii, syci...

      Usuń
  10. Kiedyś jadłam tą czekoladę, ale inną wersję smakową :) Piękne są te zdjęcia nocą :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czekolada studencka nie należy do tych ulubionych więc jakoś mnie nie kusi . Wycieczki Wam zazdroszczę a zdjęcia nocą wspaniałe:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie należy do ulubionych, ale tylko w górskich/wycieczkowych warunkach :).

      Tbilisi nocą sprawiło na mnie ogromne wrażenie.

      Usuń
  12. Zdjęcia nieziemskie, jak zwykle, takie miejsca mają swój urok, zwłaszcza w połączeniu z mglistą jesienną pogodą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to akurat jeszcze była pełnia lata ;). Myślę, że Alaverdi ma urok przy każdej pogodzie...

      Usuń
  13. Kawałki truskawek, orzechów? Gdyby była jescze gorzka to byłabym w niebie. :DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorzka czekolada według Studenstkiej nie ma nawet 40% kakao, więc dużej różnicy by to nie zrobiło :).

      Usuń
  14. Nie polubiłam studenckiej... ale nie będę się zdradzać xDDD Cała ta wyprawa, to jakaś magia i jakby z marzenia sennego, stała się rzeczywistością :) A te zdjęcia, magia ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę, że mogłaś nie polubić. To bardzo specyficzne tabliczki i przypuszczam, że u mnie sympatia do nich wynika przede wszystkim z miłych wspomnień.

      Usuń
    2. miłe wspomienia i sentyment- to co niszczy moje subiektywne podejście do produktu xDD

      Usuń
    3. masz rację xDD To albo zmęczenie, albo moja głupota + ból pleców, wybacz, mam na myśli jedno piszę co innego :)

      Usuń
    4. gdybym wiedziała... może od skoliozy, albo hormonów... sama nie wiem :/

      Usuń
  15. tak codziennie jakiś ruch sobie zapewniam, aktualnie rower :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo mnie czasem plecy bolą jak za mało się ruszam :D. Ale u Ciebie pewnie to nie to ;).

      Usuń
    2. myślę, że może od skoliozy... a nie ćwiczę tych co mi zlecili ćwiczeń, bo nie mam gum i piłki. Z własnej winy.

      Usuń
    3. Też mam krzywe plery, od dzieciaka - a dzieciak świadomie rehabilitować się raczej nie będzie, próbując iść na łatwiznę :/

      Usuń