środa, 23 września 2015

Grand Candy Grand's ciemna nadziewana likierem


 Jeszcze dwa wpisy temu komunikowałam, że to pożegnanie z relacjami z Armenii, a tymczasem... no, może nie jest to do końca prawda. Owszem, nie będą to już sprawozdania ze szlaków, ale opisy tabliczek, które pochodzą z największej armeńskiej fabryki słodyczy, czyli Grand Candy. W Erywaniu znajduje się aż 20 sklepów-kawiarni Grand Candy, a oprócz tego ich produkty można spotkać praktycznie w każdym sklepiku na terenie Armenii. Nasz przewodnik Serzh podczas wspólnego picia herbaty i zajadania Lindt Papaya w wiosce Hovk dowiedział się o mojej czekoladowej pasji. Gdy kolejnego dnia opuścił na chwilę auto aby kupić chleb w magicznym Alaverdi, wrócił do nas z trzema tabliczkami od Grand Candy. Przyznam, że sama z siebie bym ich nie kupiła. Przeszła mi już bezkrytyczna mania zbieractwa wszystkiego co inne i nowe, o czym zresztą wspominałam już w pierwszej notce o Armenii. Takim prezentem nie mogłam jednak pogardzić.

Tabliczki z Grand Candy przyleciały z nami do Polski. Tą dziś opisywaną otworzyliśmy kolejnego dnia po powrocie do domu. W sobotnie przedpołudnie zasiedliśmy wraz z moimi Rodzicami do kilkugodzinnej prezentacji zdjęć z wyprawy. Wspomnienia snuły się w nieskończoność, a towarzyszyła im czekolada z Grand Candy oraz trzyletnie brandy Ararat. I tak, jak brandy nie lubię, tak tym razem wolałam je zamiast czekolady... O szczegółach poczytacie już za chwilę.



 Pozostałe rzeczy widoczne na powyższym zdjęciu to dwa wina z jednej z piwniczek Areni (tej, gdzie zatrzymaliśmy się na degustację). Wino widoczne na lewo od brandy jest półwytrawne, pochodzące z bardzo obfitego w plony roku 2008. Na mój język, wina z Areni charakteryzują się specyficznym ziołowym posmakiem. W końcu odmiana winogron tam występująca jest rzeczywiście unikatowa. Wino po prawej to prezent dla Rodziców - zrobione zostało w owoców granatu.  Tak, jak nie lubię półsłodkich win - tak to smakowało wręcz obłędnie, niczym odświeżająca esencja z granatu. Maleństwa ułożone po bokach butelek to ziołowe mikstury (w płynie i suszu) zakupione w erywańskim muzeum Matenadaran.

 Pierwsza otwarta sprezentowana nam przez Serzha tabliczka okazała się być w gruncie rzeczy czymś na kształt pralinek - czy też po prostu nadziewanej czekolady podzielonej z góry na kostki niczym Schogetten. Sztywne opakowanie z małym okienkiem, prosto i elegancko wykonane - kryje w sobie 18 grubych czekoladek ułożonych na kartonikowej podstawce. Nazwa produktu to: "High quality chocolates with liquor filling" - owo "high quality" od razu wzbudziło we mnie nutkę podejrzliwości, kojarząc mi się z wszystkimi polskimi tanimi markami, chwalącymi się nie wiadomo jaką jakością. To, że spełnia się jakieś tam lokalne certyfikaty nie oznacza od razu wysokiej jakości... No ale cóż, może rzeczywiście te czekoladki o łącznej masie 160 g nie grzeszą jakością i są wyjątkowe?


 Wiem, że dla wielu z Was obecność alkoholu dyskwalifikuje nadziewaną czekoladę. O ile w przypadku Zotter Handscooped z dodatkiem różnego rodzaju alkoholi macie czego żałować, tak tutaj naprawdę moglibyście sobie z czystym sumieniem odpuścić. Studiując skład produktu przed przegryzieniem pierwszej kostki wyobraziłam sobie, że będzie to deserowa czekolada (zawartości masy kakaowej nie podano...) wypełniona alkoholowym kremem opartym na skondensowanym słodkim mleku. Na chemii widocznej dalej w składzie mimochodem się nie skupiałam, lecz widok zbitego, czerwonawego nadzienia skłonił mnie do wgłębienia się, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy.

Generalnie, trochę nie chce mi się wierzyć w kolejność składników zadeklarowaną na opakowaniu. Pierwsze miejsce dla miazgi kakaowej przy tak obfitym nadzieniu? Ok, no chyba, że weźmiemy pod uwagę fakt, iż zaraz po produktach kakaowych w składzie znajdują się substancje słodkie: prócz cukru są to syrop glukozowy i skondensowane słodzone mleko. Ciekawostką jest podanie na opakowaniu oprócz standardowej tabeli wartości odżywczych udziału poszczególnych witamin (PP, A, E, C, B1 i B2) oraz minerałów (Na, K, Ca, Mg, P, Fe). Jak dla mnie, zabawnie to wygląda na takiej czekoladzie, no ale może armeńskie prawo wymaga takich informacji. Tym śmieszniej, gdy przyjrzymy się stojącej w składzie chemii.



Mamy tert-butylohydrochinon, będący syntetycznym przeciwutleniaczem. Zasadność jego zastosowania jest dla mnie wątpliwa biorąc pod uwagę fakt, że trwałość czekolady jest i tak dość krótka (cztery miesiące od daty produkcji). Jest to związek, który zjedzony raz w kilku kostkach czekolady na pewno nam nie zaszkodzi, ale w większych ilościach zaburza pracę tarczycy i nerek. Ponadto, jest zakazany w Japonii. I po co coś takiego w czekoladzie, no po co?

 Za czerwonawą, i moim zdaniem zupełnie nie potrzebną barwę nadzienia odpowiadają dwie substancje: koszenila oraz azorubina. O ile stosowanie koszenili, czyli wyciągu z czerwcy (takie owady) zupełnie mnie nie razi (wszak to naturalny barwnik) - to azorubinę Grand Candy mogło sobie darować. Nawet kosztem większej dawki koszenili, którą i tak wszyscy wcinają w owocowych jogurtach oraz wielu innych produktach. Azorubina to barwnik syntetyczny, groźny w większych ilościach dla chorych dla astmę, wywołujący nadpobudliwość, kancerogenny dla zwierząt. O ile wyżej wspomniany przeciwutleniacz jest zakazany jedynie w Japonii, tak azorubina prócz Kraju Kwitnącej Wiśni zakazana jest również w Kanadzie, USA i Wielkiej Brytanii. Naprawdę, ta czekolada obyłaby się bez czerwonej barwy nadzienia, zwłaszcza, że to przecież nie jest produkt "o smaku" czerwonych owoców.

Skoro prześwietliliśmy już podejrzane aspekty składu produktu czas przejść do kwestii smaku. Ciemna czekolada sama w sobie właściwie smaku... nie ma. Na szczęście nie niesie ze sobą proszkowego filmu pozostawianego na podniebieniu, ale jest po prostu papierowa, nijaka. Nawet trudno mi określić, w jakim stopniu jest słodka, gorzka czy kwaśna. Wydaje mi się, że bez towarzystwa nadzienia naprawdę czułabym się, jakbym wgryzała się w kartonikowe opakowanie.

Nadzienie pomimo swoich wad czyni produkt zjadliwym. Ma ono konsystencję gęstej marmolady, a w smaku jest śmietankowo-alkoholowo-cukrowe (dokładnie w takiej kolejności). Dodatek spirytusu i rumu wyczuć można bez najmniejszych problemów, jednkaże jest on złagodzony przez słodkie skondensowane mleko, które czyni odbiór czekolady przyjemniejszym. Połączenie nijakiej deserówki z sztuczno-śmiesznym nadzieniem budzi skojarzenia ze starymi bombonierkami. Starymi we wszystkich słowach tego znaczeniu - zarówno pochodzącymi z poprzedniej epoki, jak i po prostu przeterminowanymi.

Jestem straszna, skoro jeśli już częstuję jakąś czekoladą moich Rodziców, to pada akurat na takiego potworka. Niemniej jednak, jest to produkt armeński, a jaką inną czekoladę wypadałoby otworzyć przy zdawaniu relacji z wyjazdu do Armenii? Zastanawiam się, jakie wrażenia przyniosą pozostałe dwie tabliczki z Grand Candy, które otworzę tej jesieni w Beskidzie Żywieckim. Mam już jeden niezaprzeczalny plus - posiadają o wiele prostszy skład, bez żadnych haczyków.

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, syrop glukozowy, skondensowane słodzone mleko, olej roślinny, tert-butylohydrochinon (antyoksydant), kwas cytrynowy, alkohol etylowy, wanilina, lecytyna, rum, naturalny aromat, czerwień koszenilowa, azorubina. 
Masa netto: 160 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 464 kcal.
BTW: 4,1/23,6/61,2

29 komentarzy:

  1. charlottemadness23 września 2015 05:42

    Heh, czekolada z witaminami...W sumie samo kakao posiada w sobie cenne minerały, tyle,że zabawnie wygląda to przy alkoholowej tabliczce.
    Gdy przeczytałam "tytuł" tabliczki od razu jakoś nie poczułam do niej pociągu.Może dlatego,że nie przepadam bardzo za czysto alkoholowymi słodkościami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaminy też pochodzą z czekolady, bo nie dodano ich specjalnie. Śmieszna jest konieczność wyszczególniana takich danych w tym produkcie.

      Czysto alkoholowe to to nie było, mleko skondensowane zrobiło swoje.

      Usuń
    2. a mnie intrygują te minerały nawet z połączeniem z alkoholem :D
      A alkohol w słodyczach jak najbardziej tak :)

      Usuń
    3. Minerały też pochodzą z samej czekolady, no i pewnie trochę z mleka skondensowanego.

      Po alkoholowych Zotterach Handscooped moje podejście do czekolad z alkoholem nigdy już nie będzie takie samo :D.

      Usuń
  2. Normalnie samo zdrowie i rozkoszą dla podniebienia :D Może to taki armeński odpowiednik Wawela i Wedla, kiedyś był dobry, ale z czasem zaczął się psuć tylko ludzie nadal kupują go z rozpędu i przyzwyczajenia :D
    Piątka w sprawie koszenili. Nie wiem co obrzydza ludzi w tym barwniku. Dobra, z robaczków, ale przecież nie wsadzają do produktów całych owadów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypuszczam, że Grand Candy nigdy szału nie robiło. Nie wiem zresztą. To jedyna tak popularna słodyczowa marka w Armenii.

      Robaczek lepszy od azorubiny!

      Usuń
  3. Sama czekolada nie wygląda nawet na nic ciekawego.
    Chyba wiadomo, która część produktów armeńskich z tej recenzji mnie bardziej zaciekawiła. :P

    Wracając do czekolady... czekolada bez smaku? Z takim nadzieniem? Eee... też bym pewnie poczęstowała rodziców. (Biedni ci nasi, blogerek, rodzice :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa historia związana jest z brandy Ararat, a na wspomnienie wina z granatu cieknie mi ślinka...

      Z drugiej strony mam wrażenie, że moi Rodzice nie potrafiliby docenić Prawdziwej Czekolady. Oni są odkurzaczami na wszystko co słodkie.

      Usuń
    2. Właśnie moi to samo... "to tylko gorzka czekolada" - aż się serce kraja, jak słyszę coś takiego przy jakiś cudeńku. Mojej mamie pozostawiam wszelkie czekolady pokroju dzisiaj przeze mnie opisywanych, przeważnie nawet kostką się nie poczęstuję.

      Usuń
    3. Haha, no to widzę, że się rozumiemy :D. To nie jest żadna pazerność, lecz dbałość o niesprofanowanie Czekolady ;).

      Usuń
  4. Prawdę mówiąc to wygląda ona dla mnie okropnie ;p To nadzienie kojarzy mi się z jakąś tanią bombonierką, a dodatek alkoholu już całkowicie mnie do niej zniechęca :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, to smakowało jak pralinka z taniej bombonierki.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie kusi. Po "rozdłubaniu" wygląda jak te wszystkie tanie czekoladki z alkoholowym nadzieniem, którego jedyną zaletą jest to, że nie jest płynne. Z alkoholi lubię tylko wino, i to w kieliszku albo na talerzu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wyżej, to czekoladka jak nic wyjęta z taniej bombonierki. A fe!

      Wino kocham, ale dobrym piwem nie pogardzę. Nie mówiąc już o tym, że w towarzystwie to i wódkę lubię (i umiem) wypić... :P

      Usuń
    2. Z piw lubię jedynie pszeniczne, a teraz za bardzo nie mogę ich pić, może na jedno w miesiącu mogę sobie pozwolić. Nie powiem, trochę ubolewam, zwłaszcza latem.

      Usuń
    3. Współczuję :(. Nie ma nic lepszego niż witbier latem! (bo z pszenicznych to właśnie do witów mam słabość).

      Usuń
  7. No ja właśnie należę do tych osobników, którzy za alkoholami w czekoladach nie przepada więc znacznie bardziej trunki w butelkach mnie zainteresowały. :P Zwłaszcza wino półwytrawne, które uwielbiam. Słodkim i półsłodkim mówię nie za to cierpkie wino to mój ulubiony rodzaj alkoholu. :-)
    Sama czekolada wygląda kiepskawo niestety, za to to nadzienie w formie bardziej zbitej konsystencji nawet mi się podoba. Zazwyczaj alkoholowe kojarzy nam się z płynną mazią, a tu o proszę. Co prawda to jedynie fajnie WYGLĄDA, ale zawsze to jakiś plus. :D Szkoda, że Armeńska tabliczka okazała się raczej kiepskawa, ale kto wie, może pozostałe poprawią złe wrażenie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz mi, półsłodkie owocowe wina z Areni również by Ci posmakowały! Autentyczna moc z owoców - w ten deseń, jak owocowe Zotter Handscooped :D.

      Nadzienie z dwojga złego ratowało tutaj sytuację. Mam nadzieję, że kolejne będą smaczniejsze.

      Usuń
  8. Alkohol i czekolada <3 Szkoda tylko, że czekolada podzielona. Mi też przyszedł na myśl Schogetten, którego nie chcę kupować właśnie ze względu na odgórne porcjowanie. Już wolę kupowane luzem, ale zapakowane każda oddzielnie pralinki. To je się jakoś inaczej. Poza tym, jak wynika z recenzji, i tak niewiele bym straciła, omijając ją szerokim łukiem. Rodzicami się nie przejmuj, ja mojej rodzince też zostawiam same recenzenckie odpady :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, pakowane osobno czekoladki to już lepsza opcja (ale prawdopodobnie wtedy nie pojawiłyby się już na moim blogu :P).

      U mnie odpad recenzencki rzadko się zdarza.

      Usuń
  9. Nie wiem czemu, ale od razu po jej zobaczeniu skojarzyła mi się z Lindt. Może tak z wyglądu, nie jestem pewna. Podzielona podobnie jak Schogetten.
    Tobie wyglądała na czekoladę deserową z kremem opartym na mleko skondensowanym, a ja sobie wyobraziłam rozpływające się, alkoholowe nadzienie, które znalazłam w jednych z niemieckich czekoladek (świątecznych bodajże).
    Akurat w ciemnej czekoladzie mogłabym ją zjeść, taką nawet jaka jest, ale mleczna mi zupełnie nie pasuje do jakiegokolwiek alkoholu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lindt z wyglądu!? Szok, dla mnie to zupełnie co innego. Z jakim Lindtem Ci się skojarzyło?

      Mleczna czekolada + alkohol - ok, ale to się może udać tylko w Zotter Handscooped, no i w alkoholowych Lindtach.

      Usuń
  10. Jak dla mnie wygląda fajnie, zarówno opakowana, jak i same w sobie kostki. Wielka szkoda, że tak słabo wypadła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wizualnie z wierzchu rzeczywiście dość dobrze się to prezentuje. Dopiero po przegryzieniu kostki nabrałam podejrzeń.

      Usuń
  11. A no to pojechali z tym składem ;) Co prawda na pewno byśmy jej nie spróbowały z uwagi na obecność alkoholu ale jakby go nie było to po składzie już byśmy wiedziały, że lepiej jej nie brać :P Szkoda, że taki niewypał, bo gdyby była naprawdę dobra to lepiej by się później o Armenii opowiadało ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego nie chciałam kupować czekolad z Grand Candy, bo spodziewałam się, że szału nie zrobią - a nie chciałam sobie psuć wspomnień ;). Może pozostałe będą lepsze (skład mają ludzki, no ale to pełne czekolady, bez nadzień).

      Usuń
  12. Opakowanie mi wpadło w oko:) a i to,że z alkoholem też kusiło na początku,ale czytam dalej widzę zdjęcie jak wygląda w środku i czar prysł . Rodzice pewnie nie mieli Wam za złe,że dostali kiepską czekoladę bo i wy nie byliście świadomi co jest w środku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opakowania czekolad Grand Candy ma rzeczywiście nie najgorsze (pozostałe też mi się podobają - prostota i elegancja). Moi Rodzice są łasi na wszystko co słodkie, więc myślę, że nic im nie przeszkadzało ;).

      Usuń