piątek, 20 marca 2015

Fin Carre ciemna z żurawiną


Od moich masowych zakupów niemieckich czekolad Fin Carre minęło już tyle czasu, że Lidl zdążył ponownie ogłosić promocję na tą grupę produktów. Z racji, że te tabliczki marki własnej nie znalazły się na mojej liście weekendowych degustacji, która ułożona została przede wszystkim według kryterium jakim jest termin ważności - Fin Carre czekały grzecznie w Magicznej Szufladzie na moment, w którym to zechcę zabrać je ze sobą do pracy. Po prostu, na czarną godzinę do pracy - na mniej rytualną degustację, niż te jakie uskuteczniam z Ukochanym w wolne dni. Czekały i czekały... Dwie ostatnie sztuki doczekać się nie mogły. Myślałam, że ich kres nastąpi dopiero podczas naszego wielkanocnego wypadu w góry. Aż tu pewnego dnia...

...w ciągu pełnego wrażeń tygodnia pracy udało mi się wcześniej niż zazwyczaj wrócić do domu. Czułam się zmęczona fizycznie i psychicznie, na dodatek zbliżały się babskie dni. Musiałam wykonać jeszcze parę telefonów służbowych, ale czułam, że wydobyłabym z siebie tylko bełkot. Chciałam iść pobiegać, ale miałam wrażenie, że szybciej pokonałabym obraną trasę idąc. Pozostawało jedno rozwiązanie. Szybko zrobiłam kawę (na dodatek zbożową - w tamtym tygodniu autentycznie przepiłam się normalną kawą, co rzadko mi się zdarza!), by zaraz drżącymi dłońmi sięgnąć do Magicznej Szuflady po czekoladową pigułkę na wszystkie dolegliwości.

Dziś opisywana Fin Carre to czekolada deserowa (57% zawartości kakao) z wsadem żurawinowym. Nieco obawiałam się tej tabliczki po dramatycznej konsumpcji jej imbirowej koleżanki. Sama czekolada miała skład identyczny, jak poprzedniczka - różnią się one wyłącznie dodatkami. Jak na deserówkę kosztującą grosze, skład naprawdę nie budzi zastrzeżeń. W kwestii dodatków - żurawina wydawała się o wiele bardziej przystępnym materiałem niż imbir, którym Solent nie potrafi umiejętnie dysponować... Nic nie zapowiadało, aby cokolwiek w żurawinowej Fin Carre mogło przeszkodzić w prymitywnym zaspokajaniu głodu na kakaową słodycz.


Po otwarciu zgrzewanego, plastikowego opakowania okazuje się, że Solent znów nieźle zabawił się naturalnym aromatem. Super, że aromat jest naturalny, ale nawet ten można przedawkować. Wyrób pachnie czymś na kształt owocowych galaretek w czekoladzie. Muszę przyznać, że w przypływie prostackiej chętki na słodkie, ten aromat całkiem mi odpowiadał. Nie był odrzucający, a raczej nieco nęcący zapowiedzią przystępnego produktu. W końcu tanie galaretki w czekoladzie są dobre, bo są dobre i tanie ;). Tak przynajmniej myślałam kilkanaście lat temu, gdy słodkości utrzymane w podobnej konwencji pochłaniałam na tony. Jak widać, w okolicy babskich dni odezwał się we mnie ten dziecięcy zew.

Deserowa czekolada Fin Carre nie jest ani twarda, ani miękka. Nie rozpuszcza się miękko w ustach, nie ma w sobie wyrazistej kakaowej goryczki, nie jest również przesłodzona - jest po prostu przeciętna, lecz smaczna i zjadliwa. Cieszę się, że w tej wersji smakowej miałam możliwość w ogóle poczuć smak tej czekolady - w opcji z imbirem ów dodatek przysłonił wszelkie cechy typowe dla czekolady. Dawno nie jadłam innych deserowych tabliczek w tym przedziale cenowym, więc trudno mi określić, na jakim poziomie w tej kwestii utrzymuje się Fin Carre. Jedno jest pewne - spośród wyrobów tej lidlowskiej marki własnej mocniej do gustu przypadły mi czekolady mleczne, niźli deserowe. O dziwo!

Wsad żurawinowy przybrał formę nieregularnych kostek, dość mocno scukrzonych. Ich smak i konsystencja ponownie przywodzi mi na myśl owocowe galaretki. Cukier zrobił swoje i żurawina jest w tym produkcie zdecydowanie słodsza, niż kwaśna. Trochę szkoda, bowiem cenię sobie naturalny smak owoców - kwaskowatość i cierpkość specyficzna dla żurawiny zupełnie mi nie przeszkadzają (o czym mogliście poczytać na przykład przy recenzji pewnej Karmello). Nie zmienia to jednak faktu, iż kostka za kostką żurawinowej Fin Carre znikały bardzo prędko.

Imbirowa Fin Carre była niewypałem, żurawinowa całkiem dała radę - pozostało mi jeszcze wypróbować pomarańczową deserówkę, ale póki co nie mam jej w swojej kolekcji. Po wpałaszowaniu dokładnie połowy tabliczki, drugą część odłożyłam z powrotem do Magicznej Szuflady - aby zgodnie z tradycją podzielić się nią z moim Ukochanym. A co stało się później? O tym dowiecie się już pojutrze ;).

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, wsad z żurawiny 18% (suszona żurawina 60%, cukier, olej słonecznikowy), lecytyna słonecznikowa, naturalny aromat.
Masa kakaowa min. 57%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 537 kcal.
BTW: 4,5/32/53,1

31 komentarzy:

  1. charlottemadness20 marca 2015 05:52

    Faktycznie lepsza była od imbirowej, ale jakoś nie dojadłam całej :> Wykorzystałam ją jako posypkę na ciastka ;) Jakoś nie mogłam jej dojeść :> Jakoś trochę sztuczna mi się wydawała..A napaliłam się na nią co prawda mniej niż na imbirową, ale spodziewałam się czegoś lepszego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, smakiem naturalnej żurawiny to ta czekolada nie grzeszyła, aczkolwiek po imbirowej tragedii nie miałam już dużych wymagań. Zresztą, w momencie chcicy na słodkie, ta czekolada bardzo dobrze spełniła swoje zadanie :D. Nie spodziewałam się przecież, że wzniesie mnie na degustacyjne wyżyny ;)

      Usuń
    2. charlottemadness20 marca 2015 21:50

      PS: Widziałaś czekolady oferowane przez cukiernię Sowa? Co o nich sądzisz? http://www.cukierniasowa.pl/pl/produkty/items/28
      "Czekolady świata" są dość kuszące :>

      Usuń
    3. Widziałam. "Czekolady świata" sledzily mnie wzrokiem, gdy kupowalam u Sowy wypieki (to moja ulubiona cukiernia, a na dodatek mam do niej bardzo blisko). Pewnie kiedyś wypróbuję - póki co wczoraj wydalam niemal 150 zł na czekolady, a to ci psikus :p

      Usuń
    4. charlottemadness21 marca 2015 05:49

      Czyżby nowe zmówienie Zotterów? ;) Czy też inne marki się pojawiły ? :)

      Usuń
    5. Kupilam pozostałe czekolady Morin, ktorych nie nabylam podczas degustacji ;)

      Usuń
  2. Jak za tę cenę dostajemy w miarę przyzwoity produkt, osobiście przepadam za Lidlowskimi produktami :) Muszę przyznać że akurat tej czekolady nie próbowałam, jednak myślę że kiedyś to nadrobię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, Lidl i tak czy siak ma w swojej ofercie naprawdę fajne produkty :).

      Usuń
  3. Zawsze, gdy już wkładałam do koszyka te czekolady, to w końcu je odkładałam, z myślą, że pewnie i tak nie są dobre.
    Po żurawinową może kiedyś sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dziwo wolę mleczne Fin Carre. Imbirowa wersja była faktycznie niedobra, żurawinowa spoko, ale bez szału. Gdy chcesz czekoladowego szału - sięgaj po inne marki :).

      Usuń
  4. Żurawinową chyba nie jadłam, ale po imbirowym niewypale nie śpieszno mi by ją zakupić. A chyba każdy ma taki dzień w którym apetyt domaga się czegoś prostego, niewyrafinowanego i żeby tylko było słodkie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz sobie nią odpuścić, jest wiele ciekawszych czekolad :).

      Każdy, a szczególnie kobiety :D.

      Usuń
  5. Dziwny jest ten 'wsad zurawinowy' zamiast zurawiny po prostu, acz po recenzji nabralam na nia ochoty. Imbirowej ani pomaranczowej nie tkne na milion procent, tu jest szansa. Jakis czas temu wciagnelam Finn Care na liste czekolad do sprobowania, tyle ze wiadomo, zakup i degustacja beda mialy miejsce za duuuzo miesiecy ;)

    P.S. Od promocji, na ktorej Ty kupilas czekolady, byly juz co najmniej dwie inne, a nie jedna :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co specjalnie sobie zaprzątać głowy tymi Fin Carre.

      Wsad żurawinowy, bo oprócz suszonej żurawiny jest tu jeszcze olej i cukier (choć przecież w zwykłej suszonej żurawinie kupowanej w paczkach czy luzem też często są te składniki... w tej czekoladzie żurawiny przybrały jednak formę kostek, a nie typowych strzępków owoców).

      Być może tak :D. Nie jestem już na bieżąco z ofertą marketów. Ważne, że blogosfera poinformowała mnie o Tygodniu Amerykańskim :D.

      Usuń
  6. Mi ostatnio zasmakowały rodzynki w czekoladzie :-).

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciemna czekolada Fin carre mi nie smakuje, żurawiny też nie lubię, więc czekolada wybitnie nie w moim guście, ale mojemu facetowi i żurawinowa i imbirowa smakowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest - deserowa Fin Carre to przeciętniak, nieco bezpłciowy.

      Usuń
  8. Zaglądam tutaj i moje kubki smakowe wariują, bo uwielbiam czekoladę i chętnię próbuję nowe wariacje smakowe, dlatego tę czekoladę dołączam do listy koniecznie spróbować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat ta czekolada absolutnie nie jest konieczna do spróbowania ;).

      Usuń
  9. Ze względu na przepełnienie naszego kartonu na słodycze nieprędko kupimy tą tabliczkę ale mając do wyboru żurawina czy imbir już teraz wiemy, że lepiej wybrać żurawinę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jak już opróżnicie karton ze słodyczami, nawet nie myślcie o Fin Carre - skuście się w końcu na Zottera albo Morin, czy inną markę w tym stylu. Będą idealnie pasowały na Waszego bloga! :)

      Usuń
  10. Jadłam tylko pomarańczową i jak na taką cenę to była całkiem ok :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, nie można mieć wygórowanych wymagań przy tak tanich czekoladach :).

      Usuń
  11. Jadłam ją u koleżanki, średnia, ta seria czekolad jakoś do mnie nie przemawia. Jedynie nugat był spoko ;) Pozostanę przy klasycznych jak orzechowa czy pyszna mleczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mleczne Fin Carre mi również bardziej przypadły do gustu. Deserówkom czegoś brakuje.

      Usuń
  12. Patrząc na opakowanie jestem pewna, że nigdy bym takiej nie kupiła - kojarzy mi się z taką wiśniową i alkoholizowaną, a ja akurat czekolad z dodatkiem alkoholu nie lubię wybitnie, ale żurawiny w czekoladzie nie przekreślam i po Twojej recenzji być może kiedyś kupię, ale to jak moja czekoladowa szuflada trochę opustoszeje, bo póki co, to miałam ostatnio problem żeby włożyć tam 2 nowe tabliczki jakie dostałam od taty :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście może budzić skojarzenia z wiśniami. Możesz sobie odpuścić tą czekoladę, jest wiele innych ciekawszych ;). Żurawina w czekoladzie to też za dużo powiedziane, jeśli chodzi o tą tabliczkę.

      Usuń
  13. Reanimowany po pływaniu w morzu białej - czekoladowej - rozpusty... widzę, że zaszła najważniejsza zmiana na Twoim blogu. Extra, że pojawiają się (nawet pojedyncze) fotografie :).

    To wiele, wiele daje. Sam opis - mimo pióra lepszego od niejednego dziennikarza, pozostawiał pewien niedosyt. A teraz? Perfekt. Wiadomo w co "celować" z półek - co łasuchowo wykorzystam ;)

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój blog zawsze ma pozostawiać niedosyt! :D Slinka ma cieknac do pasa, ma wzbudzac apetyt na odkrywanie :).

      Fajnie, że znów jesteś. Pozdrawiam również :)

      Usuń