Strzeżcie się - dziś znowu na moim blogu solidna dawka kakao, bez kompromisów. Każda moja kolejna decyzja o wyjęciu z Magicznej Szuflady jednej z kilku tabliczek z francuskiej czekoladziarni Morin, zakupionych na styczniowej degustacji w Pintej Klepce, to zawsze obietnica zapoznania się z kolejną odsłoną tajemniczego świata kakao, bez jakichkolwiek prób jego ulepszania innymi dodatkami. Tak bardzo polubiłam degustacje czekolad single-origin, że już wiem, iż przy planowaniu kolejnych zakupów będę zwracać na takowe egzemplarze szczególną uwagę. Generalnie miałam zamiar w następnych recenzjach czekolad Morin umieszczać krótkie opisy tabliczek spróbowanych na styczniowej degustacji, a nie zakupionych przeze mnie. Zrezygnowałam z tego bowiem... chciałabym je jeszcze kiedyś kupić :D. Wszystkie. I jeszcze raz pochylić się nad nimi.
Grenada to malutkie wyspiarskie państwo położone na Morzu Karaibskim. Niewielka powierzchnia tego kraju wcale nie przeszkadza temu, by produkował on taką samą ilość kakao, jaka uprawiana jest w rozległej Tajlandii. Uprawie kakao w tym karaibskim klimacie sprzyjają żyzne wulkaniczne ziemie. Szukając informacji o czekoladach z Grenady natrafiłam m.in. na tą stronę - nie muszę chyba pisać, że strasznie się napaliłam :D. Już sama prosta uroda opakowań tych czekolad mnie urzeka... Zresztą, buszując w sieci łatwo można natrafić na informacje, że kakaowy interes kręci się w Grenadzie naprawdę prężnie, i to z dużym naciskiem na fair-trade.
Dlaczego jedną z zakupionych bezpośrednio po poznańskiej degustacji czekolad była właśnie ta wykonana z kakao z Grenady? By znaleźć odpowiedź, wystarczy spojrzeć na notatki z tamtego smakowania czekolad: moje i mojego Lubego. Odczuliśmy wtedy tą czekoladę jako niezwykle spójną, lecz pomimo tego przy jej nazwie zapisaliśmy tak intrygujące skojarzenia jak: słona lukrecja, wołowina (!), ziołowa chemiczność (!). Koniecznie trzeba było te doznania zweryfikować jeszcze raz :D.
Organizatorzy poznańskiej styczniowej degustacji opisali czekoladę z Grenady tak: "Czekolada z
Grenady pokazuje nam, co dzieje się, jeśli nasiona kakaowca fermentować będą za
długo w zbyt wysokiej temperaturze. Pełna skomplikowanych, przeplatających się,
ostrych aromatów, przez niektórych uznawana za prawdziwy przysmak. Tekturowa
goryczka miesza się z nutami dymu, torfu, można wyodrębnić aromat czerwonych
owoców i karmelizowanego cukru. Mocno kwaśna, przywodzi na myśl owoce róży,
lekką ziemistość czy smak niedojrzałych orzechów laskowych. Finisz ostry,
wytrawny, lekko pylisty, w tle bardzo słaby aromat wanilii." A co my wyczuliśmy w tej tabliczce, stykając się z nią po raz drugi - tym razem w zaciszu domowych pieleszy?
Pochylając się nad tabliczką przy porannej kawie, w aromacie czekolady wyczuwamy wiele przyjemnej słodyczy, kojarzącej się z dobrymi pralinkami. Troszkę jest tu owoców jagodowych, ale bardzo spójnie wbitych w wykwitną, soczystą pralinkowatość. Tabliczka jest twarda, łamie się z trzaskiem - ale nie aż tak topornie, jak na przykład peruwiańska koleżanka.
Rozpuszczając pierwszy kęs w ustach, rozpościeramy na podniebieniu niesamowitą harmonię. W swej teksturze czekoladowa nie jest sucha i szorstka, a raczej jednolicie gładka. Raz po raz gdzieś tam w tle wyczuwamy nieco pyłku, ale generalnie Grenada to aksamit i smukłość. Czekoladowy gęsty mus.
Organizatorzy degustacji, której byliśmy uczestnikami, bardzo bogato opisali czekoladę z Grenady. Z jednej strony muszę się z tym zgodzić - w jej smaku przeplata się wiele niuansów i praktycznie wszystkie możliwe smaki - od słodyczy i owocowości, przez kwaśność, ziemistość, słoność, pikantność aż po gorycz. Paradoksalnie, jest ona przy tym wszystkim niesamowicie SPÓJNA. Czułam w niej tak wiele, a jednocześnie wydawała mi się najprościej w świecie PYSZNĄ, BARDZO TYPOWĄ CZEKOLADĄ (zupełnie przeciwnie niż "nieczekoladowa" pannica z Jawy).
Mam wrażenie, że zbyt długa fermentacja ziaren kakao, z których zrobiono tą czekoladę, odjęła im krzykliwych nut, zamykając całe bogactwo smaków w spójnej masie. Grenada to spokojny wieczór po ciężkim dniu - podczas którego doznaliśmy wiele radości i przykrości - ale teraz koniec końców liczy się tylko relaks i miękkość pościeli. To niesamowite, jaki balans pomiędzy skrajnymi smakami został tutaj zachowany. W jednej kompozycji mieści się tu wszystko.
Ciężko jest mi tą czekoladę rozmieniać na drobne, wyłapać pojedyncze akordy, rozłożyć na czynniki pierwsze. Tak jakby początek, środek i finisz były jedną wielką rozkoszą. Nie wiem, co mam jeszcze o niej napisać poza tym, że bardzo mi smakowała. Pomimo tej dziwacznej, wykwintnej prostoty - czekolada nie sprawiła wrażenia nadzwyczaj przystępnej i muszę przyznać, że każdą kosteczkę rozpracowywałam bardzo długo. Bo na początku usilnie szukałam w niej chaosu, oczekując na atak ostrych kłów, a potem już tylko roztapiałam się w spokoju, który płynął z tej intensywnej czekolady. Piękne doświadczenie.
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 100 g.
Ile wrażeń może dać taka czekolada... :) Chętnie bym jej skosztowała ;)
OdpowiedzUsuńPS: chyba nie ma co się rzucać na czekolady w promocji z biedronki :> (-20% na wszystkie)
Mnóstwo niesamowitych doznań ukrytych w czekoladzie... :)
UsuńWiesz może, czy promocja obejmuje trzy ciemne czekolady z oferty wielkanocnej?
Prawdopodobnie tak ;) Też mnie kuszą, a tu promocja :D Pamiętam jak kiedyś była promocja i też obejmowało wszystko bez wyjątku ;)
UsuńJednak nie obejmują przeceny :( ale mój czekoladoholizm był górą i zakupiłam czekoladę 82% Taitau,która mnie kusiła już wcześniej, co doprowadziło jak już pisałam do zakupu :D. Ma przyzwoity skład, a dobrej gorzkiej czeko nie odmówię(zresztą jak każdej dobrej czekoladzie :D ) Mam nadzieję,że zakup mnie nie zawiedzie :))
UsuńJak to nie obejmują, jak obejmują :D. Dziś przecenione zakupiłam wszystkie trzy.
UsuńJak to! :(( U mnie widnieje na rachunku 3,19 :((((((
UsuńA regularna cena jest o 20% wyższa ;).
UsuńPo słodkim koszmarze jakim był Wedel Tiramisu z chęcią rzuciłabym się na taką gorzką odmianę. A znając moje upodobania smakowe to już o czymś świadczy.
OdpowiedzUsuń"Gorzka" to za duże słowo w tym wypadku, choć w kontraście z Wedlem na pewno. Ten Morin nie byłby traumą dla Ciebie, jestem tego pewna :)
UsuńPodoba mi się przedostatni akapit, tj. przyrównanie czekolady do dnia powszedniego. Cała zaś tabliczka, jak zwykle, mnie nie porywa. Wolę plebejskie cukry, na które tak psioczy czoko.
OdpowiedzUsuńPytanie o Pintą Klepkę: oni produkują własne browar? Ostatnio, kiedy kupowałam tacie prezent na urodziny, czyli standardowy zestaw "bajeranckich" piw, zwróciłam uwagę na producenta i jest nim właśnie PINTA. Zbieżność nazw czy jednak...? :)
Ta czekolada to był wieczór dnia powszedniego :D. Dokładnie coś takiego, co mam teraz... Kłamiesz, ciemna czekolada jeszcze nieraz Cię porwie moja droga :>!
UsuńPinta Klepka to niedawno otwarta knajpka w Poznaniu, a Pinta to browar, który funkcjonuje już parę latek. W Pintej Klepce napić się można m.in. piwa z Pinty ;).
To musi być bomba smakowa. I nie wiem czy mam na tyle wykwintne podniebienie by takową czekoladę zjeść :) Tak czy siak uwielbiam Twoje recenzje! Są takie.. Wow. ;)
OdpowiedzUsuńNie trzeba mieć wykwintnego podniebienia - wystarczy mieć otwarty umysł i chłonne zmysły :).
UsuńDziękuję :). To po prostu czekolady są wow :D.
Bardzo ładna i bardzo zachęcająca recenzja :) Myślę, że czekolada mogłaby mi posmakować, niby dużo się w niej dzieje (mimo braku dodatków!), a jednak jest spójna, to brzmi bardzo kusząco.
OdpowiedzUsuńTa spójność niezwykle mnie ujęła. Też sądzę, że bez większych przebojów po prostu by Ci posmakowała :). Nie była bardzo prosta, ale też brakło w niej agresywnych, odstraszających nut.
UsuńCo raz bardziej jesteśmy przekonane, że to co Tobie wydawałoby się być np. dość delikatne nasze odczucia byłyby zupełnie inne :) Po prostu masz tak bogate doświadczenie z czekoladami z różnych części świata, i możliwość porównania ich z najdziwniejszymi kompozycjami smaków, że my nawet w połowie mogłybyśmy nie docenić tego co próbowałybyśmy w tej chwili ;)
OdpowiedzUsuńEeee, po prostu mając w rękach czekoladę, która została wykonana z największą pieczołowitością - siłą rzeczy człowiek skupia się, aby czerpać z niej wszystkimi zmysłami :)
UsuńPrzemawia do mnie ta pralinkowość i jej kolor! Jest taki intensywnie delikatny, taki kakaowy...rozpływam się :D
OdpowiedzUsuńO właśnie, kolor był rzeczywiście bardzo ładny, delikatny :).
UsuńPo mojej wczorajszej przygodzie z rurkami z kremem (albo razem z cukrem), zjadłabym taką czekoladę. Ciągle ubolewam, że nie mam gdzie zakupić tabliczek takich, jak ta.
OdpowiedzUsuńInternet daje dziś duże pole do popisu :).
UsuńTo fakt, jednak wolałabym móc pójść do sklepu, popatrzeć i coś wybrać, bo jakoś nie przepadam za zakupami przez internet. Mam pytanie... większość czekolad kupujesz przez internet? Widzę tutaj ogromną rozmaitość i smaki, o których nawet mi się nie śniło. :D
UsuńPóki co jeszcze nie większość, bo na palcach jednej dłoni można policzyć moje dotychczasowe internetowe zamówienia - ale wkrótce się to zmieni. Też lubię pomacać w sklepie czekolady, ale chcąc intensywnie eksplorować ten świat nie mam wyjścia i pozostaje mi internet.
UsuńTe kosteczki urzekły mnie swoją prostotą. Robisz smaki tymi gorzkimi cudami :)
OdpowiedzUsuńMnie też Morin urzeka prostotą, która paradoksalnie kryje w sobie ogromne bogactwo świata kakao... :)
UsuńNie znam nikogo innego, kto w tak wspaniały sposób potrafi pisać o czekoladach :)
OdpowiedzUsuńW tej na pewno podoba mi się nuta jagodowa, a i sam wygląd tabliczki (o opakowaniu nie wspominając - uwielbiam tego rodzaju wzory na opakowaniach czekolad) bardzo zachęca do spróbowania.
I chyba muszę w końcu zamówić jakieś lepsze i wartościowe czekolady, które tutaj polecasz, bo póki co, to jestem najbardziej szczęśliwa jak jem 85% Lindt (i jak w ogóle mam czas ją zjeść :P), a tu takie cuda istnieją na świecie :):)
To dla mnie piękny komplement, dziękuję! :)
UsuńJeśli chcesz zamówić czekolady Morin - odezwij się do mnie na maila: barbara.cichorska@gmail.com Coś ukulamy :).
oj chyba nie dla mnie
OdpowiedzUsuńNie dowiesz się póki nie spróbujesz ;)
Usuń