Tylko ja tak potrafię. Wracać z miasta do domu i zupełnym przypadkiem wejść do Empiku. Wyjść z dwoma czekoladami Lindta kupionymi za 5 zł sztuka :). Mój interes życia przybrał jeszcze większych rozmiarów, gdy następnego dnia kupiłam 2 butelki mojego ulubionego piwa również za pół ceny. Żyć nie umierać!
Niższa cena była spowodowana nieubłaganie zbliżającym się terminem ważności. A że mnie takie rzeczy nie przerażają (przecież nic tam w środku nie spleśnieje i nie zgnije 2 dni po terminie, a jakby Lindt miał iść do kosza, to chyba wszystkie głodujące dzieci w Afryce by na raz szlag trafił), tabliczka po prostu baaardzo krótko poleżała w Magicznej Szufladzie. Już podczas pierwszej weekendowej kawy z Ukochanym znalazła się w naszych łapkach. Opakowana w kartonik i zawinięta w sreberko - najlepsza forma ubranka dla czekolady, a nie jakieś tam plastikowe "otwórz-zamknij".
Pochlebne opinie na temat Lindt Cresta obiły mi się wcześniej o uszy. Nadzienie pralinowe z dodatkiem orzechów, a wszystko to w mlecznej czekoladzie - brzmi banalnie, ale ja ostatnio jestem fanką prostoty. Oczywiście prostoty z klasą ;)...
Widzisz - nadzienie pralinowe. Myślisz - pewne władowano tam tonę margaryny, dodano aromatów i wuala. Nie. W tym przypadku Lindt jest z nami baaardzo fair. Skład tego produktu jest dobry. Zero tłuszczów roślinnych innych niż tłuszcz kakaowy. Zadziwić może przewaga orzechów laskowych nad migdałami, ale to na pewno ze względu na spory udział pasty z orzechów laskowych zawartych w pralinowej części nadzienia.
Przejdźmy do sedna sprawy. Sama mleczna czekolada oczywiście jest wyborna. Pachnie tak, że od razu przenosi w krainę dekadenckiej przyjemności.
Nadzienie ma dwie warstwy. Górna - pralinowa, jest gładka i aksamitna, w odcieniu brązu nieco innym od samej czekolady. Kakaowo-orzechowa, przypomina nadzienie z klasycznych lindtowskich pralinek. Dolna warstwa - jest rewelacyjna. Cudownie komponuje się z delikatną częścią pralinową, a jest od niej znacznie odmienna. Uraczono nas bowiem kawałkami chrupiących migdałów, otoczonych wyśmienitym karmelem. Nie tak twardym ulepkiem, jak w przypadku Heidi Florentine. Jest to cienka warstwa, ale nadaje całości charakteru. To bodaj mój ulubiony element w tej czekoladzie. Udał się bardzo! Jakie było moje zaskoczenie, gdy sięgając po ostatnią kostkę z mojej części tabliczki okazało się, że... znajduje się w niej tylko pralinowe nadzienie :P. No cóż, małe wypadki przy pracy zdarzają się nawet najlepszym :). Ale wybaczam, bo całokształt był naprawdę WYBORNY!
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, orzechy laskowe 8%, miazga kakaowa, laktoza, migdały 4%, syrop glukozowy, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, ekstrakt słodowy jęczmienny, lecytyna sojowa, aromat.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 545 kcal.
Uuu, Lindt za piątaka ale ci się poszczęściło. Ja ostatnio mam pecha do nadzienia pralinowego, jakieś niewypały mi się trafiają.
OdpowiedzUsuńBo prawda jest taka, że pod nazwą "nadzienie pralinowe" najczęściej kryje się barwiona i aromatyzowana margaryna :(...
Usuń