Po niezwykle oryginalnej Hogarth Kumara, postanowiłam sięgnąć po jedyną czystą single origin z tej nowozelandzkiej manufaktury, jaką zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady. Ta ciemna czekolada o 66% zawartości peruwiańskiego kakao z kooperatywy Norandino w regionie Piura ma charakteryzować się nutami miodu i owoców pestkowych (jakże to szerokie pojęcie...).
Zdziwiłam się, gdyż tabliczka okazała się mieć podobny do Kumara odcień, taki śmiesznie blady i pastelowy, choć przecież tym razem nie mamy do czynienia z czekoladą mleczną ani zawierającą jakieś dziwne dodatki. Pachniała budząc skojarzenia z przeróżnym pieczywem: od chleba po ciastka.
Od samego początku uwagę zwraca mocna słodycz, która pozostaje już z nami do końca. Najpierw pozostajemy jakoby w stylistyce Kumara, dziwiąc się nad iluzją skórki pieczonego ziemniaka, ale wkrótce kakao szerzej się rozwija. Prezentuje opowieść o pieczywie, której zapowiedź mieliśmy już w sferze zapachu. Pszenny chleb na zakwasie z twardą skórką płynnie przechodzi do maślanych i zarazem kruchych ciasteczek z dżemowym kleksem. W samej konsystencji czekolada również jest ciastkowa, nawet można się pokusić o zidentyfikowanie proszku do pieczenia.
Następnie - zgodnie z zapowiedzią - przenosimy się w stronę miąższu umiarkowanie dojrzałej brzoskwini muśniętej miodem, by potem całkowicie zapaść się w całej górze płatków kukurydzianych w miodowej polewie, z drobinkami orzeszków arachidowych (Gold Flakes!). Generalnie rzecz ujmując, dzień wcześniej próbowana peruwiańska Aruntam bardziej mnie urzekła - w Hogarth więcej jest prostolinijności i przyziemności.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 554 kcal.
BTW: 8/37,7/52,8.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz