Po ciemnej i mlecznej Vietnam Ben Tre od La Naya, czas na kolejną single-origin w wykonaniu tej litewskiej firmy. Tabliczki marki La Naya możecie zakupić w sklepie Sekretów Czekolady. I choć, jak już wspominałam, ich typowo prezentowa kolekcja pięciu czekolad najbardziej rzuca się w oczy, czekolady single-origin są również warte uwagi. Ba, pokuszę się o stwierdzenie, że są godniejsze polecenia.
Pewnego sobotniego wieczoru sięgnęliśmy po opakowaną w piękną zieleń Tanzanię Kilombero 67%. Mam bardzo małe doświadczenia z tanzańskim kakao, toteż do tej degustacji podchodziłam z wyjątkową ciekawością. Nie mniej jednak miałam świadomość, że tak jak w przypadku tanzańskiej Naive Porcini, w naszej La Naya walory samego kakao mogą zostać znacznie zaburzone na wskutek zastosowanych dodatków - limonki kaffir i trawy cytrynowej. Przyznam, że dodatku limonki kaffir nieco się obawiałam. Ciągle miałam w pamięci Menakao Bright & Citrusy, gdzie owa limonka nie do końca mi przypasowała (a może to była kwestia zestawionego z nią różowego pieprzu?). Czekoladę aromatyzowaną trawą cytrynową (J.D. Gross) jadłam tak dawno, że nie sposób było pamiętać wrażeń - jakoś jednak tej przyprawy mniej się obawiałam się. Na pewno cała degustacja miała być dla mnie pełna nowości.
Dystrykt Kilombero, z którego pochodzą zastosowane w czekoladzie ziarna, położony jest w tanzańskim regionie Morogoro. Morogoro znam już z zaskakującej Domori Morogoro 70%, jednakże od początku wiedziałam, że nie będzie sensu porównywać La Naya z ową włoską tabliczką. Wszak Domori ciężko jest porównać z czymkolwiek innym... Kilombero zajmuje rozległy zalewowy obszar pomiędzy rzeką o tej samej nazwie, a górami Udzungwa.
Ciekawa byłam, jak tym razem La Naya opisze swoją czekoladę. Tanzańskiemu smakołykowi przewodzi słowo "chrysalism", określające uczucie głębokiego spokoju i ciepła odczuwanego podczas przebywania w domu w trakcie gwałtownej burzy. Hoh! To sugerowało naprawdę ciekawe doznania podczas degustacji. Producent wskazuje na ciepłą i kompleksową słodycz swej czekolady, zbalansowaną z goryczką i odżywczą świeżością. Sugeruje nuty tropikalnych owoców, trawy cytrynowej (co przez uwagę na jej dodatek powinno być oczywiste), dzikie kwiaty i aromatyczny miód.
Wystarczyło powąchać "górsko rzeźbioną" tabliczkę by wiedzieć, że doznania z nią związane będą wyjątkowe. Pachniała tak samo pikantnie, jak i orzeźwiająco - magicznie przyprawowo, a poza tym kryła w sobie perfumowe wręcz tchnienie kwiatów oraz soczystość owoców. Położony na języku kawałek czekolady rozpuszczał się powoli i w dość zwarty sposób, lecz i tak po chwili wypełnił usta niezapomnianą kompilacją smaków. Sam zapach sugerował ciepło.
Filuterna słodycz kojarząca mi się z bardzo dojrzałą gruszką (A jednak! Jest jakieś podobieństwo z Domori Morogoro!) i wonnym nektarem kwiatowym, przełamana była niebywałą świeżością. Limonka kaffir i trawa cytrynowa wplotły się w kakao mocnym uściskiem, tak mocnym, iż trudno opisywać samą czekoladę bez ich udziału. Mój Mąż nazwał przyprawowość tej czekolady anyżową, jednak dla mnie absolutnie to nie było to (już prędzej jakaś odmiana mięty). Dominowały skojarzenia z łąkowymi kwiatami i bardzo aromatycznymi ziołami, potrząsanymi ciepłym wiatrem - przez co ich zapach roznosił się na szerokiej połaci zielonego terenu. Trawa cytrynowa podkręcała aluzję do gruszki, zaś limonka kaffir modyfikowała kakao w sposób kojarzący się z... różą. A może zieloną herbatą z dodatkiem róży?
Super rześka, super ziołowa - na urzekająco słodkim tle. Słodkim w sposób delikatnie miodowy, kojarzący mi się także z prostymi, lecz smacznymi mlecznymi czekoladami niemieckich marek. A przecież mleka nie ma tu ani śladu! La Naya stworzyła potwornie oryginalną czekoladę i w trakcie degustacji brakło mi słów na dokładne określenie specyficznych nut, jakie zawładnęły moim podniebieniem. Jej nietypowość sprawia, iż barrrdzo szybko i dobrze się ją je. Wciągnęła mnie. Pełna rześkości, przestrzeni, dobrej energii. Po prostu trzeba tego spróbować i przekonać się samemu.
I choć dobrze znam uczucie "chrysalizm", do tanzańskiej La Naya nie do końca mi ono pasuje. Burza? Owszem, ale na pewno nie obserwowana z bezpiecznego gniazdka. Dziś opisywana czekolada jest dla mnie niczym dziki taniec w trakcie gwałtownej letniej ulewy, gdy deszcz rozrywa nagrzane powietrze, ozon uderza go głowy i wszystko wokół pachnie miliard razy intensywniej niż zazwyczaj. Słodycz życia, gra z żywiołami. Prawdziwa perełka w twórczości La Naya - za nic nie spodziewałam się, iż tak bardzo przypadnie mi do gustu.
Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, liście limonki kaffir 0,7%, trawa cytrynowa 0,4%.
Masa kakaowa min. 67%.
Masa netto: 60 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 552 kcal.
BTW: 7/40/36
Trochę się bałem, bo przy tych dodatkach łatwo coś popsuć, ale wygląda na to, że wyszło rewelacyjnie. Z ciekawych czekolad z trawą cytrynową warto spróbowac Pacari, teraz, kiedy jest polski dystrybutor, jest łatwo dostępna i tańsza.
OdpowiedzUsuńTeż mialam obawy, ale naprawdę wyszło szokująco dobrze. Wprawdzie mój Mąż nie był tak zachwycony jak ja, no ale to tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, zetrzebaż przetestować ją na wlasnym podniebieniu. Bardzo specyficzna.
UsuńKurde, jak mi teraz dziwnie myśleć o Pacari w Polsce, gdy tu w Ekwadorze można ich czekolady kupić nawet w schronisku pod Cotopaxi na 4800 m n.p.m.! :D
Fajnie, korzystaj z okazji :)
UsuńParę kupilam, ale bardziej zależało mi na markach, ktorych w Polsce nie dostanę.
UsuńZaliczona. :D
OdpowiedzUsuńMi tam nie kojarzyła się z anyżem, ani nawet z miętą, ale... z mocno chłodzącymi lodami, sorbetami itp. Na szczęście jednak ziołowość też czułam i... aj, recenzja za jakiś czas. Powiem tylko tyle: mnie może aż tak nie poraziła, ale zjadłam z przyjemnością.
Ale zgodzisz się ze mną, że była bardzo oryginalna? :)
UsuńO tak! I takie wkomponowanie trawy cytrynowej podobało mi się o wiele bardziej, niż w Pacari (a ja normalnie kooocham Pacari z dodatkami).
UsuńO tym się dopiero przekonam :D
Usuń