Markę Hoja Verde poznałam dzięki Sekretom Czekolady. Pierwszą czekoladę od nich, jaką miałam okazję próbować, była wyjątkowa, bardzo owocowa setka. Hoja Verde jest firmą ekwadorską, tworzącą swe czekolady wyłącznie z tamtejszego kakao Arriba. Dwie ich tabliczki zabrałam ze sobą do Ekwadoru, przywożąc tym samym drzewo do lasu. Na miejscu przekonałam się, że obok Pacari, tabliczki Hoja Verde są najłatwiej dostępnymi czekoladami single-origin w Ekwadorze. W wielu miejscach bez problemu zdobyć było można cały ich asortyment. Ja jednak podczas moich czekoladowych zakupów w Quito nie zdecydowałam się na ani jedną Hoja Verde. Mogę je kupować przez Sekrety Czekolady, a będąc w Ekwadorze wolałam się skupić na trudniej dostępnych lokalnych wyrobach. Zresztą, jeszcze parę czekolad od Hoja Verde miałam zamyszkowanych w Polsce, bowiem gdy je kupowałam (całkiem niedawno!), nie miałam jeszcze zielonego pojęcia, iż wybiorę się do Ekwadoru! :)
Po 58% ciemną czekoladę od Hoja Verde sięgnęliśmy na ~4200 m n.p.m. szczycie wulkanu Pasochoa - naszego pierwszego celu aklimatyzacyjnego podczas wyjazdu do Ekwardoru. Otwierałam ją z myślą o porównaniu z tabliczką innej marki wykonaną z tego samego kakao, posiadającą podobną jego ilość - będzie o niej traktować kolejna recenzja, jaka pojawi się na moim blogu. Nasza Hoja Verde pięknie prezentowała swój łagodny brąz w pełnym słońcu, a jej duże i grube kostki kusiły miąższystym przekrojem. Choć sama tabliczka ma jedynie 50 gram, dzięki takiemu solidnemu wykonaniu, można ją naprawdę POCZUĆ.
Choć znów percepcję czekolady utrudniały mi cudowne widoki i ogrom wrażeń związanych z górami, szczególnie rzuciła nam się w smak specyficzna surowość tej czekolady, jak na tak niską zawartość kakao. Choć rozpuszczała się gładko i w sposób bardzo pełny (ta jej masywność!), miała w sobie wiele surowych, kwiatowych nut - kontynuując tym samym tendencję z Zotter Mousse au Chocolat "Piura". Tak, jakby Ekwador swą zielenią generował roślinne nuty w degustowanych czekoladach! Umiarkowanie słodka, wyważona, o specyficznych nutach, również z pewnym jabłkowym akcentem - ponownie zaciekawiła mnie i była swoistym "rozcieńczeniem" setki.
31 stycznia o ósmej rano z naszego hostelu w Quito odebrał nas Henry, który terenowym autem zawiózł nas do stóp wulkanu Pasochoa - górującego nad miasteczkiem Machachi, w którym mieliśmy nocować przez wiele następnych dni. Od wejścia na szlak największym kusicielem w okolicy był Cotopaxi - jedna z najpiękniejszych gór, jaką można sobie wyobrazić (zdjęcie powyżej) i jeden z naszych głównych celów podczas wyjazdu...
Pasochoa z jeden strony porośnięta jest trawami, zaś od strony Machachi - pierwotnym, chronionym lasem. To właśnie po tamtej stronie znajdował się krater - rozerwany wiele lat temu wielkim wybuchem.
Zdobycie pięknej Pasochoa nie przysporzyło nam żadnych problemów. Na szczycie cieszyliśmy się pięknymi widokami, ciszą i... dziś opisywaną czekoladą.
A poniżej już Machachi, do którego dowiózł nas Henry. Takie wulkaniczne widoki mieliśmy z ogrodu naszego hostelu - Casa del Montañero.
Po rozgoszczeniu się udaliśmy się na pierwszy spacer po Machachi, które prędko zdobyło nasze serca.
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 58%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 574 kcal.
BTW: 8/38/52
Bardzo tam pięknie, ale trochę szkoda, że nie mogłaś jej ocenić w miejscu, które bardziej sprzyja skupieniu się na czekoladzie :) Ja w góry zabieram słodkie taniochy z marketu, bo wiem, że tam bym nie docenił smaku dobrej czekolady :)
OdpowiedzUsuńJa już nie chcę słodkich tanioch z marketu, w górach również. Wszystko co robię, muszę robić na maksa ;)
UsuńNiektóre "marketówki" są całkiem przyzwoite i smaczne, choć oczywiście brak im wyrafinowania czekolad plantacyjnych. Niestety tylko nieliczne, ale jednak są takie.
UsuńProszę przytoczyć :). Chodzi o Rittery?
UsuńAkurat Rittery czasem bywają zaledwie poprawne, zwykle jest gorzej. Niemniej kilka marketów ma takie własne wersje nieco lepszych czekolad, często nawet z konkretnego rejonu. Na przykład Tesco to miało chyba m. in. z Peru i były w miarę przyzwoite. Lidl ma J.D. Gross z niezłymi tabliczkami.
UsuńMi przyszło tylko skosztować seteczkę Hoja Verde i bardzo mi smakowała, aczkolwiek nie zajmie czołowego miejsca w "ulubieńcach setek". Trochę za bardzo owocowa i zabrakło jej trochę pazura..
OdpowiedzUsuńTeż się właśnie dziwię jak możesz się skupić przy tak pięknych widokach, nie wiadomo jak ze sobą wszystko pogodzić ;)
Hmmm, dla mnie chyba nie ma czegoś takiego jak ZA BARDZO owocowa setka. To dla mnie przy setkach super ciekawostka.
UsuńLubię moc doznań, a dobra czekolada w górach to świetna kumulacja ;) I tak staram się wybierać na szlak te mniej skomplikowane, ale jednak prawdziwe.