Dziś przed Wami kolejna single-origin od barcelońskiej Chocolat Factory. Tym razem przeniesiemy się do niewielkiej Grenady, z której to wcześniej miałam okazję próbować tylko jednej czekolady - wyjątkowej propozycji francuskiej manufaktury Morin. Jak już wspomniałam przy recenzji degustowanej tuż przed Grenadą Sao Tome, opakowana w czerwień tabliczka była od swej poprzedniczki bardziej błyszcząca i ciemniejsza (choć pewnie zdjęcia nie oddają tego za bardzo).
Grenada wydaje się także intensywniej pachnieć - bardziej perfumowo i przyprawowo. Wyczuwa się tu mniej typowego kakao, jakim uraczyła nas tabliczka z Sao Tome. Poczułam się trochę tak, jakbym zanurzyła nos w jutowy worek z przyprawami. Pojawiła się także w tle pewna plastikowa nuta.
Grenada wydaje się także intensywniej pachnieć - bardziej perfumowo i przyprawowo. Wyczuwa się tu mniej typowego kakao, jakim uraczyła nas tabliczka z Sao Tome. Poczułam się trochę tak, jakbym zanurzyła nos w jutowy worek z przyprawami. Pojawiła się także w tle pewna plastikowa nuta.
Czekolada również okazała się być znacznie słodka, lecz w tym wypadku mieliśmy do czynienia z pudrową, wręcz landrynkową słodyczą. Grenada posiada odmienną strukturę niż Sao Tome - lekko chropowatą i proszkową, rozpuszcza się trochę gorzej - mniej błotniście, a bardziej kleiście. W słodyczy odnajdziemy wiele ziołowych nut, które przypominają w swej specyfice wyjątkowe meksykańskie tabliczki Maria Tepoztlan.
Nieustannie przedzieramy się przez słodycz truskawkowych i pomarańczowych landrynek z pudrową posypką, by w końcu dość do dziwnego chłodzącego efektu. W finiszu pojawia się posmak jak po cukierku typu Mentos lub po wypiciu słodzonej herbaty ziołowej z dużym udziałem mięty.
Podsumowując, Grenada okazała się mniej oczywista niż klasyczna i przewidywalna Sao Tome, jednak obie czekolady nie ujęły mnie jakoś szczególnie. Przypuszczam, że prędko o nich zapomnę. Nie zachęciły mnie w żaden sposób do dalszego eksplorowania bądź co bądź dość bogatego asortymentu hiszpańskiej Chocolat Factory.
Podsumowując, Grenada okazała się mniej oczywista niż klasyczna i przewidywalna Sao Tome, jednak obie czekolady nie ujęły mnie jakoś szczególnie. Przypuszczam, że prędko o nich zapomnę. Nie zachęciły mnie w żaden sposób do dalszego eksplorowania bądź co bądź dość bogatego asortymentu hiszpańskiej Chocolat Factory.
Skład: masa kakaowa z Grenady, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 25 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 500 kcal.
BTW: 7/38/53
Truskawkowe i pomarańczowe landrynki z pudrową posypką... niby wiem, jak to jest z nutami w czekoladzie, że czasem przyjemnie można odebrać coś, co wydaje się absurdalne, lub coś, czego normalnie by się nawet nie tknęło, ale to porównanie i opis całości przeważa u mnie nad zdecydowanym "nie". :P
OdpowiedzUsuńPS Dalej nie mogę się nadziwić, że mają po 25 g. Na zdjęciach wyglądają na porządne tablice na pewno mające 100 g.
A to takie urocze maluszki były ;)
UsuńTe landrynki jakoś do mnie nie przemawiają. Kojarzą mi się trochę z latami 90' :D Z jednej strony to przyjemne wspomnienia najlepszych lat życia, ale z drugiej wszystko tam kojarzy mi się z taniością, brakiem polotu ze względu na ograniczone na tamte czasy możliwości i słodyczami, które są po prostu słodkie ale i przy tym jakieś dziwnie mdłe.
OdpowiedzUsuńA to wszystko po prostu wyczarowało kakao ;)
UsuńSzkoda, że taka mało ciekawa, może gdyby dali więcej miazgi nie wydawałaby się taka słodka i nabrała charakteru. Ciekawe z jakiego gatunku kakao była zrobiona? Forastero?
OdpowiedzUsuńNiestety tego nie wiem.
UsuńPosmak landrynkek z posypką? To zdecydowanie nie moje nuty.Trochę nijaka i płaska :>
OdpowiedzUsuńZwłaszcza, że następnego dnia jadłam Domori :P
Usuń