sobota, 21 listopada 2015

Grand Candy Lux ciemna


Zielony szlak z Mędralowej Zachodniej do Przyborowa miał wieść nas bocznym pasmem przez szczyty Jaworzyny, Kalików Groń oraz Czoło. Początek tej drogi przysporzył nam mnóstwa przepięknych widoków. Dalej mijaliśmy też położone wysoko osiedla górskich domków. Było tam tak cudownie, że już chciałam okrzyknąć ów szlak potwornie niedocenianym i nieznanym, gdy gdzieś pomiędzy drewnianymi domkami na którymś ze szczytów zgubiliśmy drogę. Ot, nie maźnięto zielonego znaczka tam gdzie trzeba i już zeszliśmy w złą stronę. Ponadto, brak oznakowania poszczególnych szczytów na trasie przy mojej kiepskiej orientacji w terenie nie sprzyjał nawet odnalezieniu na mapie powrotu na właściwą drogę. Zdecydowaliśmy się na czuja schodzić w dół w stronę widocznego w dali Przyborowa - na szczęście bezpiecznych ścieżek wiodących w tamtym kierunku było niemało. Przez tą przygodę niestety nie wiem, które z wymienionych wyżej szczytów rzeczywiście zdobyliśmy. Koniec końców, doszliśmy do szosy jeszcze nie w Przyborowie, lecz w Koszarawie, niedaleko Urzędu Gminy.

 

 

Teoretycznie wiedzieliśmy, jak dalej iść. Mapa jasno wskazywała, gdzie miał odchodzić od szosy żółty szlak wiodący do Korbielowa. Coś mnie jednak tknęło i jeszcze w Koszarawie zapytałam babkę wypasającą owce o pieszą drogę do Korbielowa. Zaznaczyła, że w Przyborowie vis-a-vis kościoła należy skręcić w osiedle Jabłonów wiodące wzdłuż potoku o tej samej nazwie. Nasza mapa mówiła bowiem o zejściu na żółty szlak wcześniej koło przystanku PKS. Żółte znaki wiodły jednak jak byk przez Jabłonów, wkraczając w las koło zadbanej kapliczki. 

 

 

Kierując się żółtymi znakami doszliśmy na polanę, gdzieś pomiędzy szczytami Czułów Groń i Wierch Jabłonki. Szlak krzyżował się tam z wąską asfaltową dróżką, przy której znajdowały się ławki ze stolikiem pod zadaszeniem oraz tablica ze szlakami rowerowymi. Z tego miejsca roztaczał się cudowny widok między innymi na Pilsko, tak piękne w przebłyskach zachodzącego już słońca. Widząc, gdzie dalej wiodą żółte oznakowania, pełni nadziei, że szlak bezproblemowo poprowadzi nas do Korbielowa - usiedliśmy na ławeczce celem skonsumowania reszty kawy z termosu i pozostałej nam czekolady. Jak się chwilę potem okazało, czekoladowy kop bardzo się przydał, bo znów mieliśmy trochę nerwów ze względu na zejście nie tam gdzie trzeba. Ale o tym za chwilę - najpierw czekolada.


Pozostała nam jeszcze jedna z tabliczek spod skrzydeł armeńskiego Grand Candy, posiadającego swą fabrykę oraz liczne markowe sklepy w Erywaniu. Jak już wspomniałam w recenzjach dwóch poprzednich czekolad tej firmy (tej i tej), otrzymałam je w prezencie od naszego przewodnika podczas tegorocznego letniego urlopu. Były to baaardzo średnie, czy wręcz słabe wyroby, toteż wobec ostatniej tabliczki nie miałam żadnych oczekiwań.

Czekolada o nazwie Lux została opakowana w całkiem ładny, prosto zdobiony połyskujący papierek oraz w klasyczne sreberko. Producent o dziwo nie podał zawartości masy kakaowej w tej "high quality natural chocolate", ale na całe szczęście nie połasił się na zastosowanie kakao w proszku. Dzięki temu, już na wejściu patrzałam na nią przychylniej niż na Dark Chocolate 60% próbowaną dnia poprzedniego. Pomimo obecności etylowaniliny jakoś ładniej to wszystko wyglądało wtedy, gdy było uproszczone - nawet jak na możliwości takiej firmy jak Grand Candy. Lux... Każdy ma taki luksus, jaki sam sobie wypracował ;).



Tabliczka została podzielona na maleńkie kostki, co od razu przypomniało mi o wyglądzie mlecznej Roshen Alionka przywiezionej parę lat temu z Ukrainy. O dziwo, zapach Lux był najmilszy spośród trzech próbowanych Grand Candy. Nawet łamała się z dość przyjemnym dźwiękiem.

Oczywiście na żadne bogactwo nie można było tu liczyć i znów nie poświęcę wielu słów walorom smakowym czekolady od Grand Candy (bo po prostu ich nie było). Na pewno okazała się przyjemniejsza w odbiorze niż ciemna pełna poprzedniczka - pozbawiona plastikowo-sztucznych nut. Nie ma w niej ani trochę proszkowatości, lecz o aksamicie również możemy zapomnieć. Po prostu jest płaska, ale w prosty sposób smaczna i zjadliwa jak na górskie warunki. Ot, dobra czekolada na szlak, gdzie nie trzeba nad niczym się zastanawiać - a przy tym nie psuje atmosfery jakimiś przykrymi posmakami. 


Dominowała tu przytłumiona słodycz dobrze wymieszanego deserowego napoju na bazie kakao, może z maleńkim akcentem orzechów laskowych (no i oczywiście... etylowaniliny...). Całe szczęście nie ma tu żadnej przykrej goryczy i kwaśności - tych z rodzaju nieprzyjemnych, znanych z kiepskich ciemnych czekolad. Obstawiam, że zawartością masy kakaowej nie przebiła Dark Chocolate 60%, bo prosta cukrowa słodycz jest tu jednak znaczna. Jeśli jednak Grand Candy jest w stanie wyprodukować sześćdziesiątkę bez mieszania z kakao w proszku i uzyskując nienarzucający się smak, to jestem za tym, aby dalej szła tą drogą w produkcji czekolad.


Nic nami nie wstrząsnęło, ani nic nas nie zdołowało - po dostarczeniu nowej dawki energii mogliśmy po prostu wstać i iść dalej. Żółte znaki prowadziły nas w stronę Korbielowa kolorowymi jesiennymi wzgórzami. Zajęci rozmową prawdopodobnie przegapiliśmy skręt szlaku. Po wcześniejszych doświadczeniach z oznakowaniem szlaku w tej części Beskidów nie zdziwiłabym się, gdybyśmy to jednak nie my popełnili gafę. I szczerze wątpię, czy wcześniejsza znajomość tej strony by nam pomogła. Nie mniej jednak, nie denerwowaliśmy się zbyt mocno - teren nie był gęsto zalesiony, więc intuicyjnie mogliśmy kierować się w zamierzoną stronę, a przecinających wzgórza ścieżek było bez liku. W spokoju podziwialiśmy widoki gór, za którymi chowało się już słońce. Ostatecznie na szosę weszliśmy przy kościele w Krzyżowej. Stamtąd udaliśmy się ponownie do korbielowskiej Karczmy Pod Borami, by celebrować kolejną udaną górską wędrówkę - podczas której nadłożyliśmy parę kilometrów, ale co to dla nas? :)


Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna, wanilina.
Masa netto: 90 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 533 kcal.
BTW: 5,5/34,4/52,6

28 komentarzy:

  1. charlottemadness21 listopada 2015 05:47

    ...I kolejna przystępna czekolada z kolekcji: "na kopa energetycznego" ;)
    Kolejne piękne widoki i ciekawa historia ;) Mam nadzieję,ze dopiero się rozkręcasz z relacją z gór ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz zawiera wszystko co chciałam od siebie przekazać :D

      Usuń
    2. To była wyprawa tylko na dwa dni chodzenia...

      Usuń
  2. Z jednej strony podobają mi się te właśnie niedocenione szlaki, bo jest spokój i nie ma pseudo-wycieczek, ale z problemem z oznakowaniem też się nie raz spotkałam. Nie lubię być niepewna czegokolwiek.

    Owieczki! :D Akurat wczoraj pałaszowałam Zottera z owczym mlekiem - miłe wspomnienia wracają od rana.

    Widzę znowu jakaś w miarę pozytywna czekolada, jednak znów nie tak cudowna jak widoki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wyobraź sobie Armenię - cały kraj jest górzysty, a oznakowanych szlaków nie ma w ogóle! :D

      W poniedziałek będę mieć już w łapkach Domori z owczym mlekiem, więc będę mogła ją porównać z Zotterem :).

      Trudno oczekiwać, żeby Grand Candy zrobiła coś lepszego niż to ;)

      Usuń
  3. Przynajmniej jedna z trzech okazała się być dobra.
    Wasze nadłożenie drogi przypomniało mi jak za dzieciaka byłam z matką nad morzem. Miałyśmy plażą przejść tylko niecałe 2km, ale przegapiłyśmy wyjście i zrobiłyśmy 9km :D Całkiem dobrze się szło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do trzech razy sztuka.

      Dawno tak nie spacerowałam po plaży. Ostatnio kilka lat temu zimą. Fajnie było.

      Usuń
  4. Ty nie masz orientacji w terenie? Kochana, jakbyś mnie poznała, to stwierdziłabyś, że z Twoją orientacją jest wszystko w najlepszym porządku, ja się potrafię na prostej drodze zgubić 😄
    Owieczki urocze ♥
    A czekolada... Cóż, po Twojej dość zwięzłej recenzji nie zachęca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też pewnie bym potrafiła ;).

      Owieczki są w ogóle urocze! Uwielbiam owce (nie tylko jeść ;)).

      Czekolada na pewno najsmaczniejsza z całej trójki Grand Candy.

      Usuń
  5. Umarłabym widząc te malutkie kosteczki.... Nie cierpię takich maleństw. :D Chociaż sama czekolada wygląda bardzo luksusowo i dostojnie. Wspomniałaś tu o czekoladzie Roshen, a ja niedawno miałam przyjemność jeść cukierki ukraińskie właśnie Roshen i mi smakowały. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roshen to prawdziwa ukraińska słodyczowa potęga, ale nie miałam okazji próbować od nich nic prócz wspomnianej czekolady.

      Usuń
  6. Takie kosteczki to byśmy z chęcią wcisnęły do gorącego waniliowego budyniu aby się rozpuściły <3 Skoro nie jest to czekolada wyższych lotów to warto ją wykorzystać do takiego deseru :)
    Racja, co to dla Was parę kilometrów więcej? :D Dla nas pewnie byłby to koszmar xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo prawda! Taką czekoladę bez problemu można użyć do różnorakich deserów.

      Dla mnie im więcej kilometrów tym lepiej :D.

      Usuń
  7. Ostatnie zdjęcie ukazujące czekoladę jest nieziemskie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mi się podoba :D. Choć kadr mógłby być trochę lepszy.

      Usuń
  8. owieczki w Twoim towarzystwie wymiatasz :) Co do czekolady, nie kusi mnie xD Ale zdjęcia zachwycają <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To teraz wyobraź sobie mnie karmiącą maleńkie jagniątka z butelki. Przybiegały radośnie na mój widok merdając ogonkiem. Takie rzeczy się działy podczas moich studiów ;).

      Usuń
    2. :O Żartujesz!? awwww.... :3 też tak chcę >.< Jedyne co moge tu sobie pogłaskać to własne kolana xDD

      Usuń
  9. Lux, a dokładniej Ljuks :P Nie ufam czekoladom, które tak się nazywają. Luksusową bądź smakowitą nazwą producenci często próbują ukryć różne mankamenty. Tu może aż tak źle nie jest, ale opis nie porywa. Ty też nie brzmisz, jakby Cię porwała. O wiele lepsze są łowieczki :) Tę małą schowałabym do plecaka i bieg do domu, żeby mama nie dogoniła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi również operowanie takimi przymiotnikami wydaje się być wysoce podejrzane ;). Oczywiście, że ta czekolada mnie nie porwała... Nic tu porywającego nie było, ale chociaż była lepsza od pozostałych próbowanych Grand Candy.

      Przyjrzyj się dokładnie zdjęciu - tam są dwa jagniątka!

      Usuń
    2. Jeszcze lepiej. Jedną chowasz i uciekasz, a mama zostaje z drugą i nikomu krzywda się nie dzieje.

      Usuń
    3. Przemyślałabym, gdyby nie fakt, że jeszcze trochę kilometrów mieliśmy do przejścia :D.

      Usuń
  10. ,,Każdy ma taki luksus, jaki sam sobie wypracował ;)." To zdanie mi się podoba. :D
    No i ciekawe spotkanie jak widze, też było. Całkiem nie tak daleko mnie ktoś hoduje owce, a do gór mam daleko...
    Czekolada jakoś nie zachę wraz z Twoim opisem. Chociażby m.in. przez to słabo wyglądające opakowanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owce są wspaniałe. Mam bardzo duży sentyment do tych zwierząt.

      Opakowanie moim zdaniem nie jest najgorsze. Ba, całkiem podoba mi się jego prostota, a przy tym pewna elegancja. Na pewno była to najsmaczniejsza opcja z próbowanych Grand Candy.

      Usuń
  11. Fantastyczne jest to zdjęcie gdzie czekolada leży przełamana na stole na pół i promienie słoneczne ją oświetlają :) . Czekolada taka ja jedno spróbowanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama byłam zaskoczona, że tak ładnie to wyszło. Oświetlenie było niesamowite.

      Usuń