Zdążyliście już zatęsknić za recenzjami czekolad single-origin z francuskiej czekoladziarni Morin? ;) Dziś chcę Wam zaprezentować tabliczkę wykonaną z ziaren kakao rodem z Kuby. Zawiera ona 70% masy kakaowej. Ta budząca mnóstwo kontrowersji odległa wyspa nie należy do czołówki producentów kakao i nieczęsto można spotkać czekolady wykonane z kubańskiego surowca. Tym bardziej była ona dla mnie cenną zdobyczą. Szperając w sieci odnalazłam kubańskie tabliczki produkowane przez Chocolat Bonnat oraz Willie's Cocoa. A nawet Lindt miał kiedyś w swojej ofercie Excellence Cuba!
Morin Cuba 70% nabyłam jeszcze w styczniu, na zakończenie degustacji w poznańskiej Pintej Klepce. Pamiętam, że wybierając kilka tabliczek do zakupu tego wieczoru, kubańską postawiłam na pierwszym miejscu. Oznacza to, iż urzekła mnie czymś w wyjątkowy sposób. Ba! Podczas trwania degustacji w tym lokalu, gdy przyszedł czas na Kubę - rozpuszczając pierwszy kawałek w ustach wydałam z siebie przeciągłe: "O ja pi*rdooolę!". Hmm, jesteście pewni, że chcecie dalej czytać tą recenzję? ;) Przygotujcie się na coś mocnego i bardzo nietypowego!
Cuba 70% w porównaniu do pozostałych czekolad Morin już po przełamaniu wydaje się być bardziej gruba i masywna (choć wymiarami i gramaturą poszczególne tabliczki tej marki się nie różnią), a przy tym wyjątkowo twarda. Wpatrując się jednak w jej wnętrze, sprawia ono wrażenie aksamitności.
W zapachu najpierw uderza nas octowa kwaśność, a zaraz potem otwiera się przed nami prawdziwe bogactwo wilgotnych aromatów - na przemian świeżych i nieco dusznych (świeżość jednak dominuje). Na myśl przychodzi tropikalny równikowy las, a następnie odświeżająca morska bryza. Ta czekolada pachnie wodą, cokolwiek by to nie znaczyło.
Pierwszy kęs jest... trudny. Czekolada rzeczywiście jest bardzo twarda, ale przy tym specyficznie chrupka. Aż ciężko ją ugryźć! Gdy jednak w końcu ją rozgryziemy, dostarcza nam przyjemnego odczucia świeżości, a przy tym mocnej i ciężkiej słodyczy. Bardzo opornie rozpuszcza się w ustach. W konsystencji najpierw jest sucha i papierowa, a następnie granulkowata i sypka w gęsty sposób.
Ta specyficzna ciężka słodycz łącząca się w paradoksalną spójność z kwaśnym posmakiem octu, w połączeniu z dziwną sucho-mokrą gęstością - przywodzi na myśl gęsty sos na bazie octu balsamicznego. To właśnie wyraźne skojarzenie z octem balsamicznym wyrwało przekleństwo z moich ust podczas degustacji w Pintej Klepce. Uwielbiam ocet balsamiczny, więc taka nuta smakowa jak najbardziej mi odpowiadała.
Po popracowaniu nad rozpuszczaniem się tej czekolady w ustach, nie sprawia już wrażenia suchej (mimo słodyczy oraz odświeżenia) i kwaśno-ściągającej - bardzo, ale to bardzo zalepia. To zalepianie jest gęste i maziste. Mazistość ta szczególnie wyraźnie uwydatnia się na finiszu, będąc oryginalnym zastępstwem dla cierpkiego ściągania. Jest ona niczym smoła z podkładów kolejowych, o, właśnie tak!
Poza tym, ta czekolada ma w sobie również coś z gumowatości, co podczas degustacji w Pintej Klepce zostało przyrównane do starych trampek. Wiem, że to źle brzmi, ale do jasnej ciasnej - jest trafne! Jakże wiele struktur łączy się w tej tabliczce w jedno! Doznania związane z konsystencją Cuba 70% są doprawdy niezwykle ciekawe.
Powracając z meandrów konsystencji do doznań typowo smakowych - muszę przyznać, że jest to czekolada naprawdę "mało czekoladowa". Brak tu bowiem typowych dla kakao nut takich jak np. kawowa goryczka. Ogółem goryczy jest w niej niewiele - dominuje odmienna niż zwykle słodycz, a następnie kwaśność. Czymże jest ta słodycz, że tak dobrze komponuje się w octem, a przy tym nadaje odczucia świeżości? Tak jak w aromacie - jest ona wodnista. Kojarzy się z powietrzem po burzy, ze świdrującym w nosie ozonem. Jest też trochę jak stewia i mięta (ale nie sam miętowy smak, lecz po prostu rześkość, jaką ze sobą niesie).
W całym swoim bogactwie Cuba 70% jest czekoladą bardzo masywną i sycącą - jest potężna. Ma w sobie coś groźnego, tym bardziej... że mimo tych wszystkich dziwacznych cech jest tak naprawdę przystępna w smaku. Nie ma w sobie niczego, co mogłoby bezapelacyjnie odrzucać. Dlatego też, podchodząc do degustacji tej tabliczki po raz drugi, w domu - już nie klęłam. Pokornie przyjmowałam wszystko to, co proponowało mi kubańskie kakao. Kontrowersyjne kakao.
PS Zapomniałam dodać opisu tej czekolady stworzonej przez organizatora styczniowej poznańskiej degustacji w Pintej Klepce: "Czekolada z mocną, niezrównoważoną kwaskowatością, na początku aromat gotowanego bobu (!), trochę przypalonego kakao, w finiszu mocno goryczkowa, ściągająca".
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 100 g.
Intrygująca czekolada :> Z Twojej recenzji wynika,że na prawdę jest specyficzna ;) Z chęcią bym skosztowała, tym bardziej, że uwielbiam czekolady, które "zlepiają" buzię :D
OdpowiedzUsuńTe zlepianie też było bardzo specyficzne. Nie wiem, czy wcześniej spotkałam się z akurat takim typem zalepiania przez czekoladę. Było ono takie mazisto-stewiowe. Jejku :D
UsuńOcet jak ocet, cieńczoną łyżeczkę piję co rano na rozbudzenie metabolizmu.. Ale woda? To mnie rozbawiło :)
OdpowiedzUsuńAle cóż, tak jest to tak jest :)
Szkoda że bark tu tych kakaowych nut. Jednak mimo to, z tego co ją opisujesz.. Jest tak.. Dziwnie ciekawa :)
A po co Ci to rozbudzanie metabolizmu? ;) Ja stosuję szklankę wody na czczo, a potem do obfitego śniadania dobra zielona herbata, najchętniej z imbirem :). Zresztą, ocet balsamiczny to co innego niż zwykły ocet np. jabłkowy.
UsuńMi nie było szkoda tych typowo czekoladowych nut. W końcu było bardzo dobrze, oryginalnie, szokująco smacznie :)
Hmm, specyficzna czekolada, nie powiem. Octowy posmak budzi pewną ciekawość podszytą nieufnością.
OdpowiedzUsuńNie można zaufać tej czekoladzie, w końcu jest groźna :D
UsuńPrzeczytałam tylko wstęp, a resztę przeleciałam wzrokiem. Wiem, że jest to czekolada niezwykła, ale dlaczego? Odkryję to sama (pewnie dopiero pod koniec sierpnia, jak wrócę do domu), a później... porównam odczucia. :D
OdpowiedzUsuńChyba nie muszę pisać, że nie mogę się doczekać Twojej recenzji? :D
UsuńNie, ta czekolada ma dużo różnych nut, które mi się nie podobają. Inna rzecz, że sama pewnie nawet bym ich nie wyczuła. Skoro jednak co rusz prezentujesz coś nowego i o różnej zawartości kakao, poczekam na lepsze cuda. Zwłaszcza 100-procentowe :D
OdpowiedzUsuńKurczę, co Cię tak te stówki interesują? :D Dziś przyjechały do mnie dwie kolejne :).
UsuńA zakład, że jednak byś wyczuła? I jeszcze może by Ci się spodobały, tak paradoksalnie.
Pokładasz we mnie większe nadzieje niż ja sama, hihi.
UsuńWierzę, że nie są one bezpodstawne :)
Usuńkontrowersyjne- jedne z moich ulubionych słów, no jeszcze perwersyjne i masochistyczne... ale to inna kwestia :D
OdpowiedzUsuńWow... potężna jest? A wygląda tak nie pozornie ;) Raczej się nie skuszę, chyba, że ktoś mnie nią uraczy :)
Moriny chyba nie są u nas do dostania stacjonarnie, trzeba się po nie zgłosić do osoby, która je sprowadza z Francji raz na jakiś czas...
UsuńTak, potężna. Zresztą, każda z czekolad Morin miała w sobie wielką moc pomimo niepozorności. Ta kubańska to już w ogóle dała czadu, miazga.
ech... kogo ja niby ściągne z Francji xDD
UsuńTy nikogo ściągać nie musisz :D
Usuńooo to jednak nie jest tak źle :D Hahaha, przeczytałam ścigać ... jeszcze tego brakowało ^^
UsuńNa szczęście nie muszę sobie sama przywozić wszystkich czekolad z zagranicy ;)
UsuńTo prawdziwa zdolność tak opisywać smak i konsystencję, bo działa na wyobraźnię bardzo :)
OdpowiedzUsuńTo prawdziwa zdolność stworzyć taką czekoladę ;)
Usuńech ta twoja skromność <3
UsuńSzczerość!
UsuńCzytając Twoje recenzje stwierdzam jedno: chyba się przerzucę na czekolady ciemne! :D Takiego bogactwa smaków nie znajdę w żadnej czekoladzie z dodatkami. :-)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że przy kolejnej recenzji ciemnej tabliczki nie napiszesz już CHYBA tylko NA PEWNO! :D
UsuńInteresująca to mało powiedziane. Jednak octowe nuty przeważyły o tym, że ta tabliczka na 95% nie trafiłaby w nasz gust ;)
OdpowiedzUsuńW niektórych czekoladach wyczuć można typowo kwas octowy, tutaj był to ewidentnie ocet balsamiczny - dla mnie to ogromna różnica :D
Usuńjejjjj od stycznia ją miałaś... u mnie tak długo by sie łakoć nie uchował:))
OdpowiedzUsuńMusiał poczekać na swoją kolej :)
UsuńKolejna wersja która mnie zaciekawiła. Kto by pomyślał że jest tyle gorzkich czekolad o takiej samej zawartości kakao i bardzo podobnym składzie a tak różnią się smakowo :)
OdpowiedzUsuńJest jedna wielka różnica pomiędzy tymi czekoladami Morin - pochodzenie kakao. To bardzo, ale to bardzo wiele znaczy!
UsuńUwielbiam Twoje recenzje :D
OdpowiedzUsuńA czekolada powiem szczerze zachęcająca! Skład bardzo dobry i króciutki, a to porównanie do octu balsamicznego - brzmi ciekawie!
Bardzo mnie to cieszy! :)
UsuńWszystkie czekolady od Morin mają taki skład. Tu najistotniejsze jest pochodzenie ziaren kakao. Nuta octu balsamicznego urzekła mnie w tej czekoladzie :)
Z wyglądu bardzo mi się podoba, ale octowe smaki i to, że jest mało czekoladowa trochę mnie zniechęciło. Octu nie lubię bardzo, ale też ciekawe, czy bym go tu w ogóle wyczuła :P
OdpowiedzUsuńW czekoladach single-origin wiele doznań jest bardzo subiektywnych, nie możesz się więc w 100% kierować moimi odczuciami :)
UsuńDla mnie to Ty jesteś czekoladowym autorytetem :)
UsuńRumienię się... A jeszcze tyyyyle przede mną!
Usuń