Dzisiaj przed Wami kolejna czekolada wyprodukowana w rodzinnej manufakturze państwa Pichler. W ogromie kolorowych nadzień bogatych w owoce, jakie atakowały mnie z lewa i z prawa na stoisku Pichlera w sklepie R.Rajsigl w Innsbrucku - dostrzegłam tą stonowaną elegantkę. Pierwotna klasyka, można by rzecz. Kakao, chili, wanilia. Prostota mezoamerykańskich, pionierskich mistrzów czekolady. To właśnie dlatego czekolada nazywa się Azteken. Wybrałam ją, chcąc poczuć żywy ogień w czekoladzie - bo czyż nie tak powinna wyglądać aztecka czekolada?
Wczytując się w skład widzimy, że państwo Pichler znów nie poszaleli z zawartością masy kakaowej. 53 procenty dają nam zwykłą deserówkę, a to oddaliło mnie od wizji czekolady pierwotnej. Cóż, nazwa Azteken to przecież tylko chwyt. Być może ja mam po prostu jakąś dziwną skłonność do poszukiwania ekstremum. Podobny zawód poczułam, zamawiając całkiem niedawno w kawiarni gorącą czekoladę po aztecku. Dostałam zwykłą słodką czekoladę, muśniętą szczyptą chili na wierzchu. A chciałam czegoś wręcz narkotycznego w intensywności smaków i mnogości substancji psychoaktywnych. No ok, może w popularnej kawiarni nie chciano ryzykować, by któryś z klientów dostał nagle palpitacji serca. Uprzedzając fakty - Pichler Azteken też mnie do nich nie doprowadziła (a szkoda).
Po rozwinięciu złotka dostrzegamy 100-gramową taflę, niepodzieloną na kostki. Po coraz to częstszym obcowaniu z Zotterem, nóż stał się już wiernym kompanem naszych czekoladowych degustacji ;). Z przyjemnością zaciągnęłam się głębokim i wilgotnym aromatem kakao, jaki unosił się nad tabliczką. Oceniając sam zapach wydawało mi się, że warstwa czekolady jest jeszcze wyższej jakości, niż w przypadku Sanddron-Marzipan. Było to zapewne tylko złudzenie, wynikające z tego, co znajdowało się wewnątrz czekolady...
Gęsty czekoladowy mus. Soczysty, wilgotny, aromatyczny. Bardzo, ale to bardzo przyjemny w obcowaniu. Zdominował wszystko - nawet pomimo tego, że nie był bogaty w mnogość aromatów, jakie może z natury nieść z sobą kakao. To było po prostu przyzwoite nadzienie wykonane na bazie deserowej czekolady. Muszę przyznać, że jego konsystencja była obłędna i jest to dla mnie ogromny plus tego produktu. Ten mus czekoladowy chciało się jeść całą twarzą! :)
W szaleństwie czekoladowego musu wyczuwalna była delikatna nutka wanilii. Ot, drobny smaczek łagodzący sprawę. Nie była to wyrazista przyprawa, jak w Mount Momami - ale najzwyczajniejszy w świecie mały dodatek, który niepostrzeżenie koryguje to i owo. Niestety, chili jest równie subtelne, jak wanilia... Wielka szkoda, bo spodziewałam się czegoś innego. Przepadła nadzieja na choćby mały element, który mógłby mnie zbliżyć do boskiego ekstremum.
Rozkoszując się konsystencją musu, rozcierając go językiem po całym wnętrzu buzi - nic nas piecze ani nie drapie. Dobrze, bo możemy cieszyć się musem bez dodatkowych fajerwerków. Źle, bo to jednak miała być czekolada z chili. Dopiero na samym końcu, tuż po przełknięciu wymiętego kęsa - pojawia się chili. Jest go na tyle dużo, że jesteśmy w stanie zidentyfikować jego obecność - na całe szczęście nie musimy oddawać się w naiwne ramiona autosugestii. A tak poza tym, to jest go o wiele, wiele za mało. Nie uderza po czaszce kapsaicyną, nie podkreśla mocy teobrominy. Jest zwyczajnym muśnięciem, które trudno nawet nazwać pikantnym. To już więcej chili wyczuwałam w Lindt Excellence Chili i Heidi SummerVenture Mexico (że nie wspomnę o mocarnych wariacjach od Wild Ophelia).
Nie wiem, czy bogatsza o doświadczenie z tą czekoladą, sięgnęłabym po nią powtórnie w sklepie R.Rajsigl. Miałam wobec niej zupełnie inne oczekiwania - tymczasem wszystkiego było tutaj za mało. Było smacznie, ale zbyt delikatnie - a ja po chili nie oczekuję delikatności. Cała nadzieja w paru propozycjach Zottera, które czekają na swoją kolej w Magicznej Szufladzie. Być może one pokażą mi, jak wielką moc potrafi mieć chili połączone z czekoladą.
Skład: krem z deserowej czekolady 60% (deserowa czekolada, syrop glukozowy, wanilia burbońska, chili), miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia.
Masa kakaowa min. 53%.
Masa netto: 100 g.
Mimo wszystko czekolada brzmi zachęcają. Wanilia i chili to połączenie którego jeszcze nie miałam okazji spróbować. A ten mus wygląda obłędnie.
OdpowiedzUsuńBo czekolada trzymała poziom. Skład jest nienaganny i smak też bez nieprzyjemnych akcentów. Po prostu jest zbyt delikatnie w stosunku do tego, czego oczekiwałam. Chciałam ostrej jazdy :D.
UsuńJa kiedyś sama sobie wyprodukowałam prawdziwą aztecką czekoladę do picia i to było to ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście chyba tylko to pozostaje. Mogę prosić o przepis? ;)
UsuńNie kupiłabym jej, a tym samym również nie spróbowała ze względu na chili - nie toleruję ostrych rzeczy w żadnej postaci, a chili to już przede wszystkim. Podoba mi się za to wygląd tabliczki, tak na zdjęciu przedstawionym na opakowaniu, jak i w Twojej dłoni, gdzie widać nadzienie.
OdpowiedzUsuńPytanie za sto punktów: co jeszcze, oprócz czekolady, wywodzi się z cywilizacji azteckiej? (Dla ścisłości od Tolteków, którzy zostali podbici przez Azteków.)
Chili w tej czekoladzie nie było ostre. Ot, taki lekki smaczek. Oj tak, wygląd tabliczki jest apetyczny :).
UsuńAle chodzi Ci o coś do żarcia?
Chili, nawet jeśli lekkie, odpada.
UsuńNie, nie o żarcie. Podpowiedź: coś bliskiego memu sercu.
Oj tam, chili jest smaczne i zdrowe :D.
UsuńChihuahua? ;)
Tak, chihuahua :D
UsuńCo wygrałam? :D
UsuńZestaw Mullerów albo Danio extra - do wyboru.
UsuńBuuuu :( ;)
UsuńO nie, nie, nie...czekolady z chillii są fe :P
OdpowiedzUsuńNie zgadzam się :D
UsuńJa jadłam czekoladę z chilli jedynie raz i był to jakiś typowo marketowy wyrób, ale pamiętam, że też zawiodła mnie niewystarczającą pikanterią. :|
OdpowiedzUsuńProducenci czekolady są niestety w większości bardzo zachowawczy.
UsuńJezu chcęęęę :< Mam bardzo niską tolerancję ostrego smaku i generalnie Lindta z chilli lubię, ale nie zjem więcej, niż jedną kostkę za jednym zamachem, bo mnie pali. Jak ta jest delikatniejsza, a do tego ma nadzienie w formie musu i dodatek wanilii, to byłaby moją miłością życia <3
OdpowiedzUsuńMyślę, że rzeczywiście mogłaby Ci przypasować. Ta czekolada jest bardzo delikatna, a przy tym niecodzienna i niebanalna. Ja wprawdzie oczekiwałam od niej czegoś innego, ale nie można uznać, że była porażką ;).
UsuńKurde, teraz tak bardzo (poważnie, TAK BARDZO) chcę tę czekoladę :(
UsuńSprawiam czytelnikom bloga problemem moimi czekoladowymi wojażami :P
UsuńTy mi lepiej powiedz, czy to cudo można gdzieś kupić online :D
Usuńhttp://www.pichler-sillian.at/docs/fr_home.asp Tak, u źródła (zakładka Schoko-Shop) - ale to będzie drooogi interes.
UsuńAngelika nie lubi chilli w połączeniu z czekoladą (zresztą raczej w ogóle jej nie lubi), ale ja za to przepadam za tym duetem :) Tylko szkoda, że jeszcze nie natrafiłam na taką tabliczkę, która dawałby pod tym względem nieźle popalić :/
OdpowiedzUsuńAjjj, jak można nie lubić czekolady? ;)
UsuńMam nadzieję, że wkrótce będą mogła tutaj polecić parę turbo-chili czekolad ;).
Łooo, zaciekawiło mnie takie połączenie. Nie jadłam nigdy czekolady z dodatkiem chilli.
OdpowiedzUsuńKoniecznie wypróbuj :).
UsuńNigdy nie jadłam z chili czekolady
OdpowiedzUsuńCzas to zmienić ;)
Usuń:))
UsuńUwielbiam wszystkie czekolady, ale najbardziej z orzechami :)
OdpowiedzUsuńOrzechy zawsze dodają czekoladzie uroku, nawet tej słabszej :). Zapraszam częściej do mnie!
Usuń