Klasyczną ekwadorską siedemdziesiątkę od Manufaktury Czekolady znałam sprzed lat z różnorakich połączeń, ale jakoś nigdy nie miałam okazji sięgnąć po wersję bez dodatków. Postanowiłam to nadrobić - tak jak eksplorację pozostałych czystych Grand Cru. Twarda i zwarta tabliczka słodko pachnie melasą i lekką palonością, zaś w ustach pozostawia znaczne wrażenie pudrowej proszkowatości, co w tym wypadku miało dla mnie swój urok.
Ponieważ mimo tego wrażenia, czekolada jest soczysta, trochę dzika i w specyficzny sposób - nie odczuwa się w niej tłustości. Niesie ze sobą cos korzennie pikantnego, drapiącego w podniebienie (iluzja szczypty kardamonu?), a jednocześnie wyzwala jakby miętową świeżość - wszystko łączy się w bogactwie rześkich przypraw i ziół. Przedstawia wyobrażenie mokrego drewna, na którym uparcie próbuje tlić się ogień - pośród wonnych łąk. Pomyślałam również o cząstkach pomarańczy zanurzonych w misie dopiero co zerwanych kwiatów. Czekolada okazała się nie w stylu mojego męża, zaś mnie urzekła dziką żywiołowością utrzymają mimo wszystko w szlachetnych ryzach elegancji.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 597 kcal.
BTW: 9,5/38/52.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz