poniedziałek, 6 marca 2017

La Naya Strawberries, Cinnamon & Chili ciemna 65% z truskawkami, cynamonem i pieprzem kajeńskim


 Zbliżała się połowa lutego, a ja dopiero co wykaraskałam się z ciągnącego się w nieskończoność przeziębienia. Nareszcie można było uznać remont naszego pokoju za skończony, a ten nieustannie zabierał weekendy mojemu Mężowi (podczas gdy ja próbowałam się wyleczyć). Na weekend przed Walentynkami już rozpierała nas energia - trzeba było ruszyć w góry! Z racji zimowej aury obraliśmy szlaki dobrze nam znane, w naszych pierwszych górach - Karkonoszach - do których pałamy wyjątkowym sentymentem.

Po przyjeździe do Karpacza w sobotni poranek 11 lutego niezwłocznie ruszyliśmy na szlak - była godzina ósma. Przemierzana wiele razy trasa spod świątyni Wang na Polanę rozruszała nasze spragnione gór ciała. Na Polanie zorganizowaliśmy szybką przekąskę, po czym ruszyliśmy w prawo na Pielgrzymy. Szlaki były praktycznie puste pomimo ferii, co było dla mnie miłym zaskoczeniem. Przy Pielgrzymach wyjęliśmy termos z kawą i urządziliśmy przerwę na czekoladę. Jedną z tabliczek jakie zabrałam na ten wyjazd była La Naya Strawberries, Cinnamon & Chili - czyli moje pierwsze doświadczenie z litewską marką La Naya, której to asortyment odnalazłam w sklepie Sekretów Czekolady.



Pięć tabliczek z dodatkami (bez deklaracji pochodzenia ziaren kakao) wydane zostało przez La Naya w specjalnie, pięknie opakowanej serii. Opakowania ułożone obok siebie tworzą obrazek, dokładnie taki. Niewątpliwie zestaw może stanowić doskonały prezent. Ja owe czekolady zakupiłam ze szczególną dedykacją na wyprawy w góry - do domowych degustacji pozostawiłam tabliczki single-origin od La Naya. Tym ciekawiej, iż wykonanie tabliczek La Naya ma wyjątkowo górski charakter, co możecie zobaczyć na zdjęciach. Przez ów fakt czekoladę niezbyt dobrze dzieli się na części (szczególnie, jeśli chce się ją podzielić równo), ale urody nie można jej odmówić.

Ciemna czekolada o 65% zawartości kakao zawiera w sobie dodatek liofilizowanych truskawek, przyprawiona jest także cynamonem i pieprzem kajeńskim. Po rozpakowaniu smakołyku byłam ciekawa, czy nie ujrzę posypki po płaskiej stronie tabliczki. Nie było jej. Po przełamaniu czekolady również nie dostrzegłam udziału jakichkolwiek dodatków wewnątrz czekoladowej masy. Dodatki zostały po prostu mocno rozdrobnione i wkręcone w czekoladową taflę. W tym wypadku trudno mówić o ocenie smaku samej czekolady - dodatki stały się jej integralną częścią.



Nasza La Naya pachniała przede wszystkim mocno truskawkowo. Skojarzyła mi się z aromatem intensywnie kakaowej owsianki podanej z odmrożonymi truskawkami - moim wspomnieniem lata - którą jadam ze smakiem w zimowy czas. Kakaowe nuty czerwonych owoców mieszały się z wonią autentycznych truskawek, tworząc jedność. W domowych pieleszach ów fakt zapewne by mnie denerwował - samo kakao nie ma szansy zagrać tu solo. Przyjemnie, że czekolada nie była nazbyt słodka - truskawka pozostała po prostu truskawką, położoną na kakaowym tle. Autentyczność smaków była oczywista i natrętny cukier nie mieszał się w dialog kakao i truskawek.

Kakaowo-truskawkowy duet powoli rozlewa się na podniebieniu, byśmy w końcu mogli poczuć cynamonowe muśnięcie. To bardzo przyjemne doznanie. Cynamon wypływa spod truskawek, spaja się czekoladę, dopełnia magii duetu, nadając jej subtelnie rozgrzewającego charakteru. Z czasem, raz po raz pojawiają się pikantniejsze akcenty pieprzowe. Jako fanka pikantnych smaków z chęcią życzyłabym sobie ich więcej, jednakże mam obawy, iż większa ilość pieprzu kajeńskiego mogłaby zaburzyć bądź co bądź delikatną i harmonijną kompozycję. To nie było zestawienie kontrastów jak w Zotter Hot Stuff, lecz historia przyjaźni kilku wyrazistych charakterów, które wspólnie tworzą atmosferę ciepła i bezpieczeństwa.



Zaskoczył mnie fakt, jak długo pozostał w moich ustach posmak tej czekolady. Rozgrzewał mnie delikatnie od środka, gdy od Pielgrzymów podchodziliśmy na Słonecznik, wyżej i wyżej, wychodząc z lasu w strefę coraz to niższej kosodrzewiny, poddając się coraz silniejszemu mroźnemu wiatrowi. Przy Słoneczniku moje policzki były tak samo zmarznięte, jak powierzchnie skał. Wciągnęłam kominiarkę i zdjęłam zamarznięte okulary, by dalej podążać jedną z moich ulubionych tras - tzw. Drogą Przyjaźni - w stronę Śnieżki. Tego dnia nie było mi dane widzieć nic prócz mgły i palików wyznaczających szlak. Nie dostrzegłam w dole Kotła Wielkiego Stawu, wobec którego żywię pewne pragnienia, ani też jednego z najpiękniejszych widoków w Karkonoszach na Kocioł Małego Stawu. To nic. Monotonny marsz pod wiatr był i tak doskonałym sposobem na rozgonienie wszelkich trosk.



Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, liofilizowane truskawki 4,8%, cynamon 0,95%, lecytyna sojowa non-GMO, pieprz kajeński 0,15%.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 80 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 551 kcal.
BTW: 7/40/36

6 komentarzy:

  1. Mnie też ostatnio przeziębienie męczyło. Szkoda, że "też" nie mogę napisać o wyjeździe w góry, bo u mnie tych znowu za mało. Tobie pozazdrościć!

    Co do czekolady... miałam zainteresować się tą marką, ale jakoś za dużo czekolad na razie mam. Taka autentyczność truskawki bardzo mnie kusi. Może nie ma szaleństwa, ale czuję, że dziś właśnie na takie trafione połączenie miałabym ochotę. Cóż... chyba przy najbliższej okazji jednak się w nie zaopatrzę.

    PS Piękne zdjęcia. A jak czekolada ładnie kontrastowo wyszła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszędzie krąży jakaś zaraza. Teraz znowu coś próbuje mnie dopaść, ale bronię się jak mogę. Góry... W zeszłym tygodniu byłam w górach służbowo ;). To wyjątkowe okazje, ale i tak najwspanialsze są wyjazdy z Mężem.

      Też mam dużo czekolad, ale La Naya zamówiłam spontanicznie (jedna z Idilio Origins za mocno uderzyła mi do głowy ;)). Dobrze zrobiłam - ich czekolady z dodatkami idealnie przydadzą się w góry. Na dodatek ta ich rzeźba tak pięknie się zgrywa z widokiem gór.

      Usuń
  2. Bardzo piękna forma, dobrze, że czekolada jest też ciekawa w smaku i nie rozczarowuje. Owoce liofilizowane to plus, zwykle smakują lepiej niż suszone, szkoda, że Pacari używa często suszonych (tak mi się skojarzyło z Pacari, bo właśnie otworzyłem ich czekoladę z suszoną żurawiną).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przestań już z tym Pacari :D. Jak tylko moje czekoladowe zapasy nieco stopnieją to się zaopatrzę jakoś w te cuda, bo mi ślina cieknie do pasa na samą myśl. Zwłaszcza, jak sobie w Kolumbii pogadałam o Pacari z plantatorem kawy <3

      Usuń
    2. Na razie u nas z Pacari jest luksusowo, bo można po prostu kupić w sklepie (chyba wkrótce nowa dostawa, bo się kończą, już się szykuję na kolejny owocowy szał marakui, Zotter może się schować :). Niedługo powinien pojawić się też Cluizel, mam nadzieję, że uda im się sprowadzić Mokayę (podobno trudno, tak samo mleczny Madagaskar, który lubię, jest niełatwy do sprowadzenia).

      Usuń
    3. Super, że są łatwiej dostępne. Ja jednak muszę wziąć na wstrzymanie i najpierw uszczuplić nieco zapasy przed kolejnymi zakupami.

      Usuń