piątek, 1 lipca 2016

Valrhona Blanc Ivoire Raspberry biała 35% z malinami


Podczas podchodzenia na Cichoń z Przełęczy Słopnickiej upatrzyliśmy sobie miejsce na kolejną degustację czekolady. Łąka leżąca na skraju lasu wyrastającym na zboczu Cichonia zdawała się idealną lokalizacją zwłaszcza, że oferowała odrobinę cienia przy pięknych widokach - a ponieważ słońce już nieźle grzało cień był niezwykle cenny. Rozłożyliśmy się na trawie i wpatrując się w potężną Mogielicę - wyciągnęliśmy czekoladę.


Czas skonsumować ostatnią Valrhonę z zestawu z dodatkami, który zakupiłam na lotnisku w Madrycie. To biała czekolada z malinami, o całkiem imponującej zawartości tłuszczu kakaowego, a mianowicie 35%. Czy po raz kolejny doświadczę naprawdę dobrej białej czekolady? Jak wypadnie dodatek malin, które naprawdę różnie potrafią spisać się w czekoladzie? Miałam w głowie wspomnienie boskiej białej karmelowej Blond Dulcey od Valrhony i marzyłam, by Blanc Ivoire była choć w połowie tak smaczna jak ona.


Po rozpakowaniu tabliczki naszym oczom ukazuje się upstrzona malinowymi drobinkami tafla o kremowym zabarwieniu, przypominającym bardzo tłustą śmietanę. Co ważne - malinowe drobinki to w istocie strzępki suszonych (bądź liofilizowanych) malin, a nie jakieś chemiczne wynalazki o malinowym smaku. Ani ich barwa, ani aromat - nie zostały podkręcone dodatkowymi barwnikami czy aromatami. Zresztą, sam zapach czekolady już nam mówi o autentyczności składników. Malinowa nutka jest bardzo delikatna i naturalna, a pierwsze skrzypce gra słodka i pełna woń śmietankowo-maślanej czekolady z waniliowym muśnięciem.


Choć Valrhona Blanc Ivoire Raspberry nie wstrząsnęła mną jak Blond Dulcey, albo jak niedawno próbowane białe czekolady innych prestiżowych marek - to był to kawał solidnie wykonanej roboty. Czekolada gładko i aksamitnie rozpuszczała się w ustach, niosąc ze sobą znaczną, lecz wyważoną słodycz. Była to słodycz mocno śmietankowa, a dopiero potem maślana. Ta smakowita prostota okraszona była wanilią. Rozpuszczający się kęs sprawiał wrażenie masywnej białej konstrukcji, wrażliwej na ciepło. Nie wiem, jak taka dość oblężniczo zachowująca się słodka biała masa odebrana by była przez nas, gdyby nie dodatek malin.


Ciężko mi było w to uwierzyć, ale dodanie tutaj akurat malin było strzałem w dziesiątkę! Maliny były tak świetnie spreparowane, że smakowały niemalże kubek w kubek jak świeże owoce. Odnalazłam tu cały charakterystyczny malinowy bukiet, z typową dla siebie kwaskowatą świeżością i uwodzicielską perfumowaną słodyczą. Taka prawdziwa malina świetnie przełamywała słodycz i tłustość białej czekolady. Po prostu sprawiła, że produkt nie był przesadzony, nie ciążył w żadną ze stron, nie przytłaczał. Maliny naprawdę mocno podniosły walory czekolady oraz jej przystępność. Co ważne dla osób mających problem z malinowymi pestkami - tutaj ich nie spotkałam.


W końcu osiągnęliśmy szczyt Cichonia. Zdziwieni, zastaliśmy na nim niezłe zamieszanie - dwa zaparkowane samochody terenowe przy których krzątało się kilku mężczyzn. Po chwili okazało się, że mieliśmy niebywałe szczęście. Była to ekipa z odkryjbeskidwyspowy.pl, która właśnie stawiała tabliczki z oznakowaniem szczytów na naszej trasie. Zamieniliśmy kilka zdań czekając, aż zamontują tabliczkę na Cichoniu, po czym zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcia pamiątkowe. Roześmiani, ruszyliśmy dalej w stronę Przełęczy pod Ostrą.

Widok na Modyń z okolic Przełęczy pod Ostrą


Po dość stromym podejściu na Ostrą (nazwa zobowiązuje!) też spotkaliśmy naszych znajomych. Tym razem część z nich przyjechała na szczyt na quadzie. Kolejny raz spotkaliśmy ekipę przy następnym szczycie - Jeżowej Wodzie. Tam porozmawialiśmy już trochę dłużej. Serwis odkryjbeskidwyspowy.pl naprawdę ciekawie rozkręca turystykę w tym regionie, choćby przez organizację wielu imprez. My jednak wolimy odkrywać góry w mniej licznym towarzystwie.


Z Jeżowej Wody monterzy tablic udali się autami na Modyń. My również kierowaliśmy tam swoje kroki, lecz było wiadomo, że zastaniemy na szczycie już gotową tabliczkę. Te dwie góry dzieliły bowiem dwie godziny marszu, podczas którego musieliśmy znów zgubić wysokość schodząc do wsi Młyńczyska. Gdy podczas rozmowy z pasjonatami Beskidu Wyspowego napomknęliśmy, iż mamy jeszcze zamiar zdobyć tego dnia Zbludzkie Wierchy, zostaliśmy od tego pomysłu odwiedzeni. Nie było już zbyt wcześnie, a ekipa określiła Zbludzkie Wierchy jako jedyne szczyty w Beskidzie Wyspowym, na które nie udało im się wjechać z tabliczkami. Choć nie są to wysokie górki, to ich zbocza są strome, a niedawno wytyczony czerwony szlak biegnie niezłymi zawijasami.


Całą drogę na Modyń myślałam o Zbludzkich Wierchach. Oczywiście dostałam turbodoładowania, bo w mej głowie siedziało postanowienie, że jednak jeszcze dziś tam pójdziemy, choćbyśmy mieli wracać po zmroku (w końcu od czegoś mamy czołówki). Gdy dotarliśmy już do granicy lasu na zboczu Modyni mocno pociemniało, a nad Gorcami widoczna była burza. Grzmiało. Ów fakt i przypomnienie sobie o rozpadających się butach mojego Męża skutecznie wyleczyły mnie ze Zbludzkich Wierchów tego dnia. Przy ołtarzu znajdującym się na owym skraju lasu zatrzymaliśmy się na posiłek nie wiedząc, czy zaraz nie lunie na nas deszcz.




Modyń zdobyliśmy uśmiechnięci i suchą nogą (burza poszła bokiem...), jednakże z coraz to bardziej zbolałymi stopami. Przede wszystkim dotyczyło to Werki i mnie, które miałyśmy na sobie nowe buty trekkingowe. Wydawało się nam, że są już rozchodzone, aż tu nagle marsz w nich stał się nie do zniesienia. Przy zejściu z Modyni w miejscu, skąd widoczny była cudna panorama Tatr (fotka poniżej) szliśmy akurat fragmentem asfaltu (rozpoczynała się wieś Zbludza) i zdecydowałyśmy się na... pójście boso. I szłyśmy tak dość spory odcinek, także po trawie i kamieniach. Ludzie, ja już zapomniałam, jak cudnie można czuć podłoże stopami... Jak boso chłodzi stopy wilgotna trawa, jak bosa stopa zadziwiająco dobrze trzyma się kamieni. Przyznam, że ten fragment wędrówki sprawił mi niewymowną przyjemność.


Gdy zeszliśmy już do głównej drogi prowadzącej przez Zbludzę do Kamienicy, a dalej do Szczawy - ubrałyśmy już buty. Zdaliśmy sobie sprawę, ile jeszcze drogi nas czeka do auta pozostawionego w Szczawie, nawet jeśli pójdziemy wzdłuż szosy, a nie przez te sakramenckie Zbludzkie Wierchy! Ponieważ lubię spacerować przez górskie wioski marsz i tak sprawiał mi radość. W Kamienicy trafiliśmy nawet na festyn i koncert Libera ;). Za Kamienicą udało się nam złapać stopa, przez co oszczędziliśmy trochę czasu. Do auta i tak dotarliśmy już praktycznie o zmroku. Uff, buty mojego Ukochanego dotrwały do końca! To był kolejny cudny dzień... ale Zbludzkie Wierchy jeszcze kiedyś zaliczę!


Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, maliny 4%, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa min. 35%.
Masa netto: 85 g.

24 komentarze:

  1. Czy mi się wydaje, czy Ty zawsze trafiasz na cudowną pogodę? :P Z moim szczęściem to by ta burza mnie złapała z wielokrotną siłą. Dobra, wiem, że nie tak zawsze-zawsze, ale na tych zdjęciach... jejuu, jak to wygląda!
    Z tymi butami to kurczę... No, ale boso też się przyjemnie chodzi, boso przez świat, a co!

    Czekolada ani troszeczkę mnie nie kusi. I nie jest to kwestia malin, bo dobrą białą z nimi (może np. Zotter) w sumie mogłabym zjeść, ale... no nie wiem, ta mnie jakoś nie kusi. Nie mówię oczywiście, że Valrhona nie jest dobra, ale... nie wiem, czuję wewnętrzny sprzeciw. Może mam taki dzień po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawsze mam takie szczęście, choć rzeczywiście najczęściej trafiam na dobrą pogodę. Na przykład burze mnie lubią omijać, czasem to wręcz absurdalnie wygląda - wszędzie dookoła pada, a na szczytach którymi idę nie ;)

      Tak, to zdecydowanie kwestia dnia :D

      Usuń
    2. Zazdroszczę, ja mam ostatnio zupełnie odwrotnie.

      Usuń
  2. To czekolada zdecydowanie dla mnie! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bierej! :D chyba pojawia się w Sekretach Czekolady czasem.

      Usuń
  3. charlottemadness1 lipca 2016 06:37

    Rzadko kiedy mam ochotę na białą czekoladę ale ta skrada moje serce.Świetna biala czekolada i maliny,które są autentyczne w smaku.I te grube kosteczki @_@

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te maliny były dla mnie chyba największą niespodzianką tutaj :)

      Usuń
  4. Bardzo podoba mi się to bogactwo malin, tym bardziej że tak wiernie odzwierciedlały świeże owoce ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podoba ta czekolada tym bardziej że to biała a ja białą uwielbiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Świeże i kwaśnawe maliny, super. Biorę w ciemno!

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiesz co? Podziwam Was za to chodzenie po górach... W środku czerwca miałam wycieczkę w Pieniny. 2-gi dzień był wykańczający. Ponad pół dnia na nogach wchodząc na stromy szczyt, a potem z niego schodząc równie stromą stroną.
    Już sobie wyobrażam ten wspaniały aromat. Czekolada skojarzyła mi się z jedną z Exquisit, w której były owoce leśne.
    Btw. Wróciłam po (nie)krótkiej przerwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiasz? Ja to kocham! Pół dnia na szlaku to dla mnie mało, najchętniej byłabym w górach całymi dniami...

      Jadłam tamtą Exquisit. Valrhona o wieeele lepsza!

      Miło Cię widzieć znów :)

      Usuń
  8. Jak zwykle unikam białych, to te maliny... Zwłaszcza w czasie górskiej wycieczki chętnie bym się taka czekoladą zaopiekował :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maliny były świetne! Jakże przyjemnie było zjeść na szlaku tak beztroską czekoladę.

      Usuń
  9. Biała - super, maliny - super. Jak są kwaśne jednak to nie super. Chociaż i tak chyba wolę kwaskowe niż przesłodzone i bez wyrazu np. truskawki. :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Białą czekoladę uwielbiam,ale za malinami nie przepadam:(. Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świeżych malin też nie lubisz?

      Usuń
    2. nie bardzo tu ciocia ma sporo malin i nam dała miseczkę to jeszcze leżą od piątku:P

      Usuń