niedziela, 9 sierpnia 2015

Morin Peru Puira ciemna 70%


Świat peruwiańskiego kakao odkrywamy wraz z francuską czekoladziarnią Morin w przemyślanej kolejności. Kierujemy się od szczegółu do ogółu. Pierwsza recenzja morinowskiej tabliczki z Peru była czymś jeszcze bardziej konkretnym, niż single-origin - Peru Pablino to czekolada plantacyjna. Przy okazji jej recenzji poczytać mogliście również zajawki na temat pozostałych peruwiańskich propozycji od Morin, które miałam okazję wypróbować na poznańskiej styczniowej degustacji w Pintej Klepce. Śmieję się, gdy czytam moje dawne ubolewania nad tym, że nie zakupiłam tych dwóch kolejnych tabliczek. Oczywiście jakiś czas później przyjechały do mnie w paczce, by zająć honorowe miejsce w Magicznej Szufladzie. Dlatego też, prócz wspomnianej wyżej zajawki, możecie zapoznać się ze szczegółową recenzją innej peruwiańskiej tabliczki z Morin - mowa o Peru Chanchamayo. Chanchamayo to kooperatywa producentów kakao, do której należy także plantacja Pablino. Dziś chcę Wam przedstawić czekoladę, która została wykonana z bardziej ogólnego zbioru ziaren kakao. Ponadto, jest w niej więcej masy kakaowej niż w poprzedniczkach - z pułapu 63% wskakujemy na 70%. Kłania się przed Wami Peru Puira, esencja północnego regionu Peru.

Przypomnę, jak organizatorzy degustacji w Pintej Klepce opisali peruwiańską panienkę będącą przedmiotem dzisiejszych rozważań: "W tej czekoladzie z północnego Peru dominuje aromat suszonych, czerwonych owoców. Pojawia się jarzębina, śliwka, borówka, jadalne kasztany skontrastowane z delikatnym aromatem pleśni. Wyjątkowo kremowa, intensywnie słodka i kwaśna jednocześnie, w finiszu delikatnie cierpka." Jednym zdaniem - powinno się tutaj wiele dziać. Rzeczywiście, tak się dzieje. Moje notatki pochodzące jeszcze ze styczniowej degustacji mówią same za siebie. W dzisiejszym wpisie nie będę się jednak do nich bezpośrednio odwoływać. W końcu tym razem miałam okazję rozkoszować się wraz z Ukochanym całą tabliczką w domowym zaciszu, a nie jedynie kilkoma kawałkami podczas degustacji w lokalu - przeplatanych wieloma innymi równie charakterystycznymi czekoladami.


W zapachu Peru Puira na pierwszy plan wysuwają się nuty kwaśne. Po chwili jesteśmy w stanie dokładniej opisać ową kwaśność. Nie są to bowiem wulgarne siarkowe wyziewy, lecz orzeźwienie kwaśnych i uwodnionych dzikich owoców. Woń tej czekolady ma w sobie prócz kwaskowatości wiele powietrza i wodnistości.

Wrażenia zapachowe sprawiają, iż odbieramy Peru Puira jako czekoladę mieszczącą w sobie wiele przestrzeni. Doznanie to jest potęgowane przez percepcję dotykiem. Czekolada łamie się z delikatnym trzaskiem, wydaje się być dość miękka i krucha, a przy tym wilgotna - co jest wyjątkowe na tle pozostałych Morinów. Budzi skojarzenie z wyciągniętą prosto w wody kostką mydła.

W smaku, tak jak w zapachu - najpierw odczuwamy wyraźny kwaśny akcent. Jest on bardzo specyficzny, ponieważ kojarzy się z amoniakiem. Prócz amoniakalnej kwaśności do głosu dochodzą nuty pleśniowe. Po wzięciu kęsa czekolady do ust i ponownym powąchaniu pozostałej części tabliczki - w aromacie jednoznacznie identyfikujemy kolejną nutę, a mianowicie delikatny pleśniowy ser.

W dalszej kolejności do głosu dochodzą owoce. Mamy do czynienia z soczystym miąższem leśnych owoców - tyle samo surowo kwaśnych, ile subtelnie słodkich. Jest to prawdziwa dzikość okazów mało dorodnych, rosnących blisko ściółki - w miejscach, gdzie znaczne zacienienie, zbutwiałe liście i wilgoć gleby łączą się z nasłonecznieniem oraz wonią wysuszonego igliwia. To małe górskie borówki brusznice. Myślę, że jarzębina również jest tutaj dobrym porównaniem, choć przecież jej owoce rosną wyżej - ale może stąd też właśnie tak wiele powietrznej przestrzeni odnajduję w tej czekoladzie. Następnie kwaśność odchodzi w dal, pozostając jedynie na końcu języka.

Brnąc dalej w Peru Puira, wchodzimy w świat cierpkości. Co ważne - jest to cierpkość, a nie gorycz! Wyczuwamy wyrazisty posmak mocnej czarnej herbaty, pozostawiającej osad na podniebieniu. Być może jest to earl grey, gdyż jestem skłonna posądzić tą czekoladę o bergamotkowe zacięcie. Z owej bergamotki bardzo płynnie przechodzimy w mieszankę mocnych ziół: pokrzywa, skrzyp, dzika mięta. Są one na tyle ostre, że mają nieco z ziołowej nalewki. Na finiszu charakterystyczna cierpkość świerzbi w język niczym alkohol i taniny w wytrawnym czerwonym winie. Tutaj pojawia się również skojarzenie z naszymi polskimi, drobnymi ciemnymi winogronami.

Peru Puira to czekolada z niecodzienną, nietypową osobowością. Nie ma w niej praktycznie wcale suchości, nie jest też ekstremalna - nawet pomimo tak kontrowersyjnych nut smakowych, jakie w niej odnalazłam. Dominują w niej kwaśność i cierpkość wraz z dziwną niedojrzałą słodyczą - nie ma tu typowej kakaowej goryczki. Zalepia w niewielkim stopniu i to w sposób zwarto-kleisty, a nie mazisty. Mimo wszystko odczuwam ją jak czekoladę łagodną, nieco mydlaną (ale głównie w konsystencji), w której bogactwo oraz różnorodność aromatów balansują na granicy przeciążenia i przesady. Jakże wyjątkowa musi ona być, skoro pomimo pleśni, alkoholu, amoniaku i tanin - nadal jestem w stanie nazywać ją łagodną. Dziękuję Peru Puira za piękne czekoladowe doznania, o dziwo tak bardzo odmienne od tego, co reprezentowały sobą Peru Pablino i Peru Chanchamayo.


Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 100 g.

46 komentarzy:

  1. charlottemadness9 sierpnia 2015 05:47

    Tyle smaków "wydobywa z siebie" ta czekolada,że nie sposób zliczyć.Są one oryginalne, niespotykane w "zwykłych" czekoladach. Każdy smak zawarty w tej czekoladzie wprost idealnie trafia w moje gusta smakowe. Ponadto wspaniale odzwierciedliłaś to w swojej recenzji. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze tylko jeden Morin został mi w Magicznej Szufladzie, nad czym ubolewam :(. Degustacje czekolad single-origin są zawsze wielką przygodą.

      Usuń
  2. uuu, czekolada z Peru. :D Zagraniczne słodycze są smaczniejsze.
    W dodatku gorzka - to musiało by być niebo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekolada nie jest z Peru. Została zrobiona we Francji, z ziaren kakao wyhodowanych w Peru i stamtąd przywiezionych.

      Nie jest prawdą, że zagraniczne słodycze są smaczniejsze. To zależy od bardzo wielu czynników.

      Ponadto, nie była gorzka, lecz ciemna ;).

      Usuń
  3. To niestety nie byłaby czekolada dla mnie. W sumie czytając Twoje wpisy czasem dochodzę do wniosku że może po prostu jeszcze nie wyrosłam ze średniosłodkich smaków. A może zbyt mało ich przejdałam ? :) Dla mnie kompozycja zbyt.. Barwna. Nie podołałabym. Ale cieszę się, że Ci (chyba) smakowała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To właśnie ta barwność czyni ją wyjątkową. Mi smakowała, owszem :)

      Usuń
  4. Kolejna złożona czekolada. Nie powiem, może kiedyś uda mi się spróbować czekolady Morin, ale obecnie raczej nie czuje się na siłach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Single-origin Zottery też są tak bogate. O, a najbliżej to do Manufaktury Czekolady po ich single-origin :)

      Usuń
  5. Już patrząc na samą tabliczkę można zauważyć jej tajemniczość, na którą wskazuje także opakowanie - lubię taką minimalistyczną i stonowaną grafikę na czekoladach :) Jak czytam Twój opis to mam duże wątpliwości, czy by mi ona smakowała, ale jednocześnie wiem, że wielu z tych smaków bym nie wychwyciła :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie Moriny mają takie okładki ;).

      Usuń
    2. Wiem, zdążyłam zauważyć czytając twoje recenzje :)

      Usuń
    3. Już się wystraszyłam, że nie :D. Cenię sobie u nich tą prostotę, bo wnętrze jest za to zawsze niezwykle bogate.

      Usuń
  6. Bardzo ciekawa. Nie mogę sobie wyobrazić połączenia tylu smaków i cierpkości :)

    OdpowiedzUsuń
  7. zło zło zło :D Za zdrowa, za cierpka za jakaś taka idealna xDD

    OdpowiedzUsuń
  8. Pewnie mogłabym mieć problem z jej cierpkością, jeszcze moje kubki smakowe muszą dojrzeć do takich smaków. :D Choć z drugiej strony gorzką, mocna, czarną kawę pijam od kiedy skończyłam 13 lat i nawet moi rodzice krzywili się jak ja mogę pić taką gorycz i kwas. Może moje kubki smakowe po prostu słysząc ,,czekolada" myślą ,,słodkie" i stąd takie moje nastawienie do ciemnych... :D Niemniej chwaliłam Ci się już, że ciemne coraz bardziej mi zaczynają smakować i czuję, że z czasem dojdę nawet do tych i tego poziomu cierpkości. :-) Opis owoców leśnych mnie zachwycił. Zaintrygowało mnie też porównanie aromatu do sera pleśniowego, który uwielbiam. Najwyżej będę ją wąchać, a z czasem zacznę po kosteczce próbować. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że tutaj aromat sera pleśniowego wyczułam dopiero po spróbowaniu czekolady... :>

      Poziom cierpkości wcale nie musi zależeć od procentowej zawartości kakao. Zresztą, nawet te bardziej kwaśne czy cierpkie czekolady też działają na organizm jak po zjedzeniu czegoś słodkiego - endorfiny strzelają do głowy :)

      Usuń
    2. Ponadto, przy takich doświadczeniach z kawą - ciemnych czekolad tym bardziej nie powinnaś się obawiać :)

      Usuń
  9. Ja ostatnio zjadłem prawie całą czekoladę z nadzieniem truskawkowym ''na raz''. To jest >>>coś<<< jak na moje możliwości i fakt, że nie lubię czekolady.

    OdpowiedzUsuń
  10. Niesamowite ile doznań może sprawić jedna czekolada :)
    Swoją drogą, miałaś styczność z obecną edycją limitowaną Ritter Sport? Ciekawi mnie wersja kawowo-waniliowa :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzy letnie Rittery czekają w Magicznej Szufladzie. Zabieram je za tydzień na urlop. Gdy wrócę, opiszę wrażenia. Będą pierwsze w kolejności do zjedzenia, bo cholernie miękną w upale... Zottery i inne czekolady wszystko dzielnie znoszą, a Rittery ledwo żyją. Nie dziwota, wszak tłuszcz palmowy na drugim miejscu...

      Usuń
    2. W takim razie czekam na recenzję :) Normalnie nie jest takich mlecznych i nadziewanych czekolad, ale akurat ta jedna propozycja niesamowicie mnie kusi :)

      Usuń
    3. Obawiam się, że to może być ciężkie doświadczenie ;). Ostatnie Rittery jakie jadłam baaardzo mnie zawodziły.

      Usuń
  11. Przez te gorączki w ogóle nie mamy ochoty na żadne czekolady :/ Zresztą na nic nie mamy ochoty :P
    Powiemy Ci hit. Niedawno kupiłyśmy w sklepie z niemieckimi produktami czekoladę, która na opakowaniu zachęcała tym, że była nadziana musem migdałów czy czymś takim. Apetytu narobiła nam strasznie, bo wszystko co z migdałami uwielbiamy. Jakie było nasze zdziwienie kiedy po spróbowaniu okazało się, że to jest zwykła gładka mleczna tabliczka! Żal, jak można taki ludi oszukać? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na czekoladę ochotę mam zawsze - twardo odbyły się dwie degustacje jak co weekend :D.

      Co to była za czekolada?

      Usuń
    2. A nawet fotkę specjalnie zrobiłyśmy :P
      http://oi62.tinypic.com/2eehh4x.jpg

      Usuń
    3. O ja Cię kręcę, nie gadajcie, że w środku nie było nadzienia? :o

      Usuń
    4. No jak widać nic kompletnie nie było xD Ale nas wpuścili w maliny :P Jeszcze była wersja z białą czekoladą. I jesteśmy ciekawe czy to aby taka wybrakowana seria czy wszystkie takie są :P

      Usuń
    5. Choć niby nazwa na opakowaniu głosi, że to po prostu mleczna czekolada. No ale z drugiej strony Praline :P

      Usuń
  12. Najczęściej powtórzone słowo w recenzji: kwaśne. Nie, dziękuję :D Nie pomogło też mydło ani owoce leśne (choć bez pestek, to może nie byłoby tak źle). Zaczynam się niepokoić moimi gorzkimi, żeby też za cierpkie i kwaśne nie były. I nie przypominały siarkowych wyziewów, haha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdradź jakie masz ciemne, to może Cię uspokoję :D

      Usuń
    2. Niee, bo one już u Ciebie były i wiem, co o niektórych sądzisz :D

      Usuń
    3. Wszystkie u mnie były? To tym bardziej chcę wiedzieć, jakie masz :D

      Usuń
    4. Noo może nie wszystkie, ale dużo z tej firmy i tego typu (Lindt). A jedna tabliczka od taty z zagranicy, taka dzielona na trzy części, każda obsypana czymś innym (biała, mleczna i ciemna).

      Usuń
  13. Czekolada + kwaśny smak = nie dziękuję :P Chciałabym za to poprosić o radę: niedługo wyjeżdżam w góry i planuję brać na wycieczki czekolady, nie wiem jednak jak najlepiej przechowywać je w plecaku, żeby po paru godzinach na szlaku kompletnie się nie roztopiły? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy, jakie to są czekolady. Widząc jak zachowują się czekolady w mojej Magicznej Szufladzie, gdy w pokoju mam non stop ponad 25 stopni - odradzałabym tabliczki z nadzieniem opartym na tłuszczu palmowym.

      Nie mniej, w czerwcowe upały zabrane na wyprawy czekolady całkiem dobrze sobie radziły. Trzeba włożyć je dość głęboko do plecaka, przykrywając np. kurtką, aby nie nagrzewały się bezpośrednio słońcem. Dzięki takim praktykom wyciągaliśmy czekolady nieroztopione, w dobrym stanie. W rękach już się topiły, ale w plecaku były bezpieczne :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Dziękuje za rady, na szczęście mam czekolady z orzechami i planuje sie jeszcze zaopatrzyć w nieśmiertlene Studentskie :D Najpierw tydzień w Słowackich Tatrach, później w Polskich :)

      Usuń
    4. Studentskie są świetne w góry, też zabieram je ze sobą na urlop :D. Czekolady z orzechami to w ogóle najlepsze rozwiązanie na szlak! Trzymaj je głęboko w plecaku, a powinny wszystko przetrwać bez szwanku. Koniecznie zdaj relację z wyprawy! Tatry dotąd jedynie liznęłam, jeszcze tyle przede mną do odkrycia :)

      Usuń
  14. intryguje tą cierkością. chętnie skosztuję jak bedzie okazja

    OdpowiedzUsuń
  15. ta pleśn mnie aż zaintrygowała

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie również ;). Czasem idzie coś takiego wyczuć wśród bogactwa kakao.

      Usuń