niedziela, 12 października 2014

Wedel Creme Brulee mleczna z nadzieniem creme brulee

Źródło: http://www.wedel.pl/czekolady-duze/creme-brulee

Po niezwykle udanej degustacji KarmelLove z solonymi orzeszkami, zostałam przepełniona nadzieją, że może Wedel się poprawił. Postanowiłam sięgnąć po jedną z tabliczek z innej najnowszej serii Wedla - inspirowanej włoskimi i francuskimi deserami. Miałam w ogóle nie kupować niczego z tej edycji, no ale dzięki KarmelLove Wedel złapał mnie w sidła zakupoholizmu. Ene-due-rabe i spośród Panna Cotta, Tiramisu i Creme Brulee, w moje łapki wpadł ostatni twór.

Jak głosi napis na plastikowym opakowaniu dużej 289-gramowej tabliczki "Creme Brulee to krem ze śmietanki i żółtek z warstwą chrupiącego karmelu na wierzchu. Jest klasykiem wśród wykwintnych deserów, po raz pierwszy został opisany już w 1691 r. w książce kucharskiej słynnego francuskiego szefa kuchni Francois Massialota." Możecie mi powiedzieć, jak to się stało, że NIGDY nie jadłam creme brulee? Może dlatego, że sama nie umiem zrobić, a bywając w restauracjach zawsze na deser wybieram ciasto lub lody (najlepiej dwa w jednym :D). Jeśli jednak prawdziwe creme brulee ma wzbudzać podobne wrażenia smakowe, jak wyrób Wedla - to ja podziękuję. Zdecydowanie wolę kojarzyć ów deser w interpretacji czekoladowej z Lindt Excellence Creme Brulee.

 Nie podejrzewajcie mnie o paskudne obżarstwo - historia degustacji tej tabliczki będzie długa, bowiem podejść do niej było wiele - nim opakowanie zostało całkowicie opróżnione. W moim przypadku - pierwsze podejście miało miejsce podczas jazdy autem w deszczowy i ponury dzień, gdy każda dawka cukru pochodząca z czegokolwiek czekoladowego była w stanie poprawić mi humor. Ostatnie podejście - podczas samotnych, popołudniowych rozkmin przy mocnej czarnej i gorzkiej kawie. Mój Facet miał z Creme Brulee jeszcze gorzej. Skosztował owego wynalazku w pewien niedzielny poranek, w który to planowo naszym kawowym towarzyszem miał być Zotter. Ja jednak umierałam w łóżku z grypą żołądkową i cokolwiek innego do jedzenia niż rzadka kaszka nie wchodziło w grę. Podsunęłam więc Lubemu pod nos kawałek Wedla. Biedaczysko, zwyzywał mnie - nie dość, że sam, to jeszcze takie świństwa musiał jeść... ;)

Świństwa, no właśnie, świństwa. Warstwa czekolady w Creme Brulee jest mdła i naprawdę kiepska, choć z dwojga złego chyba bardziej podeszła mi od Milki (a jednak!). Nadzienie jest urozmaicone, to fakt - choć na przykład mój Mężczyzna nie czuł żadnego urozmaicenie, a jedynie cukier i margarynę. Ja nie potraktuję sprawy aż tak jednoznacznie, mimo iż rzeczywiście cukru i margaryny tutaj nie brakowało...

Górna warstwa nadzienia to ciemna pasta karmelowa. Chwała bogu, że ma ona stałą konsystencję - w zasadzie gdyby połączyć ją z lepszą czekoladą, orzechami i solą - mogłaby dać coś całkiem przyzwoitego. Owa pasta składa się głównie z zagęszczonego słodzonego mleka, ale w swym składzie posiada również całkowicie utwardzony tłuszcz palmowy. Zaklinam Was, dodawanie takich paskudztw do czekolady powinno być karalne! Niestety, udział margarynowych wynalazków odbija się w całokształcie smakowym produktu, ale o tym za chwilę...

Dolna warstwa nadzienia ma białą barwę, no i niestety składa się przede wszystkim z tłuszczy roślinnych (tu mamy grzech połowiczny, bowiem utwardzono je częściowo, a nie całkowicie ;)). Mleczne składniki występują w składzie dopiero później, a szkoda - bo margaryna ostro je przyćmiewa. Niestety, zostaje w ustach ten obleśny posmak... 

Całe szczęście, w białej warstwie oprócz podłej margaryny mamy jeszcze coś fajnego - płatki karmelowe. Te łatwe do zauważenia brązowe przecinki przyjemnie chrupią i... ratują sytuację. Albo słodycz wypaliła mi już kubki smakowe, albo pod koniec degustacji rzeczywiście wyczułam, że momentami niosą one ze sobą nutkę goryczki palonego cukru. Wiecie, taka odrobina przyjemności w morzu męczarni ;).

Wedel Creme Brulee to jedna z tych czekolad, która jest tak podła, że podczas jej jedzenia włącza się syndrom pożeracza cukru. Pakujesz do ust kolejne kostki, zupełnie beznamiętnie, niczym w transie - a potem boli Cię od tego brzuch i przez kilka godzin odbija Ci się tłustą breją. Swoją drogą, te kostki z wybrzuszeniem w kształcie kwiatka tudzież rozety zupełnie nie trafiają w moje gusta. Generalnie, ta czekolada kojarzyła mi się z tanimi ciastkami na wagę, wypełnionymi margarynowo-kakaową masą (z naciskiem na to pierwsze). Niestety Wedlu, dałeś ciała. KarmelLove Ci się udało, ale w produkcji dobrych nadziewanych czekolad jesteś daleko za Murzynami.

Skład: czekolada mleczna 50% (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu), cukier, pasta karmelowa (mleko zagęszczone odtłuszczone słodzone, syrop glukozowo-fruktozowy, syrop cukru inwertowanego, tłuszcz palmowy całkowicie utwardzony, cukier, glicerol, tłuszcz mleczny, sól, karagen, aromat), tłuszcze roślinne częściowo utwardzone (palmowy, rzepakowy, słonecznikowy, shea), pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, płatki karmelowe 3% (cukier, syrop glukozowy), aromaty, lecytyna sojowa, kurkumina, ekstrakt z papryki.
Masa kakaowa min. 29%.
Masa netto: 289 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 520 g.
BTW: 5,1/29,1/58,6

18 komentarzy:

  1. Gdyby nie to, że Tiramisu dostałam w spadku to nie miałam ochoty rozglądać się za żadną z tej serii. Kusi mnie odrobinkę najnowsza, Brownie ale może ktoś da mi ją w prezencie :)
    Zresztą te czekolady powstały przed cudem jakim okazała się być Karmelowa, choć i tak nie wierzę w przemianę Wedla. Przekonam się przy Grzańcu na święta, ta sama wielkość, kształt i dwa nadzienia, choć jak teraz to piszę, to ochota na nią mi przeszła :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja po konsumpcji Brownie od Wawela nie spodziewam się po Wedlu, że zrobi coś lepszego...

      Też jestem ciekawa, czym będzie ten Grzaniec... Gdy pojawi się w sklepach poczytam skład ;)

      Usuń
  2. Aż wstyd przyznać ale mi smakowała, jak na wcześniejsze wyroby Wedla (przed karmelove) to ta wypadła dosyć dobrze.Mam ochotę na brownie ale sama nie chcę kupować, bo jednak ciągle jestem lekko nieufna do Wedla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wedel Creme Brulee miała kilka niezaprzeczalnych zalet jak np. płatki karmelowe, ale suma sumarum całokształt jak dla mnie wychodzi in minus. Trochę ciekawi mnie, jak wypadły Panna Cotta i Tiramisu, ale sama ich już nie kupię (czy na pewno to nie wiem, niezbadane są wyroki mojego czeko-zakupoholizmu :P). Najmniej rusza mnie Brownie, właśnie przez nijakość podobnej czekolady od Wawela.

      Usuń
  3. Dla mnie sam w sobie Creme Brulee jest zazwyczaj za słodki. Taka czekolada to ciekawy pomysł, ale najwyraźniej Wedel musiałby się bardziej postarać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet coś bardzo słodkiego potrafi być smaczne, gdy jest dobrej jakości. O produkcie pełnym utwardzonych tłuszczy roślinnych nie można tego powiedzieć. Myślę, że śmietanka i masło w nadzieniu oraz lepsza mleczna czekolada - zrobiłyby robotę.

      Usuń
  4. Ja nawet się nie zabierałam za te czekolady...jakoś smaki mnie nie kuszą ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, zobacz jak to jest. Wedel- to tak kolosalna w swej dziedzinie marka, tyle pijalni Wedla się buduje (swoją drogą niezastąpionych!) a z każdą kolejną pozycją osiąga totalne dno. Czyżby pokolenie odpowiedzialne za niegdyś unikatowe doznania w tej czekoladzie prysło i znikło? ;) Nie mam pojęcia, ale zawiesiłam oko na tej czekoladzie, na szczęście wyszłaś naprzeciw moim zachciankom ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie byłam w Pijalni Wedla, ale rzeczywiście wokół słyszę same pozytywne opinie. Co do samych czekolad, widocznie Wedlowi najbardziej zależy na tym, by zaspokoić potrzeby mas - a skoro mają zbyt, to po co mają się wysilać by stworzyć coś lepszego.

      Usuń
  6. Mam ją i jakoś średnio mi podchodzi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam w domu i tę, i Brownie. Czekają na swoją kolej, ale że mam jeszcze milion innych słodyczy, zapewne długo poczekają. Początkowo trochę się stresowałam, że tyle nowości i trzeba wszystko naraz, żeby pisać na bloga, ale ee tam. Nie ma się co ścigać, robię to dla przyjemności.
    A że czekolada, jak wywnioskowałam, słodka jest w stopniu wyższym niż dopuszczalny, to tylko mnie cieszy, bo luuubiem słodkie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakbym ja miała się ścigać z degustowaniem zakupionych czekolad, to musiałabym codziennie jakąś jeść i codziennie pisać na blogu ;). A to dla mnie przesada, bo jedzenie czekolad (szczególnie tych dobrych!) to dla mnie rytuał.

      Samą słodycz jeszcze jakoś można przejść, dla mnie najgorszy był posmak margaryny.

      Jestem ciekawa Twojej opinii o tych tabliczkach Wedla.

      Usuń
  8. A ja bardzo,ale to bardzo lubię tą czekoladę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że kilkaset czekolad wstecz też by mi smakowała :D

      Usuń