poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Kommunarka Belovezhskaya Puscha ciemna 55% z nadzieniem o smaku żubrówki


To już ostatni wpis relacjonujący naszą podróż do Kazachstanu. Dziś opisywaną czekoladę zakupiliśmy i zjedliśmy na lotnisku w Mińsku, czekając na przesiadkę do Polski. Nie wiem jak to jest, ale podczas podróży samolotami wyjątkowo zwiększa mi się chęć na słodkie. Dlatego też, by umilić sobie siedem godzin koczowania na mińskim lotnisku, zdecydowaliśmy się na zakup czekolady, na którą normalnie nawet bym nie spojrzała. No i wcinaliśmy ją jak małpa kit.

Białoruska firma Kommunarka trudni się produkcją czekolad, pralin i cukierków. Na lotnisku mogliśmy odnaleźć mnóstwo produktów tej marki. Moje zainteresowanie wzbudziła jedna jedyna, której opakowanie z żubrem wyjątkowo przyciągało wzrok. Belovezhskaya Puscha to nic innego jak Puszcza Białowieska, którą wszak Polska dzieli z Białorusią. Nazwana w ten sposób czekolada jest deserówką z nadzieniem o smaku żubrówki. O smaku. Ile tu jest prawdziwej żubrówki wolę nie wnikać, jednakże miałam straszną ochotę na coś słodkiego z alkoholem, a ta czekolada idealnie odpowiadała moim potrzebom.



 100-gramowa tabliczka podzielona została na średniej grubości kostki, ozdobione w logo firmy. Po podzieleniu czekolady na części, ukazuje się nam delikatnie lejące się soczyste nadzienie zabarwione kurkumą. Agar zrobił swoje i nadzienie mimo wszystko nie sprawiało lepkich problemów podczas jedzenia. Deserowa czekolada była zwykłą deserówką jakich pełno, najbardziej klasyczną z możliwych, ale na szczęście bez żadnych proszkowych nieprzyjemności. Nadzienie było słodko-alkoholowe, z lekką ziołowo-cytrynową nutą. Proste jak drut, ale w danym momencie bardzo mi potrzebne. Jakby ktoś poczęstował mnie wtedy lepszą czekoladą, pewnie nie byłabym w stanie jej docenić. A ten prostaczek wkomponował się w naszą podróż znakomicie.
 

22 lipca był dla mnie dziwnym dniem. Rano po śniadaniu i zwinięciu obozu ruszyliśmy w nasz ostatni marsz kazachskim górskim traktem. Chciałam nasycić się każdym widokiem, celebrować każdy krok. Dziwnie czułam się z tym, że za parę godzin z tych pustkowi wrócimy do wielkiego miasta.





Przy spektakularnym wodospadzie Kayrakskiy spotkaliśmy już pierwszych ludzi. Do wodospadu prowadzi całkiem przyzwoita ścieżka, popularna także wśród mieszkańców okolic. Wystarczy podjechać na parking oddalony o parę godzin drogi spaceru doliną Turgen i można sobie dojść do pięknego wodospadu. Nieuchronnie zbliżaliśmy się do cywilizacji.




W drodze spotkaliśmy znajomych Siergieja i Jurija, którzy wyszli nam na przeciw. Gdy doszliśmy już do parkingu, czułam się dziwnie, jak wypuszczona z dziczy. No i w sumie właśnie tak było...

Wszyscy pojechaliśmy na szaszłyki, czyli jedno z tradycyjnych kazachskich dań. Ja zamówiłam szaszłyki z baraniny. To szaleństwo, ale najbardziej smakowała mi cebula, z którą podane było mięso. Nie mogłam się powstrzymać od jej zjedzenia. Wiele dni w górach sprawia, że niezwykle docenia się jedzenie, które na co dzień jest czymś zwyczajnym.


Potem rozstaliśmy się z resztą ekipy, a Siergiej odwiózł nas do naszego hostelu w Ałmaty. Po wyczekanym prysznicu, pierwszym od dawna, udaliśmy się na spacer po mieście.


Poniżej park Pamfiłowa.



Po zmroku zdecydowaliśmy się na ponowny wjazd kolejką na Kok Tobe.



Nocne życie na Kok Tobe jest bardzo rozwinięte. Nie mniej jednak widok z góry jak na mój gust nie był tak urzekający, jak w dzień. Światła miasta są piękne, ale nie było widać po stokroć piękniejszych gór...


Tej nocy nie kładliśmy się spać. Po kolacji w restauracji niedaleko naszego hostelu, pojechaliśmy o 1:30 taksówką na lotnisko w Ałmaty. Stamtąd polecieliśmy do Mińska, gdzie jak wspomniałam wyżej czekało nas kilka godzin czekania na lot do Warszawy. Oczekiwanie wypełnił mi sen i czytanie książki.

  
No i koniec kolejnej wyprawy, wróciliśmy do Polski. W kazachskich wędrówkach najbardziej urzekła mnie samotność, dzikość przyrody, surowość krajobrazów. Zupełnie się odcięłam i właśnie z tym zamiarem jechałam do Kazachstanu. Wyprawa miała parę swoich mankamentów, ale cudowne góry obroniły się same, dlatego będę jak najmilej wspominać dziki Ałatau Zaijilski.

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna, polirycynooleinian poliglicerolu, naturalny aromat waniliowy), nadzienie (cukier, melasa, alkohol etylowy, agar, aromat ginu identyczny z naturalnym, kwas cytrynowy, ekstrakt z kurkumy).
Masa kakaowa min. 55%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 496 kcal.
BTW: 4,5/27/56,1

4 komentarze:

  1. Może i zwykła deserówka, może i proste nadzienie, ale i tak strasznie zazdroszczę Ci tej czekolady. Działa tak na mnie chyba to opakowanie. <3

    Zacna wyżerka po powrocie z gór... Mmm i na nic nie da się narzekac! Nocne życie też spoko, ale... to już nie góry. Tak teraz pomyślałam, że chyba paradoksalnie wolałabym wtedy tych gór nie widzieć, bo nie mogłabym skupić się na tym "co tu i teraz", chciałabym właśnie znów w góry uciec. :>
    Tej dzikości i samotności podczas wyprawy zazdroszczę o wiele bardziej niż opakowania czekolady, to chyba zrozumiałe. Mam jednak nadzieję, że kiedyś i mnie taka przygoda czeka. Na razie niestety mam inne sprawy na głowie, nie góry, więc po prostu zatapiam się w lekturze bloga i cudownych zdjęciach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak Ci przypadło do gustu? :)

      Szaszłyki wciągnęłam, za to z nocnej kolacji przed lotem nie zjadłam prawie nic... Chyba już stres przed podróżą mnie złapał i skurczył żołądek. Przynajmniej miałam co jeść na lotnisku w Mińsku, bo wszystko zabrałam ze sobą.

      O! Rzeczywiście dobrze, że wieczorem nie oglądałam już gór. To naprawdę by bolało. Serce rwałoby się...

      Oby i na góry przyszedł w końcu czas! Tego Ci z całego serca życzę. A dzikość i samotność tam właśnie sobie wymarzyłam... Choć teraz ciągnie mnie w inną stronę globu...

      Usuń
  2. Niby tak blisko robia tę czekoladę, a jakaż egzotyka :D
    Piekne góry, czasem trzeba tak się odciąć od cywilizacji. Posiedzieć przy ognisku, nie myśleć o mailach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blisko, ale przesiadając się w Mińsku w drodze do Kazachstanu nie mogliśmy jej kupić w strefie wolnocłowej, haha :D. Jest ku temu jakiś dziwny polityczny powód, lecz nie do końca mogłam go pojąć.

      Właśnie tego potrzebowałam i tego oczekiwałam po wyjeździe do Kazachstanu. Totalnego odcięcia się. I wcale nie tęskniłam za dogodnościami cywilizacji.

      Usuń