Na sobotę 28 maja miałam zaplanowaną trasę odrobinę dłuższą od tej z dnia poprzedniego, na dodatek z nieco większymi przewyższeniami. Gdy jednak rano wsiadaliśmy do auta kierując się w stronę miejscowości Szczawa, która miała być naszym punktem wypadowym, w głowie miałam istny mętlik. Przy opisywaniu poprzednich wyjazdów w góry narzekałam na starte bieżniki w moich pięcioletnich butach trekkingowych. Ponadto, podczas ostatniej wyprawy majówkowej buty w wielu miejscach mi solidnie popękały. Pomiędzy tymi dwoma majowymi wyjazdami kupiłam nowe buty, które zdążyłam już trochę rozchodzić podczas służbowego wyjazdu do Zakopanego - po Beskidzie Wyspowym śmigałam więc już w nowych papciach. Mój Mąż nie zdecydował się jeszcze na zakup nowych butów, choć jego były równie wiekowe. Długa wędrówka 27 maja poskutkowała tym, iż jego buty zaczęły wołać jeść. Podeszwy były o krok od całkowitego odpadnięcia. Mój Ukochany potraktował je doraźnie superglue, ale i tak do plecaka zapakował trampki. Byłam wściekła, że źle ocenił możliwości swoich starych butów. One już po prostu nie nadawały się na takie trekkingi. Sukces naszej ostatniej wędrówki stał pod znakiem zapytania.
Choć wędrówkę z Szczawy planowałam rozpocząć od Zbludzkich Wierchów, zdecydowaliśmy się najpierw podejść niebieskim szlakiem na Mogielicę. Jeśli mężowe buty wytrzymają to wejście, ryzykujemy i idziemy dalej. Jeżeli nie - schodzimy z Mogielicy tą samą drogą. Wędrówkę Zbludzkimi Wierchami woleliśmy na razie odłożyć i na pewno nie fundować jej sobie na początek. Te niepozorne szczyciki rozciągające się pomiędzy Szczawą a Zbludzą wzbudziły moje podejrzenia. Czerwony szlak prowadzący przez nie na mapie przypominał esy floresy. Pomimo niezbyt długiego dystansu, przejście tej trasy miało trwać aż... trzy godziny. Co takiego kryje się na Zbludzkich Wierchach? Wolałam tego nie sprawdzać z rozpadającymi się butami mojego Mężczyzny.
Buty dały radę. Z racji tego, iż dość wcześnie osiągnęliśmy Polanę Stumorgową, tym razem zdecydowaliśmy się na niej na dłuższy postój - połączony z piciem kawy i degustacją czekolady. Wróć, dwóch czekolad! Warto było pozwolić sobie na relaks w tym miejscu zwłaszcza, iż widoki były bardziej spektakularne niż dzień wcześniej. Może na zdjęciach nie jest to wyraźne, ale tym razem ukazały nam się również Tatry.
Ponieważ Weronice bardzo zasmakowała Maria Tepoztlan z chili, a również mój Mąż i ja byliśmy nią zaskoczeni po wcześniejszych piekielnych doświadczeniach z wersją z cynamonem - z zaciekawieniem sięgnęliśmy na Polanie Stumorgowej po ostatnią tabliczkę tej marki przywiezioną z Meksyku.
Tak jak w poprzedniczkach, jej skład jest również bardzo prosty. Na pierwszym miejscu stoją meksykańskie ziarna kakao, wprost z Półwyspu Jukatan. Jest ich tutaj minimum 70%. Potem mamy cukier, wanilię i lecytynę. Intrygowało mnie, jakie oblicze przedstawi tutaj wanilia. Ponadto, nadal miałam obawy, czy przewrotność azteckiej czekolady nie zaserwuje mi ponownie doznań znanych degustacji Marii Tepoztlan z cynamonem. Niezmiennie, sam zapach czekolady nie mówił mi wiele - nadal był to duszny aromat zakrawający o rozpuszczalne pseudo kakao do picia dla dzieci.
W przekroju grubaśna tabliczka prezentuje się niezwykle. Wydawała się być chyba najmniej proszkowa z całego tria, dość zwarta, choć nadal wyglądała bardzo surowo. Pełna pęcherzyków powietrza, nierówności barwy i struktury, z zatopionymi raz po raz w masę kawałkami ziaren kakao. Tak wygląda dzikość pierwotnej czekolady - choć tutaj i tak wszystko zdaje się być o wiele łagodniejsze i ułożone od tego, co przedstawiała nasza pierwsza Maria Tepoztlan.
Jeśli chodzi o strukturę i konsystencję ujawniającą się podczas jej smakowania, wariantowi z wanilią na pewno bliżej jest do wersji z chili niż z cynamonem. I bardzo dobrze! Choć niezbyt łatwo rozpuszczała się w ustach, to jednak robiła to po dłuższej pracy językiem - nie zostawiając na nim ton gorzkiego proszku o lekowym posmaku. Surowe nierówności i szorstkości w intrygujący sposób pieściły podniebienie. W tym specyficznym rozpuszczaniu się było coś naprawdę wciągającego.
W smaku Maria Tepoztlan to przede wszystkim nietypowa kakaowa słodycz. Ponownie wyczuwamy tu akcenty ziołowe, niczym miks meksykańskich przypraw. Tak, w mej głowie znów pojawił się zapach meksykańskich targowisk, aromat glinianych naczyń. Wariant waniliowy wydaje się być najsłodszy z całej trójki - wanilia rzeczywiście jest tutaj mocno wyczuwalna. Wraz z specyfiką samej czekolady tworzony ona iluzję waniliowego syropu, może nawet trochę bardzo gęstego i naturalnie grudkowatego waniliowego puddingu. Była tu pewna odurzająca słodka nuta, która przypomniała mi o białej Ivoire od Michel Cluizel.
Nie wiem jak to jest, ale o ile na początku mojej przygody z Marią Tepoztlan byłam nią przerażona, tak teraz... Wiem, że będą tęsknić za tymi specyficznymi czekoladami. Naprawdę, miały w sobie coś niebezpiecznie wciągającego. Coś tak nietypowego, balansującego na granicy między obrzydzeniem i smakowitością. Jeśli jeszcze kiedyś będę mieć okazję zdobyć czekolady w podobnym, pierwotnym wykonaniu - na pewno z niej skorzystam. To po prostu coś zupełnie innego.
Ostatni rzut okiem na krajobrazy z Polany Stumorgowej i znów ruszamy do góry. Drugi dzień z rzędu zdobyliśmy Mogielicę, drugi dzień z rzędu weszliśmy na wieżę widokową. Po raz kolejny uraczę Was zdjęciami zrobionymi na niej. A opis drugiej czekolady jedzonej tego dnia na Polanie Stumorgowej już pojutrze!
Skład: ziarna kakao, cukier, wanilia, lecytyna.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Niby ciemne do mnie nie przemawiają, ale ten akcent wanilii ,,robi tu robotę" i nie z ciekawości ale z przyjemnością nawet bym jej spróbowała. :-) Jeszcze jak przeczytałam pudding. Waniliowe przepraszam za określenie gluty kojarzą mi się cudownie z budyniami z dzieciństwa... :D
OdpowiedzUsuńWanilia może Cię tu kusić, a takim zestawieniu jeszcze nigdy jej nie próbowałaś :)
UsuńO..Dawno ich nie było :> Każda z wersji przez Ciebie przedstawionych tabliczek Maria Tepoztlan bardzo mnie zaintrygowała swoją nietypowością,szkoda,że tej nietypowości nigdy nie będę mogla doświadczyć,chyba,że w przyszłości uda mi się odwiedzić Meksyk :>
OdpowiedzUsuńNo i raczej ich już więcej nie będzie...
UsuńMeksyk polecam z całego serca! Każdy znajdzie tam coś dla siebie, niesamowite miejsce.
Ja ostatnio jestem wściekła na siebie, bo jakoś trochę dziwnie szybko załatwiłam noski w nowych butach trekkingowych, no, ale to tylko kwestia wizualna ucierpiała na szczęście. Chociaż.. i tak mnie wkurzyły, bo w sumie już na nowe odżałowałam i eh... no, ale oby mi podeszwy długo służyły. Offtop, ale cóż - buty to kwestia niezwykle ważna! Chociaż jedyne buty, na jakie zwracam uwagę to właśnie trekkingowe. :D
OdpowiedzUsuńJej, te widoki! Piękne. Potrafię sobie wyobrazić, jak musiało tam być na żywo... zwłaszcza, że zdjęcia nigdy w pełni nie oddadzą tego klimatu, jaki tworzą np. dalekie ledwo widoczne szczyty.
A co do czekolady... już na samych zdjęciach ten przekrój wygląda obłędnie dziko. :D Ziołowe nuty mi się podobają, i to bardzo, a ta odurzająca rodem z białej... no nie wiem, musiałabym się sama przekonać, co niestety się raczej nie stanie (a może w odległej przyszłości? - kto wie?).
Taak, czasami coś kompletnie innego też jest potrzebne. Ja lubię o niektórych rzeczach myśleć, że są "tak obrzydliwe, że aż pyszne", chociaż z tą obrzydliwości to może akurat do tej czekolady nie pasuje, ale wiadomo o co chodzi, prawda?
Kusisz tym Meksykiem, kusisz. I jeszcze tę egzotykę na takie swojskie miejsca przenosisz... i kusisz podwójnie. :P
A masz gumy na noskach?
UsuńButy to podstawa. Zawsze śmieję się, że w góry można iść nawet w kiecce, ale dobre buty muszą być!
Można uznać, że w niej było coś obrzydliwego. Na pewno było w wersji z cynamonem. Tu pozostało zaintrygowanie, nietypowość, bardzo wciągająca.
Polecisz do Meksyku to sobie zakupisz Marię Tepoztlan :D. Mocno kibucuję, bo Meksyk TRZEBA zobaczyć!
Tak, ale to nie gumy poszły, tylko tak wyżej trochę poobdzierałam.
UsuńPolecę! Kiedyś na pewno! :D
To są buty użytkowe, cóż poradzić :D.
UsuńMoże Popo będzie wtedy realny do bezpiecznego zdobycia ;)
Czekolada ciekawa :). Pamiętam jak pierwsza cię mocno zaskoczyła i bałaś się otwierać kolejne:). Agnieszka
OdpowiedzUsuńA teraz za nimi tęsknię... :(
Usuń