niedziela, 15 maja 2016

Pralus Cuba Trinitario 75% ciemna


Niedosyt bogactwa kakao jaki poczułam po degustacji ki'Xocolatl sprawił, iż na kolejny weekend zaplanowałam otwarcie któregoś z pewniaków. Coś co nasyci mój czekoladowy głód - zarówno jakością, jak i ilością. Wybór padł na markę Pralus, której to pełnowymiarowe tabliczki liczą sobie słuszne 100 g. Dotąd z repertuaru Pralusa próbowałam jedynie Le 100% Criollo Madagascar, której degustację wspominam jako wielką przygodę (wyroby Pralus zakupiłam dzięki Sekretom Czekolady). A dlaczego sięgnęłam akurat po kubańskie ziarno, skoro w Magicznej Szufladzie czekają na mnie także inne tabliczki francuskiego producenta? Ano, chciałam czegoś mocnego, bezkompromisowego, indywidualnego - a właśnie tak wspominałam jedyną kubańską czekoladę jakiej dotąd próbowałam, tj. Morin Cuba 70%. Ponadto, czekała mnie dłuższa niż zazwyczaj rozłąka z Mężem, więc wspólne nasycenie wyrazistą czekoladą było tym bardziej wskazane.

Powtórzę jeszcze raz - chwała dla Pralusa za 100-gramowe tabliczki! Do takiego rozmiaru czekolad można bez przeszkód powracać wiele razy, bez ryzyka, że coś istotnego umknie nam podczas degustacji. Ponadto, uwielbiam piękne opakowania czekolad od Francois Pralus. To między innymi one mobilizują mnie do wypróbowania całego asortymentu marki bazując właśnie na 100-gramowych tabliczkach. Wersje w mniejszym rozmiarze nie są opakowane w tak urokliwy sposób.



Rozpakowana ze sreberka masywna i pokaźna tabliczka prezentuje się cudownie - nie tylko przez wzgląd na swój rozmiar. W jej brązie odnajdziemy wiele mlecznych i czerwonawych przebłysków. Spoglądając na tabliczkę Pralus Cuba 75% (wykonaną w całości z kakao Trinitario) nie możemy wprost oderwać od niej wzroku, tak bardzo cieszy jej aparycja. Wygląda tak, jakby była lepka i soczysta, ma w sobie wiele elegancki i wręcz... seksowności.

Ponadto, unosi się nad nią bardzo uwodzicielski zapach. Przede wszystkim jest on słodki w przypudrowany sposób. Słodkie i aromatyczne maliny z jagodami (i soczystym mango) mieszają się z wonią wilgotnej, pulchnej gleby. Pojawia się coś na kształt przenikliwego zapachu skóry. Wszystko to zwieńczone jest przyprawami - przede wszystkim pieprzem i cynamonem, a także odrobiną lukrecji (ta ostatnia jest częstokroć wspominana w innych recenzjach odnalezionych w sieci, dla mnie lukrecja nie miała w tej czekoladzie aż tak dużego znaczenia. Linki do pozostałych recenzji: 1, 2, 3).



Od pierwszego kęsa wiedziałam, że Pralus zafunduje nam nie tak ekstremalne doznania jak Morin, ale również wyjątkowe i mimo wszystko intensywne. Ledwie po paru sekundach w ustach roztacza się słodki, tłustawy film, niesamowicie gładki. Od razu przeniosłam się do wilgotnej dżungli - zarówno przez wzgląd na korę egzotycznych drzew, jak i na żyzną glebę. Po chwili pojawia się coś na kształt mokrego tytoniu - z jednej strony wyczuwałam tytoniowy posmak, a z drugiej wyzbyty był on suchego ściągania. Rzeczywiście znów jest w tym coś z miąższystego, skórzanego ubrania. Palona, glebowo-tytoniowo-skórowa słodycz miesza się z na początku jeszcze nie do końca zidentyfikowaną przyprawowością. 

W pierwszym etapie degustacji przede wszystkim nie możemy nadziwić się efektowi bosko gładkiego i długiego rozpuszczania się w ustach, które w połączeniu z pojawiającymi się nutami smakowymi przywodzi na myśl topienie się miękkiego, mocno wypastowanego i gładkiego panelu ze szlachetnego drewna. Coś podobnego odnalazłam również w Le 100% Criollo Madagascar, co pozwala mi przypuszczać, iż jest to konsekwencją typowego dla Pralusa mocnego prażenia ziaren i długiego konszowania. Zobaczymy, czy owe wrażenie odniosę także w kolejnych tabliczkach tej marki.


Przy kolejnych podejściach na spokojnie zaczęliśmy identyfikować słodycz płynącą z Cuba Trinitario 75%. Przede wszystkim, były to żywe i miąższyste owoce tropikalne, nieprzesadnie słodkie, nieco przytłumione - tak jak w zapachu - przypudrowane. Gruszka nashi, jagody acai, arbuz i melon - wszystko to otulone lekką miodową-cynamonową otoczką i czymś na kształt nektaru z kwiatów. Spod nich wyłania się także gładki miąższ słodkawych orzechów takich jak nerkowce i delikatne makadamia.

Trudno mi było wszystkie smaki poukładać sobie w głowie. Dominującym uczuciem był nadal mleczny film, wspaniała konsystencja, dłuuuga gładkość. Czekolada zdawała się być łagodna, choć nie w pełni. Po prostu nie posiadała w sobie ordynarnych nut, ale nie była całkowicie wydelikacona. Była pełna uroku i wilgoci, jak rozgrzane i gładkie ciało. Świetne jest w niej to, że nawet podczas przegryzania jej jest miękka i soczysta, co sprawia, że równie chętnie ją się nadgryza, co rozpuszcza w pełni swobodnie.



Spokoju nie dawała mi pewna charakterystyczna ziemisto-przyprawowa nuta. Zapewne to ona nazywana była lukrecjową (nawet na opakowaniu wspominano o jej znaczeniu), dla mnie to jednak nie jest w pełni to. Im dłużej o tym myślałam, tym mocniej odnajdywałam tu subtelną pieprzną nutę, której bazą było coś idealnie gładkiego, słodkawego, miękkiego, soczystego. Do głowy przyszedł mi mięciutki i delikatny makaron pszenny, podany z jednolitym sosem pomidorowym, bardzo naturalnym i przyprawionym w przemyślany sposób. Prosty, pyszny i bardzo sycący.

Czekolada wypełniła mnie gładkością. Nie była w pełni dynamiczna, jednakże można było bez przeszkód w pełni się w nią zapaść. Biła od niej zarówno rześkość, jak i spokój - ten głównie przez ową niesamowitą gładkość. Pomimo ziemi, skóry i przypraw konsystencja oraz owoce ujarzmiały kubańskie kakao. Im dłużej trwała degustacja, tym coraz mocniej narzucało mi się skojarzenie z owym sosem pomidorowym. Jak dobrze, że ta tabliczka się nie kończy tak szybko! Można bez przeszkód podchodzić do niej wiele razy, ale... my i tak chcieliśmy się nasycić.



Koniec końców, najtrafniejszym podsumowaniem Pralus Cuba Trinitario 75% zdaje się być dla mnie taka sytuacja - znajduję się w deszczowym lasie tropikalnym, pachnącym przyprawami, mokrym drewnem, żyzną glebą. Pada deszcz, który sprawia, iż gorąca ziemia zaczyna pachnieć niczym żywa skóra. Ja leżę schroniona w namiocie, w ciepłym śpiworze. Jestem po udanej wyprawie, dopiero co zjadłam pyszny makaron z sosem pomidorowym. Wypoczywam i wyczekuję kolejnego dnia, bo wiem, że pogoda ma być piękna. A to Ci czekoladowa historia...

Skład: ziarna kakao, czyste masło kakaowe, cukier, lecytyna sojowa non-GMO.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 100 g.

14 komentarzy:

  1. charlottemadness15 maja 2016 06:35

    Nieźle pokręciła mi w głowie z rana ta czekolada :P Tyle w niej nut smakowych,że nie sposób ogarnąć,a najbardziej zaskoczyła mnie porównanie do pszennego makaronu z pomidorowym sosem. :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, też byłam zaskoczona, że to skojarzenie przyszło mi do głowy... Ale nie mogłam znaleźć nic bardziej trafnego!

      Usuń
  2. Jej spróbowanie odłożyłam na "kiedyś tam", lecz od samego początku wiedziałam, że to po prostu konieczność. Teraz? Wiem, że miałam rację i już zacieram łapki na myśl o pełnowymiarowych Pralusach, jakie posiadam. :D O taak, na pewno będzie się w nich działo więcej, niż w neapolitankach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam trzy rodzaje neapolitanek i... cieszę się, że tak mało. Po resztę na pewno sięgnę w pełnym wymiarze.

      Usuń
    2. Ja cieszę się, że będę miała okazję tak porównać je, bo też chcę w pełnym rozmiarze popróbować. Wiesz, taka konfrontacja jak książka vs. streszczenie i nic, tylko odkrywać to, co neapolitanki ukryły przede mną. :D

      Usuń
    3. Dlatego ja wolę od razu zmierzyć się z książką. Po co komu niedopowiedzenia ;)

      Usuń
  3. Zazdroszczę tego Pralusa, od tej firmy tylko mleczną z Madagaskaru dopadłem (świetna, ale w zasadzie identyczna jak Cluizel, który wygrał, bo miał trochę więcej kakao). Nieco zaskoczyła mnie lecytyna w składzie, w takiej tabliczce nie jest potrzebna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Też mnie dziwi lecytyna...

      Usuń
    2. Ostatnio z ciekawości kupiłem dwie czekolady Neuhausa (Ekwador z nibsami i Sao Tome bez dodatków), też miały lecytynę, ale całkiem niezłe.
      Tak przy okazji, właśnie zjadam to Menakao z różowym pieprzem: http://theobrominum-overdose.blogspot.com/2015/11/menakao-bright-citrusy-ciemna-63-z.html
      Ta moja jest już z nowej serii i uważam, że jest bardzo fajna, może dlatego, że nie piję kawy i mi się z nią nie gryzie :)

      Usuń
    3. O Neuhausie słyszałam, że kiedyś trzymał o wiele lepszy poziom - ale nie wypowiadam się, bo nigdy nie próbowałam. Gdzie kupiłeś?

      Muszę kiedyś spróbować tej Menakao bez kawy ;)

      Usuń
    4. Przy Żurawiej mają sklep w samym centrum Warszawy. Okazało się, że mają też trochę tabliczek Amedei i Domori.

      Usuń
    5. Za dobrze masz w Wawie, za dobrze!

      Usuń
  4. Czekolada i makaron tego jeszcze nie było:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odkrywanie świata czekolady to niekończący się ocean skojarzeń!

      Usuń