czwartek, 4 września 2014

Lauenstein Confisiere mleczna nadziewana białą truflą z orzechami makadamia


Lauenstein Confisiere to niemiecka marka z którą wiążę bardzo miłe wspomnienia. Próbowałam wprawdzie dotychczas tylko jednej czekolady spod jej skrzydeł, ale bez wątpienia zapamiętam ją na zawsze. Mowa o  67% Cacao Rosmarin Limette Pfeffer, która zrobiła na mnie przeogromne wrażenie. 

Bardzo się ucieszyłam, gdy w sklepie w Innsbrucku dostrzegłam na jednej z półek wyroby Lauenstein Confisiere. Niestety, wybór nie był duży. Szkoda, bowiem dawno temu po zasmakowaniu cudownej rozmarynowej czekolady, dokładnie zaznajomiłam się z asortymentem firmy na ich stronie internetowej. W Innsbrucku musiałam jednak wybrać choć jedną tabliczkę od niemieckich czekoladników. Wybór padł na coś najbardziej oryginalnego, co akurat znajdowało się na półce poświęconej owej marce. Obok orzechów makadamia nie mogłam przejść obojętnie. Dodatkowo, chciałam się przekonać, jaką mleczną czekoladę oferuje Lauenstein Confisiere.

I tak oto w moje łapki trafiła Macadamia. Szczerze powiedziawszy, patrząc tylko i wyłącznie na przód opakowania można się naciąć. Nim wczytałam się w to, co producent napisał z tyłu kartonika - byłam przekonana, że zakupiłam fajną mleczną czekoladę z 36-procentową zawartością kakao, nadziewaną pastą z samiuteńkich orzechów makadamia. Niestety rzeczywistość jest inna. 

Orzechy makadamia są tylko elementem nadzienia złożonego także z trufli z białej czekolady oraz pasty z orzechów laskowych. Buuuu. A już miałam nadzieję, że Lauenstein Confisiere pojedzie po bandzie i da nam czyste, wyraziste orzechy makadamia. Te orzechy, które tak rzadko występują solo w słodyczach! Na domiar złego, w składzie doszukałam się utwardzonego tłuszczu palmowego... No nie, za taki chwyt to już się należą srogie baty...

Trudno, rozdzierając sreberko trzeba było odrzucić żale na bok i skupić się na tym, jak Lauenstein Confisiere zadziała na nasze zmysły. Tabliczka została podzielona na dość duże kwadratowe kostki. Na środku każdej kosteczki przebija się jasna plamka dająca nam do zrozumienia, że nadzienia jest sporo. Czekolada pachnie mlecznością i delikatnymi, słodkawymi orzechami. Jest to zapach na tyle specyficzny, że bez wiedzy o udziale orzechów makadamia - można się tego domyślić. Nawet mimo tego, że nie jest to aromat bardzo narzucający się.

Zagłębiając się w powłoczkę z mlecznej czekolady niestety nie poczułam, że mamy tutaj 36% kakao. Baaarrrdzo mocna mleczność i znaczna słodycz, która jednak nie skrzypi na zębach - ów duet na całe szczęście jest dość wyważony. Heh, i tak czy siak, spodziewałam się czegoś innego. Zwłaszcza, że przy tak słodkim nadzieniu przydałoby się, by okalała je bardziej kakaowa czekolada...

Nadzienie jest jasnobeżowe, o konsystencji gęstego kremu. Pierwsze skrzypce gra w nim biała czekolada, która dokłada jeszcze do pieca swoją słodyczą. Orzechy, wyczuwalne w aromacie, w smaku schodzą na drugi plan. Nie da się o nich zapomnieć, ale ciężko przebić się im jednoznacznie przez tonę mleka i cukru. Ciągle gdzieś się tam przewijają, kuszą swoim wybornym smakiem - ale brakuje mi ich, brakuuuje wyraźnego akcentu.

Gdybym napisała, że ta czekolada mi nie smakowała - skłamałabym. A jednak, oczekiwałam od niej zupełne czegoś innego. Chciałam więcej, mocniej. Dostałam delikatność i subtelność, taką do przesady. Dla mnie orzechy nigdy nie powinny takie być. Orzechy mają nadawać charakteru. Nie mówiąc już o kakao, które w tej tabliczce już zupełnie gdzieś się schowało... Cóż, mówiąc Lauenstein Confisiere, zdecydowanie wolę myśleć o 67% Cacao Rosmarine Limette Pfefferr, niż o Macadamia...

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, orzechy makadamia 8,8%, miazga kakaowa, orzechy laskowe, odtłuszczone mleko w proszku, utwardzony tłuszcz palmowy, lecytyna sojowa, naturalne aromaty, sól, wanilia burbońska.
Masa kakaowa min. 36%.
Masa netto: 80 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 590 kcal.
BTW: 6,4/41,9/47,7

16 komentarzy:

  1. Rzeczywiście, szkoda tych orzechów macadamia ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszna szkoda. A tak się jarałam widząc tą czekoladę w sklepie.

      Usuń
  2. Może nie w temacie: w tytule jest sex cafe i chocolate.... może na kawę nie tak bardzo jak na to pierwsze w temacie... czekam...
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. i coś Ty kochana uczyniła! Zamiast kupować wyprawkę na studia to ja będe buszować po internecie by zamówić tę czekoladę z rozmarynem...
    :DDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja nie lubię jak w nadzieniu orzechowym orzechy nie grają pierwszych skrzypiec.Pewnie też bym się spodziewała tego co widać na opakowaniu. Dobrze, ze przynajmniej ten produkt nie był totalnym niewypałem, zawsze to coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby to był totalny szajs, byłabym wściekła ;). Na szczęście jakiś tam poziom został utrzymany, Niemcy to jednak Niemcy ;)

      Usuń
  5. Powiem tylko jedno:
    W
    S
    P
    A
    N
    I
    A
    Ł
    Y

    B
    L
    O
    G
    !
    Ślinka cieknie na te wszystkie wspaniałe rzeczy! Mmm ja chcę je tu i teraz! A jeszcze twoje opisy... Perełka! Obserwuję twojego bloga i będę często wpadać, bo jestem wręcz uzależniona od słodyczy (a mimo wszystko nadal szczupła, nie tyję, więc mogę jeść ile chcę ^_^)!!!! Będę tutaj stałym gościem ^^
    Buziaki! ;***
    PS. Jeśli jesteś fanką HP, serdecznie zapraszam na moje blogi o Dramione ;)
    obliviate-dramione.blogspot.com
    crucio-dramione.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. ale się naczytalem... fajnie piszesz
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. A mam jeszcze taki pomysł: może pisz jeszcze, gdzie kupiłaś daną czekoladę żebyśmy my także mogli spróbować takich pyszności a nie tylko ślinić się przed komputerem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat praktycznie wszystkie niedostępne w Polsce pyszności, które w najbliższym czasie pojawiać się będą na blogu, zostały zakupione w sklepie R.Rajsigl w Innsbrucku.

      Usuń