czwartek, 10 marca 2016

Dolfin Noir Orange ciemna z pomarańczą, Noir Lavande ciemna z lawendą i Noir Anis ciemna z anyżem



Po niezbyt udanych neapolitankach Dolfin 70% i 88%, czas na ciemne wersje o nieco niższym poziomie kakao (60%), ale za to nieskażone obecnością odtłuszczonego kakao w proszku. Widocznie belgijska firma nie jest w stanie zainwestować w miazgę i tłuszcz kakaowy w takim stopniu, by bez udziału kakaowego odpadu móc stworzyć czekoladę powyżej 60% kakao. Wszystkie maleństwa otrzymałam dzięki uprzejmości Olgi z livingonmyown.pl (swoje wrażenia opisała tu).
 
Dodatki użyte w dziś opisywanym trio są dla mnie pewną zagadką. Słowa "pomarańcza", "lawenda" i "anyż" umieszczone w składzie nie wiele mi tłumaczą. Taka ogólnikowość jest wręcz podejrzana. Czy pod wyrazem "pomarańcza" kryją się 100% cząstki suszu i skórki, czy też olejek pomarańczowy? A może jeszcze inne cuda? W przypadku lawendy i anyżu mamy ten sam problem - olejki, ziarna anyżu / susz z lawendy? Tego się nie dowiemy (muszę nadmienić, iż zarówno na opakowaniach pojedynczych neapolitanek, jak i na opakowaniu zbiorczym nie ma wyszczególnionego składu poszczególnych smaków. Odnalazłam go w sklepie internetowym Dolfin).

Zacznijmy od wariantu Noir Orange. W zapachu pomarańcza odznacza się w sposób nienarzucający się, tak samo jest w smaku - nie jest ona nachalna, lecz łagodna. Trudno mi ją sklasyfikować, ponieważ jest nieco przytłumiona. Nie była to ani soczysta pomarańcza, ani też typowa skórka pomarańczowa. Najbliższe realiom skojarzenie jakie mi przychodzi do głowy to płyn do mycia rąk z olejkiem pomarańczowym - nie martwcie się, nie był to totalnie sztuczny akcent. W Noir Orange zaciekawił mnie dziwny miętowy posmak, który być może wynika ze specyfiki samej czekolady. Wszak czyste ciemne Dolfiny przypominały mi coś perfumowanego.

 Źródło: http://livingonmyown.pl/2016/02/12/dolfin-miniaturki-noir-lavande-noir-orange-noir-anis-noir-70-noir-88/

Noir Lavande cechuje bardzo kwiatowy, dusznawy zapach. W połączeniu ze specyficzną czekoladą daje to iluzję perfum starszej kobiety, co jest potęgowane przez fakt, iż generalnie produkt sprawiał wrażenie podstarzałego. Lawendę wyraziście wyczuwa się już od pierwszego kęsa, lecz jest ona mniej autentyczna i przyjemna niż w bardzo intensywnej Zotter Toasted Nuts + Lavender. Całość przypomina suszone kwiaty lawendy obtoczone w sproszkowanym zwietrzałym kakao.
 

Noir Anise pachnie podobnie jak Noir 70%, zaś podczas konsumpcji wydaje się być szczególnie chrupka. Sprawia również wrażenie plastikowości. O dziwo, anyżowość tej czekolady wypadła całkiem przyjemnie, w sposób zrównoważony. Pomimo tego, iż lubię anyż, obawiałam się jak Dolfin poradzi sobie z tym dodatkiem. Anyż nie przeszkadza jednak w ogóle w obcowaniu z czekoladą, a może nawet ją ulepsza, gdyż czekolada sama w sobie nie jest najwyższych lotów. Niech najlepszą rekomendacją dla tej Noir Anise będzie fakt, iż dla mojego Męża była najciekawsza i najsmaczniejsza z całej trójki - a nie jest on fanem anyżu.

Wszystkie neapolitanki łamały się z chrzęstem i wyglądały na stare. Nie chciały rozpuszczać się w buzi, jakby cały tłuszcz kakaowy wydzielił się na zewnątrz. Sama  słodkawo-nijaka czekolada była w nich jednakowa - nie odrzucała od siebie, aczkolwiek nie mam ochoty próbować jej solo. Dodatki mimo wszystko czyniły ją lepszą. Choć Olga pisała u siebie o wyczuwalnych drobinkach zastosowanych dodatków, ja miałam wrażenie, że zostały one niemal w 100% wprasowane w czekoladową masę. Być może te neapolitanki były dla mnie już na tyle suche, że jakiekolwiek paprochy pozostające na języku nie robiły mi już różnicy. Wkrótce przekonacie się, jak Dolfinowi udały się warianty mleczne.


Nasza chatka w Malinche Hut. Tak degustowaliśmy Dolfin 70% i 88%.

 Najedzeni i wykąpani po zdobyciu wulkanu Malinche, spacerujemy po terenie Malinche Hut wraz z towarzyszącą nam watahą psiaków.
 

Pyszności, które widzicie na zdjęciu powyżej, to nasze leniwe śniadanko przy Malinche Hut zjedzone w tamtejszym barze, dzień po zdobyciu Malinche. Za taką sycącą porcję w przeliczeniu na naszą walutę trzeba było zapłacić jedyne 5 zł! To najlepszy przykład na to, jak tanie potrafi być jedzenie w Meksyku. A jakie pyszne... Przyznam, że z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczajałam się do pikantnych sosów i używałam ich coraz więcej (o wiele więcej od mojego Męża). Jak widzicie, sosy podawane są niemal zawsze osobno i można ich użyć wedle uznania.


Po kawie wsiedliśmy do samochodu Moisesa i udaliśmy się do miasta Amecameca De Juarez, z którego to rozpościera się cudowny widok na najpiękniejsza górską parę świata - Iztaccihuatl i Popocatepetl. Świetnym punktem widokowym na dwoje wulkanicznych kochanków są okolice sanktuarium Señor del Sacromonte. Niestety nie mam dobrych zdjęć stamtąd, bowiem powietrze tego dnia nie było zbyt przejrzyste (na powyższym zdjęciu w tle dostrzeżecie Iztaccihuatl).

W Amecameca natrafiliśmy na dzień targowy, przez co spacer po mieście bardzo szybko mnie zmęczył. Wprawdzie obejrzeć mogliśmy mnóstwo lokalnych wyrobów rzemieślniczych oraz kulinarnych, ale tłum i hałas zdecydowanie zbyt mocno mnie obciążały po opuszczeniu zacisznego Malinche Hut. Moją uwagę szczególnie przyciągały stoiska obładowane słodyczami niespotykanymi w Polsce. Bazowały one przede wszystkim na tropikalnych owocach, orzechach arachidowych, kokosie i amarantusie. Zakupiłam tam parę słodyczy, chcąc przetestować je na górskim szlaku. 


Urzekła mnie ich naturalność. Nawet wielki baton arachidowy oblany mlecznym a'la krówkowym kremem nie był przesadnie słodki, a orzechy w nim zawarte nie zostały w ogóle podprażone. Fani amarantusa byliby zachwyceni, bowiem w Amecameca na każdym kroku można było zakupić amarantusowe wafle. W cukierni w Coyoacan zakupiliśmy zaś amarantusową słodką bułeczkę (zdjęcie poniżej). Najbardziej zainteresowały mnie po prostu nasiona chia, gdyż ich 250-gramowy woreczek można było zakupić za 1/3 ceny w Polsce.

 

 Opuszczając tętniące życiem Amecameca udaliśmy się w kierunku przełęczy Corteza leżącej pomiędzy Iztą i Popo. Po drodze zatrzymaliśmy się na posiłek u tutejszych kobiet, które cały dzień stoją przy drodze i klepią placki tlacoyo z niebieskiej kukurydzy i gotowanego bobu. Wbrew pozorom, pomimo bardzo licznych punktów z ulicznym jedzeniem, każdy z nich ma spore wzięcie i oferuje zawsze nieco odmienne produkty. Chyba nigdy nie zapomnę wyjątkowego smaku tlacoyo, tak prostej tradycyjnej potrawy. Szczególnie zasmakowały mi z dodatkiem nopales, czyli młodych liści opuncji. Jedząc je, czułam już wielke podekscytowanie tym, co miało wkrótce nastąpić...


Noir Orange.
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, pomarańcze, wanilia, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 4,5 g.

Noir Lavande.
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lawenda, wanilia, lecytyna sojowa
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 4,5 g.

Anise.
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, anyż, wanilia, lecytyna sojowa
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 4,5 g.

42 komentarze:

  1. Nie wiem ,czy mi by posmakowala najbatdziej ta z anyżem, chociaz jak mowisz, ze posmakowala twojemu mężowi, to kto wie :)
    I bardzo ladny z zewnatrz mieliscie domek. A w srodku byl tez dobrze wyposarzony? Bardzo podoba mi sie tez ich jedzenie, chcoaialabym kiedys sprobowac takiego prawdziwego, meksykanskiego :) I te batony sa bardzo fajne, na pewno kupowalabym je nalogowo XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na schronisko górskie był mega dobrze wyposażony, nawet szampon i mydełko Malinche mieli, jak w hotelach. I wielkie puszyste ręczniki <3

      Muszę się wybrać do jakiejś meksykańskiej knajpy i zrobić porównanie...

      Usuń
    2. Ale super! :)
      Na pewno knajpa nie rowna sie prawdziwemu jedzeniu stamtąd, chyba, ze przygotowuje je meksykanin ;)

      Usuń
    3. I tak ciężko by było ściągnąć wiele składników typowych dla tamtego regionu...

      Usuń
  2. charlottemadness10 marca 2016 06:35

    Na widok ów batoników i prezentowanego placka bardziej mi ślinka cieknie niż na czekoladę, co dziwne :>
    Nie mniej jednak chciałabym sama się przekonać na własnej skórze jak Dolfin smakuje.Mam nadzieję,że wkrótce, bo coś ostatnio ślamazarnie idzie im to wykańczanie tej nowej galerii ;/
    Zotter Toasted Nuts + Lavender właśnie niedawno zagościła w mojej czekoladowej szafce :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, to nie jest dziwne, mam dokładnie tak samo ;).

      Eee tam, lepiej skupić się na ciekawszych markach :).

      Dla mnie ta czekolada jest genialna!

      Usuń
    2. charlottemadness10 marca 2016 21:59

      Dziś sobie otworzyłam sobie Mount Moami- zwykłą deserówkę i zachwyciła mnie swoją prostotą.Ot taka zwykła niezwykłość.Mogłam się rozkoszować i zasmakować jak naprawdę ich deserowa czekolada smakuje.Dotychczas jadłam ją tylko w połączeniach z różnego rodzaju dodatkami, m.in w "świątecznych rombach".Już po otworzeniu opakowania,które do końca nie jest gustowne jak na czekoladę,wiedziałam,że będzie dobrze.Kakaowy zapach zaraz unosił się w powietrzu..Czasami proste rzeczy są najpyszniejsze.

      Usuń
    3. Hah, a też zawsze jadłam tylko Momami z dodatkami...

      Usuń
  3. Anyżu nie lubię a lawenda mnie mdli, więc zostałaby mi tylko jedna wersja :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No tak, bo po co umieszczać na opakowaniu coś tak nieistotnego jak skład...
    Tańsze marki chyba lepiej się sprawdzają w wariantach mlecznych. Mleczne Dolfiny baardzo mi smakują! Myślę, że te też mogłyby mi jakoś tam w miarę pasować. Chociaż rzeczywiście wyglądają staro.

    A na zdjęcia i opisy tego jedzenia... Aż się ślinię! To wszystko wygląda tak... egzotycznie i inaczej od tego, co się zazwyczaj widuje, że zjadłabym, co by to nie było. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie mleczne Dolfiny są lepsze!

      A tortillę ze smażonym mózgiem wieprzowym też byś zjadła? :>

      Usuń
    2. Mając do wyboru inne smakowitości wolałam sobie darować.

      Usuń
  5. Od czekolady bardziej zainteresowały mnie te słodycze i potrawy. Co jak co, ale meksykańskiej kuchni raczej bym się nie bała.

    OdpowiedzUsuń
  6. Te maleństwa to kompletnie nie nasza bajka, żaden smak nas nie kusi a wręcz skutecznie odpycha...
    Za to wszystkie słodkości poniżej pożarłybyśmy z dziką chęcią a szczególnie bułeczkę amarantusową :D To musiał być odjazd :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pyszna była! Za to te amarantusowymi waflami niezbyt się podelektowałam, ale to dlatego, że jadłam je powyżej 5000 m n.p.m., a tak mało co przechodziło mi przez gardło :P.

      Mam też meksykańską mleczną czekoladę z amarantusem. Mam nadzieję, że sypnęli go sporo.

      Usuń
  7. Te neapolitanki sprawiają, że robię się uprzedzona do tej marki. Niedobrze, bo mam dwie 70-gramowe i dwie 30-gramowe tabliczki :(
    Meksykańska kuchnia jest intrygująca, nawet osoba tak ostrożna z pikantnymi smakami znalazłaby coś dla siebie, no i to bogactwo południowoamerykańskich superfoodów w dobrych cenach, ostatnio za głowę się złapałam, jak w Rossmannie zobaczyłam 200 g nasion chia za 27 zł, oszaleli.
    Odebrałam dzisiaj moje Zottery, Labooko Ghana/Colombia 75% przez opakowanie pachnie obłędnie <3 Chyba będzie z tego miłość :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu otwórz i przekonaj się sama :D.

      Chia w Rossmannie to jakaś masakra cenowa. W Meksyku 250 g kupiłam za kilka złotych, jakoś tak :D.

      Za chwilę będziesz kolejną osobą uzależnioną od Zotterów! :)

      Usuń
    2. Na razie czuję się tak fatalnie, że ciężko mi jest cokolwiek przełknąć, od kilku dni żywię się jedynie jogurtem naturalnym, nawet owoców nie tykam, więc czekolada zdecydowanie odpada :(
      W ogóle ta pseudozdrowa żywność w Rossmannie ma ceny z kosmosu (chia, miód, syrop z agawy, który wcale taki zdrowy nie jest), tak samo jak i ta niezdrowa - słodycze ich marki własnej są średnie jakościowo, a przy tym dość drogie, jakbym miała zapłacić 5-6 zł za rossmannową czekoladę, to wolę dołożyć 2 zł i kupić gorzką z serii Tesco finest, nadal tanio, a o wiele smaczniej.

      Usuń
    3. Współczuję bardzo i dopinguję w powrocie do zdrowia!

      Już dawno nie sięgałam po żadne żywnościowe produkty w Rossmannie. Albo są dla mnie nieatrakcyjne, albo horrendalnie drogie. Rossmannowskie czekolady to już w ogóle porażka.

      Usuń
  8. A nie lepiej w połączeniu? Cząstki suszo, skórka i olejek. :D Czekolada z pomarańczą nie kojarzy mi się za dobrze i niechętnie ją jem, ale Lindt mnie urzekła. I własnie ta pierwsza z trzech wydaje się być najmniej interesująca.
    Kupiłabym chia, gdybym tam była. Bułeczka wygląda... dziwnie, nie zbyt apetycznie.

    Chyba nie zauważyłaś, ale zmieniłam adres bloga. Wkrótce nie będę już umieszczać linków do postów w Google +, ale komentarze będę podpisywać jak wcześniej, ale z linkiem w nicku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie myślę, że jakbym miała wybierać, to zjadłabym jeszcze raz anyżową.

      Oczywiście też kupiłam chia :D.

      Dziękuję za informację. Ostatnio mam bardzo dużo pracy i bloguję z doskoku, więc czasem trzeba mnie naprowadzić :D

      Usuń
  9. Ciekawe uczucie, że tym razem na twoim blogu nie skusiła mnie czekolada, a potrawy ze zdjęć xD Matko, głodna się zrobiłam! Kukurydza + bób brzmi super. W przeciwieństwie do Dolfinów, z których lawendę i anyż wspominam barrdzo źle :P Pomarańczowa bez szału.. Kurczę, są lepsze smaki. Szkoda że te najciekawsze nigdy nie są w Almie przecenione ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja bym sobie takiego placka zjadła...

      Jakie najciekawsze smaki masz na myśli?

      Usuń
    2. Np. z gruszką i prażonymi migdałami, Hot Masala, z pieprzem, z morelami, z cynamonem..:3

      Usuń
  10. Mogłaś wszamać od razu po otrzymaniu. Jestem pewna, że te wszystkie obrzydliwe czynniki związane były ze starością. Btw, taka ta Olga uprzejma, że póki co testowałaś same syfy :D

    Co do dzisiejszej części podróży, zatrzymałam się przy słodyczach i dwa razy czytałam akapity nad i pod zdjęciem, szukając słowa o obleśnych śmierdzących serach. Ale nie, to nie sery, tylko opisywane słodycze. Yuk :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogłam, bo bardzo chciałam zjeść prezenty od Ciebie właśnie w Meksyku! Doceń to ;).

      Original Beans na szczęście była boska. Przypuszczam też, że Chocolate Bush w górach sprawdzi nam się lepiej niż Dolfiny i Heidi (bo ta czekolada pojedzie z nami na Wielkanoc w góry).

      Buhaha, to naprawdę wygląda Ci na sery? :D

      Usuń
    2. I to te sery walące skarpetą górnika :)

      Usuń
  11. te czekolady wyglądają cudnie, ciekawe jak smakuje lawendowy smak:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Od czasu kiedy zjadłam ciasteczka ze skórką pomarańczową wszystkie słodycze, które mają coś z pomarańczą uwielbiam. To akurat dobrze, bo do niedawna pomarańcza i czekolada kojarzyła mi się tylko z delicjami od Wedla, którymi szczerze gardzę... :D Wyglądają pięknie, surowo i minimalistycznie tak jak lubię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtórzę się, że dla mnie najlepsza pomarańcza w czekoladzie to taka, która wynika z bogactwa kakao, a nie dodatku owoców :D.

      Usuń
  13. Lawendowa chyba najbardziej bym chciała spróbować, tak z ciekawości bo tylko raz jadłam czekoladę z tym dodatkiem.

    OdpowiedzUsuń
  14. Czekolady raczej nie w moim guście, ale te słodycze wyglądają pysznie - już sobie wyobrażam, jak bym tam się obkupiła :D A jeszcze nie przesłodzone - cudo :)
    I podoba mi się podawanie sosów oddzielnie, każdy sam zdecyduje jak "zasosi" swoje danie :) Wczoraj jadłam pierogi z jagodami i śmietanką polane nie wiem po co mocno słodkim, jagodowym sosem, psującym smak przepysznych pierożków :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ich bardziej popularne słodycze to potwornie napompowane słodkie bułki z kolorowym lukrem. Na szczęście słodkości bazujących na ziarnach i orzechach też można było dostać w bród, choć raczej na targach w mniejszych miastach (a nie w hipermarketach).

      Ja waliłam meksykańskich sosów do oporu :D. Zużyłam przy tym mnóstwo chusteczek, ale musiałam się nasycić prawdziwą pikantnością :D.

      Usuń