niedziela, 20 marca 2016

Dolfin Lait Nougatine mleczna z karmelizowanymi orzechami laskowymi i Noir Nougatine ciemna z karmelizowanymi orzechami laskowymi


Dzisiaj przed Wami ostatnie egzemplarze z zestawu neapolitanek belgijskiej firmy Dolfin, który to otrzymałam od Olgi z livingonmyown.pl. Jako, że jestem wielką miłośniczką orzechów, od nugatowych wariantów oczekiwałam najwięcej. Niestety, rysunki na opakowaniach obu nugatowych wersji wprowadzają w błąd. Widzimy na nich zarówno orzechy laskowe, jak i migdały - natomiast w składzie występują jedynie te pierwsze. Mówi się trudno i żyje się dalej. Tuż po wypróbowaniu czystej mlecznej i mlecznej kawowej, sięgnęłam po mleczną nugatową miniaturkę.

Lait Nougatine, tak jak pozostałe mleczne warianty, zawiera 38% masy kakaowej. Ma ciepły brązowy kolor typowy dla mlecznych Dolfinów. W zapachu ponownie pojawiają się charakterystyczne kwiatowe perfumy, wzbogacone o delikatną nugatową mgiełkę. W smaku orzechy laskowe od razu się odznaczają. Zostały zatopione w czekoladzie w formie małych drobinek, które jednakże w żaden sposób nie zaburzają rozpuszczania się w ustach mlecznej czekolady. Mojemu Mężowi trafił się nawet jeden spory kawałek orzecha, naprawdę solidny w porównaniu do reszty maleństw. Przyznam, że kawa lepiej komponowała się z oryginalną perfumowością mlecznego Dolfina, toteż po wypróbowaniu przystępnej (lecz przeciętnej) Lait Nougatine, nadal w czołówce mlecznych neapolitanek z tego zestawu stawiam Lait Cafe.


Noir Nougatine o 60% zawartości kakao, po wyjęciu z opakowania nie sprawiała wrażenia tak bardzo starej jak pozostałe ciemne neapolitanki. Pachniała intensywnie dusznymi perfumami z orzechowym olejkiem, co wcale nie wydawało mi się kuszącym aromatem. Okazała się być chrupka i twarda jednocześnie, chyba najtwardsza spośród wszystkich. Niestety, nie aż tak stary wygląd okazał się być złudny. W smaku Noir Nougatine to starość do potęgi entej. Ta czekolada była po prostu niesmaczna - wiórowata, pozostawiająca posmak stęchłych orzechów. Aż dziwne, że czekolada z orzechami może nie smakować! Ufam, że ów wariant wypuszczony prosto z linii produkcyjnej jest smaczniejszy, ale w tym przypadku pozostawił po sobie niesmak. Zwłaszcza, że został próbowany jako ostatni ze wszystkich Dolfinów...

  
Powróćmy do o wiele przyjemniejszych rzeczy - dalszej relacji z naszych Walentynek spędzonych w meksykańskiej Choluli! Gdy już w końcu oderwaliśmy się od kawiarnianych stolików, obserwując wrzawę karnawałowego tłumu, udaliśmy się na targowisko Mercado De San Pedro w poszukiwaniu tutejszej czekolady. Koniec końców, zakupiliśmy jedynie ziarenka chia, a czekolady spróbowaliśmy... przy bramie kościoła Convento De san Gabriel. Meksykanka w średnim wieku handlowała ręcznie robionymi grubymi krążkami czekolady. Przeznaczone są one przede wszystkim do miksowania z mlekiem i podawania w postaci płynnej. Próbowałam kawałek takiej czekolady i hmm... konsystencją przypominała mi Zotter Cacao Nature 75% with Muscavado Sugar Crackers. Była wprawdzie od niej bardziej miękka i dużo słodsza, ale miała podobną niejednolitą konsystencję. Ktoś sobie nieźle szalał pracując na kamieniu metate. Wyrób nie przypadł mi do gustu, a że nie mam w zwyczaju pijać czekolady, nie zakupiłam egzemplarza dla siebie.





Wstępując po drodze do licznych sklepików z pamiątkami, dotarliśmy w końcu do stóp Wielkiej Piramidy w Choluli, będącej największą objętościowo piramidą na świecie. Jej aztecka nazwa to Tlachihualtepetl - Sztuczna Góra - i to sformułowanie naprawdę dużo o niej mówi. Gdy Hiszpanie dotarli do Meksyku w 1519 roku, był to po prostu zarośnięty szczyt. Aż wierzyć się nie chce, że tak potężny stożek to dzieło rąk ludzkich. Jeszcze przed Aztekami, budowaną ją dokładając kolejne warstwy, a w jej wnętrzu znajduje się sieć korytarzy. Dziś jedynie część piramidy jest odsłonięta. Na jej szczycie wybudowano kościół, jeden z wielu w Choluli. Zupełnie nie miałam ochoty na podziwianie tamtejszych kościołów wiedząc, z czym wiązało się "przywleczenie" chrześcijaństwa do Meksyku. Nie mówiąc już o tym, jak konkwistadorzy zmasakrowali samą Cholulę. Skupiłam się na monumentalnym wyglądzie samej Wielkiej Piramidy oraz na rozległych widokach, jakie się z niej rozciągały. Popijałam wodę kokosową wprost z kokosa i rozkoszowałam się słońcem...



Dalej, spacerując licznymi uliczkami Choluli, co chwila natrafialiśmy na kotłujących się karnawałowych przebierańców, paradujących po mieście przy akompaniamencie wystrzałów z broni czarnoprochowej oraz radosnej muzyki. Szczególnie mocno podobały mi się przebrania z barwnymi podobiznami ludzkich wcieleń Popocatepetl i Iztaccihuatl. Mogłam w nieskończoność krążyć po Choluli, chłonąc jej jakże pozytywny klimat. W końcu jednak ponownie poczuliśmy głód i, wiedzeni ciekawością kolejnych pozycji z menu, wróciliśmy do La Casa Rua, w której to tego samego dnia spożyliśmy obfite śniadanie. Tym razem, mój Mąż zdecydował się na fajitas de pollo, czyli kawałki kurczaka w towarzystwie kolorowych papryk, cebuli i przypraw, zapieczone pod serem, podawane z tortillami. Ja zamówiłam sycącą sopa azteca, czyli zupę na bazie pomidorów z wkładem z awokado i kawałków tortilli. Pyszności! Jakże tęsknię za tymi smakami...

Spacerowaliśmy po Choluli jeszcze długo, lecz i tak nie skusiliśmy się na nocne szaleństwo. Wszystko dlatego, że kolejnego dnia o jedenastej godzinie miał przyjechać po nas Moises i mieliśmy ruszyć ponownie w góry. Czekały nas kolejne wyzwania. Wyspaliśmy się w pachnącej pościeli, a rano znów udaliśmy się na rynek celem skonsumowania śniadania. Niestety, byliśmy tam na tyle wcześniej, iż mało która restauracja była otwarta. Żałowałam, że nie zatrzymaliśmy się na jakimś ulicznym meksykańskim żarciu, bo podane nam w nieodwiedzonym wcześniej lokalu fajitas de pollo bardzo nas zawiodło. Zaserwowano nam je w europejskim stylu - z bułkami zamiast tortilli (!!!) i z pomidorowym sosem ledwo dorównującym przyprawowością polskim "pikantnym" ketchupom. Serce mi się krajało, na szczęście jeszcze miałam okazję dogodzić sobie w Meksyku lepszym jedzeniem. Ale o tym później... W kolejnym wpisie ponownie tematem przewodnim będą góry!

 
 

Lait Nougatine.
Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, orzechy laskowe 7%, wanilia, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 38%.
Masa netto: 4,5 g.

Noir Nougatine.
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, orzechy laskowe, wanilia, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 4,5 g.

37 komentarzy:

  1. Chcialabym poczuc taki pozytywny klimat na ulicach! Na pewno wyglada to swietnie!A z tym sniadaniem to beznadziejnie wam zrobili-mysleli, ze jak Europejczycy, to wam takie posmakuje :/ Ale do innego kraju jedzie sie poznac cos innego... No nic, jak mowisz, ze jeszcze beda ciekawe rzeczy, to Przynajmniej Tyle dobrego :)
    A czekolada raczej nie w moim stylu -jakby byly w niej jeszcze te migdaly, to bylaby ciekawsza, a tutaj bez szalu :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karnawał na ulicach to coś niesamowitego! W ciepłym klimacie jest świetny nastrój na takie imprezy na dworze.

      W żadnym innym meksykańskim lokalu nie spotkałam się z taką europeizacją tradycyjnego dania.

      Migdały by się przydały do urozmaicenia.

      Usuń
  2. charlottemadness20 marca 2016 07:01

    Czekolady przemilczę,bo takiej klapy,to się nie spodziewałam aż po nich..Mój zapał na ich kupno już opadł totalnie.
    Też bym chciała spędzić Walentynki w takim miejscu :>
    Zdjęcia cudowne!Te kolory i płynący z nich optymizm.
    Z chęcią bym wpałaszowała taką "sopa azteca" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skup się na ciekawszych markach!

      Najlepsze, że w ogóle nie planowaliśmy, że Walentynki wypadną nam akurat tam :).

      Wszystko tam wrzało optymizmem!

      Sopa azteca... Na samą myśl burczy mi w brzuchu!

      Usuń
  3. Bardziej od czekolady (która brzmi po prostu nijako i nudno) bardziej zainteresował mnie twój tatuaż. Bardzo fajny, można wiedzieć kogo przedstawia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja się do pytania dołączę. :D I, jeśli mogę, dopytam: gdzie / u kogo robiłaś?

      Usuń
    2. Siouxsie Sioux, wokalistka zespołu Siouxsie and The Banshees - jeszcze w nastoletnich czasach. Nawet, jak ktoś zna ten zespół, to rzadko kojarzy jej image z tamtych lat. Robiłam w Poznaniu w studiu ArtLine u Dominika Szymowiaka, tak samo jak moją drugą dziarę. Mój Mąż też się u niego tatuował.

      Usuń
  4. Czyli za ciemne Dolfiny nie ma co się brać i koniec - dobrze wiedzieć, pozostanę z uwielbieniem do tych mlecznych z dużą ilością przypraw (z cynamonem oraz masala), chociaż niestety mam i 88 %. Co by tu z nią zrobić? Data długa, może coś wymyślę.

    Spróbowałabym takiej czekolady z czystej ciekawości. Dużo osób zachwyca się pitną czekoladą, ja dwa razy piłam w ciągu ostatnich miesięcy, ale z pitną jakoś mi nie po drodze, albo na kiepskie trafiłam. Swoją drogą... piłam czekoladę pitną "a'la Mexicana". :P Chociaż... to było rozczarowanie, ale to już szczegół, haha.

    Piramida o nazwie Sztuczna Góra i już jeszcze bardziej mi się podoba. Szkoda, że jedzenie było tu rozczarowaniem, ale w karnawałowych klimatach, gdzie turystów trochę się zbiera, wiadomo, że robią aby sprzedać.

    Bardzo przyjemne zdjęcia (to z kokosem jakoś wyjątkowo klimatyczne mi się wydaje!), tunika widzę cały czas towarzyszy i... Bardzo podoba mi się Twój tatuaż. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. charlottemadness20 marca 2016 14:11

      Kimiko, coś dla nas, wielbicielek tej tabliczki Zottera ;d
      http://www.facetikuchnia.com.pl/index.php/zotter-pitna-czekolada-z-chilli-birds-eye/
      Chyba by smakowała tak wybornie jak w stałej postaci :>

      Usuń
    2. 88% weź gdzieś w góry, jak w końcu uda Ci się wybrać :D.

      Wszystkie dotąd próbowane przeze mnie w kawiarniach czekolady "a'la Mexicana" mnie zawodziły.

      Na szczęście tylko w tym jednym jedynym przypadku jedzenie było rozczarowaniem. Każde inne tam próbowane smakowało bosko!!!

      Też lubię to zdjęcie z kokosem :D. A tatuaż widoczny na fotkach to mój ulubiony z dwóch jakie posiadam :)

      Usuń
    3. Nie chcę sobie zbytnio nią humoru popsuć w górach. :P

      Taa, tyle w nich Meksyku co...

      A druga dziara co przedstawia? :D

      Usuń
    4. E tam, jak będziesz mocno styrana i po prostu głodna to się nią zapchaj ;).

      Te wszystkie czekolady z chili, które nawet odrobinę nie piekło... a innych przypraw też tyle co kot napłakał, zachowawcze na maksa.

      Konia ;)

      Usuń
    5. Na głód (nie ten "czekoladowy") na szlaku to zawsze wolę pumpernikiel i kiełbasę. :P
      Trzeba chyba wszędzie chili przy sobie jakieś nosić, haha.

      Usuń
    6. Ja mam razowy chleb i kabanosy, więc jesteśmy blisko :D.

      Na to wygląda...

      Usuń
    7. Raz wzięłam ulubiony żytni razowy, to musiałam okruszki wyjadać, bo dosłownie się rozleciał. A tak, taki sprasowany zawsze między czekolady wcisnę.
      Kabanosy-kiełbasa - u mnie jeden (smakowity) diabeł, haha. :D

      Usuń
  5. Dolfiny są dla mnie nadal nieznane więc tylko mogę je ocenić po wyglądzie, a ten jak już mówiłam mi się podoba. Taki maleńki słodycz idealny kwadrat i surowość zawsze mi leży. :-) Mleczna też zawsze dla mnie jest lepszym wyborem niż ciemna to też jestem na tak. Dodatki brzmią fajnie... szkoda, że efekt finalny niestety gorzej. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. To te kosteczki sprawdziłyby się u nas w torebce, kiedy mamy na czarną godzinę coś słodkiego aby w drodze na uczelnie sobie wszamać tak bez zobowiązań :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To by była dla tych neapolitanek najlepsza opcja, choć do Noir Nougatine nie chciałabym wracać już nigdy, gdyby miały smakować jak moje egzemplarze.

      Usuń
  7. Em, no jestem rozczarowana! Nie powiem! Spodziewałam się czegoś wyjątkowego, bo to nugat. A tu kolejna klapa :/
    Również dołączam do pytania czoko i kimiko.. Cóż to za tatoo ? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niedorobiony był ten nugat ;).

      Odpowiedziałam powyżej :D

      Usuń
  8. Poraz kolejny Dolfin przegrywa z meksykańską kuchnią. Szkoda, że nie spróbowałaś tej pitnej meksykańskiej czekolady. Ja się kiedyś zniechęciłem do pitnej czekolady po doświadczeniach z pijalniami Wedla, ale niedawno miałem okazję skosztować dobrej pitnej, gatunkowej czekolady i bardzo mi smakowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby spróbować akurat tej pitnej o której pisałam, musiałabym sobie ją sama zrobić ;).

      Jaka to była czekolada?

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Nawet nie wiem, zostałem nią poczęstowany na stoisku Magii Czekolady i miała fajny smak, taka prawdziwa czekolada z różnymi nutami smakowymi, ale w postaci bardzo gęstego płynu (na ciepło, konsystencja gęstej śmietany). Pozwoliło mi to odzyskać wiarę w pitna czekoladę, przy następnej okazji spróbuję też pitnej od Manufaktury (można sie jej napić w ich sklepie firmowy), mam też blisko Neuhausa, który serwuje pitną z 70% Criollo, chyba się skuszę.

      Usuń
    4. Za dobrze masz w Warszawie, zdecydowanie za dobrze...

      Usuń
    5. Nie mieszkam w Warszawie, wyprowadziłem się, teraz tylko tam pracuję, mieszkam na skraju lasu kawałek od Warszawy - niby nie tak daleko, ale różnica w jakości i zapachu powietrza ogromna, no i mogę sobie chodować własne porzeczki i jeżyny (świetne na nadzienie do pralinek własnej produkcji :)

      Usuń
    6. No to już w ogóle masz za dobrze! Nie dość, że korzystasz z dobrodziejstw Warszawy, to jeszcze z dobrodziejstw natury ;). I proszę, "hodować" piszemy przez H, moje zootechniczne serce się kraje jak widzę takie byki :D. Ja wprawdzie mieszkam w Poznaniu, ale też nie w samym centrum. Wszędzie mam blisko, lecz porzeczki i, u mnie akurat jeżynomaliny, mogą na moim ogródku rosnąć :D. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak wybornie mogłyby smakować w pralinach...

      Usuń
    7. Przepraszam, paskudny bład, wstyd mi :( Zachęcam do robienia własnych pralin, wystarczy dobra kuwertura (lub nawet przywoita czekolada do stopienia, niestety Lindt się nie sprawdza, jakośc jednak nie ta), jakiś pomysł na nadzienie i dodatki i można eksperymentować - ilość kombinacji niemal nieograniczona: owoce, orzechy, przyprawy itd. - bardzo fajna zabawa.

      Usuń
    8. No i kolejna literówka, szkoda, że nie ma tu edycji i nie da się poprawić błedów.

      Usuń
    9. Zwykłe literówki nie są takie złe, gorzej jak się wiążą z mega błędami ortograficznymi :D.

      Gdybym miała czas, to może bym się w takie coś pobawiła... Z drugiej strony, jest tyle czekolad do odkrycia, że pewnie szkoda by mi było czasu na jedzenie własnych pralin ;)

      Usuń
  9. Ne masz pojęcia jak zazdroszczę Ci tych wszystkich podróży! Cudowny klimat, chciałabym być w takim miejscu i poznać kulturę tych ludzi :)
    Czekolady nie kuszą, bo to Dolfin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, jaki ja czuję niedosyt? Mam wrażenie, że ja to wszystko ledwo liznęłam. Nie mniej jednak, wrażenia nie do zapomnienia!

      Jeszcze trochę i powrócą u mnie bardziej kuszące czekolady ;)

      Usuń
  10. Próbowałam od koleżanki 'nowej' Lait Nougatine i była dla mnie bardzo "meh", mało orzechowa. Lait Cafe nadal górą :D
    Jakoś tak.. nie posądzałam cię o taki tatuaż, pozytywne zaskoczenie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lait Cafe rzeczywiście im się udała! Zaś Noir Nougatine to dla mnie największy zawód...

      Haha, a o co mnie posądzałaś? :D Mam jeszcze drugi tatuaż :). A mój Mąż to już w ogóle :D

      Usuń
  11. Nie wiedziałam, że Cholula jest największa objętościowo. Marzy mi się nie tylko zobaczyć piramidę, ale i do niej wleźć (tam, gdzie nie wolno, ale przy gwarancji, że się nie zgubię i nie wpieprzy mnie/mi meksykański Anubis :P). Karnawał też bym poobserwowała, tylko tajk jak pisałam ostatnio, najbardziej kręci mnie ten w Rio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie karnawał w Choluli był idealnie wyważony, nie przytłaczał mnie. Najbardziej to bym chciała wejść do komnat w Teotihuacan...

      Usuń