sobota, 27 lutego 2016

Ludwig Schokolade Luximo Premium mleczna kawowa i biała



Ze skrajności w skrajność. Jeszcze przedwczoraj na moim blogu gościła dystyngowana Domori, a dziś... tani twór z popularnego dyskontu, również nazywany czekoladą. Stali czytelnicy mojego bloga mogą się domyślać, że obecność tego typu tabliczek na Sex, Coffee & Chocolate wiąże się z relacjami z górskich wypraw. Po prostu w większości przypadków, przy wysiłku fizycznym w pięknych okolicznościach przyrody najlepiej sprawdzają się u mnie niewymagające głębszej refleksji czekolady. Degustacja single-origin w terenie zupełnie się u mnie nie sprawdza (patrz Zotter Colombia 75%).

Opis Luximo Premium nie będzie długi, zacznijmy więc od niego - nie rozpraszając Was wcześniej bardziej fascynującymi historiami. 200-gramową solidną tabliczkę opakowaną w ulubiony zestaw sreberkowo-kartonikowy otrzymałam jako część upominku od osoby, która nie wie o mojej czekoladowej pasji. Od razu wiedziałam, że zabiorę ją w góry. Jest to dość popularny produkt marki własnej Biedronki, a wykonany został przez niemiecką firmę Ludwig Schokolade (będącą częścią grupy Kruger). Sam Ludwig Schokolade pod swoimi skrzydłami trzyma takie marki jak Schogetten, Trumpf, Mauxion czy Fritt (tak, to te owocowe gumy). Produkuje też sporo słodyczy właśnie w ramach marek własnych różnych marketów.

Opisy biało-kawowej Luximo Premium co jakiś czas spotykam w sieci. Zawsze budzi ona skojarzenia z analogicznym smakiem czekoladek Merci i jest odbierana jako bardzo słodka. Pierwszą cechę można potraktować in plus (zdecydowanie wolę dostać Merci niż jakąkolwiek inną popularną bombonierkę), druga budziła moje zdecydowane obawy. Obawiałam się również jakości białej czekolady (mogła okazać się nie do zjedzenia), ale pocieszałam się niemieckim wykonaniem (zawsze to lepsze niż biały Wedel czy Goplana).


To naprawdę solidny kawał czekoladziska. Na dole tabliczki znajduje się równa warstwa mlecznej czekolady o standardowej 30% zawartości kakao. To właśnie w nią wtopiono pastę kawową w ilości 2,2%. Muszę przyznać, że ta warstwa jest całkiem przyzwoita. Słodka, ale też maślana i rzeczywiście mocno kawowa. Ot, słodka kawa z chlustem mleka.

Biała czekolada została umieszczona na górze w formie swoistych kapsułek. Dzięki temu można ją bez większych problemów oddzielić od części kawowej (i w razie czego wypluć). Ja pluć jednak nie musiałam - w warunkach terenowych solidna dawka słodyczy sprawdziła się znakomicie. Biała czekolada oczywiście nie była górnych lotów, lecz nie zawierała w sobie przykrych posmaków stęchłego mleka czy starego tłuszczu (zawsze tego się boję przy tanich białych tabliczkach).


 

Ponadto, pochwała należy się za dodatek ekstraktu z wanilii zamiast posłużenia się etylowanilinią. Nie wiem, jak biała czekolada smakowała by mi solo w większej ilości (mimo wszystko unikałam takiego testu), ale w duecie z kawą wydała się całkiem przyzwoita jak na swoją cenę. Owszem, oczywiście była bardzo słodka, ale mimo wszystko spodziewałam się większej porażki. Świat byłby trochę piękniejszy, gdyby Biedronka wprowadzała do swojej oferty czekolady choćby takiego pokroju, zamiast paskudztw opisywanych przez Czoko.

Tabliczka przetrwała z nami calutki urlop, jej żywot skończył się dopiero podczas powrotu. Warto nadmienić, że zjadaliśmy ją w porcjach po 4 kostki naraz, więcej się nie dało przez naprawdę znaczną słodycz (a i tak podczas drogi powrotnej mieliśmy zadziwiającą chęć na cukier). Nie była naszym paliwem w górach, lecz podczas długiej podróży pełnej niespodzianek (nie wszystkie były miłe). Prócz grubaśnych kostek i mleczno-kawowej słodyczy na poziomie zbliżającym się ku ordynarności, czekolada ta już zawsze kojarzyć mi się będzie z opóźnionymi lotami, przebukowywaniem biletów, koczowaniem do lotnisku i... z zagubionym bagażem. Na szczęście koniec końców bagaż odesłano mi do domu, a jedynym miłym skutkiem przedłużonego powrotu do domu były moje czekoladowe zakupy na lotniskach w Meksyku i Madrycie.

Tak mili Państwo, byłam w Meksyku. Z Berlina lecieliśmy do Madrytu, a tam mieliśmy przesiadkę do samiutkiego Mexico City. Dlaczego Meksyk? Tym wyjazdem spełniłam nie tylko swoje marzenie kołaczące się po głowie już od dzieciństwa, ale także marzenie mojego Taty. Jemu zdrowie nie pozwala już na taką wyprawę, ale wiem, że moja obecność tam i zdanie wszelkich relacji ma dla niego ogromne znaczenie. Ponadto, wraz z moim Mężem był to kolejny element spełniania górskiej pasji i zafascynowania wulkanami. Podczas tej wyprawy mieliśmy zdobyć cztery wulkany i po raz pierwszy raz przekroczyć barierę 5000 m n.p.m.

Najbliższy miesiąc, prócz opisów czekolad zjedzonych na wyjeździe, pełen będzie relacji z mojego niezwykłego urlopu. W tym wpisie pragnę przybliżyć Wam miejsce, które odwiedziliśmy kolejnego dnia po przylocie - prekolumbijskie miasto Teotihuacan. Miejsce, od którego wszystko się zaczęło - nie tylko dlatego, iż Aztekowie wierzyli, że w jaskini pod Piramidą Słońca narodził się świat. Od Teotihuacan zaczęło się również moje pragnienie odwiedzenia Meksyku. To prawdopodobnie TEN FILM dokumentalny oglądałam wraz z Ojcem jako dziecko i niesamowicie wrył mi się w pamięć. Tata interesujący się amerykańskimi ludami nawet nagrał ten dokument na kasetę. Na małej Basi monumentalne i tajemnicze budowle wywarły ogromne wrażenie, tak, że nawet jako duża Basia o nich pamiętałam. I chciałam tam być.

 

Miasto Teotihuacan powstało na przełomie er i do dziś nie wiadomo, kto i jakimi siłami je zbudował. Bez użycia koła i metalowych urządzeń stworzono monumentalne dzieło, oparte na układzie gwiazd oraz położeniu sąsiadujących gór. Wokół centrum miasta z dwukilometrową Aleją Zmarłych i licznymi piramidami (główne to Piramida Słońca i Księżyca) oraz świątyniami (m.in. Pierzastego Węża) rozwinęła się cywilizacja prawdopodobnie świadomie odrzucająca pismo, o populacji ludzkiej przekraczającej 200 000 osób. W VII wieku naszej ery, miasto częściowo spłonęło. Prawdopodobnie lud sam je podpalił, nie mogąc znieść zbyt mocnego ingerowania w naturę związanego z rozbudową miasta. Intensywny rozwój cywilizacji był niezgodny z ich wierzeniami. Gdy Aztekowie odnaleźli opuszczone miasto, zrobiło ono tak ogromne wrażenie, iż traktowano je jako święte i nazwano "miejscem, w którym ludzie stają się bogami".  




Magia Teotihuacan jest przeogromna. Warto obejrzeć podlinkowany wyżej przeze mnie dokument, bo wierzcie mi - będąc tam czuje się, że ta historia jest naprawdę żywa. Nieustannie odkrywane są mroczne tajemnice tego miejsca - makabryczne ofiary z ludzi, podziemne korytarze. Teotihuacan ma dziś wielkie znacznie dla mieszkańców Meksyku, mocno wiąże się z ich świadomością narodową. Kilka godzin spędziliśmy na zwiedzaniu całego kompleksu, łącznie z muzeum - a i tak czuję, że moja wizyta tam była niepełna. 

Pod względem tworów cywilizacji, to zdecydowanie najbardziej niezwykłe miejsce, jakie było dane mi odwiedzić. Warto by było kiedyś wrócić do Meksyku jedynie w celu odkrywania właśnie takich miejsc, a już byłaby to fascynująca przygoda. Nasz wyjazd skupiony był jednak na górach, dlatego też kolejny wpis będzie prawdziwie górski.
 



Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, śmietanka w proszku, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, pasta kawowa 2,2%, tłuszcz mleczny, serwatka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa w czekoladzie mlecznej min. 30%.
Masa netto: 200 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 565 kcal.
BTW: 5,4/21/55

28 komentarzy:

  1. Żadnej z tych Biedronkowych bym nie kupiła. Jak widzę takie niby-ekskluzywne tabliczki, to aż mnie od nich odrzuca. Jakbym dostała? A to już bym się zastanawiała, czy oddać komuś dalej, czy otwierać. Swoją drogą, jak ja nie lubię dostawać czekolad od ludzi, którzy o tej pasji nie wiedzą. :P
    Dobrze, że była nawet niezła, ale wspomnień z lotniska nie zazdroszczę.

    Za to chyba nie muszę pisać, jak bardzo zazdroszczę Ci Meksyku?
    W takim miejscu chyba rzeczywiście można się poczuć bogiem. Część muzealna jakoś specjalnie mnie nie pociąga, ale... wiem, że zacznę się normalnie skręcać przy kolejnych, górskich, opisach. Co nie zmienia faktu, że i tak nie mogę się ich doczekać. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie mam problemu z takimi czekoladami - w górach dadzą radę. Większy kłopot miałabym z tanią tabliczką nadziewaną - tu już bym się zastanawiała, czy jej nie oddać.

      Za dobrze nam było w Meksyku, na powrocie musiało nas pokarać ;). Innym dramatycznym powrotem była droga z Czarnogóry busem, podczas której non stop wymiotowaliśmy, ja i mój Luby na przemian :/.

      Część muzealna również była świetna i pozwalała lepiej zrozumieć historię tego niezwykłego miejsca. Zresztą, to właśnie tam można było ujrzeć szkielety składanych w ofierze ludzi, ułożonych w sposób wskazujący na ich związanie. Ponoć wyrywano im żywcem serca z piersi... Generalnie uwielbiam, gdy podczas podróży sucha jak dotąd historia staje się namacalna, żywa. W Armenii też to czułam.

      Górskie opisy będą masakryczne :D

      Usuń
    2. Właśnie zaraz po przylocie na Alaskę także odwiedziłam muzeum, ale mimo ciekawych wystaw zawsze przez niepewność i ekscytację, co też za cuda mnie na szlaku czekają, w muzeach nigdy nie mogę się skupić w takich sytuacjach. :P

      Usuń
    3. Rzadko bywam w muzeach, ale może rzeczywiście moje ostatnie wyprawy były akurat tak specyficzne, że muzea chłonęłam całą sobą. W Armenii dużo rozmawialiśmy z naszym przewodnikiem i jego partnerką na temat historii Ormian, Ararat za pilnie strzeżoną granicą był żywym przykładem tej historii. Wszystko było tak bardzo namacalne, więc muzeum stanowiło dopełnienie. W Meksyku byłam tylko w jednym muzeum - przy Teotihuacan. Bardzo mi zależało na odwiedzenie tego miejsca, a praktycznie wszystkie eksponaty są żywcem wyjęte z samych piramid - więc i tutaj było to dopełnienie.

      Usuń
  2. charlottemadness27 lutego 2016 06:53

    W czerwcu miną 2 lata odkąd zjadłam tą czekoladę ( dostałam ja na urodziny). Normalnie raczej nie pokusiłabym się o jej zakup,bo moje przeświadczenie o zasłodzeniu sprawdziło się tu w 100%. Solo nie idzie jej zjeść (przynajmniej jak dla mnie ) więcej niż 1 pasek.Całość raczej odebrałam jako słodką kawkę z mleczkiem.W większych ilościach nie jest raczej jadalna,ale jak kto woli i toleruje cukier.Raczej nie mam związane z nią miłych doznań.U mnie mało kiedy ludzie, kiedy trafiają z czekoladą.Wiedzą,że je kocham ale zazwyczaj obdarowują mnie cukrowymi ulepkami..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po Twoim komentarzu dopisałam jeszcze parę zdań do recenzji. My również nie jedliśmy na raz więcej niż jednego paska, a i tak w dzień powrotu mieliśmy nieludzką chcicę na słodkie (non stop kupowaliśmy słodkie napoje, co jest dla nas niepodobne).

      Ja nigdy nie proszę ludzi o prezentowanie mi czekolad, bo i tak by nie trafili z zakupem.

      Usuń
    2. charlottemadness27 lutego 2016 14:10

      Ja też nigdy nie proszę, bo nigdy a przenigdy z całym szacunkiem nie jestem zadowolona z zakupu.Ale jak to zwykle bywa kupują mi te cukrowe ulepki.. eh.

      Usuń
    3. Nie ma się co dziwić. Póki świadomość czekoladowa w Polsce będzie na niskim poziomie, nie ma na co więcej liczyć ;)

      Usuń
  3. Byłam ciekawa tej czekolady, bo jest łudząco podobna (z założenia) do kawowo-śmietankowej Bellarom i Chateau. Ta pierwsza baardzo mi smakowała, C. z góry ma u mnie przody, a jak z Luximą? Tej to się trochę boję :P Z opisu nie brzmi źle, ale też nie powalająco.
    Na punkcie zdjęć z Meksyku niechybnie oszalałaby moja mama, szczególnie na części muzealnej :D Ja jestem laikiem i ignorantem jeśli chodzi o architekturę, za to krajobrazy i sama 'przyroda' bardzo mi się podobają! O rany, nie mogę doczekać się zdjęć z gór ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Merci w biało-kawowej wersji jest na pewno ciekawsza niż Luxima (nie tak słodka, mocniej kawowa). Chateau i Bellerom nie jadłam w tym wariancie, próbowałam za to podobnej do Chateau Kariny.

      W takim razie pokaż zdjęcie mamie :D. Nie trzeba być znawcą architektury by zachwycić się tak monumentalnymi budowlami - wiedząc, jak dawno powstały.

      Usuń
  4. Czekolada czekoladą,ale kurcze Wy byliście w Meksyku toż to wspaniała podróż :) .

    OdpowiedzUsuń
  5. Czysta biała była za słodka, ale jako dodatek do ciemnej kawowej to z pewnością była lepsza. A już zdecydowanie smaczniejsza od tych czekoladowych odpadów do testowania.
    Boże, Meksyk <3 czekam na więcej zdjęć i obszerne relacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kawowa była mleczna, a nie ciemna ;). W przypadku ciemnej mogłoby być ciekawiej.

      Przez najbliższy miesiąc Meksyk będzie cały czas u mnie na tapecie :)

      Usuń
  6. Ta czekolada jest ciekawa,chciałabym jej spróbwać:)
    Ale jeszcze bardziej chciałabym pojechać z tobą do Meksyku,nawet nie wiesz,jak ci zazdroszczę(ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu :D) Niesmaowita przygoda,drugi koniec świata! Czekam na dalsze relacje!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz mi, w czekoladzie nie było nic ciekawego ;).

      Meksyk za to jak najbardziej wart uwagi. Tyyyle rzeczy jeszcze mogłam tam zobaczyć! No ale 11 dni to za krótko...

      Usuń
  7. Zdjęcia z Meksyku zdecydowanie ciekawsze niż czekolada :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Próbowałyśmy tej czekolady i słodycz faktycznie jest tam przeogromna! Ale co ciekawe mimo połączenia z kawą po dwie kostki zjadłyśmy ze smakiem :) Co prawda specjalnie nigdy byśmy jej nie kupiły i nadal tego nie zrobimy ale jak nas ktoś kiedyś kostką poczęstuje to nawet z ochotą się skusimy ;)
    Wspaniała podróż już jesteśmy ciekawe jakie to tabliczki przywiozłaś ze sobą :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszkę czekolad przywiozłam, pierwsze recenzje pewnie dopiero w kwietniu.

      Usuń
    2. charlottemadness27 lutego 2016 14:15

      Z chilli jak na meksyk przystało chyba jakaś uzupełniła Twoje zapasy ;)
      Już nie mogę się doczekać kolejnych recenzji.Uwielbiam czytać o Twoich podróżach w połączeniu z czekoladami ;)

      Usuń
    3. Tak, z chili też są :D.

      Myślę, że poniedziałkowy wpis Cię zachwyci! :)

      Usuń
  9. Jeju ale Ci zazdroszczę tych wypraw Basieńko! I te czekolady zawsze wplecione w relację! Super! Uwielbiam Twój sposób pisania, można poczytać o tylu ciekawych miejscach!
    Przywieź jakies fajne czekolady :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma co zazdrościć, trzeba samemu działać! :D

      Dziękuję! Teraz przez cały miesiąc będę tu publikować podobne wpisy.

      Czekolady przywiezione :)

      Usuń
  10. Miałam kupić w celu porównania z Bellarom, ale w końcu wyszło tak, że tabliczka do koszyka nie trafiła, teraz sama nie wiem, nie żeby mnie Twoja recenzja zniechęciła, bo tak nie jest, ale niedogodny rozmiar.. Te Wasze wycieczki są niesamowite, ależ jestem ciekawa co za czekolady przywiozłaś :d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest jakoś specjalna warta zakupu.

      Bardzo zależało mi na przywiezienie stamtąd czekolad z meksykańskiego kakao, na szczęście udało mi się!

      Usuń
  11. Och, no i jest moje miasto z drugiej części gry Atlantis :) Prędzej czy później muszę tam polecieć. Tj. do Meksyku. Pozwiedzać budowle, zobaczyć ludzi (i chiii), pooddychać tamtym powietrzem. Kusi mnie nawet bardziej niż Japonia! (btw, kiedy do Japonii? ;>).
    Jeśli chodzi o czekoladę, ciesz się, że Ci smakowała. Inaczej Twój blog mogłyby zaspamować dziwne osoby prawdopodobnie związane z Biedronką i wytykające Ci brak gustu oraz głupotę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, MUSISZ! Tam jest mnóstwo miejsc do odwiedzenia, totalnie niesamowitych, z niepowtarzalnym klimatem. Polecam najmocniej!

      Japonia póki co poza TOP5 najpilniejszych miejsc do odwiedzenia. Jakoś nie jara mnie tamtejsza kultura, choć nie powiem, chciałabym ją poznać bliżej (jak wszystkie :P).

      Smakowała mi, bo miałam wielką chcicę na cukier :>

      Usuń