Widok solidnej 100-gramowej tabliczki od Morin zawsze mnie cieszy. Rugoso posiadała wyjątkowo ciemną barwę, pachnąc jednak świetliście: kwiatami, brzoskwiami i jakąś niepokojącą lekową nutą.
Od pierwszego kęsa Morin przenosi nas w swój świat: w czekoladzie jest coś typowego dla marki, taka pełna stabilność i wciągająca szorstkość. Trudno się było oswoić z akcentami oferowanymi przez Rugoso - mojemu Mężowi nie przypadła do gustu, mnie zaś intrygująco wciągnęła. Przez całą degustację przewija się coś proszkowego: niezbyt dobrze rozmieszana gorąca czekolada, dość surowy w konsystencji nugat z orzechów laskowych, lekowe pastylki: malinowe, brzoskwiniowe, pomarańczowe. Tak, chyba ta ostatnia nuta była najtrudniejsza. Można jej nie polubić. Czekolada nie mogła się zdecydować, czy iść w stronę sadu, czy też apteki. Znalazła się gdzieś po środku, racząc smakami, w których było coś sztucznego. Można by je nazwać także w przerysowany sposób kwiatowymi, jakby ktoś z jaśminu wyciągnął syrop.
Od początku do końca czekolada jest przede wszystkim słodka, a ten kwiatowo-lekowy posmak towarzyszy nam cały czas. Wedle uznania - irytując bądź intrygując. Nieoczywista czekolada.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 584 kcal.
BTW: 8,7/43,2/34,6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz