niedziela, 29 kwietnia 2018

Jakub Piątkowski Czekolada Brazylia ciemna 65%


Po degustacji smakowitego Madagaskaru 72% stworzonego przez naszego rodzimego, utytułowanego czekoladnika Jakuba Piątkowskiego - niezmiernie cieszyłam się, że czekały na mnie jeszcze wszystkie pozostałe tabliczki sygnowane jego nazwiskiem. Całą ofertę tej całkiem nowej polskiej marki zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady. Po Madagaskarze postanowiłam sięgnąć po Brazylię, zawierającą 65% kakao. Została ona nagrodzona brązem Academy of Chocolate w 2016 roku. Według informacji zamieszczonych na opakowaniu, ma to być czekolada "nieznacznie orzechowa, nieco ziemista. Silny czekoladowy aromat. Bardzo delikatna struktura. Gorzkawa, ale nie gorzka. Całość tworzy czekoladę o wyjątkowo przyjemnym smaku, który odkrywać można na nowo z każdą kolejną tabliczką".


Niestety Brazylię 65% spotkała bardzo przykra dla mnie rzecz, tak samo jak pozostałe czekolady degustowane po niej - aż do wyjazdu na majówkę. Degustując czekolady z Mężem nie robimy notatek na papierze, lecz nagrywamy na dyktafon przebieg naszych degustacji i wszystkie komentarze, którymi się dzielimy. Dopiero parę dni temu, zorientowałam się, iż padło mi nagrywanie dźwięku w telefonie. Nagrania ostatnich degustacji okazały się głuche. A że trochę czasu minęło od owych degustacji do mojego zabrania się za pisanie recenzji, i sporo się w międzyczasie działo - bardzo ciężko było mi odtworzyć wierne wspomnienia tych czekolad. Z tego tytułu, najbliższe recenzje będą dość ubogie... Przecież nie będę zmyślać na siłę.


Pamiętam, że tabliczka pachniała przede wszystkim orzechowo, troszkę ziemiście, ze słodkim zacięciem. W ustach rozpuszczała się dobrze, lecz dość nietypowo - drobno proszkowo i z odrobiną szorstkości. Daleko jej wprawdzie było do szorstkości tabliczek z Manufaktury Czekolady - nasza Brazylia była o wiele delikatniejsza.

Zgodzę się z Kimiko, że sporo tu było wilgoci fusów od kawy, słodkiej ziemistości, wyważonej goryczki palonych nut. Pamiętam, że spośród owoców identyfikowałam tu przede wszystkim jabłko, trochę cytrusów. Nie zapamiętałam jej jako bardzo dynamicznej czy żywiołowej. Była raczej stonowana.

Wychodzi na to, iż jeszcze raz będę musiała sięgnąć po tę czekoladę, aby opisać ją w sposób bardziej rzetelny i kompleksowy... Nigdy więcej nagrywania degustacji...



Skład: zmielone ziarno kakao z Brazylii 65%, nierafinowany cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 50 g.

piątek, 27 kwietnia 2018

Kallari Sacha Nina Uchu ciemna Ekwador 72% z chili i imbirem


 Spacerując po Quito szukaliśmy czekoladowych miejsc. W kraju, gdzie kakao jest skarbem narodowym, na szczęście odnaleźliśmy ich wiele. Niesamowity była świadomość, iż znajdujemy się w państwie, w którym cały swój urlop moglibyśmy skupić jedynie na czekoladowych eskapadach po plantacjach i manufakturach. My jednak jak zawsze postawiliśmy na góry, korzystając ile można z kakaowych dobrodziejstw stolicy. Udaliśmy się między innymi do firmowej kawiarenki Kallari.

Kallari jest wyjątkową ekwadorską marką. Tworzą ją ludzie z plemienia Kichwa, zajmujący się uprawą kakao i kawy, a także wytwarzaniem wyjątkowych czekolad. Działają na terenie prowincji Napo w okolicach miasta Tena. Są to rejony położone na wschód od Quito, co podobnie jak w przypadku Wao, czyni czekolady Kallari nietypowymi - gdyż zrobionymi z ziaren z mniej popularnych plantacji od tych, które znajdują się w regionie wybrzeża (Los Rios, Manabi, Esmeraldas).



W ofercie Kallari znajdują się właściwie dwie serie czekolad. Pierwsza z nich to klasyczne ciemne tabliczki występujące po prostu pod nazwą Kallari. Druga zaś, to kolekcja Sacha - składająca się z czekolad wzbogaconych o ciekawe dodatki. Dziś właśnie mam dla Was recenzję reprezentantki serii Sacha. Gdy tylko na sklepowej półce odnalazłam tę czekoladę o 72% zawartości kakao, stworzoną z udziałem imbiru i chili - wiedziałam, że musi być moja. Z miejsca stała się moją faworytką - po prostu przez wzgląd na ulubione przyprawy.

Sacha to małe i zwarte 50-gramowe tafle podzielone na grube dość grube i niewielkie kostki, udekorowane logo Kallari na każdej z nich. Nasza czekolada była znacznie ciemna w swej barwie, ale przy tym kolor ten był wysycony soczystością. W przekroju widoczne były drobne ziarnistości, choć generalnie czekolada cechowała się klarownością i wysokim połyskiem. Pachniała dzikością surowego, nieokrzesanego kakao - wzbudzała skojarzenia z Wao, Masphi czy z meksykańską Marią Tepotzlan.



W ustach rozpuszczała się zaskakująco dobrze i miękko, pomimo dziczy smaku - tak niesamowicie kręcących mnie pierwotnych nut kakao z wschodnich i centralnych części Ekwadoru. To zestawienie było naprawdę wyjątkowe... I momentalnie sprawiło, iż pożałowałam niewykupienia wszystkich możliwych wariantów Sacha. Chili pojawiało się powoli. Z każdą chwilą stawało się coraz bardziej intensywne, lecz nie przekroczyło piekielnego pułapu. Na dodatek, otulone było pewną dziwną, nietypową nutą, która bardzo intrygowała. Nutą, przez które chili wydało się bardziej warzywne niż przyprawowe. Takie cudo wykonał imbir. Połączenie chili i imbiru w dzikiej czekoladzie skojarzyło się nam z... chrzanem. I o dziwo, było to kosmicznie smakowite.


Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, zmielone chili, zmielony imbir, wanilia płaskolistna, sól andyjska.
Masa kakaowa min. 72%.
Masa netto: 50 g.

środa, 25 kwietnia 2018

Georgia Ramon Himbeere & Rose biała 40% Dominikana z malinami i olejkiem różanym


Po całkiem udanej Georgia Ramon Maracuja & Basilikum wiedziałam, że kolejna niewegańska biała czekolada tej niemieckiej marki, pomimo wymyślnych dodatków - powinna być znośna. Stwierdziłam, że wszelkie eksperymenty z białą czekoladą udają się Georgii Ramon wtedy, gdy bazę zostawi klasycznie białą, czyli w udziałem mleka. Himbeere & Rose kupiłam jako kolejną ciekawostkę w sklepie Sekretów Czekolady. Ciekawią mnie różane nuty w czekoladach, a malina zdawała się wyjątkowo pasować do duetu z różą... Ponadto, dziś opisywana czekolada została nagrodzona złotem Academy of Chocolate 2017, co napawało nadzieją.


Czekoladę cechował uroczy różowy kolor, co w połączeniu z gładkością normalnej białej czekolady (a nie sianowatością paskudnej wegańskiej Rote Bete & Kokosnuss) dawało bardzo przyjemny dla oka efekt. Pachniała mlecznością, delikatnymi malinami oraz płatkami róż, o tak. Róża ukazała się nam od razu i w sferze aromatu zdawała się nie być sztuczna, co sprawiło, że pociekła mi ślinka.

W ustach rozpuszczała się gładko, maślanie (po raz kolejny - składa się aż w 40% z dominikańskiego tłuszczu kakaowego). Nawet przez moment nie sprawiała wrażenia zbyt tłustej, bowiem po chwili mocno do akcji wkroczyła rześka malina. Malina, kwaśna i słodka zarazem, wyrazista i autentyczna, soczysta. Tuż za nią, jako wierna towarzyszka - stała róża. Przyznam, że naprawdę dobrze pasowała do całej kompozycji. Bez obecności róży tabliczka również byłaby smaczna, lecz z nią wkracza na wyższy pułap wykwintności. Przyznam jednak, że jak na tak oryginalne połączenie mimo wszystko delikatnie mi coś w niej nie grało. Jakaś nieczysta nuta, która sprawiała, iż wydawało mi się, że zaraz sama biała czekolada bądź róża skierują się w stronę zbyt sztuczną. Koniec końców wcale się to nie wydarzyło, ale echo zapalającej się czerwonej lampki pozostało - także dlatego, iż smak czekolady pozostaje długo w ustach, co przy jej nietypowości jest po prostu ponad wszech miar ciekawe i niecodzienne.



Bezapelacyjnie, róża lepiej pasowała do tej czekolady, niż bazylia w Maracuja & Basilikum. Długo zapamiętam naszą Himbeere & Rose nie tylko ze względu na oryginalny smak, ale przede wszystkim dzięki miejscu, gdzie ją degustowaliśmy. Był to bowiem szczyt Lubania - góry, na którą ciągle brakowało nam czasu, bądź była nam nie po drodze. A teraz, niespodziewanie, w Lany Poniedziałek - spontanicznie zdecydowaliśmy się na jej zdobycie.


Jak mielibyśmy tego nie zrobić, gdy po powrocie ze Słowacji do Piwnicznej niebo jakby się otworzyło. Na parkingu w Piwnicznej na szybko zjedliśmy drugie śniadanie i w te pędy ruszyliśmy w stronę Tylmanowej. Tam nad Dunajcem zostawiliśmy auto i obraliśmy azymut na szczyt Lubania. Wprost nie mogliśmy uwierzyć, na jaką przepiękną zmieniła się pogoda...


Podchodząc na Lubań podziwialiśmy masyw Koziarza, który zdobyliśmy rok temu w Boże Ciało...


...pięknie prezentowały się również ukochane Pieniny.


Pełni werwy maszerowaliśmy na upragniony Lubań. Kusił obietnicą cudnego widoku ze znajdującej się na szczycie wieży. Pod koniec szło się dość ciężko, gdyż poprzedniego dnia spadło sporo śniegu, który na szlaku z Tylmanowej był jeszcze nieprzetarty.


Na wieży niesamowicie wiało, ale widok był niezapomniany... Taki, jak sobie wymarzyłam. Tatry również były widoczne, choć niezbyt wyraźnie, ale jednak ukazały się nam. Góry w Lany Poniedziałek sprawiły nam wielką świąteczną niespodziankę. Jedząc czekoladę pod wieżą widokową byłam taka szczęśliwa!


Widać było wszystko - wspomniane Tatry, Pieniny, Podhale, Zalew Czorsztyński, Beskid Sądecki, Beskid Niski, Beskid Wyspowy, Gorce...






Nie straszny mi był powrót tego samego dnia do rodzinnego miasta. Do domu dotarliśmy po północy, a rano trzeba było wstać do pracy. Dla wspaniałego Lubania było jednak warto...


Skład: tłuszcz kakaowy, pełny cukier trzcinowy, pełne mleko w proszku, suszone maliny 12%, olejek w róży damasceńskiej <0,01%.
Masa kakaowa min. 40%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 587 kcal.
BTW: 6/45/40

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Morin Cote D'Ivoire Guémon Lait 48% mleczna


Cote D'Ivoire Guémon Lait 48% to moja druga mleczna czekolada z asortymentu wyjątkowej francuskiej marki Morin. Pierwsza z nich - Pérou Piura Lait 48% - wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nie ma się co dziwić - manufakturę Morin darzę wyjątkowym sentymentem i zawsze już tak pozostanie. To było wręcz oczywistością, iż ich mleczne tabliczki również okażą się smakołykami. Do mlecznej czekolady stworzonej z kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej (a dokładniej z regionu Guémon) pochodziła jednak z odrobinę mniejszym entuzjazmem niż do wersji peruwiańskiej. Wszystko przez wzgląd na pochodzenie kakao - pomimo tego, iż Morin wytwarza Prawdziwe Czekolady, w ostoi komercyjnych upraw kakao jakoś ciężej o coś naprawdę aromatycznego. Nie mniej jednak nie wątpiłam w to, iż Cote D'Ivoire Guémon Lait 48% sprawdzi się doskonale na górskim szlaku. Ją, jak i wszystkie ostatnimi czasy opisywane na moim blogu tabliczki marki Morin kupiłam za pośrednictwem sklepu Sekretów Czekolady.


Z tego co pamiętam, wariant z Wybrzeża Kości Słoniowej cechował się nieco ciemniejszą i poważniejszą barwą niż wersja peruwiańska. Masywna tabliczka pachniała na modłę palono-orzechową z głębią mleczności, dość klasyczną - i zdawałoby się, że przewidywalną. Spodziewałam się czegoś spokojnego i zrównoważonego, nawet dość powściągliwego, a zapach sugerował, iż właśnie to dostanę.

Czekolada w ustach rozpuszczała się powoli, z powagą, bez jakiejś niebiańskiej rozkoszy. Co ciekawe, mimo to mleczność w niej była bardzo wyrazista, tłusta i pełna. Pozbawiona była jednak tak błogiego karmelowego zacięcia, jak chociażby w Idilio Origins 15nto Orinoco con Leche. O tak, to była zupełnie odmienna czekolada. Z mlecznością spółkę tworzyła tu paloność oraz orzechowość - mowa przede wszystkim o orzechach laskowych. Cote D'Ivoire Guémon Lait 48%  w mych wspomnieniach to laskowy nugat, nie za słodki, nawet nieco wytrawny, umiejętnie przyprażony. O tak, kakao miało tu wybitnie palony charakter, podążający w stronę orzechowo-drewnianą.



Gdybym miała wybierać, sięgnęłabym ponownie po mlecznego peruwiańskiego Morina. Reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej również jest smaczny, ale poważniejszy, bardziej stonowany. Na pewno ujmie osoby, które nie gustują w nadmiernej słodyczy i "wylewności" mlecznych czekolad. W góry była świetna - konkretna, doładowująca energią.




Lany Poniedziałek powinien być teoretycznie dniem poświęconym jedynie na nasz powrót do domu. Czuliśmy jednak niedosyt po deszczowej niedzieli, toteż z rana postanowiliśmy przejechać się na słowacką stronę, aby przespacerować się do miejsca, które kusiło nas na mapie. Dojechaliśmy do miejscowości Jarabina, skąd w wietrze i śniegu udaliśmy się do przepięknego, urokliwego Jarabinskiego Prielomu. W przełomie potoku było już cicho i spokojnie, śnieg nadał całości dodatkowego uroku. Kilkukrotnie przechodząc strumień maszerowaliśmy w kierunku Certovej Skały.




 


Z Certovej Skały podczas ładnej pogody musi rozpościerać się spektakularny widok, ze szczególnym uwzględnieniem tak bliskich już Tatr. W warunkach, jakie nas zastały - i tak było pięknie, tak tajemniczo...


Taką samą drogą, przez Jarabinski Prielom, wróciliśmy do auta zostawionego w Jarabinie. Gdy wracaliśmy do Polski niebo poczęło się przecierać...


Skład: cukier trzcinowy, ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, pełne mleko, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 48%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 589 kcal.
BTW: 8,4/42,2/41

sobota, 21 kwietnia 2018

Chocolate Organiko mleczna 36% z chili, wanilią i cynamonem


Kolejną zakupioną przeze mnie w sklepie Sekretów Czekolady tabliczką od madryckiej marki Chocolate Organiko jest Chile, Vainilla & Canela. Przez wzgląd na zastosowane przyprawy ta propozycja szczególnie mnie zainteresowała. Szczególnie, gdy dwukrotnie przekonałam się już, jak dobrze smakuje mleczna czekolada od Chocolate Organiko - jej połączenie z chili, wanilią i cynamonem kusiło mnie niesamowicie.

Los chciał, abyśmy zasiedli do jej degustacji w pieleszach hotelowego pokoju, a nie na górskim szlaku, jak uprzednio planowałam. Niedziela Wielkanocna w Beskidzie Sądeckim wiązała się z nieustającym od samego rana deszczem. Wyruszyliśmy na szlak, lecz po zagubieniu się we mgle i totalnym przemoknięciu zdecydowaliśmy się na zawrócenie. Rozgrzewając się pod kołderką z kubkiem gorącej kawy sięgnęliśmy po przyprawową Chocolate Organiko.



Czekolada pachniała słodką mlecznością, a przy tym łagodną palonością kakao. Rozpuszczała się  w ustach aksamitnie i miękko. Oferowała swą słodycz, przyjemną mleczność, głębię kakao - po raz kolejny dobra mleczna czekolada. Bez jakiejś wyjątkowej oryginalności, po prostu klasyczna przyjemność. Prędko z owej mlecznej klasyki wyłania się chili - wyraźne, nie do przeoczenia, uwodzicielskie. Dość intensywne, ale absolutnie nie zaburzające delikatności samej czekolady. Chili tutaj było jak na mój gust idealnie wyważone, przez co czekoladę jadło mi się jeszcze przyjemniej.

Na drugim miejscu w intensywności przypraw uplasowała się wanilia - tak samo, jak w nazwie tabliczki. Wzbogaca słodycz czekolady, dzięki czemu chili tym lepiej wpasowuje się w jej konwencję. Cynamon jako taki ciężko mi było zidentyfikować. Pewnie dlatego, że już samo chili wykonało ogromną robotę, choć trudno zweryfikować, czy kompozycja nie smakowała by inaczej bez udziału cynamonu w ogóle.



Z czystym sumieniem polecam Chile, Vainilla & Canela wszystkim fanom czekolad z chili. Wprawdzie nie jest to Carolina Reaper i może właśnie dobrze... Głębia dobrej mlecznej czekolady tak frywolnie spaja się z pikantnością chili - jedno drugiemu ani trochę nie przeszkadza. Bez wahania zakupiłabym zapas tych tabliczek. Z chęcią zabierałabym je w góry, ale także pałaszowała w domu przy słodyczowej chcicy. Bardzo ciekawa, oryginalna i solidnie zrobiona czekolada. Nawet nie żal mi tego cynamonu. No i jakże śliczne jest opakowanie!



 Jak już wspomniałam, w Niedzielę Wielkanocną wyruszyliśmy rano na szlak z Rytra w deszczu... Nim zdecydowaliśmy się na odwrót przy schronisku Cyrla, odwiedziliśmy most nad Głębokim Jarem - bardzo urokliwe miejsce. Generalnie lasy w tych okolicach są bardzo urokliwe i pomimo deszczu napawałam się nimi... W Boże Ciało wrócimy zrealizować naszą zaplanowaną na Niedzielę Wielkanocną trasę - oby wtedy pogoda nam dopisała!

 


 Zawracając przemoczeni do Rytra pokusiliśmy się jeszcze na odwiedzenie zamku górującego nad miejscowością. Mroczna aura nadała mu dodatkowego uroku...




A po względnym wysuszeniu butów... resztę dnia spędziliśmy ponownie w Piwniczej, w restauracji Pod Kasztanami.

Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, ziarna kakao, chili 0,5%, cynamon 0,1%, wanilia, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 36%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 564 kcal.
BTW: 6,3/36,3/51,4

czwartek, 19 kwietnia 2018

Georgia Ramon Rote Bete & Kokosnuss biała 42% Dominikana z kokosem i burakiem


Po paskudnej Grünkohl & Senf niesamowicie obawiałam się kolejnej białej wegańskiej propozycji od Georgia Ramon. Choć przed zakupem Rote Bete & Kokosnuss w sklepie Sekretów Czekolady, tabliczka wydawała mi się bardzo atrakcyjna przez wzgląd na dobór bardzo lubianych przeze mnie na co dzień składników - buraka i kokosa - po porażce jarmużowo-gorczycowej moje nastawienie diametralnie się zmieniło. Gdy na szczycie Niemcowej mój Mąż po pysznej Chocolate Organiko Almendras & Miel zasygnalizował ochotę na jeszcze coś słodkiego, bez wahania podałam mu Rote Bete & Kokosnuss. Ja byłam już czekoladowo nasycona, a więc bez problemu mogłabym odpuścić sobie dalszą buraczaną-kokosową degustację, jeśli po jednej kostce uznałabym, że to nie to. W istocie... właśnie tak się stało.


Skład czekolady jest w gruncie rzeczy prosty i bardzo naturalny. Na pierwszym miejscu stoi tłuszcz kakaowy pochodzący z Dominikany, stanowiący aż 42% całości. Potem mamy pełny cukier trzcinowy, sproszkowany sok z buraków, wiórki oraz mąkę kokosową. Pomimo tak "szlachetnego" składu, czekolada pachniała sztucznością. Jej woń kojarzyła mi się z dziwnym zapachowym mydłem. Co na pewno trzeba oddać tabliczce - jej żywa barwa jest piekielnie atrakcyjna, a widoczne tu i ówdzie wiórki kokosowe sprawiają wrażenie solidnej struktury. Wygląd kusi, lecz zapach już budzi wątpliwości.

 Położyłam na języku jedną maleńką kosteczkę. Poczęła powoli rozpuszczać się, ukazując swój roślinny bukiet smaków, kojarzący się z czymś zupełnie niejadalnym (a jeśli już, to jadalnym tylko dla zwierząt). Czekolada posiada strukturę sprasowanego, rozdrobionego suszu z traw, co w połączeniu z nutą buraka oraz tłustością masła kakaowego czyni ją dle mnie kompletnie niezjadliwą. Odrzuciło mnie od niej natychmiastowo. Wiórki kokosowe, które normalnie byłyby dla mnie wielkim plusem, jeszcze mocniej podkręcały odczucie sianowatości i tłustości. Sianowatość na tyle dominowała, że mimo wszystko podsumowałabym tę czekoladę jako suchą.


Myślę, że pod względem obleśności ze spokojem mogę ją przyrównać do Grünkohl & Senf. Zdecydowaną większość tabliczki spakowałam z powrotem do kartonika, by po powrocie z gór wysłać ją do Kimiko - jestem ciekawa, czy ona również odbierze ją w tak radykalny sposób. Wegańskie czekoladowe eksperymenty niech Georgia Ramon pozostawi Zotterowi... Tym samym, całkowicie straciłam zainteresowanie Georgią Ramon brokułowo-migdałową, na którą swego czasu strasznie się napalałam.


Droga powrotna do Piwnicznej przebiegła nam w spokoju i w ładnej pogodzie. Na chwilę refleksji przystanęliśmy w wyjątkowym miejscu skrytym gdzieś przy szlaku - Jackowa Pościel to symboliczny cmentarz ludzi gór.



A już w samej Piwnicznej uraczyliśmy się pyszną kolacją w restauracji Pod Kasztanami znajdującej się przy piwniczańskim rynku.


Skład: tłuszcz kakaowy, pełny cukier trzcinowy, sok z buraków w proszku 16%, prażone wiórki kokosowe 8%, mąka kokosowa. 
Masa kakaowa min. 42%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 599 kcal.
BTW: 4/45/43