Dotychczas Martin Mayer dość subtelnie manewrował alkoholem, więc zaskoczył mnie dość intensywny, wręcz pikantny zapach unoszący się nad Marillen Mit Hanf. Wnętrze kusi jasnomorelową, ciepłą barwą kremu, który wydaje się być dość soczysty.
Ciemna czekolada sama w sobie trąci przeciętnością. Smakowy prym zdecydowanie wiedzie nadzienie. Mam w swych zapasach trochę pełnych tabliczek od Martin Mayer, więc na szczęście będę mieć jeszcze okazję skupić się na twórczości marki typowo pod kątem kakao.
Jeśli zaś chodzi o owe dominujące, kremowe nadzienie: pierwsze skojarzenia wcale nie są morelowe, lecz bardziej przypominają jabłko z cynamonem oraz limonkę. Tak, jakby alkohol pochodzący z morelowego brandy wszystko nam zmodyfikował, bo naprawdę znacznie go czuć. Określiłabym go mocną nalewką z - no, niech im będzie - moreli. Za to konopi nie widać ani nie czuć, co mnie zasmuciło, bowiem bardzo lubię akcenty, jakie wnoszą. W sumie, to dość dziwna i nieoczywista nadziewana tabliczka, w porównaniu do próbowanych już poprzedniczek spod skrzydeł marki. Mało moreli, mało konopi - szkoda...
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 500 kcal.
BTW: 6,5/34/38.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz