Dziś przed Wami ostatnia już tabliczka Amedei z serii Cru (do kupienia w sklepie Sekretów Czekolady). Kolekcja ta wywołała we mnie wiele skrajnych odczuć. Ciekawa byłam, jaką puentę postawi Trinidad, który pozostawiłam sobie na koniec. Dotąd próbowałam ziarna z Trynidadu jedynie w interpretacji Bonnat - ową tabliczkę wspominam jako bardzo harmonijną i delikatną. Żywiłam nadzieję, że Trinidad od Amedei zakończy serię Cru pozytywnym akcentem, zwłaszcza, że otworzyłam ją nie tylko z Mężem, ale jeszcze z Weroniką (naszą trekkingową towarzyszką).
Po rozpakowaniu z szykownego kartonika tabliczka nie cieszyła wzroku. Tak jak wiele innych Amedei pokryta była szarym nalotem, spod którego ciężko było dostrzec jej właściwą barwę (naprawdę, nie przechowywałam moich Amedei w nieodpowiednich warunkach). Według producenta Trinidad to elegancka czekolada, aromatyczna niczym kubańskie cygaro. Ja czułam raczej nikłą woń najzwyklejszego tytoniu wymieszaną z drewnianym, suchym zapachem, kojarzącym mi się z wiórami.
W konsystencji chrupka Trindad nie była na szczęście irytująco proszkowa jak niektóre poprzedniczki. Rozpuszczała się w ustach z pewną trudnością, zostawiając w nich kleisty, dość zwarty film. W smaku była przede wszystkim słodka, w ten typowy dla Amedei bezowy sposób, coraz to bardziej mnie irytujący - zwłaszcza, gdy tępa słodycz narastała z każdym kęsem. Nie znalazłam tu ani trochę uwodzicielskiej goryczki, a odrobina kwaśności pojawiająca się raz po raz przywoływała na myśl niedojrzałe mango.
Zgodnie z opisem producenta, można dostrzec tu nuty łupin orzechów włoskich, kory, drewna i wanilii. Ani trochę nie cieszyła mnie zbieżność tych dostrzeżeń, bowiem powyższe niuanse, które w charakternej czekoladzie mogłyby być wspaniałe - tutaj wypadały naprawdę blado. Wszystko było jakby przytłumione, mdłe, przykryte tępą słodyczą. Trzymając kleikową grudkę w ustach czekamy, aż coś wyrazistego przebije się przez ścianę, ale prowadzące nuty liżemy jakby przez szybę, ledwo się o nie ocierając. Drewno przybiera postać trocin, a wanilia słodkawych popłuczyn.
Zgodnie z opisem producenta, można dostrzec tu nuty łupin orzechów włoskich, kory, drewna i wanilii. Ani trochę nie cieszyła mnie zbieżność tych dostrzeżeń, bowiem powyższe niuanse, które w charakternej czekoladzie mogłyby być wspaniałe - tutaj wypadały naprawdę blado. Wszystko było jakby przytłumione, mdłe, przykryte tępą słodyczą. Trzymając kleikową grudkę w ustach czekamy, aż coś wyrazistego przebije się przez ścianę, ale prowadzące nuty liżemy jakby przez szybę, ledwo się o nie ocierając. Drewno przybiera postać trocin, a wanilia słodkawych popłuczyn.
Niestety Trinidad absolutnie nie spełnił moich oczekiwań i blisko mu w rankingu Amedei Cru do fatalnej Grenady. Największym pozytywnym zaskoczeniem w tej kolekcji była dla mnie niebanalna Jamaica, szczególnie urzekła mnie także Venezuela. Madagascar i Ecuador smakowały mi, ale czegoś im brakowało do mojej pełnej satysfakcji - były zbyt zachowawcze. Podsumowując, kolekcja single-origin od Amedei okazała się w moich oczach bardzo niewyrównana, wypadająca niezbyt korzystnie na tle wielu innych marek. Amedei ostatnio straciło sporo mojego uznania...
Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wanilia.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.