niedziela, 29 listopada 2015

Zotter Coffee Toffee kawowa nadziewana karmelowym kremem i migdałowym nugatem


Coffee Toffee to jedna z zotterowskich nowości w serii Handscooped, która ujęła mnie już samą swoją nazwą - prostą, a jakże wymowną. Równie prosta i ujmująca jest grafika zdobiąca opakowanie. W środku ma być kawowo i karmelowo - co wiemy już z nazwy - a dopiero po zapoznaniu się ze składem dowiadujemy się, że jest tu jeszcze ktoś trzeci. Mowa o migdałowym nugacie. Huh, to trio może zagrać nam idealny koncert!

Kuwerturę stanowi kawowa czekolada - niestety nie podano, ile posiada w sobie masy kakaowej. Wiemy za to, iż zawiera w sobie ziarna fair-trade arabiki, prażone bezpośrednio w manufakturze Zottera. Reszta składu zapowiada się anielsko słodko: migdały oraz cała feeria produktów mlecznych ze śmietanką, masłem i tłustym mlekiem na czele - wszystko to doprawione szczyptą przypraw. Tak, masło w Coffee Toffee zajmuje aż trzecie miejsce w składzie!


Po rozpakowaniu produktu wita nas ciepły brązowy kolor tafli - głęboki, zwiastujący coś niezwykłego. Zapach unosi nas gdzieś wysoooko... Na pierwsze miejsce zdecydowanie wysuwa się przerozkosznie maślany karmel, dalej przebrzmiewa migdałowy nugat. Nad tym wszystkim unosi się lekki obłoczek z oparów słodkiej, lecz dobrej kawy. Ślinianki zaczynają pracować ze zwielokrotnioną siłą.

Najpierw odkroiłam sobie grubą warstwę kawowej czekolady. Smakuje ona niczym wykwintna kawa z mlekiem, podana w najlepszej kawiarni. Niby tak proste połączenie, ale dopieszczone do potęgi entej. Mleko świeże, podgrzane do komfortowej temperatury. Kawa najwyższej jakości, świeżo palona, dopiero co zmielona. Mnóstwo tu delikatności, przez którą przebijają się kwaskowate kakaowe niuanse, okraczone ponadto nutami karmelowymi i migdałowymi. Wiem, że płyną one z położonych niżej warstw nadzienia, którymi czekolada wręcz nasiąka - ale mając na uwadze bogactwo świata kakao, myślę, że i ono dodało coś od siebie w tej kwestii.


Wgryzam się dalej. Przekrój tabliczki ukazuje bowiem coś naprawdę boskiego. Oto gęstoooo i miękkoooo ciągnie się tłuściutki karmelowy krem o przepięknej, krówkowej barwie. Rozlany został na statecznej, jasnej warstwie migdałowego nugatu. Nie wiem, co mam robić. Najpierw oddzielać kolejne warstwy od siebie, czy w końcu zanurzyć się w całość? Łakomstwo było silniejsze od szczegółowej analizy i... to wcale nie był zły wybór.

Całość jest genialna. Ciamkając w ustach kolejne kęsy Coffee Toffee kwiczałam z radości. Przede wszystkim - karmelowy krem zaskoczył mnie totalnie, doprowadzając kubki smakowe do serii orgazmów. Wiedziałam, że to będzie pyszne, lecz nie spodziewałam się, że AŻ TAK!!!

Mamy do czynienia z idealnie maślanym toffi. Nie ciągnie się, nie zalepia, ma w sobie troszkę naturalnej szorstkości - a przy tym wydaje się być na tyle gładkie, by rozpuszczając się w ustach tworzyć pełen bogactwa i subtelności lekki, tłustawy film. Tak, karmelowy krem jest tłusty, a dopiero później słodki. Wszystko to jednak trzyma się w ryzach, naprawdę zręcznie utkanych. Pełna mlecznych i lekko palonych nut słodycz nie wypala i nie przytłacza - smak jest po prostu bogaty i bardzo naturalny. Maślaność i śmietankowość tego kremu przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Powtórzę się - to był idealnie maślany karmelowy krem i nie umiem już znaleźć słów, by w pełni wyrazić mój zachwyt.


Znajdujący się poniżej migdałowy nugat łączy się z karmelowym kremem w wielkiej harmonii. Jest on bardzo delikatny, absolutnie niemarcepanowy - lecz bardzo, bardzo naturalnie migdałowy. Pełno w nim lekkich, frywolnych posmaków - wyjętych wprost z wysokiej jakości migdałów, podlanych delikatnymi mlecznymi nutkami oraz wanilią. Na dodatek, nugat niesie ze sobą pewne wrażenie słoności, po prostu niczym w lekko podprażonych migdałach. Gdzieś tam nad całą kompozycją unosi się również leciutki cynamonowy obłoczek, który dodaje jeszcze większego uroku.

Zarówno kawowa czekolada, jak i migdałowy nugat - były bardzo smaczne. To toffi gra tu jednak główną rolę, jest obłędne i orgazmiczne! Rozwaliło system! Całość tworzy przepiękną kompozycję, z pozoru tak prostą, lecz niesamowitej jakości. To idealny deser z luksusowej kawiarenki, dopracowany co do szczegółu w każdej proporcji. Zostałam totalnie oczarowana i podczas jedzenia Coffee Toffee po prostu wpadłam w trans zachwytów. Z wielką radością powtórzyłabym to doświadczenie nie raz. CUDOWNE!!!


PS Coffee Toffee występuję również w ofercie Zottera pod nazwą Sorry. Gdyby ktoś sprezentował mi tą czekoladę w ramach przeprosin, wybaczyłabym mu bezwzględnie WSZYSTKO.

PS 2 Kolejny wpis wyjątkowo już pojutrze.

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, masło, migdały, śmietanka, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, syrop cukru inwertowanego, słodka serwatka w proszku, mleko, pełen cukier trzcinowy, mielone ziarna kawy, sól, lecytyna sojowa, koncentrat soku cytrynowego, kawa w proszku, wanilia, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 557 kcal.
BTW: 5,6/40/43

czwartek, 26 listopada 2015

Menakao Bright & Indulgent ciemna 63% z nibsami kakaowymi i solą morską


Dla wielu z Was sól w czekoladzie jest dodatkiem kontrowersyjnym. Ja uwielbiam sposób, w jaki sól wyciąga z kakao specyficzne walory, uwypukla je, stawia czekoladę w zupełnie innym świetle. Co ważne - sól trzeba stosować w czekoladzie w sposób przemyślany i wyważony (zresztą - jak chyba każdą typową przyprawę). Należy rozsądnie komponować ją z innymi dodatkami, a nawet z konkretną odmianą kakao. Założę się, że nie w każdym wariancie czekolady, nawet tej wysokiej jakości, sól spisze się na medal - czasami może wszystko zepsuć. Znając już troszkę specyfikę madagaskarskiego kakao z doliny Sambirano używanego przez Menakao, byłam niesamowicie ciekawa, jak sól spisze się w kompozycji z tą owocową dzikością ziaren.

Tabliczka Menakao z kakaowymi nibsami i solą morską zdobyła uznanie jurorów Academy of Chocolate w 2013, kiedy to otrzymała brązowy medal w kategorii czekolad z dodatkami. Angielskie Guild of The Fine Foods doceniło Bright & Indulgent dwa razy - w 2012 i 2013 roku. Jak oceni ją proste polskie małżeństwo amatorów?

Nim przejdę do samej degustacji, parę słów o postaci umieszczonej na okładce. Jest to kobieta Tanala, a nazwa tego ludu oznacza "las". Tanala zamieszkują silnie zalesiony południowy wschód Madagaskaru, pomiędzy wybrzeżem Betsileo i górami Antemoro. Ci ludzie prawdziwie żyją lasem. Polują, zbierają owoce, zioła i dziki miód. Część lasów wypalono celem założenia upraw kawy oraz ryżu, ale nadal istotą Tanala pozostaje życie w zgodzie z lasem. Najlepszym dowodem na to jest doskonała znajomość uzdrawiających właściwości setek roślin występujących w madagaskarskich lasach.


Jakże doskonale las pasuje do tej czekolady! Po rozpakowaniu jej z szczelnego kubraczka czarnej folijki czujemy głębię dzikich owoców leśnych. Porzeczki, jeżyny, jarzębina, dzika róża, dereń, głóg, borówka, żurawina... Pomiędzy tą owocową specyficzną feerią pojawia się aromat rozgrzanej słońcem leśnej ściółki. Przez chwilę pojawia się także coś dziwnie plastelinowego, a w dali miejsce dla siebie znajduje także odrobina cytrusów.

Zaraz zaraz, a co ze sferą wizualną? Oczywiście znów czekolada sama w sobie posiada piękne, czerwonawo-bordowe refleksy. Podzielona jest na klasycznie dla Menakao zdobione kostki, zaś jej gładka strona niesie na sobie cztery skupiska posypki. Ku mojemu niezadowoleniu, były one jeszcze bardziej nierównomierne niż w Bright & Crispy, przez co naprawdę ciężko jest sprawiedliwie podzielić tabliczkę. A ma przecież na sobie tak piękne, grube cząstki kruszonych ziaren kakao, przeplatane raz po raz dość sporymi, błyszczącymi kryształami soli. Aż chciałoby się oglądać tą tabliczkę równo i gęsto obsypaną tymi dobrodziejstwami.


Pierwszy kęs zdecydowanie daje mi do zrozumienia, że rzeczywiście w tej czekoladzie mamy do czynienia z prawdziwą specyfiką Menakao. Całe to bogactwo, które w Bright & Crispy przyćmiła mi zaskakująca kefirowość, zaś w Bright & Citrusy niecodzienne dodatki. W Bright & Indulgent atakuje nas owocowe uderzenie, osnute dymem i ciężką mgłą. Charakterystyczny posmak kefiru również wyczułam, ale był on tylko jednym z elementów. Poza tym pojawiła się pewna świeża nuta kojarząca się z jabłkową galaretką. 

Czekolada sprawiała wrażenie przede wszystkim słodkiej, dopiero dalej kwaśnej, zaś na końcu gorzkawej i nieco ściągającej. Była to goryczka dymno-palono-nabiałowa, coś jak wędzony ser - i przebrzmiewała jedynie dalekim echem. To naturalna słodycz i kwaśność czerwonych owoców stanowi o wyjątkowości tej czekolady, przez co pompuje ona w mózg endorfinową witalność z każdym kolejnym kęsem.


Jeśli chodzi o dodatki, to dominującą rolę odgrywają kakaowe nibsy. Jest ich naprawdę sporo, nawet pomimo nierównego rozkładu posypki. Nie są zbyt twarde, lecz przyjemnie chrupiące, jakby delikatnie podprażone. Wydają się być spójnym dopełnieniem czekolady. Ich naturalna cytrusowo-jeżyna kwaśność przeplata się z niby-wędzoną, ziemistą goryczką - dzięki czemu słodycz samej czekolady zdaje się być jeszcze bardziej wzbogacona. Pozbawione podstawy, jaką była tutaj wyśmienita czekolada, chyba nie smakowałyby tak dobrze. Stworzyły swoistą harmonię z dość dobrze rozpuszczającą się, choć nadal surowawą i nie w pełni aksamitną czekoladą - chrupiąc i nadając kompozycji statecznej struktury.


Pewnie czekacie w napięciu na sól... Otóż, sól JEST ;). Pojawia się raz po raz gdzieś pomiędzy nibsami. Po dostaniu się kryształka do ust, cudownie rozlewa się on na podniebieniu, niosąc ze sobą coś więcej, niż tylko banalną słoność. Jest dość charakterystyczna, w dziwny sposób bogata, z pewnym ziołowym zacięciem. Czuć, że nie jest to pospolita kopalna sól. Sól ta ani odrobinę nie przytłacza. Nawet, jeśli by mogła to zrobić - słodycz czekolady oraz naturalna chrupkość nibsów pokojowo ją równoważą. Chwilami żałowałam nawet, że nie zastosowano tu większej ilości soli. Mój Mąż skutecznie odgonił ode mnie ten żal - cała Bright & Indulgent okazała się tak dobra i tak spójna, że każda najmniejsza zmiana mogłaby zaprzepaścić ową harmonię niezwykłych smaków.

 Zdecydowanie nie należy bać się soli w tej czekoladzie. Jest tu jej jedynie szczypta, a przy tym ma ona w sobie coś niecodziennego. Ponadto, i tak czy siak stanowi ona tylko maleńki element układanki, w której główną rolę gra potężne madagaskarskie kakao. Kakao uwodzicielskie, dzikie i pierwotne, posiadające niesamowite walory smakowe. Dobrze, że jeszcze parę Menakao czeka w mojej Magicznej Szufladzie na wypróbowanie, bowiem nadal nie mogę przestać ekscytować się tą marką.


Skład: ziarna kakao z Madagaskaru, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa non-GMO, kwiat soli morskiej z Madagaskaru.
Masa kakaowa min. 63%.
Masa netto: 75 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 597,5 kcal.
BTW: 11/41,82/44,28 

PS Tyyyle madagaskarskiej radości oczywiście dzięki Sekretom Czekolady! :)
 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Zotter Spiced Marzipan on Cinnamon Nougat mleczna nadziewana pikantnym marcepanem i cynamonowym nugatem z orzechów laskowych



Czas na powrót. Gdyby nie fakt, że mój Ukochany musiał tej niedzieli wieczorem dojechać pociągiem do miasta w którym pracuje, zrobilibyśmy jeszcze jeden szlak (nawet wiem jaki!). Pogoda była nadal tak samo piękna, jak w dwa poprzednie dni, więc nogi rwały się, oj rwały. Musiałam je jednak przestawić z trybu "lewa-prawa" na tryb "gaz-sprzęgło-hamulec". Aby pożegnanie z górami przebiegało mniej boleśnie, do zaparzonej przed wyjazdem kawy wyciągnęłam Zottera, który nie mógł nas zawieść. Na ostatni dzień w górach nie przeznaczam już czekolad niepewnych. Rok temu przed wyjazdem z Węgierskiej Górki jedliśmy paskudną Ritter Sport Kaffee+Nuss i wtedy naprawdę strasznie wyruszało się w drogę. Taaaakie widoki z tarasu, a tu taaaka zimna margaryna...


Pora odrzucić te niemiłe wspomnienia i skupić się na Zotterze obecnym w ofercie jesienniej i bożonarodzeniowej (jako Merry Christmas). Pikantny marcepan i cynamonowy nugat? Dla mnie, ogromnej fanki orzechów oraz przypraw korzennych, to brzmi niebiańsko! To dwuwarstwowe nadzienie otoczone zostało cudną zotterowską mleczną czekoladą o wysokiej, bo 50% zawartości masy kakaowej.

Po rozpakowaniu tabliczki unosi się nad nią boski zapach rozchodzący się zaraz po całym pokoju. Jest to miks aromatów soczystego marcepanu oraz licznych korzennych przypraw. Pomiędzy tym przebija się leśna woń orzechów laskowych, a wszystko to doprawione jest słodyczą pomarańczy.



Po przekrojeniu tafli na pół dostrzegamy, że Zotter znów nie przyoszczędził na warstwie czekolady, która jak na Zotter Handscooped jest nadzwyczaj gruba. Wnętrze utrzymane jest w bardzo naturalnych, ciepłych barwach. Górną warstwę stanowi pikantny marcepan, który przybrał lekko zielonkawy kolor i kusił widokiem miąższystej konsystencji. Nieco obfitsza zdawała się być jasnobrązowa warstwa cynamonowego nugatu z orzechów laskowych, wydając się przy tym bardziej kremową, ale nadal zwartą i treściwą.

Najpierw odkroiłam kawałeczek czekolady. Jest ona wspaniale gładka, tłusta i bardzo mleczna. Odniosłam wrażenie, że sama w sobie posiada mocno owocowy posmak. Ponadto, przesiąknęła od dołu aromatami korzennymi, migdałowymi i pomarańczowymi, co wraz z bogactwem kakao i delikatnością mleka uczyniło ją jeszcze bardziej wartościowym skarbem.

Podczas wgryzania się we wszystkie warstwy najpierw poczułam bardzo wyraźne pomarańcze, co nieźle mnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się, że będą aż tak wyraziste, choć w końcu w składzie pojawiają się często: w formie likieru, koncentratu oraz olejku. Pomarańcze po chwili znikają, ale podczas degustacji będą o sobie przypominać nieraz, pojawiając się niespostrzeżenie i kokietując swoim urokiem. Przy tym - co ważne - alkoholowy posmak pomarańczowego likieru nie jest mocny, na pierwszy plan wysuwają się w nim rzeczywiście pomarańcze. Sam alkohol po prostu rozgrzewa jeszcze mocniej całą kompozycję, idąc w parze z całym ogromem przypraw korzennych. Nawet marcepan pozbawiony jest tutaj typowych spirytusowych nut, przez które częstokroć nie jest lubianym produktem.



O tak, marcepan w tej czekoladzie jest wybitnie soczysty, miąższysty, o boskiej strukturze jak z najlepszego ciasta z gęstą marcepanową masą. Migdały dały tutaj nieźle czadu, a zastosowanie likieru pomarańczowego zamiast spirytusu to idealny chwyt, nadający marcepanowi naprawdę wykwintne zacięcie. W tym produkcie nazwano go pikantnym i rzeczywiście, prócz bogactwa smaku samego w sobie - jest bardzo pikantny. Jedząc go odkrywamy coraz to nowe pokłady pieprzności oraz kardamonowej duszności, które w pełni zdominowały przyprawowy świat w tym marcepanie.

Oprócz tego gdzieś tam do głosu dochodzi imbir, goździki oraz wyrazista wanilia, dopełniając marcepanowego ideału. Nigdy dotąd nie jadłam tak charakternego i bogatego marcepanu. Miąższysta migdałowa masa, w tej całej swojej pieprzności, otoczona aromatem pomarańczowego likieru i błyskotkami przypraw korzennych - stała się tworem nieprzyzwoitym, erotycznie kuszącym.

Pod marcepanem - dla równowagi - znajduje się słodsza warstwa nugatu z orzechów laskowych. Jest ona bardziej gładka od marcepanu, ale dla odmiany posiada w sobie drobne kawałki orzechów laskowych, cudownie chrupiące. Bardzo wyrazisty smak orzechów laskowych, nie do pomylenia z czymkolwiek innym, łączy się w rozkosznym uścisku z mocnym słodko-ostrym cynamonem, a w tle przygrywa im również taka słodko-ostra wanilia. Nugat staje się przez to tworem anielsko słodziutkim, gładkim i chrupiącym zarazem, ale różki i ogonek cały czas nie dają się totalnie zakryć przez białe skrzydła niewinności.


W całej kompozycji na przyprawowe prowadzenie wybija się cynamon, co mam nadzieję ucieszy wielu z Was, bowiem kto by nie kochał cynamonu? Przez strukturalność kompozycji wydaje się ona być chwilami drobno-granulkowata, bardzo treściwa - rzeczywiście niczym ciasto z masą stworzoną na bazie grubo mielonych orzechów.

O ile Cinnnamon Apple + Honey była przytulaśnie błoga, kołysząca do snu - tak Spiced Marzipan on Cinnamon Nougat jest pobudzająca, nieprzyzwoita, idealna na wigilijny wieczór dla dorosłych. Taki, na którym panie frywolnie poprzebierane w sprowadzone na złą drogę Śnieżynki i Panie Mikołajowe nic sobie nie robią z poważnej tradycji. Ta kompozycja pełna jest mocnych, ostrych akcentów, przeplatających się z łagodnymi nutkami, z których i tak prędzej czy później wychodzi ukryty diabeł. Boska czekolada otaczająca
to kipiące wnętrze zwartym uściskiem dopełnia piekielnej smakowitości.


Na zakończenie relacji z wypadu do Korbielowa - dwa kadry z naszych wieczornych uczt w Karczmie Pod Borami. Nie ukrywam, że idealnym dopełnieniem w naszych wyprawach lubi być obfita kolacja. Przyjemność sprawia mi odkrywanie skarbów restauracji zlokalizowanych w górskich miejscowościach, często urządzonych na góralską modłę. Gdy tylko istnieje możliwość takiego kulinarnego zwieńczenia wędrówki - zawsze ją wykorzystuję. Choć czasami zdarzało się, że wizyta w restauracji była przerywnikiem na szlaku - jak na przykład stało się w Beskidzie Małym, gdzie dwa razy w połowie drogi mijaliśmy Karczmę na Kocierzu i aż żal było tam nie wstąpić. Polubiłam też zlokalizowany w Rzykach Czarny Groń (gdzie pierwszy i jedyny dotąd raz jadłam mięso z daniela), karczmę na Przełęczy Kubalonka, czy zaskakującą Melaxę w Węgierskiej Górce. Nie mówiąc już o ulubionym deserze lodowym w polanickiej Karambie (patrz mój avatar), chodzeniu od knajpy do knajpy w Świeradowie Zdrój, biesiadach U Ducha Gór w Karpaczu, pizzerii-spelunie w Janowickach Wielkich z zaskakująco smaczną pizzą... 

Trochę mam tych kulinarnych wspomnień związanych z górami, nieopartych jedynie na czekoladach. Zupełnie odrębnymi historiami są: poznawanie obcych kuchni podczas wyjazdów za granicę, oraz... gotowanie na szybko samemu (straszliwa kłótnia za pozbijane na podłodze jajka w Górach Sowich... o matko, co za wspomnienia!), a także przeróżnej jakości jedzenie w górskich schroniskach...


PS Co najmniej do końca roku muszę zrezygnować z dodawania wpisów co dwa dni. Póki co przechodzę na tryb publikacji recenzji co trzy dni.

Skład: surowy cukier trzcinowy, marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), tłuszcz kakaowy, orzechy laskowe 12%, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, koncentrat pomarańczowy, pomarańcze, syrop glukozowo-fruktozowy, likier pomarańczowy, masło, cynamon 0,3%, imbir, sól, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, kardamon, wanilia, goździki, pieprz, olejek pomarańczowy, olejek cytrynowy.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 553 kcal.
BTW: 8,4/37/43

sobota, 21 listopada 2015

Grand Candy Lux ciemna


Zielony szlak z Mędralowej Zachodniej do Przyborowa miał wieść nas bocznym pasmem przez szczyty Jaworzyny, Kalików Groń oraz Czoło. Początek tej drogi przysporzył nam mnóstwa przepięknych widoków. Dalej mijaliśmy też położone wysoko osiedla górskich domków. Było tam tak cudownie, że już chciałam okrzyknąć ów szlak potwornie niedocenianym i nieznanym, gdy gdzieś pomiędzy drewnianymi domkami na którymś ze szczytów zgubiliśmy drogę. Ot, nie maźnięto zielonego znaczka tam gdzie trzeba i już zeszliśmy w złą stronę. Ponadto, brak oznakowania poszczególnych szczytów na trasie przy mojej kiepskiej orientacji w terenie nie sprzyjał nawet odnalezieniu na mapie powrotu na właściwą drogę. Zdecydowaliśmy się na czuja schodzić w dół w stronę widocznego w dali Przyborowa - na szczęście bezpiecznych ścieżek wiodących w tamtym kierunku było niemało. Przez tą przygodę niestety nie wiem, które z wymienionych wyżej szczytów rzeczywiście zdobyliśmy. Koniec końców, doszliśmy do szosy jeszcze nie w Przyborowie, lecz w Koszarawie, niedaleko Urzędu Gminy.

 

 

Teoretycznie wiedzieliśmy, jak dalej iść. Mapa jasno wskazywała, gdzie miał odchodzić od szosy żółty szlak wiodący do Korbielowa. Coś mnie jednak tknęło i jeszcze w Koszarawie zapytałam babkę wypasającą owce o pieszą drogę do Korbielowa. Zaznaczyła, że w Przyborowie vis-a-vis kościoła należy skręcić w osiedle Jabłonów wiodące wzdłuż potoku o tej samej nazwie. Nasza mapa mówiła bowiem o zejściu na żółty szlak wcześniej koło przystanku PKS. Żółte znaki wiodły jednak jak byk przez Jabłonów, wkraczając w las koło zadbanej kapliczki. 

 

 

Kierując się żółtymi znakami doszliśmy na polanę, gdzieś pomiędzy szczytami Czułów Groń i Wierch Jabłonki. Szlak krzyżował się tam z wąską asfaltową dróżką, przy której znajdowały się ławki ze stolikiem pod zadaszeniem oraz tablica ze szlakami rowerowymi. Z tego miejsca roztaczał się cudowny widok między innymi na Pilsko, tak piękne w przebłyskach zachodzącego już słońca. Widząc, gdzie dalej wiodą żółte oznakowania, pełni nadziei, że szlak bezproblemowo poprowadzi nas do Korbielowa - usiedliśmy na ławeczce celem skonsumowania reszty kawy z termosu i pozostałej nam czekolady. Jak się chwilę potem okazało, czekoladowy kop bardzo się przydał, bo znów mieliśmy trochę nerwów ze względu na zejście nie tam gdzie trzeba. Ale o tym za chwilę - najpierw czekolada.


Pozostała nam jeszcze jedna z tabliczek spod skrzydeł armeńskiego Grand Candy, posiadającego swą fabrykę oraz liczne markowe sklepy w Erywaniu. Jak już wspomniałam w recenzjach dwóch poprzednich czekolad tej firmy (tej i tej), otrzymałam je w prezencie od naszego przewodnika podczas tegorocznego letniego urlopu. Były to baaardzo średnie, czy wręcz słabe wyroby, toteż wobec ostatniej tabliczki nie miałam żadnych oczekiwań.

Czekolada o nazwie Lux została opakowana w całkiem ładny, prosto zdobiony połyskujący papierek oraz w klasyczne sreberko. Producent o dziwo nie podał zawartości masy kakaowej w tej "high quality natural chocolate", ale na całe szczęście nie połasił się na zastosowanie kakao w proszku. Dzięki temu, już na wejściu patrzałam na nią przychylniej niż na Dark Chocolate 60% próbowaną dnia poprzedniego. Pomimo obecności etylowaniliny jakoś ładniej to wszystko wyglądało wtedy, gdy było uproszczone - nawet jak na możliwości takiej firmy jak Grand Candy. Lux... Każdy ma taki luksus, jaki sam sobie wypracował ;).



Tabliczka została podzielona na maleńkie kostki, co od razu przypomniało mi o wyglądzie mlecznej Roshen Alionka przywiezionej parę lat temu z Ukrainy. O dziwo, zapach Lux był najmilszy spośród trzech próbowanych Grand Candy. Nawet łamała się z dość przyjemnym dźwiękiem.

Oczywiście na żadne bogactwo nie można było tu liczyć i znów nie poświęcę wielu słów walorom smakowym czekolady od Grand Candy (bo po prostu ich nie było). Na pewno okazała się przyjemniejsza w odbiorze niż ciemna pełna poprzedniczka - pozbawiona plastikowo-sztucznych nut. Nie ma w niej ani trochę proszkowatości, lecz o aksamicie również możemy zapomnieć. Po prostu jest płaska, ale w prosty sposób smaczna i zjadliwa jak na górskie warunki. Ot, dobra czekolada na szlak, gdzie nie trzeba nad niczym się zastanawiać - a przy tym nie psuje atmosfery jakimiś przykrymi posmakami. 


Dominowała tu przytłumiona słodycz dobrze wymieszanego deserowego napoju na bazie kakao, może z maleńkim akcentem orzechów laskowych (no i oczywiście... etylowaniliny...). Całe szczęście nie ma tu żadnej przykrej goryczy i kwaśności - tych z rodzaju nieprzyjemnych, znanych z kiepskich ciemnych czekolad. Obstawiam, że zawartością masy kakaowej nie przebiła Dark Chocolate 60%, bo prosta cukrowa słodycz jest tu jednak znaczna. Jeśli jednak Grand Candy jest w stanie wyprodukować sześćdziesiątkę bez mieszania z kakao w proszku i uzyskując nienarzucający się smak, to jestem za tym, aby dalej szła tą drogą w produkcji czekolad.


Nic nami nie wstrząsnęło, ani nic nas nie zdołowało - po dostarczeniu nowej dawki energii mogliśmy po prostu wstać i iść dalej. Żółte znaki prowadziły nas w stronę Korbielowa kolorowymi jesiennymi wzgórzami. Zajęci rozmową prawdopodobnie przegapiliśmy skręt szlaku. Po wcześniejszych doświadczeniach z oznakowaniem szlaku w tej części Beskidów nie zdziwiłabym się, gdybyśmy to jednak nie my popełnili gafę. I szczerze wątpię, czy wcześniejsza znajomość tej strony by nam pomogła. Nie mniej jednak, nie denerwowaliśmy się zbyt mocno - teren nie był gęsto zalesiony, więc intuicyjnie mogliśmy kierować się w zamierzoną stronę, a przecinających wzgórza ścieżek było bez liku. W spokoju podziwialiśmy widoki gór, za którymi chowało się już słońce. Ostatecznie na szosę weszliśmy przy kościele w Krzyżowej. Stamtąd udaliśmy się ponownie do korbielowskiej Karczmy Pod Borami, by celebrować kolejną udaną górską wędrówkę - podczas której nadłożyliśmy parę kilometrów, ale co to dla nas? :)


Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier, lecytyna, wanilina.
Masa netto: 90 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 533 kcal.
BTW: 5,5/34,4/52,6

czwartek, 19 listopada 2015

Lindt Sommerlaune Erdbeer Panna Cotta biała truskawkowa i mleczna

 

Schodząc z Przełęczy Glinne na czerwony szlak wiedzieliśmy, że czeka nas parę godzin wędrówki pasmem wzdłuż słowackiej granicy. Zdobywając Studenta, Beskid Korbielowski i Beskid Krzyżowski obserwowaliśmy, jak słońce nieustannie ścigało się ze szronem, wśród kolorowych liści tworząc prawdziwą magię. Wyłaniające się z jednej strony Pilsko, a z drugiej Babia Góra były niesamowicie majestatyczne w tej czarodziejskiej aurze.






Na drugie śniadanie zatrzymaliśmy się przy letnim obozie harcerskim ulokowanym nieopodal zejścia do sezonowego schroniska Victoria K. Trochę szkoda, że nie przeszliśmy jeszcze kawałka drogi, by wypocząć na Przełęczy Głuchaczki. Stamtąd rozpościerał się bowiem wspaniały widok, a ulokowana na Przełęczy studencka baza namiotowa sprzyjała biwakowaniu.

Cały czas rozpierała mnie energia, nogi niesamowicie rwały się do przodu, a w głowie buzowały endorfiny. Podczas całej drogi spotkaliśmy tylko jednego rowerzystę - dla nas wspaniała sytuacja, uwielbiamy pustki i ciszę na szlakach.










W końcu doszliśmy do masywu Mędralowej Zachodniej, skąd już było bardzo blisko na Mędralową. Tym razem nie skierowaliśmy tam swoich kroków (Mędralową zdobyliśmy w czerwcu, opis tej wyprawy znajdziecie w dwóch częściach: tu i tu). Skręciliśmy na zielony szlak wiodący do Przyborowa. Dołem mijał on nagi szczyt Małej Mędralowej (wnioskuję z mapy, że to właśnie ona - bo oczywiście bezpośrednio na szlaku nic nie było oznaczone), co wydało mi się absurdalne, bowiem na ów szczyt i tak czy siak prowadziła droga - po zdobyciu góry łącząca się ponownie ze szlakiem. Bardzo dobrze, że postanowiliśmy zboczyć na tą (chyba) Małą Mędralową...

Dlaczego? Widać było z niej niemalże wszystko, co w tamtym miejscu było do zobaczenia. Mędralowa z Halą Mędralową, Czerniawa Sucha, Lachów Groń, Pasmo Pewelskie, Beskid Mały, najważniejsze szczyty Beskidu Śląskiego, Pilsko, Romanka, Rysianka i jeszcze większa ekipa znanych i jeszcze nieznanych nam gór. Ukochany ustawił nam ławeczkę ze zwalonego pnia. Przysiedliśmy na niej celem napawania się tymi cudownymi jesiennymi widokami. Wyjęliśmy termos z kawą - to było idealne miejsce na czekoladę!


 
 



  Wyjęłam z plecaka drugi wariant z niemieckiej wakacyjnej limitki Lindta - Sommerlaune. Po niesmacznej Limette-Buttermilch zjedzonej na Pilsku, sięganie przy tak pięknych widokach po kolejnego Lindta w tej edycji było dość ryzykowne. Czy znowu poczuję dysonans między tym, co czuję w ustach, a tym co widzę? Raz kozie śmierć.

Tak jak w przypadku limonkowej poprzedniczki, warstwa białej czekolady była najgrubsza. Cieńszą warstwę w Erdbeer Panna Cotta stanowiła dla odmiany znana i lubiana mleczna lindtowska czekolada. Biała czekolada umieszczona u góry nie jest typowa - została wzbogacona w śmietankę w proszku. Ponadto wypełniono ją drobinkami suszonych truskawek, przez co dostała sympatycznych piegów i nabrała zdrowego rumieńca.




Już sam zapach tabliczki sugerował, że będzie lepiej, niż w poprzedniczce. Nutki typowej mlecznej czekolady Lindta przeplatały się z przyjemną śmietankowością oraz ze świeżością truskawek. Po pierwszym kęsie czekolada nie była tak twarda, jak ta próbowania dzień wcześniej. Dobrze rozpuszczała się w ustach, niosąc ze sobą: świeżość, miły miks sporej słodyczy i owocowej kwaśności, śmietankowość.

Drobne kawałki suszonych truskawek zostały dość licznie zatopione w białej masie. Nie były gumowate ani zbyt twarde. Jestem gotowa stwierdzić, że utrzymywały idealną miękkość - świetnie zgrywającą się z aksamitną (choć nie błogo niebiańską) śmietankową czekoladą. Smakowały w naturalny sposób truskawkowo, bez żadnego przecukrzenia czy przearomatyzowania. Warstwa mlecznej czekolady przypominała, że miazga kakaowa również jest tu obecna, przez co słodko-śmietankowo-kwaskowaty smak górnej części tabliczki został umiejętnie przełamywany lindtowską klasyką.



 Całe szczęście, tym razem nie poczułam dysonansu. Oczywiście, w tej czekoladzie nie było żadnej wykwintności czy też nieprzebranego bogactwa, lecz siedząc na spróchniałym pniaku i obserwując te niesamowite widoki rozpierała mnie taaaaka witalna energia, że nie potrzebowałam niczego lepszego, niż beztrosko smaczna zwyczajna słodycz. Erdbeer Panna Cotta spisała się w tej roli znakomicie i jeżeli tylko nie jesteście uprzedzeni do truskawek w słodyczach, mogę Wam ze spokojem polecić ta tabliczkę na właśnie taki beztroski, radosny dzień. Nie za wiele trzeba się nad nią zastanawiać, a niesie ze sobą miły prosty smak bez udziwnień i denerwujących niedociągnięć.

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, truskawki 2%, śmietanka w proszku 2%, syrop glukozowy, koncentrat soku z cytryny, lecytyna sojowa, naturalne aromaty, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa w czekoladzie mlecznej min. 30%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 540 kcal.
BTW: 7,3/32/55

wtorek, 17 listopada 2015

Zotter Cinnamon Apple + Honey mleczna nadziewana jabłkami z miodem i cynamonem

 

W sobotę 31 października czekała nas pobudka o piątej rano. Przygotowaliśmy się do trasy i usiedliśmy do śniadania, którym miały być grahamki z jajkiem i warzywami, pozostałe nam z dnia poprzedniego. Niestety okazało się, że są niemalże niezjadliwe, bo zbyt mocno przymroziły się przez noc w lodówce. Poskubaliśmy jedynie kawałki jajek i wstawiliśmy wodę na kawę - z nadzieją, że dobra zotterowska czekolada natchnie nas do późniejszego spożycia jakiegoś wartościowego śniadania. Tak też się stało - ledwo co rozpakowałam tabliczkę, a już zalewałam wrzątkiem liofilizowaną wołowinę z ryżem i warzywami. Wrzuciłam ją od niechcenia do torby, w razie wu - a dostałam ją od kolegi z pracy, w podzięce za pożyczenie plecaka na jego wyprawę na Kretę (liofilizat pozostał mu właśnie z tej wyprawy). Okazało się, że paczuszka uratowała nam śniadanie przed długą trasą. Przejdźmy jednak do gwoździa programu, czyli do jesiennego Zottera.

Wybaczcie mi fatalne zdjęcia, ale robienie ich przy sztucznym świetle o 5:30 rano wcale nie było łatwe. Mam nadzieję, że ta czekolada pojawi się wkrótce również u Kimiko i u niej będziecie mogli podziwiać ładniejsze zdjęcia.



Cinnamon Apple + Honey to typowo jesienna propozycja Zottera w serii Handscooped. Ów wariant smakowy spotkać można również w ofercie bożonarodzeniowej, gdzie występuje pod nazwą Crackling Christmas. Tak jak w Apples & Carrots with Ginger, sztandarową rolę w składzie grają tu jabłka (15% suszonych jabłek oraz 9% soku jabłkowego). Tutaj również pojawiło się jabłkowe brandy (w ilości 2%), oraz miód (3%), który swoje miejsce znalazł nawet w nazwie produktu, toteż można by się spodziewać jego wyrazistości (choć w Apples & Carrots with Ginger imbir gdzieś umykał, ale miałam nadzieję, że tu nazwa lepiej odzwierciedli rzeczywistość). No i oczywiście ukochany przeze mnie cynamon! Co jak co, ale ewentualnego braku intensywności tej przyprawy nie mogłabym owej czekoladzie wybaczyć!

Wystarczyło jednak uchylić sreberko by przekonać się, że pod względem cynamonu Zotter mnie nie zawiedzie. Tafla barwy głębokiego i ciepłego brązu rozpościera nad sobą cudowny zapach, kojarzący się ze słodziutką szarlotką. Wyraźnie przebrzmiewa tu upragniony cynamon, a także miód zręcznie podkręcający bogactwo kakaowych nut. Pojawia się również akcent alkoholowy - jest ona bardzo delikatny, po prostu rozgrzewający. Czułam się wręcz, jakbym miała przed sobą jakąś podgrzaną miksturę - gorącą szarlotkę, ciepłe kakao z miodem, grzane wino.



Mleczna czekolada o 50% zawartości kakao otula wnętrze dość grubą warstwą, co zawsze oceniam in plus. Denerwuje mnie, kiedy Zotter oszczędza na grubości wylanej kuwertury - to w końcu ona stanowi istotę produktu! Czekolada jest boska - przesiąknęła od spodu cynamonem i jabłkowym brandy. Jedno z drugim niebywale się zgrywa, przy czym dominuje tutaj cynamon - co w połączeniu z głęboką mlecznością i kakaową wyrazistością nadaje całości efekt rozkosznego ciepła.

Po przekrojeniu tabliczki na pół nieco się zawiodłam. Fotografia na stronie internetowej Zottera sugerowała obecność dwóch miąższystych, wyraźnie oddzielonych od siebie warstw. Tymczasem u mnie wszystko jak gdyby zlewało się w jedno. Całe szczęście, że gdy już wgryzłam się w taflę i zaczęłam bawić się w rozdzielanie od siebie warstw, dwie części nadzienia wyraźniej zaczęły się od siebie odznaczać - stanowiąc przy tym w kwestii smaku idealnie zgrany duet (a pyszna czekolada dopełniała dzieła).



Górna warstwa nadzienia to jabłkowy mus. Jest on bardziej treściwy i zbity niż w Apples & Carrots with Ginger. Mam wrażenie, że znajdziemy w nim więcej strukturalnych części jabłka - tak jakby zostało one tutaj mniej rozdrobione. Nie jest to mus mazisto-gładki, a pomimo tego, wydaje się być i tak przeogromne delikatny oraz naturalnie soczysty. Wszystko za sprawą tego, że został wymieszany z miodem i sprawiał wrażenie, jakby wraz z nim został delikatnie podgrzany (być może jest to sprawka jabłkowego brandy). Nuta cynamonu jeszcze bardziej owo wrażenie intensyfikuje. Subtelny akcent żurawiny pięknie komponuje się z wyrazistym jabłkiem, dodatkowo wzbogacając kompozycję. Ponadto, nie wiem, czy spotkałam kiedyś w słodyczach tak autentycznie naturalny posmak miodu. Jakże rzadkie są słodycze bazujące na prawdziwym, dobrym miodzie! Zotter pod względem doboru surowców nie mógł zawieść.

Dolna warstwa bazuje na białej czekoladzie, jednak słodycz w niej i tak czy siak przede wszystkim kojarzy się z miodem i charakterystycznym słodko-ostrym smakiem cynamonu. W zasadzie sama z siebie nie skojarzyłabym dolnej warstwy bezpośrednio z białą czekoladą, choć przyjemnej mleczności nie można tej części odmówić. Istotną rolę w tej części grają orzechy laskowe - delikatnie włączające się do akcji, idealnie współgrające w jabłkami, miodem i cynamonem - a prócz tego wyciągające z mlecznej czekolady naturalne orzechowe nuty.



 Wszystkie składniki doskonale przeplatały się w tym cudeńku, stwarzając iluzję najdelikatniejszego świątecznego ciasta. Wraz z Mężem zgodnie stwierdziliśmy, że jedząc Cinnamon Apple + Honey czuliśmy się, jakby wsadzono nas pod cieplutką pierzynę w przytulnym łóżeczku. Ogień kominka sam zapalał się w głowach. Gdy ocknęliśmy się z tej czekoladowo-pralinowej rozkoszy, z radością zorientowaliśmy się, że przecież czeka nas calutki dzień górskiej wędrówki. Po takiej czekoladzie na początek dnia wszystko musiało być piękne!



 Kwadrans po szóstej wyruszyliśmy z naszego pensjonatu, kierując się wzdłuż szosy w stronę granicy ze Słowacją. Gdyby nie dokładne przestudiowanie map nie wiedzielibyśmy, że w pewnym momencie od szosy odchodzi droga rowerowa będąca dawnym pieszym szlakiem czarnym. Ona również prowadzi na graniczną Przełęcz Glinne, umożliwiając dostanie się tam bez konieczności maszerowania poboczem. Nie mam pojęcia, dlaczego ów czarny szlak zniknął z map turystycznych (choć na stronie gminy Jeleśnia jest opisany), skoro wiedzie przez malownicze osiedle Gawlasie. Szczególnie ujął mnie jeden z domków, który nazwałam "chatką degustacyjną". Bo jakie inne skojarzenia mógłby mieć fan czekolady, widząc drewniany dom ze sporym przeszkleniem umożliwiającym obserwowanie górskiego krajobrazu - gdy za owym przeszkleniem znajduje się stolik i krzesła? Ah, gdybym tak mogła przenosić się tam wraz z Ukochanym na czas każdej naszej degustacji...

 

 Wszystko stopniowo budziło się ze snu, a wynurzające się z porannej ciemności krajobrazy sugerowały, że dziś czeka nas idealna widoczność - nawet bez mgieł w dolnych partiach gór. Krótko po siódmej dotarliśmy na zaszronioną Przełęcz Glinne, z której skierowaliśmy swe kroki na czerwony szlak biegnący wzdłuż słowackiej granicy - w stronę Mędralowej, dobrze nam już znanej z ostatniej czerwcowej wyprawy.


Skład: surowy cukier trzcinowy, suszone jabłka 15%, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, sok jabłkowy 9%, miód 3%, orzechy laskowe, jabłkowe brandy 2%, żurawina, serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, cynamon 0,5%, pełny cukier trzcinowy, sól, wanilia, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 473 kcal.
BTW: 5,4/27/49