środa, 31 października 2018

Zotter Hemp Bonbon ciemna 70% nadziewana konopnym nugatem


Ucieszyłam się na wiele nowości od Zottera z serii Handscooped, jednak niektóre z nich wywołały szczególnie szeroki uśmiech na mej twarzy. Dotyczyło to chociażby dziś opisywanej tabliczki - Hemp Bonbon. Było tak po prostu przez wzgląd na udział nasion konopi w jej składzie. Bardzo lubię konopne nugaty w wykonaniu Zottera. Dotąd miałam z nimi do czynienia już w kilku czekoladach: Boozy Couple, Artifical Fertilizer for Spirit and Soul, For Flashy Ones, Hemp Plantation. Zauroczył mnie specyficzny posmak konopnych ziaren i miałam szczególną ochotę na eksplorowanie ich smaku w kolejnych pomysłach Zottera. A Hemp Bonbon była wyjątkowo mocno konopna... Zakupiłam ją oczywiście poprzez biokredens.pl.


Hemp Bonbon to ciemna czekolada o 70% zawartości kakao wypełniona wegańskim nugatem z karmelizowanych ziaren konopi, otoczonym cienką warstewką białej czekolady kokosowej. W bazie nugatu zamiast mleka widnieje napój ryżowy (zaś zamiast masła - mamy olej słonecznikowy), toteż po nadzieniu spodziewałam się większej surowości, niż było to w przypadku dodatku surowców mlecznych. W przekroju tabliczka prezentuje się bardzo smakowicie odcieniami beżu, prezentując grubo mielony nugat, obiecujący wyraziste doznania. Pachniała przepięknie mieszaniną sianowatego aromatu konopi oraz nutami orzechów, kawy i paloności płynących z ciemnej czekolady.


Smak w istocie był dość surowy i niezbyt słodki, przypominający dobrą chałwę. Ciemna czekolada utrzymana była w klimatach leśnych i drzewnych, co cudownie komponowało się ze specyficznym smakiem konopi. Nadzienie było dość tłuste (w sposób zbity, jak chałwa) i sycące. Konopie ze swą specyficzną orzechowością, posmakiem siana i słonecznej łąki - dominowały. Lekko wplatał się z nie delikatny akcent napoju ryżowego oraz wanilii. Cienka warstwa kokosowej czekolady w mojej opinii była zupełnie niepotrzebna. Ona po prostu ginęła pod silnym naporem konopi.

Hemp Bonbon to konkretna, wyrazista tabliczka, oferująca mocne, choć jednostajne doznania. Mnie usatysfakcjonowała swą surowością, dzikością, autentycznością. To po prostu gratka dla każdego, kto ceni sobie nieprzesłodzone nadziewańce oraz smak ziaren konopi.

 
Skład: surowy cukier trzcinowy, nasiona konopi, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), wiórki kokosowe, olej słonecznikowy, proszek kokosowy (mleko kokosowe, maltodekstryna), lecytyna sojowa, sól, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), wanilia w proszku, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 585 kcal.
BTW: 9,7/41/43.

poniedziałek, 29 października 2018

Manoa Hawaii Chocolate ciemna 70%


Po rewelacyjnych mlecznych tabliczkach od Manoa, wykonanych z hawajskiego kakao (Hawaii Chocolate 50% oraz Breakfast Bar Hawaiian Coffee & Nibs 60%), przyszedł w końcu czas na wypróbowanie wersji ciemnych. Wszystkie moje tabliczki Manoa zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady. Za tą możliwość bardzo dziękuję, gdyż Manoa oferuje naprawdę unikatowe czekolady - hawajskie kakao to prawdziwa perełka, rzadkość na czekoladowym rynku. Podczas jednej degustacji postanowiłam porównać ze sobą dwie ciemne tabliczki, a że każda z nich liczyła jedynie 20 g, nie stanowiło to najmniejszego problemu. Na pierwszy ogień poszła siedemdziesiątka bez dodatków, wykonana z kakao z wyspy Big Island. Producent poleca sparować degustację z winami pinot noir oraz piwami summer ale (te wskazówki umieszczone wewnątrz opakowania są bardzo oryginalne i wyróżniają Manoa).


Hawajskie maleństwo kryło w sobie dziwaczny miks zapachów. Do głowy przyszły nam: liczi, kalie oraz... masło czosnkowe. Szalony zestaw, nieprawdaż? W ustach rozpuszczała się gładko i maślanie. Smak w pierwszej kolejności przyniósł ze sobą lekką, pieprzną pikantność, a za chwilę przewrotnie - chłód. Ów chłód przywodził na myśl po prostu zimne masło, lecz o dziwo - to odczucie było przyjemne. Czekolada zdawała się mieć w sobie sporo mleczności oraz delikatnej słodyczy jabłka i nie do końca dojrzałej marakui.


Co ciekawe, mleczne Manoa wydawały się bardziej intensywne od tej czystej siedemdziesiątki - z całymi swoimi magicznymi nutami wulkanicznymi i rozbuchaną owocowością. Dziś opisywana czekolada w porównaniu do propozycji mlecznych wypadła dużo bardziej blado, delikatniej. Więcej było w niej pieprzu i ziół, niż popiołu i lawy. Była niczym relaks na plaży w niezatłoczonym kurorcie, aż za bardzo sielska w porównaniu do moich oczekiwań. Może zastosowano tu zbyt dużo tłuszczu kakaowego? Nie wiem. Byłam przekonana, iż ciemna Manoa będzie charakteryzowała się zdecydowanie większym kopem. Tuż po tej degustacji sięgnęłam po wersję z solą, zaciekawiona, co też takiego mi przyniesie... O niej poczytacie już wkrótce.

 
Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 20 g.

sobota, 27 października 2018

Original Beans Arhuaco Businchari 82% ciemna z Kolumbii


 Arhuaco Businchari - końcu ją otworzyłam... Wszystkie czekolady wykonane z kolumbijskiego kakao mają w moim sercu szczególne miejsce, a możliwość spróbowania takowej wypuszczonej spod skrzydeł szwajcarskiego Original Beans była dla mnie szczególnie cenna. Tabliczka stworzona została z białych ziaren Businchari uprawianych przez plemię Arhuaco w rejonie Sierra Nevada de Santa Marta. Zakupiłam ją poprzez Smakowe Inspiracje.


 Mocno ciemna, wpadająca w bordo tabliczka pachniała znaczną palonością kojarzącą się z rozgrzanym asfaltem, mokrym tytoniem i świeżo paloną kawą. W tle przebrzmiewały dojrzałe wiśnie i jagody. Ów aromat był piękny - mocny i delikatny zarazem. Przy dzieleniu tabliczki urzekły mnie specyficznie stukające kostki.

W smaku pierwszym odczuciem była gorycz, tak wyraźna, iż skojarzyła się nam z wódką. Ów efekt wzmagała suchość oraz akcenty przyprawowo-ziołowe: pieprz, chili, lukrecja. Ściągała od samego początku na tyle, że miało się ochotę ją popijać, zupełnie jak przy mocnym alkoholu. Co ciekawe, przy tym wszystkim dobrze i gładko rozpuszczała się w buzi. Niby nieprzyjazna, ale jednak zapraszająca, przystępna. Trochę, jakby ktoś przymilnie wołał nas do siebie z samego wnętrza piekła.


 Dalej do głowy przychodził nam gęsty alkoholowy likier, na bazie wiśni i kawy. Słodyczy było tu tyle, ile w wiśniówce czy jagodowej nalewce. Przez jej suchość, odrobinę kojarzącą się z chałwą (także przez palono-gorzkawy sezamowy posmak) zdawała się być niedostępna. Suchość w dziwny sposób mieszała się z esencjonalnością, która przypominała mocno dojrzałe gruszki czy jagodowe syropy.

Choć Kimiko odnalazła w niej sporo lekkości, ja odebrałam ja jako ciężką i wytrawną, uderzającą w dolne nuty. Ja chyba po prostu już zawsze będę w kolumbijskich czekoladach szukać tej specyficznej kwasoty, na którą napotkałam nieraz. Arhuaco Businchari wydawała mi się zbyt poważna, zabrakło mi tu dozy radości i szaleństwa. Nie była to dla mnie czekolada kolumbijska w sposób oczywisty. I tak zaintrygowała mnie i przyciągnęła bardziej, niż uczyniła to z moim Mężem.

 
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 82%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 574 kcal.
BTW: 9/46/31.

czwartek, 25 października 2018

Zotter Saffron and Pistachios mleczna 40% nadziewana pistacjowym marcepanem z szafranem


Od dłuższego czasu pragnęłam wypróbować Saffron and Pistachios od Zottera, z magicznej serii Handscooped. Zawsze przed zamówieniem tej czekolady blokowały mnie upodobania Męża. Po pierwsze - nie przepada za pistacjami, a po drugie - przerażał go szafran. Tej arcydrogiej przyprawy skosztowaliśmy już w jednym nadziewańcu Zottera - była to bardzo kontrowersyjna tabliczka Basmati Rice with Saffron. Aby przekonać się, czy należy się bać Saffron and Pistachios, trzeba było po prostu spróbować... Swój egzemplarz kupiłam oczywiście poprzez biokredens.pl.


Saffron and Pistachios to mleczna czekolada o 40% zawartości kakao, kryjąca w sobie dwa nadzienia - pistacjowy marcepan i szafranowy ganasz. W zasadzie, skład tej tabliczki sprawił mi zawód. Marcepan tak naprawdę okazuje się zwykły - migdałowy, udział pistacji w całym produkcie wynosi jedynie 4% (tyle, by zabarwić ów marcepan i nadać mu leciutki posmak...). Szafranowy ganasz jest wprawdzie żółty, nawet wystają z niego niteczki szafranu - ale o dokładniejszym składzie producent nic nie mówi, a z listy składników trudno go wywnioskować. Na czym bazuje ów ganasz? Zapewne na mleku i maśle, w przeważającej mierze.

Tabliczka pachniała mieszaniną marcepanu, mlecznej czekolady i specyficznego, lekowego aromatu szafranu (Mąż od razu znalazł się myślami u dentysty i w szpitalu ;)).


Tak naprawdę, to w zapachu dzieje się więcej, niż w smaku. Całość nadzienia smakuje po prostu klasycznie marcepanowo, z dodatkiem bardziej maślanego nadzienia wzbogaconego w przyprawy - jak w dobrej bombonierce. Pistacje czuć w zasadzie tylko odrobinę, dominuje smak typowego marcepanu, lekko podkreślonego alkoholem. Smak szafranu umyka pod naporem bardzo smacznego marcepanu, po prostu wyczuwamy pewną nietypową ziołowość, subtelną.

W porównaniu do Basmati Rice with Saffron ta czekolada była anielsko delikatna i... trochę szkoda. Smakowała nam, szybko zniknęła w naszych ustach, ale nie znaleźliśmy w niej ni krzty czegoś głębszego. A z takiego połączenia składników mogło wyjść coś niecodziennie szałowego...

 
Skład: surowy cukier trzcinowy, marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, syrop glukozowo-fruktozowy, pistacje 4%, mleko, masło, ocet malinowy, słodka serwatka w proszku, wiśniowa brandy, odtłuszczone mleko w proszku, anyż, pełny cukier trzcinowy, sól, wanilia, lecytyna sojowa, szafran 0,02%, cynamon.
Masa kakaowa min. 40%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 533 kcal.
BTW: 7,5/37/40

wtorek, 23 października 2018

In't Veld Angelitos Negros 84% Kakao Ella ciemna Meksyk-Peru


Z moich zapasów wyciągnęłam już ostatnią posiadaną tabliczkę berlińskiej marki In't Veld. Wobec Angelitos Negros "Ella" miałam bardzo duże oczekiwania. Ta ciemna czekolada 84% stworzona z meksykańskiego i peruwiańskiego Trinitario mogła być prawdziwą bombą smakową. Wszak Mexico Soconusco oraz My Favourite Thing z kozim mlekiem czerpały właśnie z podobnych połączeń kakaowych. Choć w pozostałych próbowanych przeze mnie tabliczkach In't Veld nie pokazało już takiej klasy (głównie przez wzgląd na prawdopodobnie niezbyt przemyślane proporcje dodatków), to i tak przed otworzeniem "Elli" zacierałam ręce. Tą, jak i inne czekolady od In't Veld zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.

Podzielona na drobne, typowe dla marki kostki czekolada pachniała piaskowo i kwaskowato zarazem. Aromat sugerował wybuchową mieszankę szorstkości i owocowości - tej ostatniej przede wszystkim w tropikalnym wydaniu. Pyszna woń mango i marakui pobudzała kubki smakowe.


W ustach rozpuszczała się z dużą dozą piaskowości, wręcz przypominała gips. Uczucie to było potęgowane przez posmak kartonu i papieru, akurat raczej nieprzyjemny. Ciekawe było w niej odczucie, jakby zawierała w sobie bardzo drobne kawałki kakaowych nibsów - zarówno przez wzgląd na konsystencję, jak i dziki, ziołowy posmak (raz przypominający morską bryzę, a raz lukrecję z miętą). Wyczuwalna w zapachu marakuja wraz z mango również była obecna, choć nie kipiała rześkością w sposób nieskrępowany. Raczej pewne nuty następowały po sobie i umykały, sprowadzone do płaskiego poziomu papierowych i drzewnych posmaków. Było tak również z bardzo ciekawą sugestią ostrej papryki i pieprzu.


Owocowa kwasota narasta, by nagle ulotnić się, stłamsić, urwać. To samo nastąpiło z pikantnością oraz ziołowością, które wychyliły się z zaułka, by zaraz znów głęboko w niego uciec. Wszystkie intrygujące nuty zamiast wybuchnąć, cofają się. Co ciekawe, tabliczka nie zawiera zbyt wiele tłuszczu kakaowego, a przez moment chciałam winić jego nadmiar za stan rzeczy - choć jednocześnie czekolada wydawała się zbyt szorstka jak na popełnienie takiej przesady. Mimo wszystko, wolałabym jej bardziej szorstką, wyraźną, mocną. Coś się w niej rozlazło... Brak w niej zarówno głębi, jak i wzniosłości.

In't Veld intryguje mnie skrajnością doznań. Obok żadnej tabliczki tej marki nie da się przejść obojętnie.


Skład: ziarna kakao Trinitario z Meksyku i Peru, pełny cukier trzcinowy, czysty tłuszcz kakaowy 2%.
Masa kakaowa min. 84%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 594 kcal.
BTW: 11/47/24

niedziela, 21 października 2018

Domori Criollo ciemna 90%


Powracamy do recenzji kolekcji blendów Criollo od Domori. Dziś czas na opis wersji 90%. Na blogu możecie już przeczytać opisy 70% oraz 80%. Ciekawa jestem, w jaki sposób przemienią się nuty obecne w mniej procentażowych blendach tych samych ziaren. W dziewięćdziesiątce winny uderzyć z pełną mocną, jednak i tak nie wiedziałam, czego do końca winnam się spodziewać. Wszystkie moje Domori zakupiłam jak zwykle w sklepie Sekretów Czekolady.


W porównaniu do poprzedniczek, a szczególnie do jedzonej chwilę przed dziewięćdziesiątką osiemdziesiątki - czekolada pachniała bardziej jak esencjonalne brownie. Zapowiadało się tu więcej nut kawowych i palonych, więcej mroku.

W ustach czekolada byłą również twarda, lecz mocniej chrupała. Była przy tym bardzo gęsta, kleista i skondensowana, a jak się można było spodziewać - mniej słodka od słabszych w procentażu blendów. Criollo 90% to wyrazisty czekoladowy deser przysypany kakaowym pudrem. Miała w sobie pewną mączystość, jak w nie do końca wypieczonych białych bułkach.


Czuliśmy przesuszone figi, a właściwie zrobioną z nich konfiturę, na dodatek przepaloną. Struktura czekolady była bardzo inwazyjna, co sprawiało, że finisz okazał się mocny i długi. Im dalej w las, tym coś upierdliwie drapało mnie w gardle, a kojarzyło się to z nieoczywistą pikantnością, wariacją na temat gałki muszkatołowej i ziela angielskiego.

W Criollo 90% irytowało to, iż nuty w niej zawarte były zamknięte, nie rozwijały się tak bujnie jak przy 80%. Osiemdziesiątka była od dziś opisywanej czekolady żywsza i bogatsza, mniej "zblokowana" samą zawartością masy kakaowej. Ten blend potrzebował przełamania cukrem, choćby na i tak wysokim poziomie 80% kakao. Choć obie tabliczki są godne zapamiętania, to do 80% wróciłabym chętniej.

 
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 90%.
Masa netto: 25 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 600 kcal.
BTW: 12/48/24,5.

piątek, 19 października 2018

Zotter Lemon Mousse mleczna 40% nadziewana kremem cytrynowym

 
Bardzo, ale to bardzo już zatęskniłam za nadziewańcami od Zottera. Dlatego, gdy tylko w biokredens.pl pojawiła się kolekcja zupełnie nowych Handscooped, z wielką radością zamówiłam wszystko. Pierwszą nowością, jaką postanowiliśmy wypróbować, była tabliczka o banalnie prostej nazwie: Lemon Mousse. W zeszłym sezonie Zotter namolnie pakował cytrynę do wielu swych Handscooped, co ostatecznie doprowadzało mnie do poirytowania. Zapobiegawczo, z wyjątkowo cytrynową tegoroczną propozycją postanowiłam uporać się w pierwszej kolejności.



Lemon Mousse to mleczna czekolada o 40% zawartości kakao wypełniona kremem cytrynowym na bazie białej czekolady, masła i jaj - z dodatkiem grappy. Zotter nie wytrzymałby, gdyby nie otoczył nadzienia jeszcze cienką warstwą czegoś innego - w tym wypadku ciemnej czekolady - która generalnie nic nie wnosi do całokształtu.

Czekolada pachnie sugestią marcepanu, choć w jej składzie całkowicie brak orzechów. Myślę, że jest to związane z subtelnym akcentem grappy oraz wyraźnym zaznaczeniem wanilii. W przekroju beżowe nadzienie jawiło się jako cudownie puszyste i miękkie. Gdy tylko wzięłam pierwszy kęs, po prostu uniosłam się niczym lekki obłoczek, wprost do nieba...


   
Nadzienie jest w istocie bardzo mięciutkie, piankowe, puszyste. Przypomina bardzo dobrej jakości ptasie mleczko bądź wyśmienite lody na bazie świeżej śmietanki i jaj. Cytryna (w duecie ze orzeźwiającym oddechem limonki, pojawiającym się w tle) jest bardzo przyjemna i naturalna, cudnie zgrywająca się z błogą śmietankowością. Absolutnie nie ma w sobie znamion natrętnego cytrynowego kwasku.

Kuwertura z mlecznej czekolady schodzi na dalszy plan pod naporem tak doskonałego w swej prostocie nadzienia. Alkohol wyczuwalny jest tu w zasadzie tylko w zapachu, w smaku jest ogromnie subtelny. Ogromną zaletą Lemon Mousse prócz pysznej i lekkiej cytryny oraz urokliwej konsystencji jest rola wanilii. Wanilia wspaniale i niemalże pikantnie przełamuje cytrynę i śmietankę, nadając całości bardziej wytrawnego charakteru.




Lemon Mousse zniknęła bardzo prędko w naszych ustach. Nie mogliśmy się powstrzymać. Jeśli kolejne nowe Handscooped będą przedstawiać się podobnie, chyba postawię Zotterowi jakiś mały ołtarzyk. Klasa i brak przekombinowania. Rewelacja.

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, masło, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, syrop ryżowy, odtłuszczone mleko w proszku, grappa, białko jaja, sok cytrynowy, koncentrat limonkowy, żółtko jaja, słodka serwatka w proszku, koncentrat soku cytrynowego, pełny cukier trzcinowy, wanilia w proszku, lecytyna sojowa, sól, cynamon, chili Bird's eye.
Masa kakaowa min. 40%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 gL 549 kcal.
BTW: 5,8/38/42

środa, 17 października 2018

Domori Criollo ciemna 80%


Po wypróbowaniu 70% blendu Criollo od Domori, przyszedł czas na zwiększenie procentażu. Następne w kolejce były 80% i 90%, które wypróbowaliśmy jedna po drugiej (przez wzgląd na bardzo mały rozmiar - każda ważyła jedynie 25 g), jednak opiszę je w dwóch odrębnych recenzjach. Moje Domori kupiłam oczywiście poprzez sklep Sekretów Czekolady.


Wybitnie deserowa, długo zatrzymująca smak po sobie Domori Criollo 70% mimo wszystko charakteryzowała się dość łagodnymi nutami (choć wyrazistymi). W siedemdziesiątce nie doszukałam się owocowych akcentów, natomiast w osiemdziesiątce uderzyły one od razu, już w zapachu. Woń przywodziła na myśl mieszankę suszonych owoców oraz ciemny chleb, co było jakby rozwinięciem karmelu, kawy i orzechów wyczuwalnych w 70%.


W ustach Criollo 80% była dość twarda i mocno zaklejała, w sposób syropowy bądź miodowy - co pięknie kojarzyło się z typowością Domori. Pierwszym skojarzeniem smakowym była intensywnie spektynizowana, porządnie wysmażona konfitura ze skórek pomarańczy. Następnie poczułam, iż podana ona została z ciemnym chlebem, takim z miąższystą skórką. Producent na opakowaniu wspomniał o figach, daktylach i rodzynkach. Rzeczywiście, całość była utrzymama w takich bakaliowym tonie, ale wyraźnie sucho-palonym, przy paradoksalnej soczystości tychże owoców. Myślałam także o kwasie chlebowym, słodkawym - czy wręcz o jakimś dziwacznym syropie z chleba.

Criollo 80% była bardzo ciekawym rozwinięciem Criollo 70%. Trudno mi ocenić, czy smaczniejszym. Raczej uznaję obie za równe sobie.

 
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 80%.
Masa netto: 25 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 578,5 kcal.
BTW: 10,5/42,5/33,5.

poniedziałek, 15 października 2018

Original Beans Piura Malingas 75% ciemna z Peru


 Przedostatnia tabliczka od wspaniałego Original Beans jaką posiadałam w swych zapasach, to trzecia już czekolada tej szwajcarskiej marki wykonana z peruwiańskiego kakao. Po Cusco Chuncho 100% i Piura Porcelana 75% przenosimy się do regionu Piura. Dzięki ziarnom stamtąd powstała Piura Malingas 75%, którą zakupiłam poprzez Smakowe Inspiracje. Czekolada ta jest przez producenta jako porażająco owocowa i lekka.


 Ta niezbyt ciemna (choć zawierająca 75% kakao) tabliczka, pachniała słodziutko, w wyraźną sugestią egzotycznych owoców, spowitych aromatycznym drewnem. Przywiodła na myśl lody jedzone jeszcze niedawno w Saint Pierre, w których znalazła się zarówno gujawa, jak i palony karmel.

Gdy wzięłam kostkę do ust, rozpuszczała się dość powściągliwie, powoli. Efekt umiarkowanej jak na Original Beans gładkości był wzmagany przez zupełny brak nut mlecznych. Była w specyficzny sposób gumowato-zbita, co skojarzyło mi się z żelkami. To skojarzenie pozostało już ze mną do końca. Na początku degustacji żelki zdawały się być przypudrowanymi, o smaku marakui. Im dłużej jadłam czekoladę, tym stawała się ona coraz bardziej kwaskowata, ów puder uciekał - a pojawiał się niemalże owocowy sok.


 Prócz akcentów marakui i gujawy, wyjątkowej kwaśności nadawały jej nuty limonki. Wszystko utrzymane było w egzotycznym tonie. Jeśli mówić o goryczce, to była ona urokliwie drewniana, nieco ziemista tudzież kojarząca się z bukietem suszonych kwiatów. W efekcie, nie przeciążała w żadną stronę ze szczególną siłą - jadło się ją lekko, choć jednocześnie nie oferowała powalających doznań. Po prostu była smaczna, na poziomie godnym Original Beans - ale nie zapadająca w pamięć na długo.

 
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 581 kcal.
BTW: 8/45/42

sobota, 13 października 2018

Mascarin ciemna 64% nadziewana kremem migdałowo-laskowym z liczi


Czekając na lotnisku w Paryżu na nowy samolot do Warszawy (po awaryjnym zawróceniu poprzedniej maszyny...), postanowiliśmy umilić sobie czas kawą i jedną z nowo zakupionych czekolad. Sięgnęliśmy po kolejną tabliczkę marki Mascarin, mającą swą siedzibę w przemysłowym Le Port na wyspie Reunion. Była to, tak jak poprzedniczka, ciemna nadziewana czekolada o 64% kakao nieokreślonego pochodzenia (niestety, niemal na pewno nie reuniońskiego). Tym razem mamy do czynienia z mniejszą gramaturą (klasyczne 100 g), a nadzienie nie jest tak upierdliwie lepkie jak w wersji z ananasem i chili.

Do zakupu dziś opisywanej czekolady skłonił mnie dodatek liczi - owocu, za którym nie przepadam, jednak jego występowanie w czekoladach jest na tyle rzadkie, iż po prostu wygrała we mnie ciekawość.


Przeciętnej jakości ciemna czekolada kryła w sobie pralinowe nadzienie stworzone na bazie również ciemnej czekolady, a także migdałów i orzechów laskowych. Miało one dość gładką konsystencję, nie za tłustą, taką neutralnie pralinową. Samo w sobie smakowało delikatnie, kakaowo-orzechowo, bez nadmiernej ciężkości. Dodane w niewielkiej ilości liczi przełamywało dość monotonny smak są specyficzną, perfumową nutą.

Obawiałam się, czy liczi nie będzie w tej tabliczce przesadzone, na szczęście tak nie było. Wygrała prostota, choć w nie do końca oczywistym wydaniu - w końcu sam udział liczi sprawia, że czekolada nie jest banalna.


10 września o zachodzie słońca spacerowaliśmy po plaży i w porcie w Saint Pierre.





 






11 września rano po wymeldowaniu się z przytulnego hotelu pojechaliśmy autobusem do Saint Leu. Tam wypoczywaliśmy na spokojnych plażach, w piaseczku złożonym z czarnych i zielonych kamyczków.






To się nazywa mieć wszystko gdzieś... ;)




Popołudniu przemieściliśmy się (również autobusem) do miejscowości Saint Gilles les Bains. To jeden z najpopularniejszych kurortów na Reunion. Planowaliśmy spędzić tam noc na polu campingowym, które... okazało się być zamknięte przez cały wrzesień. Pozostał nam więc ponowny nocleg w hotelu. Po zostawieniu tam bagaży spacerowaliśmy po plaży aż do zmroku.







A kolejnego dnia rano (12 września) również zażyliśmy słońca i spaceru.



Po wymeldowaniu się z hotelu pojechaliśmy dalej wzdłuż wybrzeża - na czarne plaże należące do miasta Saint Paul. To właśnie tu, przesiadując w knajpce nad oceanem - zobaczyliśmy w oddali wieloryba.


Później czekał nas już tylko powrót do Saint Denis. Spacery, lody, piwo i oczekiwanie na powrotny lot do domu... Żegnając spełnione marzenie - piękną Reunion.


Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, aromat waniliowy), nadzienie (cukier, ciemna czekolada, tłuszcz kakaowy, pralina migdałowo-laskowa, liczi 1,5%, syrop glukozowy, laktoza, sorbitol, żelatyna, kwas cytrynowy, lecytyna sojowa, sorbinian potasu, aromat).
Masa kakaowa min. 64%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 552 kcal.
BTW: 6/36/55.