Dziś po raz kolejny pragnę uraczyć Was śnieżną aurą, tak pożądaną podczas trwających świąt Bożego Narodzenia. W zupełnie inne święto, a mianowicie w Dzień Niepodległości, delektowaliśmy się bowiem zimową ciszą pośród szczytów Beskidu Śląskiego. Prócz Zotter Whisky & Becon, posililiśmy się wówczas czekoladą z naszej rodzimej manufaktury, która swą siedzibę posiada całkiem blisko miejsca naszych wspominanych tu wędrówek - w Węgierskiej Górce na pograniczu Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. Manufaktura Beskid tym razem uraczyła nas ciemną czekoladą o 73% zawartości kakao (nie wiemy, jakiego pochodzenia - zakładam, że to blend), wzbogaconą o 0,7% udział herbaty earl grey. Tabliczkę tę kupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.
Już w jednej czekoladzie od Beskidu doznałam wrażenia, iż zastosowany dodatek całkowicie zdominował same kakao - stało się tak w przypadku aż 98% czekolady ze stewią. Choć oczywiście herbata earl grey to zupełnie innego rodzaju dodatek niż stewia będąca słodzikiem, a kakao tutaj mieliśmy też o wiele mniej - moje odczucia co do dominującej roli dodatku okazały się podobne. To niesamowite, jak jedynie 0,7% udział czarnej herbaty o silnym aromacie bergamotki potrafi zmodyfikować czekoladę, przyćmić moc kakao. Przyćmić, czy może raczej uzupełnić, wzmocnić? Umiejętnie zmodyfikować? Nie potrafiłam sobie jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.
Czułam się tak, jakbym jadła słodzoną cukrem trzcinowym mocną herbatę earl grey, zaklętą w formę tabliczki. Doprawdy, tę powoli rozpuszczającą się w ustach czekoladę odebrałam jako ekstremalnie herbacianą czy może raczej bergamotową. Znów jest to ciekawe doświadczenie jeśli rozpatrujemy rażącą moc niektórych dodatków na zmianę smaku czekolady. Niby lepsze jest takie ekstremum, niż symboliczny udział czegoś, czego zupełnie się nie wyczuje. Ten wyjątkowy romans herbaty z czekoladą zjadłam ze smakiem i fascynacją, ale wątpię, bym chciała do niego wracać. To było zbyt mocne, a za mało czekoladowe przy tym.
Czułam się tak, jakbym jadła słodzoną cukrem trzcinowym mocną herbatę earl grey, zaklętą w formę tabliczki. Doprawdy, tę powoli rozpuszczającą się w ustach czekoladę odebrałam jako ekstremalnie herbacianą czy może raczej bergamotową. Znów jest to ciekawe doświadczenie jeśli rozpatrujemy rażącą moc niektórych dodatków na zmianę smaku czekolady. Niby lepsze jest takie ekstremum, niż symboliczny udział czegoś, czego zupełnie się nie wyczuje. Ten wyjątkowy romans herbaty z czekoladą zjadłam ze smakiem i fascynacją, ale wątpię, bym chciała do niego wracać. To było zbyt mocne, a za mało czekoladowe przy tym.
Swoją drogą, jestem ciekawa czy nasz Beskid zachwyci mnie jeszcze jakąś swą tabliczką tak mocno, jak ich pierwszą przeze mnie próbowaną mleczną z wenezuelskiego kakao...
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, herbata earl grey 0,7%.
Masa kakaowa min. 73%.
Masa netto: 50 g.
Niestety, nie dla mnie, nie lubię earl greya. Gdyby tak dodali matcha albo gyokuro, to bym się skusił :)
OdpowiedzUsuń