Pod względem czekoladowym mój wyjazd do Kazachstanu został zaopatrzony w zasadzie tylko i wyłącznie przez biokredens.pl. Ostatnie zamówienie z tego sklepu było przede wszystkim dedykowane temu wyjazdowi. Dzięki temu, w końcu skusiłam się na wypróbowanie marki, która ciekawiła mnie, a jednocześnie nie miałam specjalnej ochoty włączać jej do degustacji w domowych pieleszach. Mowa o Seed and Bean - brytyjskiej marce tworzącej ekologiczne czekolady fairtrade, bazując głównie na kakao z Ekwadoru i Dominikany (podobnie jak w manufakturowej kolekcji Your Chocolate Story). Zamówiłam kilka najciekawszych dla mnie tabliczek i zabrałam je ze sobą na wyprawę. 12 lipca, już pośród lodowcowych klimatów, zdecydowałam się otworzyć pierwszą z nich, bodaj najbardziej intrygującą - ekwadorską siedemdziesiątkę z dodatkiem wędzonej soli morskiej z Kornwalii.
Czekolady Seed and Bean występują w formie 80-gramowych tabliczek, podzielonych na dość klasyczne kostki z firmowymi zdobieniami. Opakowane są w najprostszy z możliwych sposobów - w papierek i sreberko.
Czekolady Seed and Bean występują w formie 80-gramowych tabliczek, podzielonych na dość klasyczne kostki z firmowymi zdobieniami. Opakowane są w najprostszy z możliwych sposobów - w papierek i sreberko.
Przyznam się, że przepiękne okoliczności nieożywionej przyrody podczas degustacji nie pozwoliły mi na zapamiętanie szczegółów samej czekolady. Ponadto, skupiona byłam na wyłapaniu niuansów płynących z wędzonej soli morskiej, która była dla mnie szczególną ciekawostką. Dziś wspominam samą czekoladę jako dobrze rozpuszczającą się, ale bez dosadnego aksamitu - równowaga między zawartością miazgi kakaowej i tłuszczu została zachowana, konszowanie też nie mogło trwać nieskończenie długo. Ekwadorskie kakao użyte przez Seed and Bean tutaj zdało się ukazać swą ziemistą twarz, z lekkimi nutami palonej kawy. Czekolada nie posiadała żadnej ordynarności i jak na tak teoretycznie ekstremalne połączenie była łagodna i naprawdę przyjemna.
Czy to dobrze? Skupiając się tylko i wyłącznie na dodatku wędzonej soli morskiej możemy się zawieść. Raz po raz natrafimy na drobinkę soli, uroczo łączącą się z ekwadorskim kakao. Żadnych wędzonych nut jednak tutaj nie wyłapałam, a naprawdę mocno skupiałam się na percepcji samej soli. Być może, palono-ziemiste kakao zlało się z wędzonymi akcentami, ale wolałabym, żeby mocna wędzona sól działała na kakao wręcz przełamująco. Co jest pewne - czekolady nie muszą się bać sceptycy ekstremalnych połączeń. Seed and Bean Cornish Sea Salt nie można nazwać ekstremalną tabliczką, co dla jednych będzie wadą, dla innych zaletą. Dla mnie to wada, nie mniej jednak pierwsze spotkanie z marką Seed and Bean zaliczam do udanych. Czekolada zachęciła mnie do dalszych prób z dość szerokim asortymentem firmy, co poczyniłam już w dalszej części naszej wyprawy.
Poranek 12 lipca pozytywnie nas zaskoczył. Wezbraną, buzującą poprzedniego dnia rzekę, teraz mogliśmy przejść suchą stopą, po kamieniach. Czekało nas mocne podejście, już wśród coraz to bardziej ubogiego w zieleń otoczenia. Ja czułam się znakomicie podczas miarowego marszu w górę po kamieniach, jednakże dobrze się stało, że poprzedni dzień pozwolił nam na dłuższy odpoczynek. Moje kolano dostało bonusowy czas na regenerację, zaś Weronika miała szansę na dłuższą aklimatyzację - to był jej debiut na wysokościach powyżej 3000 m n.p.m. Stopniowo wkraczaliśmy w krainę lodowców.
Tego dnia, naszym celem było dojście pod północny lodowiec Toguzak, przed którym rozbijaliśmy kolejny obóz. Wraz z moim Mężem jestem szczególnie wrażliwa na piękno lodowców. Podobnie jak wulkany, fascynują swoim... życiem, choć przecież są częścią przyrody nieożywionej. To właśnie wulkany i lodowce zdają się ukazywać niebywałą siłę matki Ziemi. One cały czas pracują, mówią, tworząc swój fascynujący, pozornie martwy świat.
Niby idziesz po stabilnym kamiennym podłożu, aż tu naraz zapadasz się po kostki w polodowcowe błoto... Wszystko tu dookoła jest efektem nieustającej pracy lodowca, ciągłych zmian, przewalających się mas materii...
Zdążyliśmy rozbić obóz przed deszczem. Po przejściu opadów chmury w przeróżnych odsłonach ukazywały nam piękno-straszne otoczenie, szczególnie magiczne podczas zachodu słońca. A północny lodowiec Toguzak już czekał na nasze wejście następnego dnia...
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wędzona sól morska <1%, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 85 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 577,8 kcal.
BTW: 8/42,8/34,8
Mam taką czekoladę, tylko że mleczną. Nieekstremalna? Ciekawa jestem, jak z moją będzie i ze mną. Czasem właśnie tej ekstremalności szukam, ale czasem potrafię zadowolić się i czymś subtelniejszym. Może z mlekiem te dodatki jakoś wyraźniej wyjdą, kto wie?
OdpowiedzUsuńJedno wiem na pewno. Takich zdjęć zawsze mi będzie mało! Ta pozorna martwość, niby-pustka... Cudowny mroczny klimat. Pokochałam lodowce, więc nie mogę się doczekać kolejnego wpisu!
Mlecznej też chcę spróbować, ale jeszcze jej nie mam. Też mi się wydaje, że może z mlekiem dodatki pokażą się od innej strony.
UsuńKolejne wpisy będą rajem dla Ciebie :D
Próbowałem kiedys tabliczek tej firmy, ale przyznam, że mnie nie zachwyciły. W sumie dziś nawet nie pamiętam jak smakowały, ale pamiętam, że się rozczarowałem.
OdpowiedzUsuńGóry piekne, ale ja wolę nieco wyższą temperaturę :)
Generalnie mnie też jakoś bardzo nie zachwyciły, ale w górach spisały się super - i właśnie na górskie okazje będę je wybierać.
UsuńTego dnia akurat było ciepło!