niedziela, 30 sierpnia 2015

Alpen Gold ciemna 44%



 Wróciłam z urlopu cała i zdrowa, bogatsza o wiele nowych doświadczeń. Chyba nic nie wzbogaca człowieka i nie poszerza horyzontów tak jak podróże. Niemalże cały wrzesień będzie na moim blogu miesiącem stopniowego relacjonowania naszej wyprawy, dla którego tłem będą zabrane ze sobą w podróż czekolady. Tak, tym razem to czekolady będą jedynie tłem. Tabliczki wzięte na urlop były typowymi dosładzaczami, o których ciężko mi już pisać elaboraty - zwłaszcza w obliczu relacji z wyprawy. Myślę jednak, że czytelnicy żądni na moim blogu bardziej popularnych i powszechnie dostępnych marek czekolady będą zadowoleni z najbliższych wpisów - zdominują je Lindt, Ritter Sport i Studentska, pojawi się także Toblerone.

Dziś na blogu pojawia się Alpen Gold - marka z rodziny Mondelez, znana przede wszystkim z przereklamowanych Nussbeiser, hejtowana przeze mnie ze względu na coraz to gorszy skład swoich tabliczek (coraz mniej kakao, coraz więcej tłuszczy roślinnych, mnóstwo chemicznych dodatków). Dziś opisywana deserówka o 44% zawartości kakao nieco wyróżnia się na tle całej rodziny wad marki Alpen Gold. Wprawdzie mamy tu dwa emulgatory i etylowanilinię, ale nie dosypano kakao w proszku, a zamiast margaryny posłużono się o wiele wdzięczniejszym masełkem. Nie jest to jednak tabliczka wypuszczona na rynek polski, przez co może zrzednąć Wam mina. No właśnie... Przecież ja jeszcze nie zdradziłam, gdzie tak właściwie mnie wywiało na urlop!

Byłam w Armenii. Z Warszawy polecieliśmy do Gruzji, a stamtąd autem dostaliśmy się do Armenii. Dwa tygodnie eksplorowania tego przepięknego, górzystego kraju to zdecydowanie za mało! Opiekował się nami górski przewodnik, mieszkaniec Erywania - i to u niego w domu spędziliśmy większość nocy. Poza tym - z noclegami czekały na nas górskie schroniska i namiot. Ale o tym później... W końcu obiecałam, że cały wrzesień będzie poświęcony relacjom z tej wyprawy!

Na opakowaniu dziś opisywanej tabliczki widnieją napisy w językach: rosyjskim, kazachskim, gruzińskim i ormiańskim - stąd moja wiedza, na jakich rynkach można spotkać tą tabliczkę. Nie wiem, czy aktualna polska oferta Alpen Gold zawiera pełną tabliczkę deserową - jeśli posiadacie takie informacje proszę o cynk. Alpen Gold jest generalnie bardzo popularną marką w erywańskich sklepach - na czele z Nestle. Nawet Milkę spotykałam relatywnie rzadko (za to tak pożądane przez wielu z Was Snickersy z masłem orzechowym oraz Rockin' Nut Road często widywałam przy kasach).

Ormiańska oferta Alpen Gold znacznie różni się od tego, co spotykamy w polskich sklepach - w Armenii na porządku dziennym była biała tabliczka z migdałami i kokosem, czy też mleczna z ciasteczkami i żelkami. Zupełnie innym tematem do rozważań jest ormiańska fabryka słodyczy Grand Candy - ale o niej rozpiszę się innym razem. Nastąpi to przy okazji recenzji trzech czekolad z Grand Candy, które dostałam w prezencie od naszego przewodnika - gdy tylko dowiedział się o mojej czekoladowej pasji. Jak możecie się domyślać - tej Alpen Gold również nie kupiłam sama. Dawno już przeszła mi mania zbieractwa wszystkiego, co nieznane (chociaż ormiańskiej zielonej lemoniady z estragonu musiałam spróbować!).

Warto napomknąć o innych ciekawych produktach jakie spotkałam w erywańskich sklepach. Zaskoczył mnie pyszny 100% sok z granatu, a także konfitury z morwy oraz młodych orzechów włoskich. Bardzo popularne są przetwory z dzikiej róży oraz z derenia. Urzekł mnie fakt możliwości zakupu różnych odmian ziarnistej kawy na wagę praktycznie na każdym kroku - u nas jest to do zrobienia jedynie w specjalistycznych sklepach, a w Erywaniu możliwe w najmniejszym sklepiku! Kolejnym zaskoczeniem było częste spotykanie na sklepowych półkach eksportowanych słodyczy Mieszko i Baron (szkoda, że Ormianie mają możliwość wypróbowania akurat tych polskich marek...), a także napoje Leon z Hortexu. 



 Deserową Alpen Gold poczęstował nas nasz gospodarz zaraz po przybyciu do Erywania. Podana w towarzystwie jabłek i brzoskwiń oraz słodkiej gotowanej kawy (ah, tęskniłam za moją dużą, mocną, czarną i gorzką kawą), była pierwszą okazją do rozmowy. Ledwo tknięta tabliczka pojechała z nami do schroniska nad jeziorem Kari, położonego obok częściowo opuszczonego ośrodka badającego promieniowanie kosmiczne - a wszystko to u stóp najwyższej góry Armenii - Aragac. Jej najtrudniejszy i najwyższy północny szczyt ma 4090 m n.p.m. i był naszym pierwszym (i najważniejszym) celem podczas wyprawy. Pozostała część tabliczki została skonsumowana gdzieś przy kolejnych śniadaniach i kolacjach nad Kari, w towarzystwie arbuzów i fig. Pisałam kiedyś, że nie przepadam za arbuzami i figami? Cofam to wszystko. Nic, co znajdziemy w naszych sklepach nie równa się świeżym i soczystym arbuzom oraz figom, wprost z ormiańskich upraw. W tym miejscu chciałam też przeprosić za fatalną jakość zdjęć tej czekolady - wykonywanych o dziwnych godzinach przy dziwnym świetle.

Jaka była deserowa Alpen Gold, dedykowana na wschodni rynek? Na pewno smaczniejsza od naszej słynnej wedlowskiej Jedynej... Co było w niej lepszego? Cóż, dla mnie odpowiedź jej prosta - brak kakao w proszku automatycznie procentuje in plus, ratuje przed sztucznawą szorstkością i proszkowatością. Wątpię, aby surowce kakaowe były w Alpen Gold górnolotnej jakości, ale dodatek tłuszczu mlecznego umiejętnie poprawia sytuację. Sprawia, że czekolada miło rozpuszcza się w ustach, roztaczając w nich słodkawo-kawową otoczkę. Co więcej? Właściwie, to nic więcej... To było proste, przyjemne, nie skłaniające do głębszych refleksji - ale też żadne wady nie wysuwały się na pierwszy plan. Zresztą, jak tu rozwodzić się nad banałem Alpen Gold stojąc w cieniu wielkiej góry... Relacja ze zdobywania Aragacu już w następnym wpisie. Tymczasem dwa kadry z potwornie upalnego Erywania. Niestety na żadnym ze zdjęć nie udało się naszym aparatem uchwycić, jak monumentalnie góruje nad miastem Ararat... Ale wystarczy, że wpiszecie Erywań w google i już będziecie wiedzieć, co mam na myśli...


Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, wanilina.
Masa kakaowa min. 44%.
Masa netto: 90 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 510 kcal.
BTW: 5,3/29,5/55,5


40 komentarzy:

  1. charlottemadness30 sierpnia 2015 05:45

    Cieszę się,że urlop wykorzystałaś na maxxa i świetnie go spędziłaś :)
    Co do czekolady.. Na plus,że jest smaczniejsza od smaczniejsza od naszej słynnej wedlowskiej .I cóż więcej.Takie czeko,to jedynie "doopalacz" ;), ..choć mogą być smaczniejsze ''dopalacze'' :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy dzień urlopu jest dla mnie bardzo cenny - nie wyobrażam sobie, żebym miała go zmarnować.

      Pewnie, że mogą być smaczniejsze dopalacze. Mój wyjazd był pełen takich czekoladowych dopalaczy, ale mimo wszystko... chyba najlepszymi dopalaczami okazały się świeże owoce :P. No dobra, nie jeszcze niezawodne Studentskie ;).

      Usuń
  2. No, to można powiedzieć, że urlop miałaś bardzo udany! Bardzo ładne zdjęcia.

    A co do czekolady... O tak, mnie też "zwyklaczkami" częstują, a ja... hm, nie odmawiam. Dobrze, że była niezła, ale... oczywiście, na polski rynek trzeba dać o wiele gorsze. Czuję się, jakby ta Polska była jakimś końcem świata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezwykle udany! Te zdjęcia ładne? Haha, to co dopiero powiesz o tych z gór? :D

      Dla Alpen Gold Polska to chyba rzeczywiście koniec świata, skoro na tak odległą Armenię wypuścili całkiem przyzwoitą w swym przedziale cenowym deserówkę. Szkoda, że nie spojrzałam w erywańskich sklepach na skład mlecznych tabliczek od Alpen Gold... Może byłyby lepsze od polskich?

      Usuń
    2. Na góry nie mam żadnych epitetów, bo ich piękno najlepiej oddaje milczenie pełne zachwytu. :P

      Możliwe, chociaż to jest zupełnie pozbawione logiki. Chociaż... z producentami nigdy nic nie wiadomo, a zawsze podaję za przykład Mullera: orzechy makadamia w mleku smakowym dodali (co prawda jakieś 0.1 %), a fistaszków w innym smaku - już nie, mimo że są tanie.

      Usuń
    3. Dobrze powiedziane :). Muszę się z tym zgodzić.

      Ten chwyt Mullera do dziś niezmiernie mnie bawi ;). Zupełnie nie wiem, czym się kierował producent. Nie chcę stawiać jednoznacznej teorii, że w Armenii Alpen Gold jest lepszy niż w Polsce, bo nie sprawdzałam składów innych tabliczek ani ich nie próbowałam. Za to wiem na przykład, że ukraińska Milka jest jeszcze gorsza od polskiej. Będąc w Czarnohorze i Gorganach jadłam Milkę z nadzieniem z owoców leśnych - miała 28% masy kakaowej...

      Usuń
  3. Wpisałam Erywań... jezu, jak ja ci zazdroszczę tego widoku, cudo <3
    W odróżnieniu od miejsca wypoczynku czekolady ci nie zazdroszczę. Alpen Gold, nawet taka lepsza, nie wzbudza u mnie żadnych emocji. Ani ziębi ani grzeje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wprawdzie o tej porze roku Ararat ma na sobie tylko maleńką śniegową czapeczkę, to i tak bydlę robi ogromne wrażenie. Z racji ostrego słońca na fotkach wyszedł bardzo niewyraźny. Bawienie się kontrastem nic nie dawało, aby go uwypuklić.

      U mnie też Alpen Gold nie wzbudza żadnych emocji. Zastanawiałam się, że w ogóle pisać o niej na blogu. Zdecydowałam, że jednak będzie dobra na wstęp relacji z podróży.

      Usuń
  4. Jeszcze trochę, a zaczniesz zdobywać ośmiotysięczniki :);)

    Cieszę się, że wyjazd Ci się udał, a te góry wydają się być cudowne. I nie tylko góry ;) Armeńskich arbuzów nie jadłam, ale te co można kupić w Polsce bardzo lubię i choć jałam lepsze w innych krajach to nigdy nie pogardzę ;) To samo z figami (ostatnio jadłam te z Surovital w surowej czekoladzie, też przepyszne :p).

    Czekolada mnie natomiast nie przekonuje, bo do Alpen gold mam uraz od dzieciństwa i w sumie to nie wiem dlaczego (chyba mama wbiła mi do głowy taką myśl, że czekolady Alpen Gold, Wawel i Goplana są nieczekoladowe :p)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z ośmiotysięcznikami może być problem :D. Zwłaszcza, że bardziej jara mnie sama wędrówka, a nie typowa wspinaczka. Aczkolwiek do Nepalu z chęcią bym się wybrała... Choćby dla samych widoków i ludzi.

      Figami w czekoladzie z Surovital też bym nie pogardziła!

      Też mam uraz do Alpen Gold - wprawdzie nie od dzieciństwa, ale nabyty teraz. Niemniej cieszy, że udało mi się zjeść od nich coś w miarę przyzwoitego jak na tą firmę.

      Usuń
    2. A wiesz, że też ostatnio myślałam, że kiedyś chciałabym odwiedzić Nepal i dotrzeć do jakiejś bazy alpinistów (bo wysokie szczyty to już ponad moje siły :P)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo się cieszę, że tak pięknie i pouczająco wykorzystałaś urlop. Czekam na dalsze relacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie ich sporo. Mam nadzieję, że nie zamęczę Was nimi ;).

      Usuń
  8. Armenia?! Jezu gdzie Was poniosło! :) Czekam na relację z tej wyprawy :) Jestem bardzo ciekawa! :)
    Polskie słodycze za granicą ... Mmmm same delicje :D Ale te Snickersy od nich mogłabym szamać :)

    Co do czekolady.. No cóż, ciężko coś o niej napisać. Jestem zszokowana wczesniej zaprezentowanymi nowinkami i cóż. Nic nie wykrztuszę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ar---armenia!? Szok... Ja również czekam na jakąs relację! Ona jest niezbędna i nie ma przeproś ^^ Bo dwoma zdjątkami tylko smaka narobiłaś :D A alpen gold lepszy za granicą...

      czemu mnie to wcale nie dziwi xDD

      Usuń
    2. Haha, te zdjątka to rzeczywiście tylko przedsmak - bardzo skromne są ;).

      Ciekawa jestem, jak tam sprzedają się Mieszko i Baron... Może puszczają do Armenii jakiś lepszy sort?

      Usuń
    3. Pewnie tak, musisz to kiedyś koniecznie sprawdzić ;)

      Już nie mogę się doczekać reszty fot :D

      Usuń
    4. Szczerze powiedziawszy, jakoś nie bardzo mi spieszno do testowania Barona, nawet wypuszczonego na obcy rynek :D.

      Wpisy teraz będą się u mnie pojawiać częściej. Od jutra wracam do pracy i pisać swoje notki będę, ale niestety na Wasze blogi czasu bardzo mało... :(

      Usuń
    5. Jeśli o mnie chodzi, nie musisz nic czytać, wystarczy mi, że będziesz pamiętać, że istnieje. Jesteś tylko człowiekiem nie robotem, dbaj o siebie :* :) Jak wrócę na studia, też się zacznie zapiernicz nie powiem :D

      Usuń
    6. Gdyby doba trwała 4 razy dłużej może wyrobiłabym się z wszystkim, co chciałabym zrobić :)

      Usuń
  9. Ja dopiero się zabiorę za Alpen, więc zmiany składu nie odczuję i ominie mnie związana z tym irytacja. Z podróży zdjęcia obejrzałam wczoraj, łaaa, szczególnie te opuszczone, lekko zrujnowane budowle. Czekam na opis wrażeń! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba, że będziesz poirytowana ogólną kiepską jakością Alpen Gold ;).

      Chodzi Ci o Alaverdi, prawda? Na mnie to miasto zrobiło przeogromne wrażenie - pomimo tego, że jest jednym z najbrudniejszych w Armenii, a nad górami unosi się smog. Z chęcią pomieszkałabym tam kilka dni.

      Usuń
  10. Bardzo się cieszę, że wyjazd się udał, zazdroszczę go z całego serca, bo widoki są genialne. :-) Czekam na pełną relację!
    Co do tabliczki, to ja z Alpen Gold znam tylko klasyka z orzechami więc jestem trochę ,,zielona" w tym temacie. Przypuszczam jednak, że jest prosto, smacznie i klasycznie... czyli bez fajerwerków jednak to nadal dobra czekolada jak na swoją cenę. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widoki genialne to dopiero zobaczysz moja droga :D.

      Dla mnie obecny Nussbeiser jest obrzydliwy... Nic, tylko orzechy wydłubywać i zjadać tylko je ;). Sto razy bardziej wolę już tą deserówkę.

      Usuń
  11. Ale zazdrościmy tego wyjazdu :D Co innego powiedzieć, że było się na wakacjach w Turcji, Egipcie czy Chorwacji a co innego dumnie ogłosić, że było się w Armenii :D Wow niecodzienna wycieczka musi koniecznie być zrelacjonowana wieloma zdjęciami!! :P
    Jak ktoś częstuje to nigdy nie odmówimy żadnej czekolady, no chyba, że jest z cytrusami albo malinami :P Tą Alpen Gold z przyjemnością można by spróbować :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hoh, na Turcję i Chorwację to ja też się czaję, ale z powodu gór :). W Chorwacji znajduje się część Alp Dynarskich, których liznęłam będąc w Czarnogórze (pasmo Durmitor). Natomiast Turcja... Po pobycie w Armenii marzy mi się Ararat i wiem, że w najbliższych latach muszę to marzenie spełnić.

      Nadziewanego Zottera z malinami nie mogłybyście odmówić :D.

      Usuń
    2. Ty to inna sprawa, nie rozkładasz się na plaży irobisz się na skwarkę jak większość turystów :D Spędzasz czas aktywnie i za to Cię podziwiamy :P
      Zotter rządzi się innymi prawami ;) Ostatnio jednak w ogóle nie mamy ochoty na czekolady :/ Niedawno jedną gorzką tabliczkę spróbowałyśmy ale taki przymus nie wpływa pozytywnie na doznania smakowe:/

      Usuń
    3. W sobotę próbowałam wyrównać opaleniznę. Po półtorej godziny przewalania się z jedną na drugą stronę na kocyku rozłożonym w ogrodzie miałam ewidentnie dość. Głowa mnie bolała, choć opalałam się w kapeluszu. Kolejnego dnia poszłam na spacer w topie i opaliłam się bardziej :P. Szkoda tylko, że nie wypada paradować z nagimi pośladkami, bo tyłek mam najbardziej blady ;).

      Jak tam w ogóle Wasze degustacje Zotterów?

      Usuń
    4. Nas też po długim siedzeniu na słońcu głowa boli niewyobrażalnie. Nie lubimy się opalać leżąc bezczynnie, lepiej iść w ogródek albo pozrywać maliny czy inne dobroci to wtedy człowiek opala się najszybciej :)
      Białe poślady to typowe zjawisko wśród współczesnych homo sapiens :P

      Nasze Zottery czekają cierpliwe na swoją kolej, bo jak już pisałyśmy gorączki nam nie służą jeżeli chodzi o degustacje słodkości. Dlatego szkoda by było jeść takie rarytasy bez większej chęci ;)

      Usuń
  12. Inna kultura zawsze to odmiana dla ducha i dla podniebienia:) . Moja koleżanka mieszkała 8lat w Grecji i mówi,że tamte arbuzy mają inny smak bo te w Polsce są obrzydliwe i nie zje ich już u nas więcej . Alpen Gold ma białą z migdałami i kokosami,ciasteczkową i żelkową? Oj to im troszkę zazdroszczę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomimo tego, że kocham swój dom i lubię tu wracać i przebywać, to już marzą mi się kolejne wyprawy... To jedna z najwspanialszych rzeczy w życiu i jestem szczęśliwa, że mogę podróżować wraz z moim kochanym Mężem.

      Boję się teraz kupować arbuza w polskich sklepach. Wiem, że w dużej mierze są one eksportowane z Węgier. Jadąc przed Węgry i będąc dalej na Bałkanach też widziałam wiele arbuzów do kupienia przy drodze - ciekawa jestem, jak one smakują i czy rzeczywiście są takie jak te w polskich sklepach.

      Ciasteczkowo-żelkową! :)

      Usuń
    2. Ja myślałam,że to dwie osobne czekolady:) . Zazdroszczę wypraw ja na chwilę obecną to z dzieckiem i mężem się wypuszczę do Hamburga do siostry:),ale to końcem roku jeszcze dowód osobisty dziecku trzeba wyrobić.

      Usuń
    3. No to będziesz mogła sobie własnoręcznie upolować jakieś niemieckie słodkości :D. W środę idę sobie wyrabiać nowy dowód i paszport (zmiana nazwiska), bo trzeba by było już planować jakiś wyjazd na Gwiazdkę/Nowy Rok :D

      Usuń
  13. No i prawidłowo! Urlop trzeba zawsze wykorzystać w 100% ;) Mam uraz do tej marki, nie smakują mi ich czekolady :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam uraz do tej marki, dlatego z przyjemnością spróbowałam czegoś z Alpen Gold, co miało w miarę ludzki skład.

      Usuń
  14. Teraz jestem już bardziej wymagająca co do tego, co jem, ale kiedyś na taką tabliczkę z pewnością bym nie narzekała. ;)

    OdpowiedzUsuń