Po przejściu Bukowego Berda przy rozgałęzieniu szlaku prowadzącego dalej do wsi Muczne - ułożyliśmy się pośród jagodziska z kolejną tabliczką czekolady. Mając przed sobą przepiękny, rozległy widok mogłam przytulać Ukochanego i zajadać się wraz z nim czekoladą. Cóż za beztroska! Tego dnia czas nad nie naglił ani trochę. Nie obawialiśmy się nawet grzmotów na horyzoncie, rozdzierających parne powietrze - wszak do szlaku prowadzącego w dół przez las mieliśmy już tylko maleńki kawałek.
Sięgnęliśmy po ostatnią tabliczkę włoskiego Amedei, jaką miałam w swych zapasach - kupioną jak wszystkie moje czekolady tej marki za pośrednictwem sklepu Sekretów Czekolady. Ostatnio często gęsto zasypywałam Was recenzjami Amedei, stąd już pewnie zdążyliście się przyzwyczaić do moich mieszanych uczuć dotyczących bądź co bądź prestiżowej marki. Wobec dziś opisywanej tabliczki żywiłam pewne nadzieje, szczególnie przez wzgląd na dodatek czerwonych liofilizowanych owoców: truskawek, malin i wiśni. Jak łatwo można dostrzec po rozpakowaniu tabliczki, owoców jest bardzo dużo. A że liofilizacja jest bardzo wdzięcznym procesem pozwalało mi to przypuszczać, że smak owoców przyćmi mi nawet niezbyt udany smak ciemnej czekolady (tutaj o klasycznej, 70% zawartości kakao nieokreślonego pochodzenia - przypuszczalnie jest to blend).
Rzeczywiście nie zawiodłam się na Toscano Red, przez co była ona pozytywnym zwieńczeniem mojej dotychczasowej przygody z Amedei (a czekolad tej firmy do spróbowania pozostało mi już niewiele). Cudownie pachniała miksem czerwonych owoców podkreślonych owocowymi nutami kakao. Ów aromatyczny bukiet tym mocniej uwydatniał się w pełnym słońcu. Gdybym miała do czynienia z inną czekoladą niż Amedei, mnogość owoców traktowałabym być może jako wadę. Tymczasem byłam już lekko zrezygnowana czekoladami od Amedei, toteż świetnie spreparowanych czerwonych owoców pożądałam jak najwięcej.
Nie rozdrabniałam się na oddzielanie i osobną identyfikację wiśni, truskawek i malin. Zresztą, zapewne byłoby to trudne (i w gruncie rzeczy do niczego nie potrzebne). Jędrne i miękkie owoce tworzyły razem świetną, smakowitą mieszankę, w istocie bardzo dobrze spajającą się z ciemną czekoladą - nie pogardziłabym ponownie takim smakołykiem na górskim szlaku. W domu doszukiwałabym się więcej charakteru samej czekolady, co niechybnie prowadziłoby mnie do poirytowania. W przepięknej górskiej scenerii relaks z Toscano Red był idealny! Tabliczkę polecam każdemu, kto gustuje w owocach w ciemnej czekoladzie. Ja na pewno kiedyś skuszę się na Toscano Blond, czyli odpowiednikiem z brzoskwiniami i morelami - wierzę, że również świetnie spisze się na szlaku. Póki co czuję, że i tak muszę nieco odpocząć od Amedei...
W dalszej części wpisu przygotowałam dla Was szereg zdjęć z naszego spaceru przez Bukowe Berdo...
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, suszone owoce 10% (truskawki, wiśnie, maliny), wanilia.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Mia biała z pistacjami tak nie smakowała, że na tę już dawno jakąkolwiek ochotę straciłam. Po prostu pistacje w tej mojej były kiepskie, więc i po owocach jakoś specjalnie nic wielkiego nie oczekiwałam. Hmm...
OdpowiedzUsuń...Zdjęcia... <3
Ale tamta była biała! Choć mi smakowała, to i tak myślę, że nie ma co porównywać tych czekolad.
UsuńZ Amedei ta chyba była najlepsza, Toscano Blond jakiegoś specjalnego wrażenia na mnie nie wywarła.
OdpowiedzUsuńNo ale morele i brzoskwinie! <3
UsuńWolę czerwone owowce w czekoladach, może dlatego ta mi bardziej smakuje.
UsuńCzerwone owoce mimo wszystko występują częściej w czekoladach, tak mi się przynajmniej wydaje.
Usuń