piątek, 29 września 2017

Zotter Ecuador 100% ciemna


Nie posiadałam się z radości, gdy Zotter wypuścił kolejną stówkę. Dotąd przez długi czas w swej ofercie proponował jedynie Peru 100%. Próbowałam tej czekolady już dawno. Należała do stawki moich pierwszych zotterowskich zakupów, uskutecznionych latem 2014 roku w Innsbrucku. Przed nią próbowałam równie skrajnej peruwiańskiej Zotter High-End 96%, toteż spodziewałam się, jakiego piekła mogę się spodziewać po dodaniu jeszcze 4% kakao. Jakże różna była Zotter Peru 100%, moja druga setka, od mojego pierwszego razu z maksymalnym poziomem kakao - boskiej Domori IL100% Criollo. Obie wymienione tabliczki inicjujące moją przygodę z czekoladami stuprocentowymi, prezentowały dwa skrajne obozy, jak można odczuwać setkę.

Ekwadorska stówka od Zottera została wykonana z ziaren Arriba z regionu Los Rios. Wcześniej próbowałam już jego 75-tki stworzonej z dokładnie tego samego kakao, bardzo dynamicznej i przepełniającej pozytywną energii. Kupując Ecuador 100% w
biokredens.pl, wiedziałam już, iż na pewno Ekwador zaprezentuje nam coś łagodniejszego, mniej piekielnego niż Peru. Także przez fakt, iż nie miała to być moja pierwsza ekwadorska stówka - 100% od Hoja Verde urzekła mnie swoją owocowością. Byłam ciekawa tej różnicy pomiędzy dwoma 100% Zotterami, bo wiedziałam, że będzie ona znacząca. Nie wracałam jednak do Peru 100%, możliwej obecnie do zakupu w zestawie Contest wraz z Ecuador 100%. Chciałam mieć dla siebie więcej Ekwadoru.


Czekolada podana nam w formie dwóch 32,5-gramowych tabliczek poddana została konszowaniu przez długie 36 godzin. W efekcie otrzymaliśmy zaskakująco gładkie tafle, o pełnej, wysyconej barwie, przebłyskującej granatem i fioletem. Jej aromat okazał się bardzo głęboki, pełen mocno palonej kawy i dojrzałych wiśni. Warto zaznaczyć, iż według informacji producenta ziarna użyte do stworzenia Ecuador 100% były krótko prażone w wysokiej temperaturze, co na pewno miało istotny wpływ na profil smakowy czekolady.


Jak Kimiko trafnie ujęła, przekrój tabliczki przypomina mokrą ziemię, co odnajduje swe odniesienie w sposobie rozpuszczania się tabliczki. Robi to długo, niespiesznie, z odrobiną zadziornej szorstkości. Koniec końców rozlewa się w ustach mocą swych aromatów, pozwalając na pełną kontemplację bez obawy, że prędko ucieknie wraz z krótkim finiszem. O nie. Tę czekoladę czuje się długo i mocno. Ja zrobiłam do niej kilka podejść, w różne dni, w pomieszczeniu i na dworze, także łącząc ją z... pewną mleczną czekoladą od Zottera (ale o tym więcej w innym wpisie).

Mój Mąż nie miał tyle cierpliwości dla Ecuador 100%, uznając ją mimo wszystko na zbyt mocno inwazyjną. Nie narzekałam, w końcu więcej czekolady zostało dla mnie. Pobyłam więc z nią trochę sam na sam, a szczególnie pouczające było ostatnie spotkanie z nią - spacer po ciężkim dniu pracy przez pół miasta na konwersacje po hiszpańsku. Kakaowa towarzyszka rozpuszczająca się powoli w moich ustach przez całą drogę naładowała mnie energią i pozwoliła spojrzeć na siebie od nowej strony.



Przy pierwszym podejściu kwaśność z goryczką dość mocno atakują, mogąc wprowadzić w szok. Od początku jednak czuję, że nie będzie tak hardkorowo jak przy Peru 100% - moje przypuszczenia okazują się więc słuszne. Z drugiej strony, w takich przypadkach zawsze odnoszę wrażenie, iż może po prostu moje kubki smakowe już przyzwyczaiły się do tak ekstremalnych doznań? Z uścisku goryczy i kwasu wydobywa się chleb o mocno przypieczonej skórce, albo jeszcze trafniej - niedopieczone w środku tłustawe ciasto o przypalonej skórce (myślę, że jest to dokładnie to samo wrażenie, które Kimiko opisała jako tłusty naleśnik). Z tej palonej chlebowości wyłania się uwodzicielski bukiet korzennych przypraw oraz mieszanki aromatycznych ziół i suszonych płatków kwiatów. Takie były moje najistotniejsze spostrzeżenia podczas pierwszej degustacji, gdy niekwestionowana moc czekolady nie pozwoliła mi na brnięcie w dalsze nuty smakowe. Po prostu leniwa maź zalepiła mnie palonością, nieśmiałymi kwiatami i o wiele śmielszymi korzeniami (cynamon!).


Później doszło do konfrontacji naszej setki z mleczną czekoladą, ale jak wspomniałam, rozszerzę temat przy recenzji tej drugiej. W kolejnych małych domowych próbach Ecuador 100% w swym powolnym rozpuszczaniu stawała się bardziej soczysta niż sucho-palona, ukazująca swój cytrusowo-jabłkowy bukiet, także z nutą wiśniowo-kwiatową. Moja cierpliwość wobec czekolady pozwoliła na ukazanie jej coraz to weselszego oblicza.

Apogeum jaśniejszej strony tej jakże ciemnej czekolady nadeszło wraz ze spacerem, o którym napomknęłam powyżej. Niesamowicie namacalne stały się wówczas pomarańcze. Tak bogate, iż nie mogłam się zdecydować, czy więcej tu jest soczystego miąższu, czy aromatycznej skórki. Później dynamiczna pomarańcza uspokoiła się, częściowo ustępując miejsca dobrze przesmażonemu, lecz delikatnemu musowi z jabłek. Mus był wymieszany z jakąś orzechową masą, jednak naleśnikowe skojarzenia Kimiko w tym momencie mnie nie dosięgły - raczej odczuwałam je podczas wcześniejszych prób, gdzie palono-przyprawowe nuty wraz z sytością samej czekolady kierowały mnie w naleśnikowym kierunku. Teraz było przede wszystkim owocowo. Pod koniec jabłka z domieszką orzechów przeszły w stronę wiśni i czarnych porzeczek, ale bardziej statecznych i poważnych, niźli buchających sokiem. Finisz z nimi można nazwać wręcz odrobinę szorstkim. Mimo wszystko, w kategorii dynamiczności i soczystości owoców, z Zotterem wygrała inna ekwadorska stówka - ta od Hoja Verde.



Choć nieco obawiam się zakupów setek, bowiem w moim Mężu nie zawsze mam w ich przypadku kompana do degustacji - jeśli Zotter wypuści następne stóweczki, na pewno się na nie skuszę.

Skład: masa kakaowa.
Masa kakaowa 100%.
Masa netto: 65 g (2x 32,5 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 617 kcal.
BTW: 14/54/11

środa, 27 września 2017

Akesson's Madagascar Ambolikapiky Plantation 75% Trinitario & Black Pepper ciemna z czarnym pieprzem


Przeraziłam się, gdy sprawdziłam, jak dawno nie sięgnęłam po czekoladę od Akesson's, mając w zapasie kilka ich bardzo ciekawych tabliczek. Swego czasu zamówiłam ich sporo z Sekretów Czekolady, wiedziona rozbudzonym apetytem po moim debiucie degustacyjnym z czekoladami tej marki. W końcu nie zostało nam już nic, co trza było wypróbować w pierwszej kolejności, toteż zasiedliśmy do degustacji jednej z kilku tabliczek Akesson's z dodatkiem pieprzu.

Kimiko sięgnęła po Madagascar Ambolikapiky Plantation 75% Trinitario & Black Pepper jako ostatnią z pieprznej kolekcji, zaś ja jako pierwszą. Próbowany tydzień wcześniej madagaskarski Zotter był dobrym impulsem, by rozpocząć przygodę z tą serią. Jak sama nazwa wskazuje, nasza czekolada zawiera 75% kakao Trinitario pochodzącego z madagaskarskiej plantacji Ambolikapiky. Wzbogacona została o 2% dodatek czarnego pieprzu.



Nasz egzemplarz pokrył się lekkim nalotem, a po przełamaniu sprawiał wrażenie plastikowego - tak mocno kakaowa masa została zwarta w twardą, jednolitą tabliczkę. Od razu po otwarciu opakowania uderzył mnie intensywny aromat świeżo przekrojonej cytryny. Gdy zbliżyłam nos do tafli, poczułam dopiero co zmielony czarny pieprz. Dało to niesamowitą fuzję - pieprz cytrynowy. To tak, jakby ktoś podstawił mi pod nos gorącą, orientalnie doprawiona potrawę. Zapowiadało się bardzo ciekawie.


Już zapomniałam, jak świetnie rozpuszcza się w buzi Akesson's, jakże przyjemne w strukturze są te czekolady. Nasza tabliczka nie była w pełni aksamitna, gdyż kryła w sobie drobinki pieprzu. Ich obecność nie zaburzała jednakże gładkości i wykwintności samej czekolady. Cytrusowa kwaśność oraz kefirowa ziemistość Madagaskaru nierozerwalnie związały się tutaj z czarnym pieprzem, co zupełnie odmieniło oblicze kakao. Do głowy przyszła nam cała plejada zielonych... warzyw. Popieprzona, zapieczona pod mozzarellą cukinia. Mizeria na kwaśnej śmietanie z grubym szczypiorem i sporą ilością pieprzu. Z owoców oczywiście przewijały się typowe dla Madagaskaru cytrusy, pojawiło się też mango, zaś czerwonych owoców było jakby mniej - wszystko odmienił aromatyczny czarny pieprz. Mój Mąż w pewnym momencie rzucił hasło, że ta czekolada jest niczym arbuz posypany pieprzem - i to było skojarzenie, które rozłożyło mnie na łopatki. Dziwaczne, ale sama lepiej bym tego nie określiła.


Akesson's tak niesamowicie wkomponował czarny pieprz w czekoladę, że w gruncie rzeczy owa przyprawa jakoś bardzo się nie narzuca, a jednak przemieniając kakao w kwaskowatość warzyw totalnie rewolucjonizuje czekoladę. Takie zastosowanie pieprzu, to ja rozumiem - otworzyło zupełnie nowe perspektywy i wypadło milion razy lepiej, niż w przypadku Manufaktury Czekolady.

Pieprz wraz z kwaśnością i ziemistością kakao z Madagaskaru na dłuższą metę może dać komuś wrażenie obrzydliwości, gdyż pod koniec degustacji przesyt przypomina coś na kształt kompostu, przefermentowanych i podgniłych owoców i warzyw. Chwilami wydawało mi się, że podgryzam źle zakiszone, podpleśniałe ogórki. Wówczas pomyślałam, że wolałabym wypróbować tę tabliczkę w towarzystwie chili, ale mimo tego nie żałowałam, że Akesson's wykonał właśnie taki pieprzny eksperyment. Ta degustacja była eksplorowaniem zupełnie nowych rejonów smaku. Z ekscytacją podejmę się degustacji kolejnych Akesson's z pieprzem. Cieszę się, że je mam!



Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, czarny pieprz 2%. 
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 60 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 575 kcal.
BTW: 9,3/45,81/31,37

poniedziałek, 25 września 2017

Zotter Madagascar 75% ciemna


W porównaniu do innych miejsc pochodzenia kakao, madagaskarskich czekolad zjadłam już wyjątkowo dużo. Aż dziw bierze, że wśród nich nie znalazł się dotąd Madagaskar w interpretacji Zottera. Nie było to jednak moje niedopatrzenie czy zaniechanie podczas zamówień w biokredens.pl. Po prostu Zotter dopiero niedawno wypuścił swoją madagaskarską tabliczkę. Dlaczego tak późno? Przyczyna jest prosta i nieco zaskakująca. Z jednej strony dobrze wiem, że Zotter produkuje tylko z ziarna ekologicznego i Fairtrade. Z drugiej - zadziwił mnie fakt, że dopiero niedawno na Madagaskarze pojawiły się plantacje z tymi certyfikatami! Zotter deklaruje, że jego Labooko Madagascar 75% jest pierwszą organiczną i fair trade czekoladą z Madagaskaru.


Konszowana 22 godziny czekolada stworzona została z kakao z doliny Sambirano (podobnie jak w przypadku Morin i Domori). Uprawy prowadzone są tam przez kooperatywę COPROCASA, składającą się ze 170 małych farm. Labooko Madagascar 75% to kompozycja tamtejszych ziaren Criollo (20%), Trinitario (60%) i Forastero (20%).

Ubrana została w przyciągające wzrok opakowanie. Kocham postaci z opakowań Labooko! Choć Kimiko zakochała się w "chudzielcu z lemurem" przyznam, że mnie mocniej chwyciły za serce sylwetki umieszczone na opakowaniach peruwiańskiej kolekcji. Sama madagaskarska tabliczka (a właściwie dwie 35 gramowe) w porównaniu do próbowanych niedawno peruwiańskich Zotterów była bardziej matowa, ciemniejsza i poważniejsza w kolorze.



Charakteryzował ją kwaśnawy, rześki zapach. Wystarczyło przybliżyć się do czekolady, by uderzył nas aromat cytrusów, nabiału i ziemi - po prostu 100% Madagaskar, nie do podrobienia, charakterystyczny i rozpoznawalny do bólu. Ucieszyło mnie to, bo bardzo lubię tą madagaskarską specyfikę, jednak miałam również nadzieję na jakieś niuanse. Nadal przepełniona ciekawością sięgnęłam po pierwszy kęs.


Czekolada była cudnie rozpuszczająca się, gładka i delikatna w konsystencji, jak to z Labooko bywa. W kwestii smaku przez długi czas odczuwałam dominację kefiru z cytryną. Kefir z cytryną, kefir z cytryną, kefir z cytryną. Kosmos. Kwaśne mleko wręcz wylewało się z buzi, ale końcówka tej powodzi była już po prostu łagodnie mleczna. Spod cytryny stopniowo ukazywać się zaczęły inne owoce. Cytrusowy ton przerodził się w dojrzałego grejpfruta i słodką pomarańczę, by dalej uderzyć w coś zupełnie innego - mango i marakuję. Później owocowa kolejka zatoczyła koło, powracając do kwaśności, ale w odmiennej formie. KIWI! Jeszcze nigdy nuta kiwi nie była dla mnie tak wyraźna w czekoladzie. Jego gładka, rześka, owocowa kwaśność jest jedną z najtrafniejszych definicji Labooko Madagascar 75%.


Równolegle, kefir nadal wypełniał nam usta, wieńcząc się grudkami wulkanicznej ziemi. Gliniaste i gęste rozpuszczanie się czekolady tym bardziej nasilało kefirowo-ziemiste skojarzenie. Kiwi raz po raz mocniej uderzało do ataku, czym niezwykle mnie urzekało. Pod koniec degustacji pojawiła się ciekawa cierpkość. Najpierw nadal charakteryzowałam ją jako ziemistość, lecz po chwili pomyślałam o kwaśnych winogronach. W miarę, jak taniny narastały, byłam już pewna - WYTRAWNE WINO! Winne taniny miały w sobie też wiele akcentów drobnych jagód, dzikich malin oraz czarnych porzeczek. Pysznie i oryginalnie...

Zotter po raz kolejny mnie nie zawiódł. Jego Madagascar 75% zawiera w sobie całą typowość madagaskarskiego bukietu, a prócz tego oferuje intrygujące niuanse. Nuty kiwi i wina były tu szczególnie ciekawe i to dzięki nim zapamiętam zotterowską interpretację Madagaskaru jako wyróżniającą się na tle innych czekolad z tego regionu. Konieczna do spróbowania dla wszystkich fanów kakao z tej magicznej wyspy.



Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 596 kcal.
BTW: 8,9/46/31

sobota, 23 września 2017

Tibitó Tumaco 42% mleczna


Po ciemnej czekoladzie z kolumbijskiego regionu Tumaco przyszedł czas na wersję mleczną, również wypuszczoną spod skrzydeł bogotańskiej marki Tibitó. Skład Tumaco 42% jest wybitnie prosty - na 40-gramową tabliczkę składają się ziarna kakaowe, cukier, mleko w udziale 25% i lecytyna słonecznikowa. Mając jeszcze świeżo w pamięci mocno paloną Tumaco 70% wyobrażałam sobie, iż złagodzenie jej smaków przez mleko może być wyjątkowo smakowite. Czy miałam rację?


Barwa tej jakże klasycznej w wyglądzie tabliczki była prześliczna. Jej brąz był niebywale ciepły i soczysty, niesamowicie apetyczny - moim zdaniem jeden z piękniejszych kolorów możliwych w mlecznej czekoladzie. To, że pachniała kozim mlekiem, niemal jak Michel Cluizel Mangaro 50%, tym bardziej zwiększyło mój zachwyt!


Mleczna Tumaco pozbawiona była w znacznej mierze szorstkości i pudrowości znanej z wersji ciemnej. Ona była idealnie gładka, w sposób lepki i uwodzicielsko osaczający rozpuszczała się w ustach. To nie była żadna mleczna czekolada dla dzieci, słodki ulepek - lecz poważny, seksualnie dojrzały smakołyk dla dorosłych. Lejąca się czekoladowa przyjemność, zasypująca umysł endorfinami. Zjedzenie jej w towarzystwie kawy w niedzielne południe po wyczerpującej pracującej sobocie, ozdrowiło mnie z bólu głowy i automatycznie wprawiło w lepszy nastrój, naładowując mnie energią.


Zgodnie z moimi przypuszczeniami, odnalazłam tu te same nuty, co Tumaco 70%, ale umiejętnie złagodzone mlekiem. Dzięki mleku, palone nuty nabrały zupełnie innego wyrazu, właśnie lekko kozio-mlecznego, ale też bardziej kawowego. Gruba kruszonka znana z wersji ciemnej zamieniła się w aksamitny maślany krem, zaś porzeczki w nieprzyzwoicie słodkie truskawki o mięciutkim wnętrzu. Miętowy finisz z Tumaco 70% tutaj zupełnie zanikł, pozwalając zatopić się w mlecznej gładkości, już bardziej rozgrzewającej i przytulnej, niźli orzeźwiającej.

Mleczna Tibitó Tumaco 42% miała wszystko to, co kocham w dobrych mlecznych czekoladach. Jakież to szczęście, że w moich zapasach mam jeszcze inne mleczne Tibitó, wytworzone z kakao pochodzącego z odmiennych regionów Kolumbii. Czuję, że to będzie wyjątkowo smakowita przygoda!



Skład: ziarna kakao, cukier, mleko 25%, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 42%.
Masa netto: 40 g.

czwartek, 21 września 2017

Zotter Peru Cacao Tocache 72% ciemna


Dziś przed Wami jak na razie ostatnia peruwiańska ciemna czekolada Zottera, jaka znajdowała się w moich zbiorach zakupionych przez biokredens.pl. Z Peru Tocache 72% wiąże się z nią wyjątkowa historia. Ta czekolada zawierająca o 3% mniej kakao niż poprzedniczki stworzona została z surowca pierwszy raz sprowadzonego do Europy. Kooperatywa Tocache działająca w południowej części regionu San Martín dotychczas uprawiała przede wszystkim wysokowydajne kakao CCN 61. To i tak duży sukces, gdyż region Tocache dotąd słynął raczej z mafii narkotykowej, zaś z pomocą międzynarodowych fundacji dano miejscowej ludności możliwość skorzystania z bezpiecznej alternatywy. Dopiero od niedawna w Tocache zaczęto uprawiać szlachetniejsze i organiczne kakao. Na tyle niedawno, że Zotter nawiązując współpracę z kooperatywą nie za bardzo miał co od nich kupić. Wpadł więc na innowacyjny pomysł, zapożyczony z winnic. Zebrano połowę zbioru przed czasem, by młode krzewy mogły się dodatkowo wzmocnić i ubogacić pozostałe na nich kakao. Młodociane kakao zostało zakupione przez Zottera w cenie całego zbioru, a następnie przygotowane do stworzenia czekolady. Prażone młode ziarno kakao smakowało ponoć zupełnie inaczej niż dojrzałe, przypominając świeże warzywa. Z takiego to właśnie eksperymentu powstała Zotter Peru Tocache 72%, konszowana przez 22 godziny.


Gładziutka w dotyku tabliczka (a raczej dwie tabliczki, jak to w Labooko bywa) miała urokliwe, miedziane zabarwienie. W przekroju zdawała się być szorstkawa, lecz wrażenie to umykało po pierwszym kontakcie z podniebieniem, co zauważyła także Kimiko - ale o tym zaraz... Tocache pachniała mrocznie niczym gęsta dżungla i mocno palona kawa, lecz przez ten niepokojący zapach przebijały się spokojniejsze nuty mleczne i owocowe.

W ustach pokazuje nam typowo zotterowską delikatność. Czekolada szybko i sprawnie rozpuszcza się w ustach, wręcz rozlewa się aksamitną tłustością. Od samego początku zidentyfikowałam ją jako dojrzałe awokado. To jakże namacalne skojarzenie z awokado, zarówno pod względem konsystencji jak i częściowo nut smakowych - trwało przy mnie aż do końca degustacji.


Wśród konkretnych smaków najpierw uderza nas kwaśność, typowo roślinna, wręcz warzywna. Jest jednak ona stopniowo przyćmiewana przez miodowo-owocową słodycz oraz z drugiej strony - paloność kawy i lekka wędzonka. Szybko zaczyna się wiele dziać w tej czekoladzie, aż muszę wziąć oddech i wszystko sobie po kolei poukładać.


Miąższ dojrzałego awokado. Jego tłustość i specyficzny aromat, jednocześnie kojarzący się z innymi roślinnymi motywami, wprowadzającymi charakterystyczną kwaśność - łodygi, młode gałązki drzew, kukurydza, wiklina, rabarbar, gorąca herbata rooibos. Szczególnie ta ostatnia pozwala spójnie złączyć nuty kwaśne i słodkie w tej czekoladzie. Wśród świata słodyczy ukazuje się nam bowiem miód, jednak nie tak wyrazisty jak w niektórych innych tabliczkach. Tu jest on wymieszany z grillowanymi owocami: mango, melonem, a w końcu morelą. W tym momencie dochodzimy też do miejsca spotkania słodyczy z goryczą i wędzonką. Podwędzona, przypieczona, osnuta dymem morela podana została z gęstym sokiem z wiśni i innych czerwonych owoców. Wszystko podane jest na gorącą wraz z parującą herbatą, pełną ściągających nut pochodzących pod kawę (w tym miejscu rooibos nie jest już tak oczywista...). A propos pieczonych nut, wyraźnie wkradły mi się tu również... ziemniaki w mundurkach!


Zanurzamy się w wilgoć dżungli, delektując się konsystencją inną niż w pozostałych peruwiańskich Zotterach. Na koniec pojawia się jednak tak charakterystyczna dla nich soczystość ananasa. Doskonale gładki w swej tłustości awokadowy finisz wymieszany ze śmietaną, gdy dodamy do tego nuty słodko-roślinne oraz te dziwne, pieczonych ziemniaków - znów przypominają mi o mojej podróży do Kolumbii. Oto Peru Cacao Tocache zmienia się w bogotańską zupę ajiaco, o której wspominałam tu. Ziemniaki, kukurydza, ryż, śmietana, awokado.

Choć wszystkie peruwiańskie Zottery są wyjątkowe, Tocache okazała się szczególnie zaskakująca i oryginalna, naprawdę nietypowa na tle wielu innych tabliczek. Specyfika kakao zrobiła swoje. A tak poza tym... ten pan na opakowaniu! Ah!


Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 72%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 586 kcal.
BTW: 8,8/44/34

wtorek, 19 września 2017

Tibitó Tumaco 70% ciemna


Zgodnie z zapowiedzią, powracamy do kolumbijskiego regionu Tumaco! Tym razem, kakao rosnące w tym regionie zaprezentuje nam marka Tibitó. Zakupiłam sporo ich tabliczek podczas pobytu w Kolumbii, a dziś opisywana jest pierwszą, po którą sięgnęłam w domu. Tibitó jest młodą marką, powstałą w 2015 roku. Siedziba firmy mieści się w Bogocie. To tam sprowadzane są ziarna z różnych regionów Kolumbii, by zostać poddanymi prażeniu o profilu różnym w zależności od rejonu pochodzenia. Tam mają miejsce także pozostałe procesy, dzięki którym otrzymujemy bogactwo kolumbijskich tabliczek. Jeśli chodzi o Tumaco, (który to region znacie już dzięki Perla Negra 74% oraz Tumaco 82% od Cacao Hunters) - w ofercie Tibitó znajdują się dwie czekolady w tego regionu: ciemna 70% i mleczna 42%. Udało mi się kupić obie, a najpierw chcę Was zapoznać z wersją ciemną.


Czekolady Tibitó występują w dwóch rozmiarach: 80 i 40 g. Niektóre z rodzajów udało mi się zakupić w mniejszej, inne w większej wersji. Tabliczki z Tibitó miałam 40-gramowe. Nieduża tafla czekolady podzielona na klasyczne, nieduże kostki wyglądała bardzo niepozornie. Jej ciemne, poważne oblicze łamało się z chrzęstem, ukazując dość proszkowe wnętrze. Pachniała niczym dorodne płatki kwiatów zanurzone w cukrze pudrze, osnute dodatkowo dymem z paleniska.


Od początku zdałam sobie sprawę, że doznania płynące z Tibitó będą inne niż u Cacao Hunters - przede wszystkim przez wzgląd na strukturę. Tibitó nie była tak aksamitna jak Cacao Hunters, a bardziej sucha i proszkowo-pudrowa. Mimo tego, rozpuszczała się szybko i sprawnie. Tumaco 70% sprawiła wrażenie, jakoby ziarna użyte do jej przygotowania były dość mocno prażone. Dominującymi nutami okazały się bowiem mocno wypieczone kakaowe ciasto, czy wręcz przypalony spód od tego ciasta.

 Nie można jednak stwierdzić, że było to ciasto nieudane. Po chwili do głosu doszła gruba maślana kruszonka oraz całe mnóstwo cudnie kwaskowatych, choć już w pełni dojrzałych czerwonych porzeczek. Spod przypalonej goryczki coraz wyraźniej wyłaniała się słodycz, toteż porzeczkę zidentyfikowaliśmy jako solidnie posłodzoną. Kwaskowatość porzeczek z czasem zupełnie unika, oddając pałeczkę duetowi goryczy i słodyczy. O typowej kolumbijskiej kwaśności nie mogliśmy już nawet myśleć. Cukier puder i nieco ziemista goryczka przypalonego ciasta towarzyszyły nam do końca.


Goryczka jest wyważona, a suchość wypieku miesza się z wilgocią i soczystością owoców. W finiszu pojawia się powiew chłodu, przez co Tumaco 70% stała się dla mnie kakaowym ciastem popijanym schłodzoną herbatką miętową. Momentami słodycz stawała się aż dziwnie mocna. Parę razy zaleciało mi też piołunowym posmakiem surowego ziarna kakao.

W Tumaco 70% szczególnie uderzyła mnie zaskakująco mocna prażoność, momentami szaleńczo porywcza słodycz, no i miętowy powiew chłodu. Nie była to jednak tabliczka wyjątkowo wykwintna czy zachwycająca. Tabliczki z Tumaco od Cacao Hunters były dla mnie zdecydowanie bardziej charakterystyczne. Zobaczymy, czym uraczą mnie pozostałe czekolady od Tibitó...



Skład: masa kakaowa, cukier, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 40 g.

niedziela, 17 września 2017

Zotter Peru Quinacho 75% ciemna


Kolejną tabliczką z peruwiańskiej serii Zottera, którą zamierzam Wam zaprezentować, jest Peru Quinacho 75%. W poprzedniej recenzji czekolady z tej serii, tj. Huallaga Nativo, wspomniałam o innych zotterowskich dziełach z peruwiańskiego kakao - po szczegóły i porównania odsyłam więc do tamtego wpisu. Dziś przenosimy się do doliny rzeki Apurimac położonej w południowym Peru, czyli "miejsca, gdzie przemawiając bogowie" (za językiem keczua). Miałam już okazję próbować czekolady Domori z doliny Apurimac, jednak od początku wiedziałam, że bardzo ciężko będzie mi porównać obie czekolady, choćby przez specyfikę dzieł Domori. Jednakże inna czekolada zrobiona z kakao pochodzącego z pi razy drzwi pobliskiego regionu, tj. Bonnat Cacao Cusco, o dziwo pomimo totalnej odmienności marki, tak samo jak Domori Apurimac przywołała w mych myślach Tajemniczy Ogród. co zaserwuje nam Zotter? Jak przedstawi nam piękną dolinę Apurimac?


Ziarna kakao z kooperatywy Quinacho znalazły swe uznanie na paryskim Salon du Chocolat's, trafiając do pierwszej dziesiątki najbardziej obiecujących surowców. Według Zottera, charakteryzują się wysoką kwasotą, ale przy tym owocowością i urzekającą czekoladowością. W kooperatywie Quinacho uprawia się również kawę. Warunki do uprawy nie są proste - kooperatywa 560 rodzin założona w 1970 roku działa na terenach oddalonych od większego miasta o 12 godzin jazdy samochodem. To jednak czyni wyhodowany tam surowiec szczególnie wartym docenienia, tak naturalnym i czystym. Doskonale, że Zotter potrafił odpowiednio docenić pracę ludzi, którzy pielęgnują dziką duszę kakao, daleko od cywilizacji. Sam wspomina o problemie, jakim jest odpowiednie wynagrodzenie ludzi pracujących w tak ciężkich, ale jakże pięknych warunkach. Ich praca daje nam wyjątkowo cenne żniwo. Zawsze gdy czytam podobne historie, mam ochotę po prostu stąd uciec...


Peru Quinacho, podobnie jak Huallaga Nativo, konszowana była przez 22 godziny. Posiadała pełen ciepła i soczystości ciemny brązowy kolor. Unosił się nad nią kwaskowaty zapach drażniący wręcz nos, stanowiący mieszaninę ognia, piernikowych przypraw i soczystych tropikalnych owoców. Coś niesamowicie apetycznego i intrygującego zarazem. Aromat zapowiadał, że czekolada może okazać się piekielnie intensywna.

Smak mnie zdetronizował. Wprawił w konsternację. Poczułam się, jakbym właśnie rozpuszczała w buzi idealnie delikatną kaszę manną ugotowaną na tłustym mleku. Pojawiły się również nuty ryżowe. Dominowała mleczna słodycz z lekko kwaskowatym zacięciem przypominającym jogurt. Suche wrażenie ucinające słodycz kubek w kubek przypominało mi piernik i moc korzennych przypraw. Cmokanie tej czekolady było niczym picie drobnymi łyczkami ciepłego mleka z cynamonem, wanilią i kardamonem. Przyjemność narastała przez fakt, iż czekolada dłuuuugo rozpuszczała się w ustach, nie uciekała po chwili, zostawała na dłużej na podniebieniu znacząc je śladem prawdziwej kakaowej rozkoszy.



Choć Quinacho była raczej stała, przez co pozwalała przez całą degustację rozkoszować się tym korzennym mleczkiem, wychwyciłam także inne, poboczne nuty. Z mleczno-ryżowej słodyczy wyłaniał się dojrzały ananas, tak częsty w nowej peruwiańskiej serii Zottera. Romansował nieustannie z delikatnym nugatem, nadal przyprawionym korzennie - ot, tak jak zotterowskie Nougsusy. Gdzieś tam próbowały się przebijać czerwone owoce, jakby przysmolone aromatycznym drewnem - jednak dla mnie baza smakowa tej tabliczki była zupełnie inna. Była błogo słodka, w bardziej mleczno-korzennym wydaniu, niż miało to miejsce w dynamicznie owocowo-landrynkowej Peru Barranquita.

W przeciwieństwie do Kimiko, zgodnie z moimi przypuszczeniami, nie jestem w stanie porównać Zotter Peru Quinacho do Domori Apurimac. Moim zdaniem to zupełnie inna interpretacja tego kakao, które bądź co bądź i tak prawdopodobnie jest inne (rzeka Apurimac ma ponad 800 km długości).



Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g:  596 kcal.
BTW: 8,9/46/32

piątek, 15 września 2017

Lindt Frozen Yoghurt mleczna nadziewana kremem jogurtowym i z owoców leśnych


Od ostatniego pojawienia się Lindta na moim blogu minął już rok. Na początku czekoladowej przygody była to moja ulubiona marka, toteż pomimo poznania w międzyczasie wielu wspaniałych marek produkujących Prawdziwe Czekolady, do Lindta pozostał mi swego rodzaju sentyment. Aby tradycji stało się zadość, tak jak rok temu podczas festiwalu OBOA w niemieckim Fort Gorgast, uskuteczniliśmy grupowe wyjście do marketu Edeka w sobotnie przedpołudnie (po piątkowej balandze). Wiedziałam, że ze sklepu wyjdę z jakimś nowym Lindtem. W końcu jeszcze nie tak dawno wyprawy do niemieckich marketów były związane z wielką ekscytacją, a najnowsze Lindty wypuszczane na zachodni rynek zdarzało mi się zamawiać przez internet. Teraz, zupełnie beznamiętnie, sięgnęłam po tabliczkę, której nie znałam.

 Frozen Yoghurt należy do chwytającej za serce serii Hello, Nice To Sweet You, a dokładniej do jej letniej edycji. Producent zwraca uwagę, że najlepiej spożywać Frozen Yoghurt w formie schłodzonej. Nam niestety przyszło nam jeść w formie lekko nadtopionej, toteż zdjęć samej tabliczki nie będzie. Mleczna czekolada nadziewana kremem jogurtowym i z owoców leśnych - w wydaniu Zottera byłby to niechybnie majstersztyk, natomiast u Lindta skład woła o pomstę do nieba. Szkoda, zwłaszcza, że Lindt potrafił zrobić nadziewańce z lepszym składem. Zresztą, w przypadku nadziewanych Lindtów zawsze zdarzały się składowe szkaradki, a także perełki. Olej palmowy oraz cukier w czterech formach nie brzmią zachęcająco.

 Już zapomniałam, jak mimo wszystko specyficzna jest mleczna czekolada od Lindta. Bardzo słodka, ale też głęboko mleczna i z wyraźnym kakaowym posmakiem. W zasadzie jest ona nie do podrobienia i miło było do niej wrócić po czasie zdecydowanie większym niż rok (rok temu jadłam białą).

Nadzienie było specyficzne. W porównaniu z już wystarczająco słodką czekoladą, okazało się za słodkie. W innych warunkach niż impreza tabliczka była by o wieeele za słodka (no dobra, na cukrowy głód w górach też by się nadała). Zarówno biały krem jogurtowy, jak i ten skomponowany ze szczątkowych ilości malin, truskawek, wiśni i jagód - miały w sobie kwaskowaty posmak, doskonale znany z jogurtów o smaku owoców leśnych. To był wręcz kubek w kubek ten smak, paradoksalnie dość wciągający. Jednocześnie gwarantował maksymalne zasłodzenie.

Dziś nie wyobrażam już sobie robić z wielką ekscytacją lindtowych zakupów. Ciekawie jest jednak raz na jakiś czas odświeżyć stare smaki, by namacalnie przekonać się, jak wielką czekoladową metamorfozę przeszłam ostatnimi laty.


Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, olej palmowy, miazga kakaowa, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka 2,6%, cukier inwertowany, syrop glukozowo-fruktozowy, odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, śmietanka, mleko skondensowane, sok truskawkowy 0,5%, lecytyna sojowa, puree z malin 0,4%, naturalne aromaty, koncentrat soku cytrynowego, koncentrat soku truskawkowego 0,2%, koncentrat soku wiśniowego, jagody 0,1%, koncentrat soku jagodowego 0,1%, pektyna, wanilina.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 532 kcal.
BTW: 6,3/32/54

środa, 13 września 2017

Cacao Hunters Tumaco ciemna 82%


Po Perla Negra 74%, jakże odmiennej od pozostałych kolumbijskich czekolad, przyszedł czas na degustację kolejnej tabliczki od Cacao Hunters pochodzącej z regionu Tumaco. Dla przypomnienia - Tumaco leży nad Oceanem Spokojnym, niedaleko granicy z Ekwadorem - co oznacza znaczne oddalenie od innych regionów Kolumbii, z których dane mi było próbować czekolad. Jako, że Perla Negra i Tumaco degustowałam zaraz po sobie, miałam okazję dokładnie przyjrzeć się różnicom między obiema 28-gramowymi tabliczkami. Tumaco 82%, zgodnie z wyższą zawartością kakao, była od Perla Negra o kilka tonów ciemniejsza, a także bardziej matowa.


Tumaco 82% w aromacie zdawała się nieść ze sobą chłód. Tak, jakbyśmy po Perla Negra przenieśli się w nieco chłodniejszy klimat, w wyższą partię gór. To już nie była dżungla, lecz górska łąka, a może nawet kwiaty wyrastające samotnie gdzieś przy granicy lodowca. Zapach rozwija się niesamowicie. Po efekcie chłodzącym narastają dusznawe kwiaty, potem tak jak w Perla Negra pojawia się cynamon, a dalej nawet pieprz. Następnie atakuje wspaniała kawa. Bukiet zapachowy Tumaco 82% jest o wiele poważniejszy niż w Perla Negra, ale tak piękny, iż zapragnęłam mieć perfumy pachnące tak samo jak ta czekolada.


W smaku jednak natrafiamy na błoto dżungli. Czekolada zalepia tropikalną duchotą i wilgocią. Jest bardziej zwarta i gliniasta niż Perla Negra. W końcu mamy tu więcej upakowanego kakao w tych samych 28 gramach. Jest więcej syropowo gęstego deszczu, wszystko jest lepkie. Kawowo-przyprawowa goryczka pieści podniebienie, lecz kolumbijskiej kwaśności jest tu więcej niż w Perla Negra. Słodycz została tu bardziej przytłumiona przez charakterystyczne kwaśne nuty, których mimo wszystko oczekiwałam po czekoladach z Tumaco. Nie była to kubek kubek kwaśność znana z czekolad pochodzących z północy Kolumbii, ale jednak doznałam czegoś na jej kształt.


Była to kwaśność wilgotna. Jak mokre i świeże owoce tropikalne, nie do końca dojrzałe. Jak piwo Kriek i Berliner Weisse. Jak kiszone ogórki i kiszona kapusta. Więcej dziwacznych, dżunglowych klimatów. Mniej słodyczy niż w Perla Negra, mniej przystępności, więcej siania intrygi.

Odczuwamy również nieco specyficznej, przewrotnej niby-szorstkości znanej z Perla Negra, jednak tu jest ona bardziej zwarta, jak glina. Jej dziwaczna proszkowość kojarzy się z przysypaniem czekolady dużą ilością przypraw oraz drobno zmielonej kawy. A przy tym - nadal zadziwia mnie ogólny aksamit czekolady od Cacao Hunters. Skubane, pomimo swoistych proszkowych wrażeń, nadal są niebywale gładkie. Ich tabliczki muszą być chyba długo konszowane.



Choć Perla Negra i Tumaco różnią się jedynie kilkuprocentową zawartością kakao, obie czekolady przenoszą w zupełnie inne światy. Zwiększenie poziomu kakao z regionu Tumaco nie stanowi jedynie o zintensyfikowaniu wrażeń, ale zupełnie je przekształca. Choć mój Mąż nie do końca się ze mną zgadzał, Tumaco 82% ze swoją gładko-szorskością, gliną, kwiatami, przyprawami, cudowną kawą i intrygującym bukietem kwaśności skojarzyła mi się w jakimś wyszukanym whisky. Dokładnie, była dystyngowana i intrygująca jak dobre whisky.

Kolumbia nie przestaje mnie intrygować. Po degustacjach dwóch czekolad od Cacao Hunters z regionu Tumaco byłam zachwycona, że w swoich zapasach czekały na mnie jeszcze dwie tabliczki wykonane z kakao z Tumaco, ale stworzone przez inną kolumbijską markę. Ich recenzje już wkrótce, toteż nie opuszczamy Tumaco na długo!



Skład: ziarno kakao, cukier.
Masa kakaowa min. 82%.
Masa netto: 28 g.

poniedziałek, 11 września 2017

Zotter Peru Huallaga Nativo 75% ciemna



Upłynęło sporo czasu, zanim po doskonałej Peru Oro Verde sięgnęłam po kolejną z najnowszych peruwiańskich propozycji Zottera (wszystkie kupiłam na biokredens.pl). Odkładałam je na później nie tylko przez prozaiczny wzgląd na termin ważności, ale i przez fakt, jak ekscytowało mnie radosne oczekiwanie na niewątpliwie bardzo wartościowe degustacje. Impulsem do sięgnięcia po kolejną z serii tj. Peru Huallaga Nativo, była zjedzona w Kazachstanie nietypowa Medium Raw. Medium Raw została wykonana z tych samych ziaren co Huallaga Nativo, jednakże w dziś opisywanym przypadku surowe ziarno jest jedynie niewielkim dodatkiem w całej masie kakaowej. W Huallaga Nativo oczywiście nie mamy też dodatku superfoods. Próbowałam już sporo peruwiańskich Zotterów (prócz Oro Verde i Medium Raw były to: Barranquita, Cacao Nature with Muscavado Sugar Crackers, Criollo Cuvee oraz 100%). Wszystkie były wyjątkowe, toteż po moich pozostałych Zotterach z Peru oczekiwałam tego samego.


Jak już wspomniałam, w przypadku Huallaga Nativo mamy do czynienia z ziarnami tego samego pochodzenia, co w Medium Raw - a jednak w większości poddanymi prażeniu. To ziarna Navito uprawiane przez lokalnych farmerów w górnym biegu rzeki Huallaga. Joseph Zotter odwiedził plantacje, a rzeźba terenu paradoksalnie kojarzyła mu się z rodzinną Austrią i doliną Dunaju. Nic dziwnego, że Peru stało się bliskie jego sercu i ostatnimi czasy tak często wykorzystuje peruwiańskie kakao. Dziś opisywana czekolada zawiera 75% kakao, prócz tego jedynie surowy cukier trzcinowy. Składniki były konszowane przez 22 godziny. Jakie wrażenia nam zafunduje ta przepięknie opakowana tabliczka?


Okazała się gładziutka w dotyku i słodka w zapachu, niczym nektar i miód. Pojawiły się prażone, ciemne nuty, ale w znacznie mniejszym nasileniu niż w Medium Raw - dominowała kusząca słodycz. Wyrazisty, soczysty brąz tabliczki również zachęcał do spróbowania. 

Smakowała przepysznie od samego początku. Rozpuszczając się gładko jak masełko, uraczyła nas na dzień dobry przyjemną miodową słodyczą, z mocą zmieniającą się sinusoidalnie podczas degustacji. Z czasem ze swej aksamitnej gładkości stała się coraz bardziej lepiąca i inwazyjna, nadal pozostając jednak subtelną, niczym idealnie wymieszana gładka pitna czekolada. Jej konsystencja przypominała mi też gęste, lecz gładziutkie śmietankowe lody (istotny w stworzeniu tego wrażenia był również efekt orzeźwiająco-chłodzący, o którym wspomnę za chwilę).


Kimiko postawiła duży nacisk na prażone orzechy i palony słód, jednak ja mając porównanie z naprawdę mocnarną Medium Raw, w Huallaga Nativo feerię orzechów zepchnęłam na drugi plan. Choć zdecydowanie, pojawiły się tutaj nuty podprażonych orzechów brazylijskich i słodkich migdałów, to specyficzna goryczka wybijająca się spod urokliwej miodowej słodyczy była dla mnie przede wszystkim... herbaciana. Taninowa, lekko ściągająca goryczka czarnej herbaty, nieustannie przełamywana była słodyczą miodu i czegoś delikatnego na kształt cukru pudru. Choć podczas degustacji herbaciana goryczka stara się przejąć całkowitą kontrolę, inne akcenty stale dopominają się o swoje. Przebijająca się raz po raz kwaśność wyraźnie kierowała moje myśli w stronę czarnych porzeczek, bardzo intensywnych. Przy tym wszystkim, czekolada zdawała się bardziej chłodzić niż grzać, tym bardziej, że z czasem ujawniła swą ananasowo-nerkowcową twarz, tak lekką, soczystą i tropikalną (choć absolutnie nie tak obezwładniająco beztroską jak w Peru Barranquita, która swoją drogę także ma swoje korzenie w dolinie Huallaga).

Pyszną i w gruncie rzeczy prostą Huallaga Nativo podsumowałabym jako schłodzoną czarną herbatę z czarnymi porzeczkami, słodzoną miodem. Bardziej palone nuty akcentujące się raz po raz bardziej przypominały mi tu delikatne papierosy smakowe, niźli wyrazistą kawę. Wbrew pozorom, miało to swój urok.



Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 596 kcal.
BTW: 8,9/46/32