czwartek, 30 listopada 2017

Original Beans Cusco Chuncho 100% ciemna z Peru


Po niedawnych degustacjach setek od Georgia Ramon (Congo 100% i Belize 100%) nabrałam szczególnej ochoty na sięgnięcie po którąś z pozostałych czekolad o maksymalnej zawartości kakao, jakie miałam w swoich zapasach. Wybór padł na Cusco Chuncho od Original Beans. Original Beans jeszcze nigdy nie nie zawiodło, zaś kakao wykorzystane do stworzenia tej tabliczki jest naprawdę wyjątkowe. Uprawiane w Peru, w świętej inkaskiej dolinie Cusco - należy do rzadkiej, starej i bardzo charakterystycznej odmiany Chuncho. Owoce Chuncho są małe, przez co ziarna również nie grzeszą wielkością - zawierają za to więcej tłuszczu od innych ziaren kakao. Original Beans tworząc swą tabliczkę Cusco Chuncho wspomaga lokalnych farmerów pielęgnujących częstokroć bardzo stare kakaowce (niektóre liczą sobie ponad 200 lat!). Wyróżnia także ich pracę, tworząc pierwszą czekoladę tylko i wyłącznie składającą się z ziaren Chuncho. Swoją Cacao Chuncho 100% kupiłam za pośrednictwem Smakowych Inspiracji.


Tabliczka pełna granatowych i fioletowych przebłysków pachniała świeżością kwiatów i leśnego igliwia. Owa woń skojarzyła mi się mocno górsko, także z aromatem zmoczonych chłodnym deszczem skał, które już powoli zaczęły wygrzewać się w nieśmiałych promieniach słońca. Pomiędzy tymi skałami zdawały się rosnąć jagody, a zbudzone przebłyskiem słońca pszczoły zaczęły uwijać się nad nektarem kwitnących wokół roślin. Mój Mąż pomyślał zaś po prostu o gorącej lawie oraz słodyczy niczym w polewie na ciasto.

To, co na pewno jest szczególnie niezwykłe w Cusco Chuncho, to konsystencja. Jak na setkę, czekolada okazuje się być niesamowicie gładka, zupełnie nie sucha, a przy tym wcale nie za tłusta. Świetnie rozpuszcza się w ustach i już sama struktura sprawia, iż tę czekoladę po prostu dobrze się je. Poziom jej przystępności jest naprawdę wysoki. Gdzieś tam może pojawia się iluzja popiołu, ale wynika ona raczej z samego smaku, a nie konsystencji.


W przeciwieństwie do setek od Georgia Ramon, nasza Original Beans zupełnie nie zalepia, tylko po prostu aksamitnie się rozpuszcza, jak dobre czekolady o mniejszej zawartości kakao. W smaku nadal odczuwałam kontynuację górsko-leśnych skojarzeń. Kwaśność była znaczna, ale nie dominująca w sposób przytłaczający. Kojarzyła mi się w wilgocią leśnej ściółki, ze wzruszoną glebą. Kwaśność, która w przewrotny sposób łączy się ze słodkawym aromatem mokrych liści i igliwia, oraz kamieni ogrzewanych słońcem (Kimiko pomyślała o asfalcie i sądzę, iż chodziło jej o to samo. Też w przypadku jej skojarzeń z whisky i orzechami - ja cały czas poruszałam się bardziej w strefie smaków ziemistych, po prostu). Naprawdę, jadłam Cusco Chunco, zamknęłam oczy i przeniosłam się w góry...


Dalej nuty słodkie są coraz to bardziej wyraziste, przyjmując azymut na owoce - sok z czarnych porzeczek, nie do końca dojrzałe jeżyny, jagody prosto z krzaka. W finiszu wyczułam jagody z wanilią i świeżo ubitą śmietaną (hmm, już skądś znam to odczucie!), odrobinę posłodzone miodem. Mimo wszystko całościowo wspominam ją jako górsko-leśną, mokrą i parującą, a przy tym kwiatowo-słoneczną. Głównie mroczną w sposób kwaśno-ziemisty, ale też z owocowymi akcentami, nadającymi jej nieco słoneczności.

 Cusco Chuncho to bez wątpienia czekolada wyjątkowa. Bardzo przystępna jak na setkę, bogata w liczne nuty smakowe, nad którymi rozmyślając można naprawdę popłynąć... I wybrać się w marzeniach gdzieś daleko. Magiczne kakao trafiło w dobre ręce i oto mamy efekt. Kolejna Original Beans, dzięki której kłaniam się w pas osobom odpowiedzialnym za tę markę.


Skład: masa kakaowa.
Masa kakaowa 100%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 610 kcal.
BTW: 11/55/26

wtorek, 28 listopada 2017

Zotter Gin & Lemon ciemna mleczna 60% nadziewana czekoladowym ganaszem z ginem i kremem cytrynowym


Zotter w wielu swych nowych Handscooped uplasował na szczególnym miejscu cytryny. Przeszkadzało mi to chociażby w Gourmet Journey to Peru, gdzie w końcu cytryna wcale nie powinna grać głównej roli. Za to w Blueberries on Lemon Cream chociaż cytryny okazały się nieco przesadzone, nie można było Zotterowi za wiele zarzucić - w końcu cytryny występowały w samej nazwie czekolady, a to zobowiązuje. Podobnie jest w przypadku dziś opisywanej czekolady - Gin & Lemon - którą kupiłam oczywiście w biokredens.pl.


Nie jestem wielką faną ginu. W swoim życiu wypiłam tego trunku bardzo mało. W zasadzie obce mi są nuty smakowe występujące w tej jałowcówce, toteż czekoladę traktowałam po prostu jako ciekawostkę z akcentem alkoholowym. Za to moja Przyjaciółka jest fanką ginu z tonikiem i w tym miejscu serdecznie ją pozdrawiam! Trza będzie jej sprezentować Gin & Lemon, co by przekonać się, czy rzeczywiście gin jest wyczuwalny. Gin wykorzystany w naszej czekoladzie został stworzony w Destillerie Farthofer z Dolnej Austrii. Nazywa się O.Gin i jest trunkiem organicznym - wiadomo, inaczej Zotter by po niego nie sięgnął.


Ucieszył mnie fakt, że tym razem Zotter nie podzielił kuwertury na dwie części. W Gin & Lemon dwuwarstwowe nadzienie zostało oblane tylko i wyłącznie ciemną mleczną czekoladą o 60% zawartości kakao, czyli pysznym klasykiem w Zotter Handscooped. Jedzenie wszystkich warstw naraz od razu wzbudziło mój zawód - ponownie Zotter przesadził w cytryną! Jest na tyle mocna i w tak specyficzny sposób łączy się z alkoholowym posmakiem, iż przypominała mi dość mocną cytrynówkę domowej roboty. Nie takiego smaku szukałam w tej czekoladzie!

Na dłuższą metę cytryna przybiera nawet posmak płynu do naczyń. Jej obecność została jeszcze podkręcona koncentratem grejpfrutowym i octem, przez co kwaśność stoi na wysokim poziomie. Prędko zdecydowałam się na jedzenie dwóch ganaszów oddzielnie, przez co mogłam sobie kwaśność dawkować, a przy tym delektować się kuwerturą oraz bardzo przyjemnym ganaszem czekoladowym z dodatkiem ginu. Generalnie warstwa cytrynowa jest bardziej strukturalna od gładziutkiego ganaszu czekoladowego. Kilka razy zdawało mi się, iż odnalazłam w niej cząsteczki cytryn. Wraz z mlecznym posmakiem mocna cytryna weszła na pułap graniczący z obrzydzeniem. Nie obraziłabym się, gdyby tej warstwy nadzienia było o wiele mniej.


Jak już wspomniałam, ciemny czekoladowy ganasz z dodatkiem ginu to zupełnie inna bajka. Wyraziście kakaowy, z niebanalną alkoholową nutą, niosącą ze sobą akcenty ziół, igliwia i skórki pomarańczy - aksamitnie rozpuszczał się w ustach, toteż z kuwerturą zgrywał się pięknie.

Zazwyczaj po degustacji tabliczek Handscooped czuję wraz z Mężem wielki niedosyt - 70 g podzielone na pół to za mało pyszności na jeden raz. W przypadku Gin & Lemon byliśmy jednak w zupełności nasyceni po swoich porcjach - cytryna po prostu przytłaczała. Nie chciałabym wracać do tej czekolady, a zjedzenie całych 70 g samemu na raz byłoby dla mnie bardzo męczące. Mam nadzieję, że w kolejnych nowych Handscooped cytrynowa mania Zottera nie będzie się już ujawniać, a przynajmniej nie w tak ordynarny sposób.



Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, gin, syrop cukru inwertowanego, odtłuszczone mleko w proszku, sok cytrynowy, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, koncentrat soku cytrynowego, sól, wanilia, koncentrat grejpfrutowy, lecytyna sojowa, jabłkowy ocet balsamiczny, cynamon, anyż, goździki, kardamon, piołun.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 509 kcal.
BTW: 7,5/34/36

niedziela, 26 listopada 2017

Tibitó Arauca mleczna 42%


Po niesatysfakcjonującej degustacji mlecznej Akesson's Brazil Fazenda Sempre Firme, kolejnego dnia na górskim szlaku z ufnością i nadzieją sięgnęłam po inną mleczną czekoladę. Była to już ostatnia tabliczka kolumbijskiej marki Tibitó, którą przywiozłam z zeszłorocznej podróży do tego pięknego kraju. Wcześniej miałam okazję wypróbować ciemną czekoladę stworzoną z kakao wyhodowanego w departamencie Arauca, teraz przyszedł czas na mleczną - o 42% zawartości kakao. Choć ciemna Tibitó Arauca wypadła dość blado na tle pozostałych tabliczek tej marki, nie miałam negatywnego nastawienia przed degustacją wersji mlecznej. Wszak Tibitó dwukrotnie pokazało mi, że robi bardzo ciekawe mleczne czekolady (Tumaco, Meta), które wyłuszczają zupełnie nowe spojrzenie na nuty smakowe, obecne w ciemnych odpowiednikach.


Ciepły, przytulny brąz 40-gramowej tabliczki pieścił wzrok, zaś nos wyczuwał przyjemny miks woni palonych i owocowych - z naciskiem na słodkie cytrusy. Czekolada dobrze rozpuszczała się w ustach, jednak niosła w sobie zadziorną odrobinkę szorstkości, czym różniła się nieco od pozostałych mlecznych Tibitó. Ową szorstkością skojarzyła mi się nieco z dawną mleczną Menakao, ale nadal można było nazwać naszą Araucę czekoladą o łagodnej konsystencji. Jej uwodzicielski pazurek tym lepiej łączył się z bogatym bukietem smakowym.


Mleczna Arauca to przede wszystkim soczyste, intensywne pomarańcze i mandarynki. O dziwo, pod względem cytrusowości mleczna Tibitó z departamentu Arauca bliższa jest dwóm reprezentantkom kakao z tego regionu stworzonym przez Cacao Hunters (Arauca, Rio de Oro) - bliższa, niż ciemna Arauca od samego Tibitó! To było ciekawe... Dominująca, konkretna cytrusowa nuta stopniowo przechodzi w coraz to więcej nut palonych, dość niecodziennych. Mój Mąż mocno popłynął, mówiąc o przypalonych włosach, sierści psa i woni dywanu. Dalej szliśmy już w bardziej klasyczne skojarzenie, jak tytoń oraz drewniana chatka przesiąknięta dymem z kominka. Przy nadal obecnej przyjemnej słodyczy pomarańczy wymieszanej z łagodnymi nutami mleka, palone nuty stały się niezwykle atrakcyjne.


Dalej pojawiły się kolejne owocowe nuty, tym razem jagodowe i borówkowe. W mlecznej Tibitó Arauca najbardziej urzekło mnie zaskakująco smaczne i spójne połączenie słodkich nut owocowych i mlecznych z wyrazistą, zróżnicowaną palonością. Mimo takiego zdarzenia, całość okazała się łagodna i przyjemna, ale charakterna, zapadająca w pamięć. Nie sposób porównać jej z obłędnie serową mleczną Metą, czy kawowo-truskawkową Tumaco. Ta czekolada to kolejny dowód na to, jak niezwykle bogata i różnorodna jest Kolumbia. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będę mieć okazję zdobyć kolejne czekolady od Tibitó, jeszcze przeze mnie nie próbowane (Meta 80%, Putumayo 45%, Meta Café 70%, Caramelo 40%, Tolima 70%).


To niesamowite, że wychodząc z samego Wałbrzycha po chwili można się znaleźć na malowniczym, spokojnym szlaku na Borową. Obecnie na tym najwyższym szczycie Sudetów Wałbrzyskich, porośniętym lasami, powstaje nowa wieża widokowa.


Dnia 7 listopada zdobyliśmy jeszcze Chełmiec, wchodząc na niego z Boguszowa-Gorce. Tu niestety również nie załapaliśmy się na widok z wieży widokowej - wstęp na nią jest czynny tylko do końca października.


Następnie po zejściu z Chełmca udaliśmy się do wioski Lubomin, skąd mijając rozebraną wiosną tego roku Bacówkę pod Trójgarbem weszliśmy na szczyt o nazwie Trójgarb. Niestety pogoda na szczycie nie była zbyt zachęcająca. Gdyby było ładniej, pewnie udalibyśmy się jeszcze na pobliski Jagodnik. Zdobyciem Trójgarbu zakończyliśmy naszą weekendową eksplorację Sudetów Wałbrzyskich, udaliśmy się w drogę do domu...


Skład: masa kakaowa, cukier, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 42%.
Masa netto: 40 g.

piątek, 24 listopada 2017

Zotter Gourmet Journey to Peru ciemna 70% nadziewana czekoladą marakujową, ganaszem batatowo-marakujowym i ganaszem kukurydziano-limonkowym z brandy z cukru trzcinowego


Jak już wspomniałam przy recenzji Yacon Beer & Whisky, w ostatnich poczynaniach Zottera bardzo wyraźnie odznacza się zauroczenie Peru. Dla mnie to świetna nowina i z wielką radością wraz z nim odkrywam peruwiańskie czekoladowe skarby. Tym razem w serii Handscooped stworzył tabliczkę o bardzo kuszącej nazwie: Gourmet Journey to Peru. Poniżej tej nazwy na opakowaniu odnajdziemy wskazówkę, co jakie punkty odwiedzimy podczas owej podróży: marakuja, limonka, batat, kukurydza. Prosta ilustracja zdobiąca front opakowania zdaje się składać wszystkie te składniki w jeden dziwny twór. Niezwykle ciekawiła mnie ta kompozycja, zwłaszcza przez udział uwielbianej przeze mnie marakui. Swoją Gourmet Journey to Peru zakupiłam oczywiście dzięki biokredens.pl.


Zarówno nadzienie, jak i kuwertura, są w tej tabliczce dwuczęściowe. Z wierzchu tabliczkę pokrywa ciemna czekolada o 70% zawartości kakao, zaś pod nią leży cienka warstwa białej czekolady marakujowej. Dolny ganasz jest miękki i mnie zwarty od górnego - odznacza się barwą, która od razu wskazuje na udział marakui. I tak, dolny ganasz to marakujowo-batatowy miks skropiony limonką. Górna, bardziej zbita masa to kukurydziany ganasz wykonany z polenty (kaszy kukurydzianej), białej czekolady, brandy z cukru trzcinowego oraz całego mnóstwa limonek i cytryn. W składzie miejsce swe odnalazł także verjuice, czyli sok z niedojrzałych kwaśnych winogron - znany nam już z Verjuice Green Grapes. Jego dodatek tutaj nieco mnie zdziwił, zwłaszcza, że zdaje się on sporo mieszać w smaku, ale o tym za chwilę...


Tabliczka pachniała przede wszystkim limonkowo, z nutą cytryny i alkoholu. Dopiero na dalszym planie wyczuwaliśmy marakuję oraz samą ciemną czekoladę. Cieszyłam się, iż oba ganasze różnią się od siebie konsystencją, bowiem zależało mi na wypróbowaniu ich z osobna. Część marakujowa, tak jak się spodziewałam, okazała się moja faworytką. Nie tylko ze względu za intensywnie słodki, specyficznie marakujowy smak, ale i przez lekką konsystencję gładkiego musu owocowego. Trudno mi wyrokować, jaki udział w całej kompozycji miały bataty, gdyż to marakuja rządzi w dolnym ganaszu i jest tylko odrobinę przełamana limonką.

Inaczej jest w przypadku górnego ganaszu. W swej konsystencji stoi gdzieś pomiędzy kukurydzianymi ganaszami z Lemon Polenta i Coffee and Grits. W smaku na pewno bliżej jej do Lemon Polenta, szczególnie przez udział brandy z cukru trzcinowego oraz kosmiczny dodatek cytrusów. Ten ganasz jest bardzo mocno cytrynowo-limonkowy, balansujący na granicy przesady i sztuczności (alkohol jeszcze to wrażenie podkręca). Gdy dodamy do tego kwaśny sok z winogron, to w ogóle robi się hardkorowo... Jeszcze raz powtórzę, nie wiem, po co on tam potrzebny?



Przy jedzeniu wszystkich warstw naraz marakuja zupełnie ginie pod natłokiem cytryny i limonki, nawet ciemna czekolada gdzieś umyka (wszak jest jej tak mało! a zastąpienie jej części białą czekoladą marakujową wcale nie dało żadnego efektu wow...). Miałam wrażenie, że i tak czekoladowa kuwertura przesiąknęła limonkami i cytrynami...

Gourmet Journey to Peru generalnie smakowała mi, ale nie była tym, czego się po niej spodziewałam. Wiele obiecująca nazwa tabliczki nie oddaje rzeczywistości. Kompozycja była przesadzona jeśli chodzi o natłok kwaśnych elementów. Większa ilość marakujowo-batatowego ganaszu byłaby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Może nawet wykorzystanie jej jako jednolite nadzienie?



Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, syrop cukru inwertowanego, verjuice - sok z kwaśnych zielonych winogron, bataty, suszone marakuje, sok cytrynowy, mleko, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat limonkowy, jogurt w proszku z odtłuszczonego mleka, kasza kukurydziana, brandy z cukru trzcinowego, masło, migdały, proszek karmelowy (odtłuszczone mleko, serwatka, cukier, masło), słodka serwatka w proszku, koncentrat soku cytrynowego, skarmelizowane mleko w proszku (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia, cynamon, olejek cytrynowy, chili Bird's eye, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier).
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 488 kcal.
BTW: 4,8/31/44

środa, 22 listopada 2017

Akesson's Brazil Fazenda Sempre Firme ciemna mleczna 55%


Kilka razy zastanawiałam się, czy dobrym wyborem będzie zabranie dziś opisywanej tabliczki w góry. Czy nie będzie zbyt skomplikowana na degustację na szlaku? Czy przypadkiem nie umknie mi z niej coś ważnego? Po doskonałej mlecznej Bali Sukrama Farms z kwiatem soli morskiej i cukrem kokosowym, od kolejnej mlecznej propozycji Akesson's miałam prawo spodziewać się wiele. Zwłaszcza, że brazylijska mleczna Fazenda Sempre Firme o aż 55% zawartości kakao forastero zasłużyła sobie na pochlebną recenzję Kimiko. I zwłaszcza, że moja pierwsza czekolada stworzona z kakao z tej samej plantacji (z dodatkiem kawy) bardzo mi przypadła do gustu. Dlaczego więc Brazil Fazenda Sempre Firme 55% Dark Milk Chocolate miałaby mi nie smakować? W końcu też została wyróżniona w wielu konkursach, podobnie jak wiele innych czekolad tej marki. Tę, jak i inne tabliczki od Akesson's zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


Specyficzna dla Akesson's tafla czekolada okazała się w tym przypadku dość jasna i podejrzanie tłusta. Nie boję się wprawdzie tłustości w czekoladach (przecież cenię sobie tabliczki od Bonnat), więc nie traktowałam tego jako złą wróżbę. W końcu lekko słonawy, karmelkowy zapach podobny do koziego mleka zawsze zwiastował pyszną mleczną czekoladę, zrobioną z dobrego kakao.

Od pierwszej chwili, w przeciwieństwie do Kimiko, zaskoczyła mnie w jej smaku znaczna słodycz. Była to jednak słodycz bardzo mocno mleczna, troszkę jogurtowa, podchodząca również pod ryżową papkę na tłustym mleku. Prędko jednak ta błoga kompozycja została przełamana przez specyficzną goryczką, a to wyłapałam już razem z Kimiko. Mi kojarzyła się z fusami z kawy, zaś Kimiko z fusami z herbaty. Ja pozostałabym jednak nadal przy fusach z kawy, i to takich przestudzonych i odstanych, z nie tylko goryczkowym, ale i kwaskowatym zabarwieniem. Niby jest mleczne, bardzo tłusto i słodko, ale ciągle daje o sobie znać jakby przepalony karmel i mocna ziemistość.



Dalszy przebieg degustacji wiązał się z tłustością coraz to bardziej narastającą w ustach, wręcz śliską. Kojarzyła mi się z rozpuszczonym, lekko zjełczałym masłem. Dzięki recenzji Kimiko wiem, że świetnie wpisuje się to skojarzenie z jej myślą o kożuchu na mleku, u mnie tez odstanym i przestudzonym. Kolejne moje skojarzenia to niby-śmietankowe lody znane z dzieciństwa, z margarynowym posmakiem, otoczone dwoma waflami. Ciągle miałam wrażenie, że w tej mlecznej czekoladzie znajdują się jakieś nuty zepsucia, coś jakby lekko podgnite orzechy laskowe i fistaszki. Gdzieś tam próbowały się przebić owocowe nuty, nieco cytrynowe, nieco rodzynkowe, może bananowe - ale wszystko było przede wszystkim ciężkie, bardzo ciężkie w swej tłustości i iluzji nadpsucia.

Mój początkowy zapał prędko przerodził się w znudzenie i rezygnację. Na początku degustacji czekolada rzeczywiście mi smakowała, lecz po chwili zaczęła ewoluować w nieznośny dla mnie sposób. Co ciekawe, mój Mąż również zanotował wychwycone przeze mnie nuty, ale odebrał je bardzo pozytywnie. Jemu czekolada bardzo smakowała i niezwykle go wciągnęła. Oddałam mu nawet kawałek swojej porcji.

Z brazylijskim kakao na pewno wszystko jest w porządku. Gdyby było inaczej, ciemna wersja z kawą na pewno by mi nie smakowała. Ponadto, Akesson's z tego samego kakao stworzył tabliczkę 100%, i to jeszcze wzbogaconą o nibsy. Nie mam jej, ale chcę jej spróbować. W przypadku dziś opisywanej czekolady po prostu muszę wybaczyć Akesson's mało udany dla mnie dobór proporcji składników (może za wiele tłuszczu kakaowego?). Była to pierwsza czekolada tej marki, która ewidentnie mi nie smakowała - mam nadzieję, że był to ostatni przypadek.



W niedzielny poranek 5 listopada podjechaliśmy z Boguszowa-Gorce do Wałbrzycha, o 6:30 zdobywając Górę Zamkową, na której znajdują się ruiny zamku Nowy Dwór.


Z ruin rozpościera się widok na szczyty Kozioł oraz Borową. Ta druga jest najwyższym szczytem pasma Sudetów Wałbrzyskich. Dalej udaliśmy się właśnie w jej stronę.



Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa non-GMO.
Masa kakaowa min. 55%.
Masa netto: 60 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 625 kcal.
BTW: 10,30/44,95/39

poniedziałek, 20 listopada 2017

Zotter Piña Colada biała kokosowa nadziewana ganaszem kokosowo-ananasowym i czekoladowo-rumowym


Zotter spełnia marzenia! Dziś prezentowana czekolada jest na to idealnym dowodem. Choć Zotter już kilka razy w bardzo udany sposób wykorzystał ukochane przeze mnie ananasy, to zawsze marzyłam o wypróbowaniu jego interpretacji tropikalnego drinka Piña Colada. W MitziBlue Pineapple + Coconut był już nawet całkiem blisko upragnionego połączenia, ale wiadomo, że wykorzystanie wszelkich składników drinka będzie możliwe tylko w tabliczce Handscooped. Jakaż była moja radość, gdy wśród najnowszych nadziewańców Zottera zauważyłam ją! Handsooped Piña Colada! Wyczekana, wymarzona, dzięki niezawodnemu biokredens.pl w końcu trafiła w moje ręce. Gdyby jednak okazała się porażką, zawód byłby naprawdę bolesny.


Wczytując się w skład upragnionej tabliczki nie miałam żadnych wątpliwości, że to może być prawdziwy strzał w dziesiątkę. Górny, miąższysty ganasz składał się z mieszanki mleka kokosowego, ananasowej czekolady, kawałków ananasa oraz wiórków kokosowych, skropionych nutą cytryny. Na dole rządzi rum, w połączeniu z mleczną i ciemną czekoladą - od dołu ów czekoladowo-rumowy ganasz leży jeszcze na warstewce mlecznej czekolady. Podobało mi się, że dzięki tej konstrukcji była szansa, iż w Piña Colada będzie mieć szansę dojść do głosu również samo kakao. Główna kuwertura stworzona została bowiem z białej kokosowej czekolady. I choć sama Labooko Coconut mi nie smakowała, to w Softly Falls The Snow analogiczna czekolada wypadła już dużo lepiej - nie wyobrażałam sobie, aby w Handscooped Piña Colada kuwerturę miała by stanowić czekolada inna niż biała kokosowa.


Ok, skład mi pasował, no to czas przejść to najistotniejszej sfery empirycznej. Już sam zapach miażdży, łącząc wszystko to, co kocham - kokos, soczysty ananas, dobry alkohol, delikatność mleka, no i kakao, kakao! Od początku wiedziałam, że uczynienie tej tabliczki nie do końca białą będzie doskonałym posunięciem.

 Górny ganasz to idealnie połączenie kokosa z ananasem. Delikatne, miękkie wiórki skąpane w kokosowym mleku spajają się w miłosnym uścisku z dynamicznymi, soczystymi cząsteczkami ananasa. Ananas jest bardzo intensywny, podkręcany przez kroplę cytryny przejmuje prowadzenie w górnym ganaszu, co jest tym milsze, iż w końcu kokos daje jeszcze popis w kuwerturze. Naturalnie pyszny ananas nie dał się przyćmić przez kolejne składniki kompozycji, co stało się dla mnie ogromnym plusem. Ta górna warstwa była dość strukturalna, ale nie chrupiąca - zarówno kokosowe wiórki, jak i cząstki ananasa były przyjemnie miękkie, choć dało się je wyodrębnić z całości masy.


Dolny ganasz jest już poważniejszy, a przy tym gładszy - choć nie absurdalnie miękki, raczej dość zwarty. Cudnie jednak rozpuszcza się w ustach, pieszcząc kubki smakowe połączeniem dobrego rumu z miksem ciemnej i mlecznej czekolady. Dolny ganasz jest bardzo wyważony. Alkohol nie przytłacza, rumowe nuty są podkreślane przez kakao. Ta czekoladowo-rumowa część ma bardzo duże znaczenie w całość kompozycji. Przy okryciu całości białą kokosową czekoladą, słodką i z lekkim ryżowym posmakiem - ciemny ganasz sprawia, iż Piña Colada nie jest przesłodzona. Jest spójna, ale przy tym wielopłaszczyznowa, urozmaicona, nienudna.

Przekroczyła moje oczekiwania i totalnie mnie zauroczyła. Marzenie zostało spełnione z nawiązką i bezsprzecznie Piña Colada trafia do mojej czołówki ulubionych Handsooped. Na pewno jest to dotąd najlepszy nadziewaniec, jakiego próbowałam z nowo wypuszczonej serii. Po degustacji nie mogłam się otrząsnąć i żałowałam, że tabliczka jest tak mała, bowiem tylko rozbudziła mój apetyt. A była idealna...


Z Lesistej Wielkiej maszorowaliśmy do niezwykle malowniczej miejscowości Sokołowsko, bardzo klimatycznej, lecz przydałoby się tu wiele renowacji...



Ten widok już znam sprzed kilku lat... Z Sokołowska podeszliśmy na Stożek Wielki. Szliśmy tą drogą kiedyś w drugą stronę, podążając z Unisławia Śląskiego do Walimia w Górach Sowich.



Na Stożku Wielkim niespodzianka - brak wieży widokowej, którą pamiętaliśmy z 2013 roku. Stromo w dół zeszliśmy ze szczytu do Unisławia, a stamtąd ponownie zdobywając Dzikowiec wróciliśmy do Boguszowa-Gorce.


Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, wiórki kokosowe, odtłuszczone mleko w proszku, syrop cukru inwertowanego, miazga kakaowa, mleko, suszony ananas, rum, pełne mleko w proszku, mleko kokosowe (kokos, woda, guma guar), koncentrat ananasowy, koncentrat soku cytrynowego, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), lecytyna sojowa, proszek kokosowy (mleko kokosowe, maltodekstryna), sól, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), wanilia, lecytyna słonecznikowa.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 506 kcal.
BTW: 4,5/32/47

sobota, 18 listopada 2017

Bonnat Surfin ciemna 65%


 100-gramowe Prawdziwe Czekolady to rzadkość. W tytułu wypuszczania tabliczek w takiej gramaturze szczególne miejsce w moim sercu mają Pralus, Bonnat i Morin (dziwnym trafem, wszystkie trzy to marki francuskie). Choć w przeważającej mierze degustuję czekolady tylko z Mężem, ostatnimi czasy stałam się mniej chytra w kwestii dzielenia się czekoladami. 100-gramową czekoladę po prostu najłatwiej podzielić tak, aby każdy mógł jej porządnie zasmakować. Na początku listopada goszcząc Kasię, Kornela i małą Gabrysię chciałam podać do kawy którąś z moich czekolad i wybór padł na wyrób od Bonnat - przede wszystkim przez wzgląd na solidną gramaturę.


 Surfin jawi się jako wyjątkowa propozycja spośród całego asortymentu Bonnat. Ta czekolada o 65% zawartości kakao została wykonana według dawnej receptury z, uwaga, 1884 roku, opracowanej przez Felixa Bonnata. Surfin jest blendem stworzonym z ziaren pochodzących z Wenezueli, zachodniej Afryki, Brazylii, Peru i Meksyku. Dzisiejsza Surfin powstała ku uczczeniu 130 rocznicny marki Bonnat. Surfin to po prostu kawał czekoladowej historii, a takie chwyty przyciągają mnie jak magnez. Nie ukrywam, że żywiłam wobec niej spore nadzieje, toteż nie wstydziłam się wyciągnąć ją jako godziwy poczęstunek. Tak jak pozostałe moje tabliczki Bonnat, Surfin zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady.


 Bonnat jak to Bonnat, jak zwykle prezentował się bardzo smakowicie, z swoją grubą czekoladową taflą, miąższystym przekrojem, a w przypadku Surfin - względnie ciepłą barwą, dość jasną jak na 65% kakao. Czekolada pachniała po prostu deserowo, z delikatnym przebłyskiem soku z cytryny. Spodziewałam się słodyczy i tłustości, jak to w Bonnatach bywa, a tymczasem....

Słodycz była, owszem. Surfin dla mnie różniła się jednak konsystencją od pozostałych Bonnatów. Nie była tak tłusta, co pewnie wielu ucieszy. Charakteryzowała się drobnoproszkową strukturą, co absolutnie nie przeszkadzało w jej gładkim rozpuszczaniu się. Powolnym, lecz gładkim. Smakowo zaś... naprawdę, nie cechowała się niczym szczególnym. Pod tym względem mocno mnie zawiodła. Chciałam moich gości naprowadzić na odkrywanie niuansów w czekoladach podczas tej degustacji, a tymczasem sama miałam problem, by wyodrębnić w niej konkretne akcenty. To była po prostu łagodna ciemna czekolada, którą równie dobrze można jeść bez głębszej refleksji.


 Lekko maślana, lekko palona, lekko cytrusowa, pod koniec coraz to bardziej orzechowa - ale nadal bez przekraczania jakiegoś asekuracyjnego poziomu. Zwyczajnie czekoladowo słodka, oczywiście nie przyrównując jej do Wedla czy Wawelu, ale jak na swoją półkę naprawdę zwykła. Zauważyłam, że dotąd próbowane Bonnaty z kolekcji Les Grands Crus Historiques (w białych opakowaniach) były zawsze łagodniejsze od tych w kolekcji Les Grands Crus d'Exception (w kolorowych opakowaniach), ale Surfin to już przesada (nie wspominając już o tym, że mleczne czekolady Les Grand Crus Lait biją ją totalnie na głowę). Być może koneser krainy łagodności zakochałby się w Surfin, ale ja spodziewałam się czegoś bardziej oryginalnego. Może większa o 10% zawartość kakao by coś zmieniła? No, ale w końcu to miało być odtworzenie dawnej receptury...


 Czasem blendy używanych przez manufakturę okazują się doskonałe (patrz 9 od Amedei), a czasem to, co tworzy charakterność z osobna, w mieszance staje się bezpłciowe i zwyczajne. Tak, Surfin od Bonnat to zupełne przeciwieństwo 9 od Amedei. Eksploracja single-origin z różnych krajów od Amedei była dla mnie nieznośnym doświadczeniem (a w blendzie zamkniętym w 9 te ziarna smakowały znakomicie). W przypadku Bonnat mamy do czynienia z całkowitym odwróceniem sytuacji. Cóż, narazie w mojej kolekcji pozostała mi jeszcze tylko jedna Bonnat - z meksykańskich ziaren - i oby moja teoria okazała się słuszna. Od wielokrotnie nagradzanej Selva Maya oczekuję wiele...

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 593 kcal.
BTW: 7,4/43,6/46,9

czwartek, 16 listopada 2017

Zotter Blueberries on Lemon Cream ciemna 70% nadziewana ganaszem jagodowym i cytrynowym


Wśród nowych Zotter Handscooped szczególnie podoba mi się to, iż producent w wielu kompozycjach postawił na owoce. Doskonale wiem, że w nadziewańcach Zottera owoce wypadają częstokroć rewelacyjnie soczyście i autentycznie, toteż Blueberries on Lemon Cream otwierałam z nadzieją wielkiej uczty dla podniebienia. Ją, a także pozostałe nowości ulubionej austriackiej marki zakupiłam jak zwykle poprzez biokredens.pl.


Ucieszyłam się, gdy po przepołowieniu tabliczki zobaczyłam, iż w nadzieniu zdecydowanie dominuje część jagodowa. Intensywnie fioletowy ganasz zdaje się być mięciutki, a jego bazowym składnikiem są oczywiście jagody - bez żadnych udziwnień, dodatku alkoholu czy mnogości przypraw. W końcu jagody rządzą same w sobie!

Ponad jagodową warstwą znalazł się ganasz cytrynowy, wzbogacony o białą czekoladę - z tego tytułu jest on gęstszy i bardziej zwarty od jagodowego. Wszystko zostało otoczone najpierw powłoczką z białej czekolady (Zotter się ostatnio w tym lubuje, nie wiedzieć dlaczego...), a następnie ciemną czekoladą o 70% zawartości kakao. Osobiście wolałabym więcej ciemnej czekolady, zwłaszcza, że biała została już raz użyta w cytrynowym ganaszu. Zotter jednak zadecydował inaczej...



Kompozycja pachniała w sposób nieoczywisty. Choć akapit temu wspomniałam, że nie ma tu alkoholu ani bogactwa przypraw, szczególnie mocno zdawał się odznaczać cynamon, paradoksalnie znajdujący się na samym końcu listy składników. Czekolada zdawała się też pachnieć lekko alkoholowo, niczym dobra jagodowa nalewka. Aromat wyprowadził mnie na manowce. Aby za długo się nie zastanawiać co jest grane, trzeba było po prostu szybko posmakować, wbić zęby w ten smakowicie barwną tabliczkę.

Jagodowy ganasz zdaje się być wręcz puszysty, ale przy tym bardzo soczysty - niczym jagodowy mus. Bardzo mi się to w nim podobało. Ta konsystencja czyniła tabliczkę lekką, choć smaki wcale lekkie nie były. Jagody uderzały całą swoją mocą, intensywnie i autentycznie - tak, jak w najlepszych owocowych ganaszach z Handscooped. Wszystko było by po prostu uroczo koktajlowo jagodowe, gdyby nie fakt, iż cieńsza warstwa cytrynowego ganaszu wprowadza sporo zamieszania. Choć jest jej mniej, smakuje wyraziście i w niespodziewany sposób przełamuje naturalność jagód. 



Cytrynowy ganasz jest nie tylko zdecydowanie kwaśniejszy od jagodowego (cytryny - wiadomo), ale też o wiele bardziej słodki - za sprawą białej czekolady. Wraz z waniliowym i cynamonowym muśnięciem tworzy on z jagodami tak dziwaczne połączenie iż... smakując Blueberries on Lemon Cream ponownie myślę o dość mocnej jagodowej nalewce. Przywiozłam taką z Bieszczad, i choć wcale nie ma ogromnej ilości procentów, zdaje się być alkoholowo mocna w smaku - przez intensywność jagód i przełamanie jej cukrem. W tej czekoladzie dzieje się podobnie, tyle że mamy jeszcze kwaśność cytryn i przyprawy - jakimś dziwnym sposobem dają nam one złudzenie zawartości alkoholu. Kwaśność cytryn chwilami tak śmiesznie balansuje ze słodyczą innych składników, iż... raz po raz odnosiłam wrażenie, że Blueberries on Lemon Cream jest po prostu za słodka. Dobrze, że nieoczywiste doznania się równoważone kuwerturą z ciemnej czekolady, choć mogłoby być jej więcej.

Choć eksperyment był ciekawy i zafundował dość zaskakujące wrażenia, czułam po degustacji pewien niedosyt. W przypadku ogromnego potencjału samego ganaszu z jagód, zapragnęłam spróbować Handscooped składającego się tylko z jagodowej masy, oblanej grubszą warstwą ciemnej czekolady. Chciałam czegoś prostszego, z natury bardzo smacznego. Jestem ciekawa, jak moi Czytelnicy odebrali tę tabliczkę... Czy również odczuliście tak dziwne pomieszanie smaków?



To straszydło dojrzeliśmy na szlaku z Boguszowa-Gorce na górę Dzikowiec. Świetna metafora Sudetów Wałbrzyskich w ogóle. Wałbrzych? Kopalnie, bieda-szyby, przerażające miasto... Co tam ciekawego? Ano, otoczone jest bardzo malowniczym pasmem Gór Wałbrzyskich. Chcąc skompletować wszystkie pasma polskich gór, jeśli chodzi o Sudety właśnie tego miejsca jeszcze nie odwiedziliśmy. W pewien weekend na początku listopada postanowiliśmy to zmienić.


Sobotni poranek na szlaku przywitał nas doskonałą aurą. Lekki mrozik przy gruncie, piękne słońce na niebie. Powyżej widok na znane już nam Góry Kamienne (choć jeszcze trochę tu wypada odkryć) i Góry Sowie. A poniżej widok na Boguszów-Gorce i górę Chełmiec. W tej miejscowości nocowaliśmy, zaś na Chełmiec weszliśmy kolejnego dnia.



Z Dzikowca maszerowaliśmy na Lesistą Wielką...



Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, syrop cukru inwertowanego, jagody, sok cytrynowy, odtłuszczone mleko w proszku, pełne mleko w proszku, mleko, koncentrat soku cytrynowego, suszone jagody, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sól, cynamon.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 467 kcal.
BTW: 5,1/30/43