Wróciłam z urlopu cała i zdrowa, bogatsza o wiele nowych doświadczeń. Chyba nic nie wzbogaca człowieka i nie poszerza horyzontów tak jak podróże. Niemalże cały wrzesień będzie na moim blogu miesiącem stopniowego relacjonowania naszej wyprawy, dla którego tłem będą zabrane ze sobą w podróż czekolady. Tak, tym razem to czekolady będą jedynie tłem. Tabliczki wzięte na urlop były typowymi dosładzaczami, o których ciężko mi już pisać elaboraty - zwłaszcza w obliczu relacji z wyprawy. Myślę jednak, że czytelnicy żądni na moim blogu bardziej popularnych i powszechnie dostępnych marek czekolady będą zadowoleni z najbliższych wpisów - zdominują je Lindt, Ritter Sport i Studentska, pojawi się także Toblerone.
Dziś na blogu pojawia się Alpen Gold - marka z rodziny Mondelez, znana przede wszystkim z przereklamowanych Nussbeiser, hejtowana przeze mnie ze względu na coraz to gorszy skład swoich tabliczek (coraz mniej kakao, coraz więcej tłuszczy roślinnych, mnóstwo chemicznych dodatków). Dziś opisywana deserówka o 44% zawartości kakao nieco wyróżnia się na tle całej rodziny wad marki Alpen Gold. Wprawdzie mamy tu dwa emulgatory i etylowanilinię, ale nie dosypano kakao w proszku, a zamiast margaryny posłużono się o wiele wdzięczniejszym masełkem. Nie jest to jednak tabliczka wypuszczona na rynek polski, przez co może zrzednąć Wam mina. No właśnie... Przecież ja jeszcze nie zdradziłam, gdzie tak właściwie mnie wywiało na urlop!
Byłam w Armenii. Z Warszawy polecieliśmy do Gruzji, a stamtąd autem dostaliśmy się do Armenii. Dwa tygodnie eksplorowania tego przepięknego, górzystego kraju to zdecydowanie za mało! Opiekował się nami górski przewodnik, mieszkaniec Erywania - i to u niego w domu spędziliśmy większość nocy. Poza tym - z noclegami czekały na nas górskie schroniska i namiot. Ale o tym później... W końcu obiecałam, że cały wrzesień będzie poświęcony relacjom z tej wyprawy!
Na opakowaniu dziś opisywanej tabliczki widnieją napisy w językach: rosyjskim, kazachskim, gruzińskim i ormiańskim - stąd moja wiedza, na jakich rynkach można spotkać tą tabliczkę. Nie wiem, czy aktualna polska oferta Alpen Gold zawiera pełną tabliczkę deserową - jeśli posiadacie takie informacje proszę o cynk. Alpen Gold jest generalnie bardzo popularną marką w erywańskich sklepach - na czele z Nestle. Nawet Milkę spotykałam relatywnie rzadko (za to tak pożądane przez wielu z Was Snickersy z masłem orzechowym oraz Rockin' Nut Road często widywałam przy kasach).
Ormiańska oferta Alpen Gold znacznie różni się od tego, co spotykamy w polskich sklepach - w Armenii na porządku dziennym była biała tabliczka z migdałami i kokosem, czy też mleczna z ciasteczkami i żelkami. Zupełnie innym tematem do rozważań jest ormiańska fabryka słodyczy Grand Candy - ale o niej rozpiszę się innym razem. Nastąpi to przy okazji recenzji trzech czekolad z Grand Candy, które dostałam w prezencie od naszego przewodnika - gdy tylko dowiedział się o mojej czekoladowej pasji. Jak możecie się domyślać - tej Alpen Gold również nie kupiłam sama. Dawno już przeszła mi mania zbieractwa wszystkiego, co nieznane (chociaż ormiańskiej zielonej lemoniady z estragonu musiałam spróbować!).
Warto napomknąć o innych ciekawych produktach jakie spotkałam w erywańskich sklepach. Zaskoczył mnie pyszny 100% sok z granatu, a także konfitury z morwy oraz młodych orzechów włoskich. Bardzo popularne są przetwory z dzikiej róży oraz z derenia. Urzekł mnie fakt możliwości zakupu różnych odmian ziarnistej kawy na wagę praktycznie na każdym kroku - u nas jest to do zrobienia jedynie w specjalistycznych sklepach, a w Erywaniu możliwe w najmniejszym sklepiku! Kolejnym zaskoczeniem było częste spotykanie na sklepowych półkach eksportowanych słodyczy Mieszko i Baron (szkoda, że Ormianie mają możliwość wypróbowania akurat tych polskich marek...), a także napoje Leon z Hortexu.
Deserową Alpen Gold poczęstował nas nasz gospodarz zaraz po przybyciu do Erywania. Podana w towarzystwie jabłek i brzoskwiń oraz słodkiej gotowanej kawy (ah, tęskniłam za moją dużą, mocną, czarną i gorzką kawą), była pierwszą okazją do rozmowy. Ledwo tknięta tabliczka pojechała z nami do schroniska nad jeziorem Kari, położonego obok częściowo opuszczonego ośrodka badającego promieniowanie kosmiczne - a wszystko to u stóp najwyższej góry Armenii - Aragac. Jej najtrudniejszy i najwyższy północny szczyt ma 4090 m n.p.m. i był naszym pierwszym (i najważniejszym) celem podczas wyprawy. Pozostała część tabliczki została skonsumowana gdzieś przy kolejnych śniadaniach i kolacjach nad Kari, w towarzystwie arbuzów i fig. Pisałam kiedyś, że nie przepadam za arbuzami i figami? Cofam to wszystko. Nic, co znajdziemy w naszych sklepach nie równa się świeżym i soczystym arbuzom oraz figom, wprost z ormiańskich upraw. W tym miejscu chciałam też przeprosić za fatalną jakość zdjęć tej czekolady - wykonywanych o dziwnych godzinach przy dziwnym świetle.
Jaka była deserowa Alpen Gold, dedykowana na wschodni rynek? Na pewno smaczniejsza od naszej słynnej wedlowskiej Jedynej... Co było w niej lepszego? Cóż, dla mnie odpowiedź jej prosta - brak kakao w proszku automatycznie procentuje in plus, ratuje przed sztucznawą szorstkością i proszkowatością. Wątpię, aby surowce kakaowe były w Alpen Gold górnolotnej jakości, ale dodatek tłuszczu mlecznego umiejętnie poprawia sytuację. Sprawia, że czekolada miło rozpuszcza się w ustach, roztaczając w nich słodkawo-kawową otoczkę. Co więcej? Właściwie, to nic więcej... To było proste, przyjemne, nie skłaniające do głębszych refleksji - ale też żadne wady nie wysuwały się na pierwszy plan. Zresztą, jak tu rozwodzić się nad banałem Alpen Gold stojąc w cieniu wielkiej góry... Relacja ze zdobywania Aragacu już w następnym wpisie. Tymczasem dwa kadry z potwornie upalnego Erywania. Niestety na żadnym ze zdjęć nie udało się naszym aparatem uchwycić, jak monumentalnie góruje nad miastem Ararat... Ale wystarczy, że wpiszecie Erywań w google i już będziecie wiedzieć, co mam na myśli...
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, wanilina.
Jaka była deserowa Alpen Gold, dedykowana na wschodni rynek? Na pewno smaczniejsza od naszej słynnej wedlowskiej Jedynej... Co było w niej lepszego? Cóż, dla mnie odpowiedź jej prosta - brak kakao w proszku automatycznie procentuje in plus, ratuje przed sztucznawą szorstkością i proszkowatością. Wątpię, aby surowce kakaowe były w Alpen Gold górnolotnej jakości, ale dodatek tłuszczu mlecznego umiejętnie poprawia sytuację. Sprawia, że czekolada miło rozpuszcza się w ustach, roztaczając w nich słodkawo-kawową otoczkę. Co więcej? Właściwie, to nic więcej... To było proste, przyjemne, nie skłaniające do głębszych refleksji - ale też żadne wady nie wysuwały się na pierwszy plan. Zresztą, jak tu rozwodzić się nad banałem Alpen Gold stojąc w cieniu wielkiej góry... Relacja ze zdobywania Aragacu już w następnym wpisie. Tymczasem dwa kadry z potwornie upalnego Erywania. Niestety na żadnym ze zdjęć nie udało się naszym aparatem uchwycić, jak monumentalnie góruje nad miastem Ararat... Ale wystarczy, że wpiszecie Erywań w google i już będziecie wiedzieć, co mam na myśli...
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, wanilina.
Masa kakaowa min. 44%.
Masa netto: 90 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 510 kcal.