Szok i niedowierzanie. Na moim blogu pojawia się czekolada Wedla! Wprawdzie bardzo polubiłam ich kolekcję Karmellove (tu możecie poczytać o wersjach z orzeszkami i wafelkami), ale pozostałe próbowane ostatnimi czasy wedlowskie czekolady były dla mnie istnym koszmarem. Nadziewaną czekoladę od Wedla zjadłabym chyba tylko podczas tortur, a pełne są poza obiektem moich zainteresowań. Co więc się wydarzyło, że do Magicznej Szuflady trafiła pełna deserowa czekolada Wedla? Nie, nie dostałam jej w prezencie. Sama zakupiłam. Nie do wiary!
Dawno temu, jakiś anonim w komentarzu pod którymś wpisem, poprosił mnie o porównanie dwóch czekolad Wedla: Jedynej oraz deserowej w popularnym granatowym opakowaniu. Ciekawiło go to, czy te dwie tabliczki w ogóle się czymkolwiek różnią - mając praktycznie identyczny skład przy 50% zawartości masy kakaowej. Ta prośba czytelnika przypomniała mi się, gdy stałam przed półką z czekoladami w Żabce w Kościelisku na początku czerwca. Wyjechałam wtedy służbowo na konferencję, ale nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała paru godzin czasu wolnego na małą górską przechadzkę. A że podczas górskiego spacerku zawsze warto mieć ze sobą coś słodkiego, postanowiłam zakupić na szybko jakąś popularną tabliczkę. Porównania z deserową w granatowym opakowaniu wprawdzie nie będzie, ale za to dziś możecie poczytać o Jedynej.
Nim przejdę do jej opisu, wtrącę parę zdań górskich historii. Podczas konferencji czasu starczyło mi jedynie na dwa małe wyskoki w zabójczym tempie marszu: Butorowy Wierch i Gubałówka (widoki piękne, ale nigdy więcej! Mojego Ukochanego tam nie zabiorę, wieś tańczy i śpiewa... Tak nie wygląda klimat gór, który kocham) oraz Wielka Polana Małołącka. Podczas tak krótkich wypadów czekolada była mi niepotrzebna, więc Jedyna wróciła ze mną do domu. Kolejny raz zapakowałam ją do torby, gdy parę dni później wyjeżdżałam na szkolenie, tym razem do Karpacza. Darzę Karkonosze ogromnym sentymentem i tutaj na szczęście znalazło się nieco więcej czasu na górskie wyprawy. Raz przegoniłam kolegów z pracy Sowią Doliną na Śnieżkę, wracając Doliną Łomniczki; a kolejnego dnia w mniejszym gronie zaliczyłam spacerek do Samotni i Białego Jaru. Podczas tego wyjazdu Jedyna mimo stałej obecności w plecaku również okazała się niepotrzebna. Ponownie wróciła ze mną do domu. Zaplanowałam, iż i tak czy siak zostanie skonsumowana w górach, ale już podczas urlopu w drugiej połowie sierpnia. Jakież było moje zdziwienie, gdy pewnego razu przyjrzałam się opakowaniu mojej Jedynej i zauważyłam, że... jest już przeterminowana. Jej termin ważności minął już podczas pobytu w Karkonoszach. Podejmując szybką decyzję, zabrałam połowę tabliczki następnego dnia do pracy. Drugą połowę jak zawsze zostawiłam dla mojego Ukochanego.
Jedyna jest przez Wedla promowana jako klasyk o wieloletniej tradycji, duma marki o recepturze niezmiennej od lat (jakoś ciężko mi w to uwierzyć). Dlatego też, czekolada ta nadal pakowana jest w takie samo sreberko i papierek, jak dawniej. Swoją drogą, prostota etykiety Jedynej zawsze mi się podobała. Mniej podoba mi się jej skład, czego zresztą po Wedlu mogłam się spodziewać. To z definicji czekolada deserowa, więc 50% zawartości masy kakaowej nie mam zamiaru się czepiać. Szkoda tylko, że przyoszczędzono na miazdze kakaowej, stosując sporą ilość odtłuszczonego kakao w proszku, znajdującego się w składzie jeszcze przed tłuszczem kakaowym. Tłuszcz mleczny mi nie przeszkadza, w końcu często dodaje uroku słodkościom - w przeciwieństwie do tłuszczu palmowego, którego na szczęście w Jedynej nie ma. Za to stosowanie polirycynooleinianu poliglicerolu jako drugiego emulgatora obok lecytyny sojowej jest stałą praktyką Wedla, która wcale nie poprawia mojego nastawienia do tej marki.
Po rozdarciu sreberka moim oczom ukazała się tabliczka podzielona na liczne małe kostki (na szczęście nie ma tutaj tych dziwnych zdobień jak w wedlowskich nadziewanych nowościach), na której odciśnięty już został ząb czasu. Wizualna prezentacja Jedynej na moim blogu będzie więc kiepska zwłaszcza, że zdjęcia robiłam na szybko i wyszły bardzo kiepskie. Cóż, jaka czekolada, takie zdjęcia. Nie ma się czym napawać i nad czym rozwodzić.
Zapach Jedynej zaskoczył mnie, ponieważ wyczułam w niej woń zapełnionej drewnianej popielniczki. Był to dla mnie całkiem pozytywny akcent, bowiem dał mi nadzieję, iż Jedyna dostarczy mi choćby odrobinę bogactwa kakao, czegoś nietypowego. Dym i tytoń to przecież nuty, które mogą pojawić się w najwykwintniejszych czekoladach. Co pojawiło się dalej?
Jedyna okazała się być dość twardą tabliczką, choć oczywiście nie łamała się z trzaskiem. Przy rozpuszczaniu kęsa w ustach nie była mocno zalepiająca - to, co tworzyła w ustach na pewno nie można nazwać aksamitnym błotkiem. Nieco zalepiała, ale kojarzyło się to bardziej z suchym mułem. To tak, jakby próbować rozpuścić zwykłe odtłuszczone kakao w proszku w szklance wody. Nic ciekawego.
Tak duży udział odpadowego sproszkowanego kakao o obniżonej zawartości tłuszczu musiał odcisnąć swoje piętno. Przez to czekolada zostawia na podniebieniu ordynarny i gorzkawy pyłek, mając w sobie naprawdę niewiele gładkości. Z drugiej strony, Jedyna miała też w sobie parę prostych nut, które pozwalają ją traktować jako wyrób mimo wszystko nieco wciągający. Po kolejną kostkę chce się sięgać ze względu na wyważoną słodycz o mlecznym charakterze (to zapewne efekt zastosowania dodatku masła), a także przez pewien specyficzny orzechowy posmak. Ten charakterystyczny akcent wydał mi się identyczny jak ten, który stanowi o wyjątkowości mlecznej Goplany, tak lubianej przez tłumy. Odnoszę wrażenie, że ten trudny do zidentyfikowania niby-orzechowy posmak ma w sobie coś narkotycznego.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami - Jedyna szału nie zrobiła, ale wielkiej tragedii również nie było. Ba, przypuszczam, że sięgnęłabym po nią ponownie, mając wybrać awaryjnie jakąś czekoladę w sklepie z małym asortymentem. Na pewno jest to wariant bezpieczniejszy, niż roztapiające się mleczne zasładzacze, białe tabliczki o smaku stęchłego mleka, nadziewańce pełne chemii i margaryny, lub "gorzkie" kwasiory nie mające nic wspólnego z dobrą ciemną czekoladą. Jedyna wydaje się być najbardziej autentyczna wśród tego całego tragikomicznego towarzystwa. Nie zachwycałam się nią i nie delektowałam jak te wszystkie pokolenia wspomniane na odwrocie opakowania, ale nie zapłaczę też łzami obrzydzenia i żalu nad tą "dumą" Wedla. Niech każdy będzie dumny z tego, na co go stać...
Skład: cukier, miazga kakaowa, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, sól, aromat.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 501 kcal.
BTW: 6/28,1/51,5
Hm, ja wygrałam jakiś czas temu paczkę w konkursie Wedla o czeka na mnie zwykła ciemna, to może mniej więcej porównamy.
OdpowiedzUsuńJuż mnie aż tak nie przeraża. :P
Ale zwykła "gorzka" czy "deserowa"? :D
UsuńZ Wedla zjem tylko gorzką 90%, w której czuję dziwną słodycz, że śmiem stwierdzić,że posiada ok 75-80 % kakao. jak dla mnie to nie jest 90%. Tradycyjna gorzka ,która ma ok 70% kakao jest dla mnie nie do przełknięcia. Co do prezentowanej tabliczki.. Nawet chciałam ją zakupić kiedyś. Przykuwa uwagę swoją prostotą opakowania. Może w chwilach kryzysu, może ją kupię.. ;)
OdpowiedzUsuńW chwili kryzysu daje radę, ale do specjalnej degustacji to bym jej nie wybrała. Jak zresztą już jakiejkolwiek pełnej ciemnej tabliczki zawierającej kakao w proszku.
UsuńOt taka zwykla marketowa czekolada jak wiele innych.
OdpowiedzUsuńTo prawda. Czasem lubię sobie coś przejrzeć z tych marketowych zwyklaczków, żeby wiedzieć co wybrać w czarnej godzinie ;)
UsuńTyle lat żyję na tym świecie, a jeszcze jej nie jadłam :) I chyba też jakoś niespecjalnie mnie kusi szczerze powiedziawszy :)
OdpowiedzUsuńNic nie straciłaś :). Ze spokojem możesz się bardziej interesować czekoladami chociażby z ostatnich recenzji u mnie :D
UsuńNiby jest dość bezpieczna, ale ja Wedlowi podziękuje na razie. Ich deserowe/gorzkie wyroby kojarzą mi się z niechcianymi cierpkimi czekoladami, które dostawałam za dzieciaka.
OdpowiedzUsuńDaję Ci błogosławieństwo na to podziękowanie :D. Próbuj innych czekolad, tą możesz pominąć ;)
UsuńJa wolę zwykłą wedlowską 64% i z racji tego, że nie mam tak bogatego doświadczenia z czekoladami jak Ty, całkiem mi ona smakuje, choć wolę inne i na pewno ciemniejsze ;) Ale to minimalistyczne opakowanie mi się podoba :p
OdpowiedzUsuńMi również pasuje to opakowanie :). Wedlowskiej 64% już nie pamiętam...
UsuńTo może powinnaś sobie przypomnieć ten smak... Choć pewnie w Twojej Magicznej Szufladzie nie ma ma miejsca na więcej wedlowskich tabliczek :p
UsuńNa tą chwilę nie ma :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńChyba wyściskam tego anonima :D
OdpowiedzUsuńP.S. Śniłaś mi się.
To byłaś Ty? ;)
UsuńBoję się zapytać, ale zapytam - co to za sen?
Nie, nie ja. Tylko jestem mu wdzięczna za wybór przyziemnej tabliczki.
UsuńAaa to było dziwne, chyba robiliśmy prezenty bożonarodzeniowe w szkole (gimnazjum? liceum?). Siedziałaś w ostatniej ławce, nie było zajęć, tylko świętowaliśmy. Coś do mnie mówiłaś przez całą salę (siedziałam po drugiej stronie). Wszyscy byli poubierani jak księżniczki w różowe puszki i mieli na opaskach na głowie pluszowe rogi jednorożca.
Po powrocie z urlopu pojawi się trochę Lindtów, Studentskich, Ritterów... Będzie trochę bardziej przyziemnie, mimo, że recenzje będą przeplatane relacjami z gór :D.
UsuńHaha, wyobraziłam sobie siebie w takim stroju :P
Jadłam, dla mnie koszmar! Nigdy więcej jej do ust nie wezmę.
OdpowiedzUsuńJadałam większe koszmary, ale jestem w stanie zrozumieć Twoją reakcję :)
Usuńgorszym koszmarem jednak jest Milka :P
Usuńostatnio przekonałam się do Wedla Maestia :D trochę wymazała z pamięci uraz z dzieciństwa - na święta zawsze ale to ZAWSZE musialam dostac czekolade wedla truskawkową
Nadziewane Wedle to dla mnie koszmar równie duży, jak nadziewane Milki :D
UsuńNigdy jej nie lubiłem. Na działce leżała w kredensie nietknięta. Dziwiłem się dziadkom, że w ogóle mogą to jeść.
OdpowiedzUsuńZ ciekawości, takiego emocjonalnego "back to 90'" kupiłem ją ze dwa lata temu. Nie dość, że w smaku już mnie nie brzydziła, to nawet nie miałem jej wiele do zarzucenia. Próbowane wcześniej inne deserówki jakoś tam przetarły szklaki.
Pamiętam jedynie, że w porównaniu do takiego Lindta (i to 70%) była bardziej proszkowa. Zupełnie inaczej reagowała na temp. wewnątrzustną. Co mnie trochę dziwiło, ale teraz wiem, że tak "powinno być". ;)
PS. Widzę, że nie tylko ja się zastanawiałem nad różnicą smakową pomiędzy tymi dwoma tabliczkami. I choćby były identyczne, siła wspomnień zawsze dołoży tę "kapkę" przeważającą na jedną lub drugą stronę...
Oj tak, Jedyna jest o wiele bardziej proszkowa od Lindta, milion razy bardziej. Lindt to kremik. No i proszkowość Jedynej nijak ma się do szorstkości jaką czasem można spotkać w dobrych ciemnych czekoladach.
Usuńjadłam... i gorzka, ciemna to dla mnie jeden czort :D Kusiło mnie opakowanie, nie potrzebnie :) Ale gorzką zwykłą z Wedla, nawet lubię ( no patrzcie ) mój tato zawsze ją kupuje, może dlatego już się do niej przyzwyczaiłam i oswoiłam :D
OdpowiedzUsuńCzas na inne odkrycia w świecie ciemnej czekolady :>
Usuńnie wiem czy jestem gotowa... i czy podołam xDD
UsuńTrzeba spróbować, a wtedy się przekonasz ;)
UsuńJa mam jakieś kiepskie wspomnienia z tymi czekoladami, zarówno tą jak i Goplaną w fioletowym opakowaniu. :D Pamiętam, że dziadkowie trzymali te czekolady w takim pięknym, starym zegarze, który bije dokładnie o 12. Możesz sobie wyobrazić - prawdziwy antyk. :D Zawsze częstowali nas tymi czekoladami i wszystko byłoby pięknie gdyby nie fakt, że czekolady w tym zegarze tak leżały, leżały i leżały i często były po prostu no... zleżałe. :D Do dziś pamiętam ten zapach i smak, uważam że jest bardzo specyficzny zwłaszcza w Goplanie i z zamkniętymi oczami byłabym w stanie ją rozpoznać.
OdpowiedzUsuńNie chcę absolutnie z góry zakładać, że be i fuj, bo Wedel którego nie lubię. Pewnie z radości po skonsumowaniu bym nie skakała, ale kto wie, może i by mi posmakowało? :-) Choć niestety wizualnie kuleje bardzo...
Dla mnie Jedyną i tą Goplanę łączy podobny posmak... Może to ten sam dodany aromat, albo jakiś inny cwancyk w procesie produkcyjnym. Lub... celowe zleżenie :D.
UsuńKuleje wizualnie opakowanie czy sama czekolada?
Nie musisz próbować Jedynej, skup się na czymś ciekawszym :D
Bardzo mnie zaciekawiła ta czekolada i recenzja jest też dość ciekawa. Gdy wyczyszczę trochę swoją szafkę ze słodyczy to być może ją kupię. Póki co czeka na mnie 20 albo 30 tabliczek i trzy razy tyle batonów :D ;D
OdpowiedzUsuńChociaż zastanawia mnie czy aby na pewno nic do niej nie dodali chociażby chodzi mi o lecytynę i ten e476 ;) Nie wiem czy takie dodatki były popularne w 1930r. ;)
Też jestem ciekawa, jak to było z emulgatorami ;)
UsuńZamiast Jedynej warto wypróbować wiele innych, ciekawszych tabliczek. Ciekawe, co tam masz w swoich zapasach :)
Nie wiem czy ją jadłam kiedyś może...Czy kupię sama nie wiem :)
OdpowiedzUsuńWarto zainwestować w inne czekolady :D
UsuńNawet tej czekolady nie jadłyśmy :P Co prawda kiedyś opakowanie rzuciło nam się w oczy i zastanawiałyśmy się czy będzie miała to "coś" w sobie ale ostatecznie jej nie kupiłyśmy i raczej się na to nie zapowiada. Aczkolwiek jak kiedyś ktoś nas nią poczęstuje to nie zawahamy się ani chwili :D
OdpowiedzUsuńPamiętasz jak kiedyś pisałyśmy o deserowej czekoladzie kupionej w sklepie z niemiecką żywnością ale pomyliłyśmy firmy?
Tak, więc o tą nam chodziło http://static3.skapiec.pl/13133777-1-1-5-edeka-czekolada-gorzka-100g.jpg
Nie wiemy jakie spostrzeżenia miałybyśmy teraz ale trzy lata temu jak ją jadłyśmy to bardzo nam smakowała, może dlatego, że nie spodziewałyśmy się po niej niczego specjalnego :)
Nie ma sensu kupować :). Na dodatek od jakiegoś czasu w sklepach widzę duże wersje Jedynej - nie byłabym rada z takiego prezentu :P.
UsuńZ marki własnej Edeki jadłam dwie czekolady: http://theobrominum-overdose.blogspot.com/search/label/Edeka . Ta biała stworzona na modłę Chateau - mniam, mniam :D.
Jedynie rozpuścić i na polewę do jakiegoś placka będzie jak znalazł xD
UsuńA tą białą to też byśmy nie pogardziły :P Właśnie taką Chateau jadłyśmy i nie powiemy, bo trudno było się oderwać :)
W roli polewy jeszcze dałaby radę, choć chyba lepsza by była jakaś o wyższej zawartości kakao i bardziej kremowa - ale mogę się mylić, bo nie piekę ;).
UsuńMniam mniam :D
Tak właściwie to dla zdecydowanej większości osób, którzy nie przywiązują szczególnej uwagi do tego co jedzą to każda polewa na placku będzie dobra xD
UsuńDla zdecydowanej większości osób może i tak, ale pisałam w swoim imieniu :D
UsuńPozostaje mieć nadzieję, że pojawi się więcej tych produktów bez chemii, bo jak na razie niestety nie raz skazani jesteśmy na to :/
OdpowiedzUsuńW świecie czekolad na szczęście nie jesteśmy na nią skazani, mamy wybór :)
Usuńostatnio mleczną czekoladę tej marki a delikatesach kupiłam za 2,50 zdumiała mnie ta cena niska...
OdpowiedzUsuńMnie wcale nie dziwi :P
UsuńA niby Wedel to taka marka... była...
UsuńTo tylko legenda ;)
Usuńfajny tytuł bloga :D
OdpowiedzUsuńloviseta.blogspot.com
Tja ;)
UsuńNigdy mi nei smakowała.. zawsze czułam w niej ten dziwny posmak, którego nie mogłam określić... Deserowa chyba tego smaku nie posiada i tym się różnią.... A może mi się wydaje?
OdpowiedzUsuńNie wiem, musiałabym zweryfikować :D
UsuńTo w czym w końcu różni się od deserowej?
UsuńNie wiem. Nie próbowałam deserowej ;).
UsuńMA taki sam skład jak deserowa z wedel ;p
UsuńA smak?
UsuńNie wiem nie jadłam tej jedynej
UsuńZ tego co pamiętam, to lubiłam najzwyklejszą gorzką czekoladę od Wedla. ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę powinnaś wrócić do jedzenia czekolad, choćby tych ciemnych - przecież to samo zdrowie!
Usuń