środa, 30 kwietnia 2014

Dolfin ciemna z herbatą earl grey


Po zawodzie, jaki spotkał mnie przy degustacji mlecznej Dolfin z zieloną herbatą, przyszedł czas na sprawdzenie drugiego herbacianego produktu tej belgijskiej marki. Tym razem, mamy do czynienia z ciemną czekoladą o 52-procentowej zawartości kakao, w której to zastosowano dodatek herbaty earl grey. Dla przypomnienia, uprzednio Dolfin zaoferował nam bardzo dobrą czekoladę, jednak trudno było się doszukać w niej wyraźnych herbacianych akcentów. Miałam cichutką nadzieję, że może teraz poczuję earl grey. Jakaś dodatkowa cierpkość, trochę bergamotki? Hmm...

Rozpakowanie tabliczki pozbawia nas złudzeń. Znów dostaliśmy rzetelnie wykonaną czekoladę, w tym przypadku deserową. Piękny zapach kakao kusi do spróbowania. Niestety, znów ani śladu herbaty jeśli chodzi o aromat.

W smaku również nie ma się co doszukiwać earl grey. Owszem, można by to zrobić na siłę, ale po co? Może gdzieś tam daleko w tle przebrzmiewają ziołowe nuty, ale równie dobrze może to być akcent płynący z bogactwa kakao. Albo tylko i wyłącznie siła sugestii. W Dolfinie z herbatą sencha były chociaż widoczne maleńkie opiłki zielonego suszu. Tutaj w czerni czekolady ewentualne herbaciane cząstki totalnie wtapiają się w tło. Nic a nic.

Dostając tą czekoladę w ciemno, zdefiniowałabym jako bardzo dobrą deserową tabliczkę - tego nie da się ukryć. Jest taka, że mucha nie siada. Wyważona zarówno w słodyczy, jak i w goryczy. O przyjemnej teksturze. No po prostu palce lizać. Ale gdzie jest ten earl grey? Znów nic nie poczułam.

Kupując czekoladę zawierającą w sobie naturalne dodatki, bez polepszaczy - chcę czuć ów dodatek w pełni, intensywnie. Chcę, by wyróżniał się na tle czekolady, a przy tym spójnie z nią się komponował. Dlaczego Dolfin, produkując tak smaczną czekoladę, oszczędził mi kolejnych wyjątkowych doznań podczas degustacji? Znów szkoda, wielka szkoda...



Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, herbata, earl grey, wanilia, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 52%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 520 kcal.
BTW: 4,8/34/41,5

niedziela, 27 kwietnia 2014

Orion Studentska ciemna z pomarańczą, orzechami arachidowymi i galaretkami



Mam w zwyczaju raz po raz przeglądać asortyment czekolad wystawionych na Allegro. Dotąd jedynie na oślinianiu monitora się kończyło - nigdy nie zamawiałam czekolad przez internet i powtarzałam sobie, że nie zdecyduję się na taki ruch. Do czasu. Gdy zobaczyłam nową, tropikalną edycję Studentskiej po prostu MUSIAŁAM ją zdobyć. Całe trio. I nie miałam zamiaru czekać na wyjazd do Czech, gdzie też musiałabym gorączkowo rozglądać się za pożądanymi przeze mnie słodkościami.

W ten sposób do Magicznej Szuflady trafiły trzy nowe Studentskie - pierwsza z nich została już przez nas skonsumowana podczas górskiej wyprawy. Spakowana do plecaka, miała nieść energię i orzeźwienie (to drugie ze względu na boskie galaretki, no i akcent pomarańczy). Paradoksalnie, zjedzona przez nas została na szlaku po czeskiej stronie gór :D.

Oczywistością jest, że zamawiając moje ulubione produkty Oriona wiedziałam, że wzorowym składem grzeszyć nie będą. Coś za coś. Miłość nie wybiera. Chyba każdy z nas ma jakiś ulubiony słodycz, o którym to doskonale wie, że jest nafaszerowany najróżniejszymi polepszaczami - a mimo wszystko nie potrafi z niego zrezygnować. U mnie tak jest w przypadku Studentskiej. Przeraża mnie niska zawartość masy kakaowej przy udziale tłuszczy roślinnych, cukier zawsze na pierwszym miejscu, no i do tego sporo chemicznych wynalazków. E tam. Nic na to nie poradzę, że to cholerstwo mi niebywale smakuje.

Dopiero co wspomniałam w ostatniej notce o świetnym połączeniu ciemnej czekolady z pomarańczą. W przypadku dziś opisywanej Studentskiej trudno mówić zarówno o ciemnej czekoladzie, jak i o pomarańczy. Masy kakaowej w produkcie mamy jedynie 38%, a więc jadałam mleczne czekolady o wyższej zawartości kakao. Pomarańcza to "pomarańczowe cząstki", w których skoncentrowanego soku z pomarańczy mamy tylko 6% - reszta to cukry, susz jabłkowy plus inne dodatki. Śmiech na sali, można by rzecz. Ale i tak ręce mi się trzęsły gdy rozdzierałam sreberko :D.

Ooo tak! Duża, solidnie nadziana tabliczka w ciemniejszych odcieniach brązu. Zapach to mimo wszystko nadal nuta kakao, połączona z dużą dawką rześkich cytrusów - która to wywodzi się raczej z kwasu cytrynowego, niż z prawdziwych owoców, ale pomińmy to ;). Smak? Oj, pałaszowaliśmy, aż uszy się trzęsły! Orzechy arachidowe jak zwykle wspaniałe, choć mój Ukochany stwierdził, że wydawały się nieco mniejsze niż zwykle w Studentskich to bywało. Galaretki super mięciutkie, kwaskowato-słodkie, no po prostu nie do podrobienia. Pomarańczowe cząstki? Dają radę, choć przeplatają się z cytrusowym posmakiem galaretek i trudno stwierdzić, który z dodatków wiedzie tutaj prym. Jedno jest pewne - Czechom za dużo sypnęło się kurkuminy, bowiem cząstki mają kolor zielony. I to na tyle intensywny, że sprawiają wrażenie, jakby miały świecić w ciemności. Cóż, gdyby ktoś nie darzył Studentskiej tak ślepą miłością jak ja, mógłby się przestraszyć tej dziwacznej barwy.

Zmęczeni i szczęśliwi na górskim szlaku, upaćkaliśmy się czekoladą jak małe dzieci. I śmiech, nasz szczery śmiech wywołany napisem na opakowaniu, że zawiera ono 8 sugerowanych porcji produktu. Osiem? My pożarliśmy na współę całość naraz. Nie szło się oderwać. Ot, magia chemii ;) (i magia gór...)



Skład: cukier, miazga kakaowa, galaretki 13% (cukier, syrop glukozowy, woda, kwas cytrynowy, pektyna, cytrynian sodu, aromat, tłuszcz palmowy i kokosowy, wosk karnauba), orzechy arachidowe 12%, pomarańczowe cząstki 9% (syrop glukozowo-fruktozowy, skoncentrowany susz jabłkowy, skoncentrowany sok pomarańczowy 6%, błonnik pszenny, cukier, olej palmowy, skrobia ryżowa, glicerol, pektyna, kwas cytrynowy, naturalny aromat, kwas askorbinowy, kurkumina), tłuszcz mleczny,  tłuszcze roślinne (palmowy, shea, sal, illipe, kokum gurgi, z pestek mango), lecytyna słonecznikowa, polirycynooleinian poliglicerolu, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa min. 38%.
Masa netto: 180 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 498 kcal.
BTW: 6,5/26,4/55,5

środa, 23 kwietnia 2014

Mount Momami ciemna z pomarańczą


Dotąd wypróbowałam jedynie owalne tabliczki z asortymentu Mount Momami. Marka ta jak widać lubuje się w nadawaniu swoim czekoladom oryginalnych kształtów, bowiem w swej ofercie posiada także serię smakołyków trójkątnych. Muszę przyznać, że trójkątne słodkości od Mount Momami mniej przykuwały moją uwagę niż te owalne. Wynikało to z mniej oryginalnych połączeń dodatków, jakie w nich zastosowano. Jednakże jedna z Czytelniczek bloga poleciła mi opisywaną dziś czekoladę - ciemną z pomarańczą. Będąc pewnego razu w Almie natknęłam się na promocję trójkątów z Mount Momami. Nie omieszkałam się zakupić wyżej wymienionej czekolady.

Jak już wiecie, uważam połączenie ciemnej czekolady z pomarańczą za bardzo trafne. Owoc ten nadaje kakaowym wyrobom wykwintnej rześkości. A orzeźwienia połączonego z energetycznym kopem wyjątkowo potrzebujemy na górskich szlakach. Z tego powodu, Mount Momami pojechała z nami na wielkanocny wyjazd w góry.

Skład produktu przedstawia się wyjątkowo kusząco. Cukier znajduje się tylko w czekoladzie, owocowe dodatki są pozbawione jego udziału. Nie mamy tu także innych polepszaczy, zagęstników itd. które miałyby podrabiać smak pomarańczy. Z powodu tak uczciwej dawki naturalnych składników, aż do pierwszego kęsa nie byłam pewna, jak wyglądać będzie wnętrze czekolady. Czy może kawałki pomarańczy zamieszczone w niej zostały w formie nadzienia? A może rozdrobniono je i zatopiono w kakaowej masie, równomiernie z nią mieszając? Jak się okazało, zastosowano to drugie rozwiązanie. 

Nim przejdę do opisu wrażeń smakowych, warto napisać parę zdań na temat opakowania i formy tabliczki. Cóż, opakowanie w przypadku trójkątnej serii Mount Momami jest diametralnie inne niż w kolekcji owalnej. Mamy do czynienia wyłącznie z plastikowym opakowaniem, które niezbyt praktycznie się otwiera. Trójkątna tabliczka podzielona została na dziewięć trójkątnych kostek, które na szczęście dość łatwo odłamują się od siebie.

Już sam zapach tabliczki zapowiada, że rzeczywiście otrzymamy solidne orzeźwienie. Bardzo intensywna, aczkolwiek w pełni naturalna pomarańcza zgrywa się w kuszącą całość wraz z masą kakaową, której zawartość w produkcie kształtuje się na umiarkowanym 50-procentowym poziomie.

Smak jest logiczną kontynuacją wrażeń zapachowych. Dobra, deserowa czekolada - w której wszystko jest na bardzo wyważonym poziomie. Pomarańczowe cząstki zostały zmielone na drobny pył i są niemal niewyczuwalne w strukturze tabliczki. W przypadku tej Mount Momami staje się to jej zaletą - owoc staje się jednolitą częścią czekolady. Jedliśmy tą czekoladę podczas postoju na słonecznej górskiej polance - produkt idealnie pasował do towarzyszących degustacji warunków. Pomarańcza była jak te promienie słońca, upiększające górskie widoki. Wyłuszczające je naszym oczom. Po prostu podkreśliła to, co w deserowej czekoladzie najlepsze.


Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, koncentrat soku pomarańczowego, suszone i mielone kawałki pomarańczy, lecytyna sojowa, olejek pomarańczowy 0,5%.
Masa kakaowa min. 50%.
Masa netto: 90 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 553 kcal
BTW: 5,7/35,8/47,4

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Wawel Brownie ciemna z nadzieniem czekoladowo-kakaowym i waflami



To się nazywa zakupoholizm! Ledwo co dotarły do mnie dostawy tabliczek zamówionych przez internet, a ja skusiłam się na parę nowości podczas promocji na czekolady w Biedronce... I jeszcze, wstydziłam się przyznać do tego mojemu Ukochanemu... Wprawdzie zakupy w Biedronce nie wiązały się z dużym wydatkiem, ale sam fakt zapchania po brzegi Magicznej Szuflady poprzez dokupienie produktów, które na bank nie dostarczą nam wyjątkowych smakowych wrażeń - wydawał się nieco irracjonalny. Trudno. Ja swoje argumenty za miałam. Zresztą, koniec końców, jedna z Biedronkowych tabliczek wyfrunęła z czeluści Magicznej Szuflady bardzo szybko. Wybrana na dodatek przez mojego Ukochanego i przez niego zapakowana do torby na wielkanocny wyjazd w góry! A tak bardzo się odgrażał, że on "nawet nie chce tego próbować", kiedy pokazywałam mu nowe propozycje Wawla.
 
A jakie były moje argumenty za zakupem nowych tabliczek Wawel? Po pierwsze, obdarzam tą firmę większą sympatią niż Wedla i od czasu do czasu mam ochotę na coś spod ich skrzydeł. Deserowe czekolady o dość ciekawych na pierwszy rzut oka nadzieniach przykuły moją uwagę. Jeśli chodzi typowo o czekoladę Wawel Brownie, skojarzyła mi się ona z genialną Lindt Dark Chocolate Cookie. Chociaż wystarczyło spojrzeć na skład, aby przekonać się, że Wawel i Lindt to zupełnie dwie inne ligi. Skład Wawel Brownie jest z trzy razy dłuższy niż Lindt Dark Chocolate Cookie, a to o czymś świadczy... Poza tym, Lindt nie omieszkał się uraczyć nas maślanym nadzieniem, natomiast Wawel solidnie obdarza nas margaryną. Czasy, kiedy konsumenci tolerowali wszechobecny utwardzony tłuszcz roślinny odchodzą już w niepamięć, ale Wawel nadal jedzie po kosztach. Zresztą, czego mogłam się spodziewać po niemal 300-gramowej tabliczce, która kosztowała mnie w promocyjnej cenie niecałe 5 zł?

Duże i grube kostki swoim zapachem przywodzą na myśl niedawno degustowanego Oriona. To podobny pułap - rzecz zjadliwa, ale przeciętna. Ot, tanie pralinki. Czuć kakao, ale nie jest to kakao królewskie: intensywne i bogate... Pierwszy kęs uwalnia kolejne skojarzenia. Kropka w kropkę Wawel z nadzieniem truflowym, swego czasu (a może nadal?) również dostępny w Biedronce. Przeciętne kakao, nutka alkoholu i tyle. Zresztą, skład obu czekolad jest bardzo podobny. 

Mocno zawodzi mnie wygląd kostki w środku. Obrazek na opakowaniu przedstawia zupełnie coś innego. Rzeczywistość wypada o wiele bardziej blado. Obie warstwy nadzienia niemal nie różnią się od siebie. Bardzo podobna barwa, a nawet tekstura. No, warstwa górna jest nieco gładsza, ale bardzo daleko jej do gęstego czekoladowego kremu widocznego na opakowaniu. To raczej tłuszczowo-cukrowa masa zabarwiona kakao. Niestety.

Dolna warstwa jest odrobinę bardziej chrupka od górnej, ze względu na dodatek wafli. Są one bardzo rozdrobnione i niewidoczne gołym okiem. Całość nie jest przesłodzona, nie odrzuca niechcianymi posmakami. Mam wrażenie, że Wawel ratuje się dodatkiem alkoholu w tego typu czekoladach, aby zupełnie nie zemdlić nas margarynowym ulepkiem. Jedna wielka przeciętność. 

Na górskim szlaku cała tabliczka została zjedzona przez nas szybko, ze względu na ułamywanie raz na jakiś czas rządku kostek w ciągu całego wyczerpującego dnia. Gdyby Wawel Brownie zjadana była przez nas w sposób standardowy, do kawy w domu - dłuuugo nie moglibyśmy jej dokończyć. Tego typu czekolada powinna odkrywać przed nami kakao na nowo, w formie miliona zastosowań zawartych w jednej tabliczce. Szkoda, że Wawel nie był w stanie nam tego zaoferować. 
 
Skład: czekolada 43% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcze roślinne: olej rzepakowy i olej shea, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, aromat), cukier, częściowo utwardzony tłuszcz roślinny (palmowy, rzepakowy), kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 6%, odtłuszczone mleko w proszku, czekolada 1,5% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcze roślinne: olej rzepakowy i olej shea, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, aromat), syrop glukozowy, całkowicie utwardzony olej palmowy, spirytus, skondensowane słodzone mleko (mleko, cukier), lecytyna sojowa, wafle (mąka pszenna, olej rzepakowy, sól, węglan sodu i amonu), żółtko jaja w proszku, suszona serwatka, aromaty.
Masa kakaowa min. 43%.
Masa netto: 290 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 514 kcal.
BTW: 5,5/29/54

czwartek, 17 kwietnia 2014

Lindt Williams mleczna nadziewana gruszkową brandy



Po niedawno degustowanej mlecznej czekoladzie Lindta nadziewanej likierem wiśniowym, przyszedł czas na spróbowanie kolejnego specjału z alkoholowej kolekcji tej firmy. Nigdy nie miałam okazji pić słynnej brandy z gruszką Williams, ale nie wiedzieć czemu, to połączenie smakowe wydawało mi się być bardzo atrakcyjne i już od dawna przymierzałam się do zakupu tej tabliczki. Jak się okazało, kobieca intuicja mnie nie zawiodła ;).

Tabliczka wygląda identycznie, jak uprzednio opisywane wyroby z tej samej serii. W zapachu znów dominuje wyborna mleczna czekolada. Jeden niuch i już wiadomo, że to Lindt, ah! :) Tym razem alkohol przebija się w aromacie nieco subtelniej, przywodząc na myśl dobre praliny li tylko skropione jakimś ciekawym trunkiem. Absolutnie nie jest to nachalna woń spirytusu, jak to w niektórych słodyczach z alkoholem bywa.

Podczas wgryzania się w kostkę musimy uważać na wylewające się płynne nadzienie. Najlepiej być przygotowanym na tą niespodziankę i od razu zasysać brandy do ust. Niezbyt przyjazna konsystencja nadzienia jest jednak jedyną bolączką jeśli chodzi o ten produkt. Konwencja wykonania alkoholowej kolekcji Lindta jest taka a nie inna, i już - jestem w stanie to przecierpieć, bo koniec końców otrzymujemy smaczny i ciekawy wyrób.

Mleczna czekolada jest oczywiście znów świetna - wszyscy miłośnicy Lindta wiedzą o czym piszę. We wnętrzu kostki w otoczce z żelowanego cukru znajduję się naprawdę smaczny napój. Alkohol daje o sobie znać w bardzo wyważony sposób, pozwalając wykazać się przyjemnym owocowym niuansom. Również nie jest to żaden sztuczny posmak chemicznej gruszki, lecz subtelny świeży akcent. Trunek cechuje się miłą naturalną słodyczą, harmonijnie zgrywającą się z czekoladą. Bezapelacyjnie muszę przyznać, że ta tabliczka zasmakowała mi bardziej, niż Lindt Kirsch. Chyba ze względu na to, że Lindt Williams okazała się być subtelniejsza w smaku, ale jednocześnie bardziej charakterystyczna - przez co zapamiętam ją na dłużej i pozostanie pozytywnym wspomnieniem. Bez fajerwerków, ale całkiem fajnie.

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, Williams Brandy 8%, miazga kakaowa, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, guma arabska, ekstrakt słodowy jęczmienny, lecytyna sojowa, aromat.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 100 g.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Orion ciemna z nadzieniem wiśniowym i kakaowo-orzechowym


 Muszę przyznać, że chyba jeszcze nigdy moja Magiczna Szuflada nie była tak wypełniona czekoladowymi skarbami, jak teraz. Wszystko to ze względu na fakt, iż pierwszy raz skusiłam się na dwa spore zamówienia czekolad przez Internet. Dodatkowo, w zapasie mam jeszcze kilka tabliczek zakupionych uprzednio w Almie. W Międzynarodowy Dzień Czekolady postanowiliśmy otworzyć największą tabliczkę, jaka znajdowała się w wypełnionej po brzegi Magicznej Szufladzie.

Orion. Ciemna z nadzieniem wiśniowym i kakaowo-orzechowym. Duży format 240 g. Tabliczka wzięta jakoby "na doczepkę" do innego zamówienia, aby wykorzystać w pełni opłatę za przesyłkę. Bo w jeśli w tym roku będę w Czechach, to nie będę mieć czasu uganiać się za słodyczowymi zakupami - a czekolady Oriona inne niż Studentskie również zawsze wzbudzały moją ciekawość. Zresztą, wspomnienie o próbowanym niegdyś mlecznym Orionie z nadzieniem jagodowo-twarożkowym tylko pobudzało mój apetyt na więcej. Spośród dostępnych u internetowego sprzedawcy jedynie trzech dużych tabliczek Orion, wybrałam właśnie tą - ze względu na to, że miała to być czekolada gorzka.

Rzut okiem na listę składników po odebraniu przesyłki sprawił mi duży zawód. Po pierwsze, gorzka czekolada to zdecydowanie zbyt dużo powiedziane. 40% masy kakaowej - to ma być gorzkie? Poza tym, cała lista surowcowa produktu pozostawia wiele do życzenia. W porównaniu do wyżej wspomnianego Oriona twarożkowo-jagodowego, skład jest naprawdę kiepski. Przede wszystkim mam na myśli bardzo duży udział tłuszczy roślinnych. No trudno. W końcu moje ulubione Studentskie też nienagannym składem nie grzeszą. Podczas samej degustacji starałam się więc nie sugerować moją wiedzą na temat tego, z czego zrobiono ów produkt.

Po otwarciu plastikowego opakowania tabliczka prezentuje się aż zbyt ładnie. Duże, grube, ciemne kostki są jakby w nienaturalny sposób nabłyszczone. Jeśli chodzi o zapach, owszem, na pierwszym planie utrzymuje się kakao - jednak zdecydowanie nie jest to głęboki aromat ciemnej czekolady. Bardziej kojarzy mi się z tańszymi pralinkami, aczkolwiek nie jest to aromat odrzucający. Wręcz przeciwnie - całość mimo wszystko zachęca do spróbowania.

Wgryzamy się w grubaśną kostkę. Sama czekolada jest bardzo przeciętna, aczkolwiek nieprzesłodzona. Kryje w sobie zbite kakaowe nadzienie, które barwą niewiele różni się od koloru czekolady. Ciemne nadzienie na całe szczęście nie pozostawia w ustach posmaku margaryny. Również nie jest najwyższych lotów, ale nie niesie ze sobą przykrych wrażeń. Nazwanie go "kakaowo-orzechowym" jest sporym nadużyciem - 1% pasty z orzechów laskowych jest zupełnie niewyczuwalny. 

Górna część wnętrza kostki wypełniona jest wiśniowym nadzieniem o konsystencji gęstej konfitury. Niestety, nie jest ono tak intensywnie owocowe, jak w przypadku tabliczki jagodowo-twarożkowej. Łatwo wyczuć, że są to wiśnie, ale nie jest to bardzo zdecydowany smak. Wiśniowa nuta zlewa się spójnie z kakaowymi elementami kompozycji, ale nie dostarcza wyjątkowych doznań smakowych, jakich można by się spodziewać po takim połączeniu.

Mój Ukochany i ja zgodnie stwierdziliśmy, że podczas degustacji tej tabliczki czuliśmy się, jakbyśmy jedli kakaowe ciasteczka z wiśniową konfiturą. Nie wykwintne wypieki, ale najzwyklejsze ciastka. Sam pomysł na połączenie jest bardzo ciekawy, ale zdecydowanie lepiej jadło by mi się prawdziwą gorzką czekoladę z kakaowo-maślanym nadzieniem i odrobiną wiśniowego akcentu. W przypadku Oriona całość jest smaczna, ale przeciętna - i jak wspomniałam wyżej - bardziej ciasteczkowa, niźli czekoladowa. Koniec końców, w przeciągu całego Międzynarodowego Dnia Czekolady opędzlowaliśmy na współę całą 240-gramowaą tabliczkę, więc nie było aż tak źle. Przypuszczam, że o wiele trudniej było by nam przebrnąć przez nowe nadziewane dokonania Wedla o podobnej gramaturze. Podsumowując - opisywana dziś czekolada ni to ziębi, ni to grzeje... Da się zjeść, ale nie ma czego wspominać.

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz palmowy, nadzienie wiśniowe (cukier, syrop glukozowy, wiśnie 8,5%, skoncentrowany sok wiśniowy 8,5%, glicerol, woda, karagen, kwas cytrynowy, cytrynian sodu, skoncentrowany sok z czarnej marchwi, aromat), odtłuszczone mleko w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, tłuszcze roślinne (shea, sal, illipe, kokum gurgi, z pestek mango), tłuszcz mleczny, pasta z orzechów laskowych 1%, lecytyna słonecznikowa, polirycynooleinian poliglicerolu, kwas cytrynowy, aromat.
Masa kakaowa min. 40%.
Masa netto: 240 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 547 kcal.
BTW: 4,9/34/53,4

piątek, 11 kwietnia 2014

Dolfin mleczna z zieloną herbatą



Czekolady Dolfin od dawien dawna są obiektem moich zakupowych zainteresowań. Kiedyś postanowiłam sobie, że wypróbuję całego asortymentu tabliczek tej belgijskiej manufaktury, jaki jest dostępny w delikatesach Alma. Tym bardziej dziwi fakt, że dotąd na blogu pojawiły się dopiero trzy smaki sygnowane marką Dolfin! Owszem, zwracam uwagę na promocje, ale pech chciał, że obniżona cena na Dolfiny zbiegała się zazwyczaj z moim pustym portfelem... Podczas ostatniej promocji wzięłam się w sobie i postanowiłam nadrobić zaległości. Wybór dwóch tabliczek do wypróbowania na najbliższy czas okazał się być nie lada wyzwaniem. Co tu wziąć? W końcu zdecydowałam się na dwie czekolady herbaciane.

Zielona herbata? Jeden z produktów, który towarzyszy mi na co dzień. Ciężko mi wyobrazić sobie codzienność bez co najmniej jednego półlitrowego kubka zielonej herbaty. Jeśli chodzi o czekoladę, dodatek zielonej herbaty należy potraktować jako bardzo oryginalny. Zresztą, jakakolwiek herbata rzadko pojawia się w tabliczkach, w przeciwieństwie do kawy. A przecież takie fuzje otwierają cały ogrom możliwości! Dotąd tylko raz spotkałam się z zieloną herbatą w czekoladzie. Była to biała tabliczka marki Wagner, o wyjątkowym wyglądzie i zaskakującym smaku. Dolfin kusił jednakże wyższą zawartością zielonej herbaty w swojej czekoladzie, niźli uczynił to Wagner. Byłam bardzo ciekawa, jakie rozwiązanie zastosowali Belgowie.

Zawsze wychwalać będę oryginalne i eleganckie opakowanie tabliczek Dolfin. Warto kupić sobie choć raz ich produkt, nawet tylko ze względu na to, aby dobrać się do środka ;). Docierając do niedużej tabliczki podzielonej na 6 pasków, zostajemy porażeni bardzo apetycznym zapachem. Kakao i mleko. Solidne uderzenie. Mmm... Ale gdzie ta herbata? Gdybym w aromacie doszukiwała się herbaty... Cóż, można spróbować... Może coś gdzieś było... Eh, sami widzicie, to jest szukanie na siłę.

Czekolada dostarcza mega przyjemnych doznań smakowych. Jest bardzo bardzo mleczna i bardzo bardzo kakaowa. Delikatna i mocna zarazem. Bajeczna. Prosty skład, dobrej jakości surowce. Można by jeść i jeść i jeść, bo jest pyyyszna... No ale właśnie... Gdzie znowu ta herbata?

Drobne opiłki zielonego suszu są wprawdzie widoczne we wnętrzu tabliczki, ale nic poza tym. Dodatku zastosowano zdecydowanie za mało, gdyż został on całkowicie przyćmiony przez intensywność świetnej mlecznej czekolady. Dziwnie. Z jednej strony tabliczka bardzo mi smakowała, ale z drugiej nie mogę czuć się usatysfakcjonowana tą degustacją. Chciałam w końcu poczuć zieloną herbatę, ale tego nie doświadczyłam. Szkoda. Nie wiem, może moje kubki smakowe są mało czułe i przywykły już do codziennych dawek zielonej herbaty, nie będąc wrażliwymi na niuans zawarty w tej tabliczce. Nie wiem, może ktoś inny by tu wyczuł coś ponad to, że mamy do czynienia z bardzo dobrą mleczną czekoladą. Eh... Pozostaje mi tylko sprawdzić, czy ciemny Dolfin z dodatkiem earl grey okaże się być wyrobem bardziej charakterystycznym.

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, zielona herbata sencha 5%, wanilia, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 32%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 548 kcal.
BTW: 7,2/32,9/51

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Reber ciemna z pralinowym nadzieniem migdałowo-rumowym



W poprzedniej notce opisującej mleczną czekoladę marki Reber (wypełnioną nadzieniem z orzechów laskowych) wspomniałam, że zakupiłam w Almie jeszcze jedną tabliczkę wyprodukowaną przez tą austriacką firmę. Była to opisywana dziś tabliczka ciemna, z 60-procentową zawartością kakao. Muszę przyznać, że to na nią pierwszą zwróciłam uwagę - to ona była dla mnie atrakcyjniejsza na sklepowej półce. Stało się tak nie tylko ze względu na wyższy kakaowy woltaż, ale również przez to, iż migdały wygrywają u mnie w konfrontacji z orzechami laskowymi. Poprzednia degustacja tabliczki wyprodukowanej przez twórców pralin z Mozartem była przyjemna, aczkolwiek nie dostarczyła nam wyjątkowo porywających wrażeń. Tego spodziewałam się również po tej czekoladzie. Choć miałam cichutką nadzieję, że może będzie to jakaś rewelacja... W końcu pralinowe nadzienie migdałowo-rumowe, otoczone ciemna czekoladą - brzmi naprawdę kusząco.

Wygląd produktu jest jeszcze atrakcyjniejszy, niż w przypadku tabliczki mlecznej. Grube kostki zostały starannie i szczegółowo wygrawerowane, co przynosi bardziej spektakularny efekt na tabliczce ciemnej niż na mlecznej. Zapach również uświadamia nam, że Austriacy chcą, abyśmy otwierając ich wyrób poczuli się wyjątkowo. Gorzka czekolada z wyraźnym alkoholowym akcentem i delikatną migdałową nutą - wykwintność pierwszego sortu. Przynajmniej tak by się mogło wydawać. Ale co dalej? No właśnie, przejdźmy do smaku...

Ciemna czekolada jest dobrej jakości - nie jest przesłodzona, ale również nie jest arcywyjątkowa - ot, smaczna 60% tabliczka. Spod tej apetycznej czekoladowej pierzynki ukazuje się nam nadzienie, które także posiada ciemnobrązową barwę. Jego konsystencja jest bardzo przyjemna. Ciężko nazwać ją bardzo zbitą, ale nie jest na pewno płynna. Można rzec, że cechuje się sporą plastycznością, lekką ciągliwością, a przy tym miękkością. Należy przyznać, że nadzienie jest bardzo dobrej jakości - wystarczy spojrzeć na skład surowcowy. Nie tylko nie użyto tłuszczy roślinnych, ale również nie spotkamy tu wszechobecnego w dzisiejszych czasach syropu glukozo-fruktozowego. Śmietanka, masło i skondensowane mleko wiodą prym, nadając wnętrzu aksamitności. Spora dawka rumu (8,1% w nadzieniu) jest mocno wyczuwalna i tworzy dość radykalne w smaku trio wraz z kawą i kakao. Na pewno nie jest to połączenie dla osób nietolerujących alkoholowych pralin. Mi smakowało i nie miałam najmniejszego problemu z sięganiem po kolejne kostki...

Jedynym zawodem, jakiego mogę się doszukiwać w tym produkcie, jest zdecydowanie zbyt mała zawartość migdałów. Duży udział rumu skutecznie przyćmiewa ich smak. Na pewno z przyjemnością spróbowałabym pralin z ciemnej czekolady kryjących w sobie takie samo nadzienie, jak w tej tabliczce. Ale w środku powinien się wtedy jeszcze znajdować cały migdał... Oj tak, wtedy to byłby smak na bogato! :)


Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kawowa śmietanka, masło, słodzone skondensowane mleko, rum (8,1% w nadzieniu), pełne mleko w proszku, migdały (2,5% w nadzieniu), sorbitol, inwertaza, laktoza, lecytyna sojowa, naturalne aromaty (rum, migdały).
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 543 kcal.
BTW: 5,8/36,4/44,9

piątek, 4 kwietnia 2014

Nczekolada ciemna z imbirem


Z każdą kolejną degustacją Nczekolad podkręcaliśmy zawartość masy kakaowej. Tabliczka z warszawskiej pracowni, która jako ostatnia została wyciągnięta z Magicznej Szuflady celem skonsumowania - zawiera aż 80% kakao. Prawdziwa gorzka czekolada. Wisienka na torcie na zakończenie przygody z Nczekoladą.  

 Rzadko zdarza mi się jeść produkty z tak wysokim kakaowym woltażem. Wynika to być może z tego, że wcale nie są łatwo dostępne. Rzadko też można natrafić na tak mocno naładowane kakao czekolady z jakimikolwiek dodatkami. Wiem jednak, że pójdę w tym kierunku i tego typu produktów poszukuję...

Ponadto, wielokrotnie wspominałam, że uwielbiam korzenne przyprawy, a więc ta tabliczka była dla mnie nie lada gratką. Duże kawałki prawdziwego imbiru zatopione w gorzkiej czekoladzie - żadnych oszustw w postaci samego imbirowego aromatu. Żadnych cukrowych "imbirowych cząstek" ze szczątkową zwartością imbiru. Imbir! I tyle!

 Po powąchaniu tabliczki i przyrównaniu jej do deserowej Nczekolady - od razu czuć, że ten wyrób jest o parę poziomów wyżej. Turbokakao. Trudno mi jednak jeszcze doszukiwać się jakichś oddzielnych aromatów, charakteryzujących same ziarna. Po prostu czułam ogromną dawkę kakao. Barrrdzo apetyczną.

Smak jest niezwykle czysty i zadziwiająco delikatny. Nie przeszkadza tutaj żadna kwaskowatość, ani też gorycz nie do zniesienia. Jest to prostu bardzo wyrafinowana, głęboka słodycz. 

Kawałki imbiru są różnej wielkości, więc z różnym natężeniem odczuwa się ta przyprawę. Mocno rozgrzewające kłącze z cytrusową nutą - łącząc się z intensywnym kakao - tworzy treściwy, topiący lody duet. Muszę przyznać, że ta czekolada byłaby dobrym rozwiązaniem na mroźny zimowy wieczór. Na szczęście mamy już wiosnę, ale tylko dla takich smakołyków zima mogłaby trwać dłużej ;). Proste, ale naprawdę solidne wykonanie. Bardzo dobra rzecz.

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, proszek kakaowy o zredukowanej zawartości tłuszczu, lecytyna sojowa, wanilia), imbir.
Masa kakaowa min. 80%.
Masa netto: 100 g.

PS Odpowiem publicznie na jeden z ostatnich anonimowych komentarzy - z propozycją o dodawaniu zdjęć produktu, a nie tylko opakowania. Nie. Pierwotna koncepcja mojej czekoladowej strony zostaje taka a nie inna - po wsze czasy. Choćby miało to być blokadą dla rozwoju jego popularności - trudno. To moje miejsce w sieci i moje smakowanie czekolady. Nie wyobrażam sobie podczas miłych chwil z Ukochanym przy kawie fotografować kostki czekolady i zastanawiać się nad ładnymi ujęciami na bloga... To nie moja działka i nie moja bajka.