Trudno stwierdzić,
która składowa w procesie tworzenia czekolady jest najważniejsza. Każdy
element: od uprawy i zbioru ziaren kakao, przez suszenie i fermentację, po
konszowanie i temperowanie – ma istotne znaczenie dla jakości finalnego
produktu. Konszowanie jest jednak tym procesem, gdzie jednym z
najistotniejszych czynników (prócz parametrów fizycznych) jest CZAS. A że czas
to pieniądz, większość popularnych czekolad jest konszowana szybko, byle by
zwiększyć wydajność produkcji. Skoro jedną z najistotniejszych funkcji
konszowania jest EMULGACJA (o czym poczytacie szczegółowiej w kolejnym
akapicie), to chyba już wiecie, po co w tak wielu czekoladach znajdują się
lecytyny (będące emulgatorami). Stanowią po prostu istotne ułatwienie (i
absolutnie tego faktu nie tępię!).
Czym tak właściwie jest
konszowanie? Postaram się wyjaśnić Wam to pojęcie krótko i obrazowo. W fabryce
czekolady znajdują się różnej konstrukcji maszyny zwane konszami, które w
podwyższonej temperaturze pieczołowicie mieszają surowce kakaowe wraz z cukrem (lub nie), a
wypadku czekolad smakowych także z innymi dodatkami (np. z mlekiem). Dzięki
ciepłu tarcia wszystkie te składniki pozostają płynne. Podczas konszowania odparowywana jest woda, oraz częściowo
wytracany kwas octowy i garbniki – przez to czekolady nie są zazwyczaj aż tak
nieznośnie kwaśno-gorzkie jak potrafią być ziarna kakao. Dochodzi również do ujednolicania całej masy i
nadawania jej gładkości - dzięki temu
jedząc czekoladę odczuwamy kakao i cukier jako jedność. Przy bardzo długim
konszowaniu dochodzi do coraz to mocniejszych zmian w przenikaniu się cząstek,
co ma istotny wpływ na strukturę i smak czekolady.
Oczywistością jest
różnica w smaku pomiędzy konszowaną kilka godzin tanią deserówką z dolnej półki
a chociażby Zotter High-End 96%, gdzie proces konszowania trwał 34 godziny.
Przy takich skrajnościach wszystko przedstawia się inaczej i basta. Czy
jesteśmy jednak w stanie wychwycić niuanse dwóch czekolad o identycznej zawartości kakao jednej odmiany, pochodzących z tego
samego regionu – różniących się jedynie czterema godzinami konszowania? Do
takiego degustacyjnego eksperymentu zachęca nas Zotter, oferując duet czekolad
z 70-procentową zawartością kakao odmiany Criollo z peruwiańskiego regionu
Amarru. Jedna z czekolad była konszowania przez szesnaście, a druga przez
dwadzieścia godzin. Musiałam podjąć to wyzwanie, tym bardziej, że przecież to
czyste Criollo… Boskie Criollo!
Do degustacji
przystąpiliśmy tuż przed powrotem z Majówki w Beskidzie Małym. Nie wątpiłam, że
doznania związane z tymi czekoladami będą wyjątkowe – co miało ulżyć nam w
opuszczaniu gór na kolejny miesiąc. W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że
Zotter mógłby pokusić się w serii Labooko Contest o małe nadruki na
złotko-papierkach z nazwą konkretnej czekolady. O ile odróżnienie od siebie czekolad ryżowych było oczywistością, to w przypadku wyglądających niemalże identycznie
tabliczek łatwo o pomyłkę (różnica w odcieniach dziś opisywanego duetu była w
rzeczywistości jeszcze mniejsza niż na zdjęciu – praktycznie żadna). Bardzo nie
chciałabym pomieszać kiedyś dwóch tabliczek i nie wiedzieć, jak się do której
ustosunkować. Przecież cała seria Labooko Contest ma w dużej mierze służyć
porównaniom!
Przygodę
rozpoczęliśmy od czekolady konszowanej 16 godzin, zwanej dalej pieszczotliwie
16-stką. Wzięta w dłoń wydaje się krucha i gładka, a pachnie właśnie
gładziutkim, słodkim masełkiem. Identyfikujemy również woń czerwonych owoców
oraz kawę z mlekiem. Co dalej, co więcej? Po prostu przejdźmy do smaku.
Pierwszy kęs 16-stki rozpoczyna niekończącą się salwę
westchnień. W ustach rozpościera się bowiem niewyobrażalnie pyszna i aksamitna
słodycz, wręcz szokująca. Wyczuwamy słodziutkie truskawki, rwane prosto z
ogrodu – jeszcze z rosą, pachnące żyzną glebą. Potem do akcji wkracza solidnie
wykonane cappuccino. To mocne espresso otwierające przed nami bogactwo dobrej
kawy, przyozdobione ubitym tłustym mlekiem, lekko posłodzone surowym cukrem
trzcinowym. Dalej pojawia się drobna sugestia czarnej porzeczki, a następnie
wyraźne uderzenie moreli. Moreli, których nie kupicie w markecie. Tutaj
wyczułam nasze polskie morele, ze starego ogrodu, krucho-soczyste, bosko
aromatyczne i wspaniale dojrzałe.
Ahh… Przez cały czas
degustacji tej czekolady zanurzamy się w niezwykłym aksamicie, bez cienia
szorstkości. Na końcu pojawia się gładka gęstwina bitej słodkiej śmietany.
Finisz, będący idealną ozdobą dla deseru ze świeżych owoców, spożywanego w
pogodnym letnim ogrodzie, w towarzystwie pysznego cappuccino.
Mój Ukochany
bezapelacyjnie stwierdził, że jeżeli ktoś ma wyraźne obiekcje wobec czekolad
„gorzkich”, to po degustacji 16-stki na zawsze się ich wyzbędzie. Ta tabliczka
zdaje się być nawet lepszą „terapeutką gorzkości” od Morin Sao Tome Uba Budo –
ponieważ słodycz w niej zawarta jest prawdziwie wykwintna i delikatna, bez żadnych
ostrzejszych nut. To czysty słodki aksamit. Wbrew pozorom w tej czekoladzie nie
działo się nie wiadomo jak dużo , lecz swoimi wyraźnymi nutami smakowymi
idealnie uderzała w nasze czułe punkty. To było genialne…
Jeszcze nie
zdążyliśmy wyjść z szoku po 16-stce, a już wyciągnęliśmy ręce w stronę 20-stki.
Jak porównywać, to porównywać – raz po razie. Od pierwszego niuchnięcia dłużej
konszowana koleżanka wydała się nam być odrobinę mroczniejsza. W strukturze
zdaje się mieć również coś z kruchości (ale jednocześnie sprawia wrażenie
bardziej zwartej niż 16-stka) i wydaje się być mniej gładka. Kęs wzięty do ust
przekonuje nas o tym, że 20-stka jest bardziej szorstko-oblepiająca niż
16-stka. Ta szorstkość wydaje się być absurdalna biorąc pod uwagę cel
technologiczny wydłużonego konszowania. Jest to jednak ta specyficzna „gładka
szorstkość”, spotęgowana przez uczucie lepkiej gęstwiny.
W 20-stce odnajdujemy
również wiele słodyczy, ale ma ona inny wymiar niż w poprzedniczce. Bardzo
wyraźnie wyczuliśmy banany. Dojrzałe, lecz nie sczerniałe. O tak, to
zdecydowanie była bananowa słodycz – wraz z charakterystycznym dla konsumpcji
tych owoców odczuciem zamulenia. Słodycz w 20-stce była bowiem nieco
przytłumiona, jakby przypudrowana. Kolejnym owocem, jaki pojawia się w tej
czekoladzie jest czarna porzeczka z całą swoją intensywnością i naturalną
kwaskowatością . Ta sugestia jest bardzo wyraźna. Znów mamy więc owocowy deser,
ale złożony z zupełnie innych składników. O ile 16-stka była jedynie lekko
porzeczkowa, tak tutaj wraz z bananem czarna porzeczka gra pierwsze skrzypce w
kwestii owocowych nut.
Kolejnym skojarzeniem
jest ziołowość. Akcenty lekko cierpkie i kwaskowate podlane sporą dozą
słodyczy. Na myśl przychodzi napar z górskich ziół pity w schronisku we
włoskich Alpach Retyckich parę lat temu. Albo – jeszcze bliżej – marokańska zielona
herbata z miętą, tym hojniej posłodzona, im wyżej nad poziomem morza się
znajdowaliśmy.
Obie tabliczki
łączyły nuty czarnej porzeczki i wyjątkowa słodycz, choć zaprezentowana w innych
wymiarach. Choć po 20-stce z definicji spodziewałam się większej gładkości,
okazała się bardziej szorstka i wytrawniejsza niż 16-stka. Być może przez to,
że nie znalazłam w 20-stce tylu nut mlecznych, co w 16-stce, a kawa została tutaj
zastąpiona przez zioła. W obu czekoladach odnalazłam również nuty słodkich
orzechów: nerkowców, makadamia, migdałów.
Te czekolady łączy
tak wiele, a dzielą je jedynie cztery godziny. Tak dużo i tak mało. Nie spodziewałam
się, że poczyni to naprawdę istotną różnicę – a na dodatek inną, niż mogłabym
przypuszczać. Niesamowite jest to, jak można bawić się czekoladą – zmieniając
pozorną drobnostkę w procesie jej wytwarzania, znacznie modyfikujemy całość.
Dlatego właśnie świat czekolady jest magiczną krainą, którą można odkrywać bez
końca. Duet czekolad z Peru Amarru zafundował nam niezapomniane doznania, to
było naprawdę przepyszne...
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sól.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 70 g (2x 35 g).
Wartość energetyczna w 100 g: 608 g.
BTW: 10/46/35
Ta moc doznań i skojarzeń jakie może podarować ta czekolada jest niesamowita! Czytając recenzję weszłam w "inny świat'' Świetnie to wszystko opisujesz :)
OdpowiedzUsuńPóki co ja delektuję się przy śniadaniu białą Vivani ;) - Zdecydowanie najlepsza( co mało powiedziane) biała czeko ze wszystkich co jadłam. Ta aksamitność i śmietanowość <3 Po rozpuszczeniu smakuje jak dobrej jakości waniliowe lody :))
Jaka czekolada, taki opis! :)
UsuńOjojoj, kusicie tą białą Vivani... Koniecznie do wypróbowania!
Ja się rozpuszczam na sam widok tej czekolady <3
OdpowiedzUsuńZottery są bardzo urodziwe :)
UsuńKolejna z tych w pierwszym szeregu do zamówienia przy następnej okazji. :D Twój blog udowadnia mi ostatnio, że podejmuję słuszne decyzje i wybory. Aż dziwne, że 4 godziny potrafią tyle zdziałać.
OdpowiedzUsuńDobrze, że utwierdzam Cię w Twoich wyborach ;). Cztery godziny - czasem chwila, czasem wieczność.
UsuńPrezentowanej wersji nie udało mi się kupić (ale mi się spieszyło), ale wydaje mi się, że Labooko Time Travel to nowa wersja tej (acz np. bez soli). Osobiście porzeczek nie czułam (raczej wino, cytrusy), ale... morele. <3
UsuńRany, jak ten czas leci!
Nigdy nie mogę się na nie napatrzeć :).. Są jak małe arcydzieła :)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że wybrałabym z nich te pierwszą i nie wiem czy ze względu na bukiet smaków czy konsystencję. A może i przez to i przez to ?
Po ponownym przeczytaniu recenzji stwierdzam, że opis 20-stki jest mniej barwny, mniej pstrokaty... Z mojej winy, co może sugerować, że ta czekolada była mniej smaczna. Absolutnie tak nie było.
UsuńNo wiecie co dla mnie to magia:) . Chętnie bym skosztowała po kawałeczku każdej:)
OdpowiedzUsuńDroga wolna, zapraszam do zamówień :). To było prawdziwie magiczne doświadczenie.
UsuńZadziwiające jak 4 godziny mogą zmienić smak czekolady. Przyznam, ze obie z opisu wydają się fantastyczne, jednak jakbym miała wybierać jedną to wolałabym 16
OdpowiedzUsuńChyba trochę opisowo zaniedbałam 20-stkę, bo obie czekolady smakowały mi na równi, a 16-tkę mocniej dopieściłam w tej recenzji...
UsuńCzas zmienia i czekolady, i ludzi. Wyobraź sobie takie konszowanie człowieka, może w jakimś SPA. Jest ugniatany, okładany gorącymi kamieniami (i biczami, a co, niech zazna trochę więcej bólu), masowany... a przed jego oczami stoi czekolada, której nie ma prawa dotknąć aż minie 16 lub 20 godzin. Jeśli jest na nią napalony, to nawet minuta gra rolę!
OdpowiedzUsuńPrzekonałaś mnie! Rzeczywiście 4 godziny to wieczność... Ale czym więc jest różnica pomiędzy 16 a 34 godzinami konszowania? To dopiero szaleństwo!
UsuńWow jakie to niesamowite jak czas przygotowywania wpływa na smak. Jak czytałam ten opis konszowania to wyobraziłam sobie takie duże kotły w których mieszana jest rozpuszczona czekolada i pomyślałam sobie jak ja bym chętnie wskoczyła do takiego kotła i popływała sobie w takiej płynnej czekoladzie... *.*
OdpowiedzUsuńBardzo bym chciała spróbować jednej i drugiej aby porównać! To musiałoby być super doświadczenie. :-)
W tych kotłach to w zasadzie jeszcze nie jest czekolada, a na pewno nie rozpuszczona czekolada. Czekoladę rozpuścić możemy dopiero po procesie temperowania. Podczas konszowania w mieszanej masie zbyt wiele jest niejednolitości. Mikstura dopiero dojrzewa do nazwania jej czekoladą :).
UsuńTo było wspaniałe doświadczenie. Zachęcam do wypróbowania na własnym podniebieniu!
Widzę, że czekoladowa tematyka bardzo Cię ciekawi, ja zupełnie nie znam się na takich sprawach (tym bardziej miło tu zaglądać i czytać ;) ).
OdpowiedzUsuńWarto się czasem doedukować w tak przyjemnej dziedzinie, jaką jest czekolada :)
UsuńWow nie miałyśmy bladego pojęcia, że takie rzeczy mogą mieć tak diametralny wpływ na końcowy efekt :) Jesteśmy ciekawe czy my też wyczułybyśmy chociaż połowę takich nut smakowych co Ty :P
OdpowiedzUsuńNa pewno wyczułybyście różnicę pomiędzy tymi dwoma tabliczkami :)
UsuńBardzo, BARDZO kuszący opis.
OdpowiedzUsuńJakie czekolady, taki opis :D
Usuńmasakra.... ta czekolada... konsystencja, grubość smak... to marzenie... nawet mogłabym się poświęcić i zjeść taką ciemną właśnie :D nic by mnie nie powstrzymało ^^
OdpowiedzUsuńJedzenie takich czekolad to żadne poświęcenie... To 100% rozkoszy ;)
UsuńKolejna cudowność którą chętnie bym skosztowała. Zazdroszczę Ci tych zbiorów. U mnie dominują niestety niezbyt wyszukane wersje.
OdpowiedzUsuńZachęcam do stopniowego wprowadzania do swoich zbiorów takich czekoladowych dobrodziejstw :)
UsuńFajne opakowanie :-).
OdpowiedzUsuńYhmm... Dzięki za przeczytanie wpisu ;)
Usuńhttp://jd2.pl/r/9Z6fajnalaska
OdpowiedzUsuńTematyka bloga mnie wessała, szkoda,że gustujesz w ciemnych czekoladach, jak widzę, bo ja wolę słodsze (choć niewiele słodkich rzeczy lubię - ale czekoladę - TAK) ;-)
OdpowiedzUsuńAle tak, czy owak, dobrze się to czyta...
Nazwa bloga też jest fantastyczna! :-)
Zajrzę tu jeszcze nie raz!
Czytując mojego bloga jeszcze nie raz przekonasz się, że ciemne czekolady potrafią być uwodzicielsko słodziutkie :).
UsuńZapraszam często! :)