Olympia jest jedną z trzech czekolad od Ritter Sport, jakie zakupiłam ostatnimi czasy celem dania szansy tej popularnej marce po bezwzględnej porażce, jaką była dla mnie zimowa limitka Kaffee + Nuss. Pierwszą szansą na odbudowanie reputacji była wiosenna edycja Haselnuss-Cookies, zjedzona podczas wielkanocnego wyjazdu w góry. Nie spełniła moich oczekiwań ani odrobinę. Ostatnie doświadczenia z Ritter Sport można by przyrównać do lizania zimnej kostki margaryny - wątpliwa przyjemność. Nic dziwnego, że otwierając Olympię byłam pełna obaw.
Pierwszy dzień majówkowej wyprawy przez Beskid Mały. Już sporo kilometrów w nogach, ale ja nalegam na wydłużenie trasy. Mam taką manię, że nie mogę znieść, gdy zapowiadający się ciekawie fragment jakiegoś szlaku ma zostać przez nas opuszczony. Po krótkim postoju na zjedzenie tej czekolady i wypicie kawy, mój Ukochany dał się przekonać, niby przez przypadek tudzież mój podstęp ;). W każdym razie, jest to miły akcent dzięki któremu Olympia będzie nieco milej wspominana. Choć w sumie... dwa wyżej podlinkowane Rittery również były jedzone w górskich okolicznościach, a absolutnie nie podwyższało to ich oceny. Może po prostu Olympia wypadła lepiej?
Olympia to wariant smakowy Rittera, na który czaiłam się już od paru lat. W czasach, gdy jadłam tylko łatwo dostępne w pierwszym lepszym sklepie czekolady, gdy jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy prawdziwa jakość - ten smak bardzo mnie kusił. Tym bardziej, że miałam problem z dorwaniem tej tabliczki stacjonarnie. Gdy w końcu zobaczyłam ją na sklepowej półce, leżącą obok Haselnuss-Cookies - odezwały się we mnie dawne pragnienia. Postanowiłam sprawdzić Olympię.
Nadzienie w mlecznej Olympii ma nawiązywać do naturalnego słodzonego jogurtu, z dodatkiem miodu i orzechów laskowych. Ot, taki deserek. Po otwarciu typowego dla Ritter Sport opakowania, mogliśmy poczuć mało górnolotny aromat słabej mlecznej czekolady - spod którego jednak przedzierały się ciekawsze nuty palone, jogurtowe i orzechowe. Nie urzekały one wprawdzie żadną wykwintnością, ale stanowiły ulgę w porównaniu do tego, co serwowała nam w kwestii zapachowej sama przeciętna czekolada.
Niestety warstwa czekolady jest w Olympii tym elementem, o którym chciałam jak najszybciej zapomnieć. Plastikowa, słodka, mało aksamitna, wręcz nieco ordynarna. Ni to mleczna, ni to kakaowa - nijaka. Kiedyś o wiele lepiej kojarzyłam mleczną czekoladę od Ritter Sport, ale w między czasie zjadłam już tyle przepysznych mlecznych czekolad, że w tym momencie Ritter znajduje się dla mnie gdzieś daleko w tyle - praktycznie na równi z całym zestawem ogólnodostępnych tańszych tabliczek.
Nadzienie za to dość pozytywnie mnie zaskoczyło. Jego konsystencja jest mniej zbita, niż w przypadku Kaffee+Nuss oraz Haselnuss-Cookies, nawet odrobinkę porowata - co zresztą można dostrzec na powyższym zdjęciu. Konsumpcji nadzienia nie towarzyszy denerwujące odczucie obcowania ze schłodzoną margaryną, co już samo w sobie stanowiło dla mnie dużą ulgę. Pomimo wysokiego udziału tłuszczu palmowego w składzie, jogurt w proszku robi swoje. Wnętrze tej czekolady ma bowiem bardziej jogurtowy, lżejszy charakter w swej strukturze.
W tej jogurtowej bieli zanurzone zostały cukrowe oraz miodowe drobinki, w beżowo-żółtawych odcieniach. To one, wraz z drobno pokruszonymi orzechami laskowymi sprawiają, że patrząc na warstwę nadzienia mamy wrażenie, że jest to jogurt w dodatkiem ziaren zbóż. Tak przedstawia się kwestia wizualna nadzienia, jak jest ze smakiem?
Przede wszystkim, jest bardzo, ale to baaaaarrrdzo słodko. Po kilku kostkach tej czekolady cukier we krwi podskoczył mi hen hen wysoko. Chyba już dawno nie jadłam czegoś aż tak słodkiego. Gdybym jadła Olympię w innej sytuacji niż na górskim szlaku, pewnie odebrałabym to jako bezwzględną wadę. Tutaj jednak całkiem mi to pasowało, o dziwo. Odświeżająca jogurtowość nadzienia ostro przełamana całą inwazją cukrowo-miodowych cząstek, nienachalnie strzelających pod zębami - była doświadczeniem mimo wszystko niecodziennym i potwornie ładującym energią. Do tego orzechowe drobinki, pojawiające się raz po raz wraz ze swym miłym posmakiem - i oto mamy całkiem udane, choć naprawdę skrajnie słodkie nadzienie. Zresztą nie ma się do dziwić - w składzie stoją: cukier, dekstroza, laktoza, miód, maltodekstryna. Zacukrzenie na maksa.
Nie odważyłabym się sięgnąć po Olympię jeszcze raz, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują. W porównaniu do tego, jak paskudnego wyrobu się spodziewałam - Ritter wypadł całkiem nieźle (wyłączając kiepską mleczną czekoladę). Zjedzony później tego samego dnia Almond Nougat od Zottera był również zaskoczeniem, ale tym w drugą stronę... Niezbadane są wyroki mojego gustu.
Skład: cukier, tłuszcz palmowy, tłuszcz kakaowy, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku 8%, orzechy laskowe, dekstroza 7,7%, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, laktoza, miód 3%, odtłuszczone mleko w proszku, maltodekstryna, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, kwas alginowy, naturalny aromat.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 567 kcal.
BTW: 7,6/37/50
Pamiętam ten margaryniasty posmak do dziś.. Niestety tylko szata graficzna i smak zachęcają do kupna tej czekolady.
OdpowiedzUsuńCzłowiek zawsze ma nadzieję,że nie będzie tak źle, przez co "nadziewa się" na takie niespodzianki .
Tutaj ogromna słodycz przycmila ewentualne margarynowe skojarzenia - nie było jeszcze tak źle w kwestii tego tłuszczu. Poprzednio jedzone nadziewane limitki wywarły na mnie gorsze wrażenie.
UsuńTyle różnych cukrów w składzie, to musiała być mega słodka ;) Mi pewnie by nie smakowała zbytnio, ale wizualnie bardzo mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńPomysł na nadzienie świetny, ale gdy tylko sobie pomyślę, jak do tematu podszedłby Zotter... ;) Olympia była słodka przeogromnie, co i tak jest chyba lepsze, niż wszechogarniająca margarynowatość, której się obawiałam. Różne formy cukru z lekko palonym zacięciem nieco ją przytłumiły ;).
UsuńJadłam i kompletnie mi nie podeszła. Czułam się jakbym jadła sam cukier, a o jogurtowej nucie jakoś zapomniałam (cukier wyraźniej zapisał się w pamięci). Nie wiem, czy miałabym odwagę znów po nią sięgnąć, kupić - na pewno nie. Jak już o Zotterze mowa... zjadłabym jego czekoladę z takim połączeniem smaków.
OdpowiedzUsuńSłodka była przeraźliwie, jednakże trochę przekonała mnie chrupkość tych słodkich dodatków - zawsze to jakieś urozmaicenie, niż jedzenie jednolitej cukrowej tafli ;). Jedzenie tej czekolady w połowie długaśnej górskiej trasy to był turbo zastrzyk energii.
UsuńNie, to opcja od której będę się wzbraniać, zapierać nogami i rękami. Kompilacja smaków bowiem.. Nie jest dla mnie :)
OdpowiedzUsuńCzuję się poziom wyżej. Przeszłam już do Ritterów.. Nie wiem co później w skali wspaniałości :)
Polecam wykonać pierwsze podejście do Lindta :)
UsuńBardzo lubię tę czekoladę ,le jadłam ją kilka lat temu gdy byłą przepysznie miodowa może teraz się zmieniła:(
OdpowiedzUsuńmnie też rajcuje bo ja lubię takie upierdliwe dla podniebienia smaki *.* ,,inwazją cukrowo-miodowych cząstek, nienachalnie strzelających pod zębami - " to coś dla mnie :) a zasłodzenia się nie boję bo z moim doprawianiem to zawsze przesadzam, i wolę jak coś jest za słodkie, za słone niż mdłe :D
UsuńNie wiem, czy ta czekolada się zmieniła przez lata - nie jest zbyt popularnym smakiemMiodowe akcenty owszem, były w niej obecne - . oprócz tego również cukrowo-palone. Poziom słodyczy osiągnął najwyższe piętro, ale mimo wszystko była to słodycz urozmaicona.
UsuńJa zdecydowanie wolę coś zbyt słodkiego niż zbyt słonego :)
to ja mam z tym ,,lekki problem" lekko ujmując :D
UsuńTo ta czekolad gdy ją jadłam 3lata temu nie była aż tak słodka bo byłam wtedy w ciąży i miałam niską tolerancję na cukier ( wręcz pierwsze m-ce mnie odrzuciły słodycze)
UsuńMoże Olympia po prostu była wyjątkiem :D Nieznane są wyroki kobiecych fanaberii ;).
UsuńOlympia jest na moje j liście do spróbowania. Założyłam sobie cel spróbowania większości smaków ritterów i ta jest jedną z nielicznych niespróbowanych. Trudno ją dorwać, jak sama wiesz. Pewnie dla mnie też będzie za słodka, mimo, że mam większą odporność na cukier niż ty, ale tego przegapić nie mam zamiaru.
OdpowiedzUsuńTa tabliczka jest dość ciekawym doświadczeniem. Mam nadzieję, że uda Ci się ją dostać.
UsuńJest na mojej liście czekolad do wypróbowania, więc kupię na pewno. Że słodka? E tam ;) Przypomina mi wedlowską Creme Brulee (wiem, wiem - nie komentuj). Wierzę, że będzie pyszna, a po Twojej dość pozytywnej recenzji naszlakowej, tym bardziej jestem pełna optymizmu! I gdyby tylko była w sklepach stacjonarnych..
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem Olympia jest miliard razy smaczniejsza od wedlowskiej Creme Brulee, serio :D. Tak, Creme Brulee była dla mnie ohydna, ale Olympia miała w sobie coś smacznego mimo olbrzymiej słodyczy - więc wskakuje na sporo poziomów wyżej w moim rankingu.
UsuńPoluj. Ja teraz rzadko chodzę po stacjonarnych sklepach, więc nawet nie mam jak dać Ci cynka, gdzie można ją spotkać.
Jak aż taka słodka, to raczej nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńNo i miodu nie znoszę.
Oj, to zdecydowanie nie jest czekolada dla antyfanów miodu ;)
UsuńJa jako, że jem oczami to do zakupienia by mnie zachęciło już samo opakowanie. To złoto kojarzy się z czymś ekskluzywnym, jak to złoto. :D Mnie słodycz nie straszna, ponieważ lubię rzeczy słodkie chociaż granica mojej tolerancji na cukier z każdym rokiem się zmniejsza. Nadzienie wygląda przyjemnie - lubię jogurtowe i zaciekawiły mnie te drobinki chrupiących, miodowych cząstek o których piszesz bo to zawsze coś ciekawego i chyba podobny patent zastosowany jak w czekoladzie Toblerone? Dobrze, że mi przypomniałaś o tej czekoladzie, bo chciałam ją kiedyś bardzo spróbować, a przy obecnym wysypie najróżniejszych RS gdzieś mi umknęła. :-)
OdpowiedzUsuńTe drobinki w Toblerone są nieco gumowate i bywają naprawdę mocno twarde - w tym przypadku tak nie było. Olympia ma cukrowe cząstki wyraziście chrupkie, dość ostre, niewchodzące między zęby.
UsuńDaj znać, czy uda Ci się ją gdzieś dorwać. Ja ostatnimi czasy niestety widziałam tylko w Niemczech i w sklepie wolnocłowym...
Będę na nią polować w sklepach z niemieckimi produktami, bo inaczej to chyba nie ma szans. :< W sklepach stacjonarnych wszędzie są te same, na jedno kopyto...
UsuńA myślę że na tle wielu popularniejszych nadziewanych Ritterow Olympia jest godna uwagi.
UsuńPierwszy raz widzimy taką wersję Ritterki :) Lubimy jogurtowe nadzienia i chętnie byśmy się na tą tabliczkę skusiły pomimo tego przecukrzenia :P No widzisz zjadłaś już tyle cudownych czekolad, o których zwykły przeciętny człowiek (czyt. my) mógłby tylko pomarzyć, że teraz ogólnodostępne czekolady będą dla Ciebie coraz gorsze :P Wniosek? Musisz więcej kupować oryginalnych i wyjątkowych czekolad :D
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to zakupiłyśmy w Biedrze te lizaki czekoladowe z Momami :) Tylko dopiero w domu przeczytałyśmy, że to się rozpuszcza w mleku! :P
Zdecydowanie mam zamiar kupować coraz więcej wyjątkowych czekolad :D.
UsuńMnie Czoko uświadomiła, że te lizaki są do rozpuszczania w mleku ;). Myślę, że jednak bez przeszkód można spróbować je po prostu zjeść :D. A może połączyć z jakimś mlekiem roślinnym? To by było ciekawe! ;)
Miałam ją kiedyś w łapkach w PiP, ale nie kupiłam bo cena odstraszała. Potem żałowałam, bo czytałam wiele pozytywnych opinii, ale kiedy to było? Chyba dobre 3 lata temu. Teraz, jak pewnie też zauważyłaś, RS się psuje i nawet czekoladę kiepści :/ Może to dlatego takie Twoje odczucia do tejże tabliczki? Eh, szkoda, że kasa tak niszczy dobre czekolady.
OdpowiedzUsuńJa juz sama nie wiem, czy Ritter rzeczywiście się psuje, czy to kwestia zmiany mojego gustu. Inna sprawa, że w szukanie oszczędności przez popularne marki moze stac sie jedna z przyczyn ku temu, by Prawdziwe Czekolady staly sie popularniejsze :)
Usuń