piątek, 30 marca 2018

Pacari Manabi ciemna 65%


Pacari Manabi 65%, tak samo jak boską Esmeraldas 60%, zakupiłam w firmowym sklepie Pacari na głównym rynku w Quito. Na szczęście można obie te tabliczki (a właściwie całą serię single region) zakupić już bez problemów w Polsce, lecz ja nie chciałam wychodzić z tego wyjątkowego sklepu bez żadnej tabliczki Pacari. Przyjemnością było dla mnie dokonanie zakupu "u źródła".

Manabi jest nadpacyficznym regionem Ekwadoru, sąsiadującym w Esmeraldas. Z kakao z Manabi powstała również chociażby niedawno próbowana Minka Hacienda La Zambrano, lecz już na wstępie zdradzę, że Manabi od Pacari zafundowała nam zupełnie inne doznania.


Tabliczka wyglądała niesamowicie soczyście, pełnie, wręcz wzorcowo. Wydawała się dopracowana w każdym calu, bez żadnej skazy. Pachniała... ciepłem. O tak, ona wręcz emanowała ciepłem. Cieplutkim, dopiero co wyjętym z piekarnika ciastem czekoladowym, subtelnie doprawionym cynamonem. Emanowała przy tym wilgocią, palonymi nutami, lecz również owocowością.

W ustach zachowywała się typowo dla Pacari, powoli rozpościerając paletę smaków - zupełnie odmiennych od Esmeraldas. Najpierw z zaskoczeniem pomyślałam o bardzo dobrej i dość mocnej herbacie earl grey. Odrobinę taninowa, a przy tym dająca orzeźwienie. Idąc tym torem, pomyślałam nawet o mięcie - ale mimo wszystko, nadal od czekolady biło niesamowite ciepło. Pewna wilgotna roślinność, którą czułam, najpierw nie skojarzyła mi się wcale z owocami, lecz bardziej z algami. Poczułam się trochę tak, jakbym jadła miętowo-czekoladowe ciasto podane na gorąco i popijała je czarną gorzką herbatą.


Sporo się dzieje w tej czekoladzie. Dalej pojawiają się w końcu owoce, które przebijały się gdzieś już w sferze zapachu. Jednocześnie były to niedojrzałe jabłka (delikatny kwasek), jak i dojrzałe żółte śliwki renklody. Nuta wilgotnej roślinności prezentowała się teraz także jako bardzo dojrzałe, uwodnione borówki amerykańskie, ewentualnie żółty arbuz (na tony jadłam go w Armenii, był najlepszą zagryzką do pasterskiego bimbru).

W Pacari Manabi owocowa słodycz jest subtelnie przytłumiona herbacianymi taninami i roślinną wodnistością (cały czas towarzyszyło mi algowe skojarzenie). Jej struktura była tak przystępna, a smaki na tyle neutralne, iż można by ją jeść i jeść... Co ciekawe, gdy czytam teraz recenzję Kimiko, która teoretycznie zupełnie inaczej odebrała tę czekoladę - widzę jednak wiele podobieństw w naszych odczuciach. Manabi to kolejna doskonała Pacari, lecz przyznam, że nie wstrząsnęła mną tak, jak Esmeraldas. I to właśnie do Esmeraldas wolałabym wracać.


Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 50 g.

środa, 28 marca 2018

Valrhona Noir Abinao ciemna 85%


Kolejną (po Noir Caraibe 66%) czekoladą od francuskiej Valrhony, jaką zakupiłam rok temu na lotnisku w Barcelonie, jest Noir Abinao, zawierająca w sobie aż 85% kakao. Do stworzenia tej tabliczki użyto blendu różnych ziaren, stosowanych w Grand Crus Valrhony (w kilku internetowych źródłach znalazłam, iż są to ziarna afrykańskie). Producent zapowiada Abinao jako taninową i pełną mocy.


Bardzo ciemna, poważna z wyglądu Abinao zaskoczyła mnie rześkim i owocowym zapachem. Kryła w aromacie wiele cytrusów, na tyle świeżych, iż skojarzyła się nam z wodospadem w środku dżungli. W konsystencji najpierw odczuliśmy ją jako proszkową, ale ze znacznym udziałem masła kakaowego. Zaskakująco prędko poczęła mocno ściągać, o tak, była naprawdę wyraźnie ściągająca, taninowa. Zdawało się wręcz, że w czekoladę wprasowano cierpkie zioła starte na proszek. Rześkość wodospadu pojawiła się jedynie jako chwilowa iluzja mięty z efektem chłodzącym, co przy ogólnej ciężkości czekolady nie było wielce atrakcyjne.

 Ściągająca ziołowość, zahaczająca wręcz o popiół, skropiona była delikatnie sokiem z pomarańczy, soczystej cytryny i dojrzałego grejpfruta. Subtelna słodycz mieszała się z odrobinę zbyt inwazyjną kwaśnością (jak na tak wysoki pułap ściągania), przypominającą niedojrzałe czerwone porzeczki.


Abinao jest specyficzna. Na początku jej specyfika mnie pociągała, ale z czasem zaczęła mnie przytłaczać. Nie porwała mnie tak, jak jedzone dzień wcześniej Idilio i Minka. Jej struktura na dłuższą metę okazała się dla mnie zbyt ciężka. Męczyłam się gęstą, tłustawą proszkowością wypełniającą całą buzię. Brakowało tu przełamania czymś dynamicznym. Za dużo powagi, za mało szaleństwa.


Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, ekstrakt z wanilii.
Masa kakaowa min. 85%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 593 kcal.

poniedziałek, 26 marca 2018

Minka Hacienda La Zambrano ciemna 70%


W sklepie Pacari przy głównym placu w Quito dostrzegłam także tabliczki innej ekwadorskiej marki, dotąd mi nieznanej - o dźwięcznej nazwie Minka. Gdy tylko spostrzegłam, że ich dostępny tam asortyment to, po pierwsze - czekolady plantacyjne, a po drugie - czekoladowe wariacje na temat kawy - zakupiłam wszystkie możliwe opcje zaoferowane w sklepie. Teraz, zaglądając na oficjalną stronę internetową Minka widzę, że i tak nie posiadam całego asortymentu tej marki. Być może kiedyś będzie okazja skompletować resztę, gdyż po pierwszej degustacji już wiem, że warto...

Hacienda La Zambrano to plantacja położona w ekwadorskim regionie Manabi. Minka stworzyła czekoladę z pochodzącego stamtąd kakao, używając go w ilości 70%. Reszta to tylko cukier i lecytyna sojowa. Pomimo tego, iż tabliczki tej marki zapakowane są w maleńkie kartoniki, 50-gramowa tafla posiada znaczną grubość, więc jej drobne kostki i tak sprawiają wrażenie masywności. A przy tym błyszczą się tak, jakby były plastikowe.


Czekolada pachniała bardzo delikatnie, acz bardzo specyficznie. Od razu wyczułam wonne róże, a po chwili migdały, czy właściwie marcepan. Grube, lecz nie przesadnie twarde kostki rozpuszczały się w ustach muliście, zostawiając na podniebieniu odrobinę piasku. Kontynuując sferę zapachu, w smaku także wyraziście pojawiają się róże wymieszane ze słodkim marcepanem, esencjonalnie migdałowym. Od tej strony, La Zambrano była bardzo łagodna lecz... Wystarczyła chwila, by wszystko się odwróciło.

Dalej La Zambrano zalewa i zalepia usta asfaltem, smołą, torfem, mocnym i gęstym piwem typu stout. Nadal jest słodko, ale asfaltowa goryczko-kwaśność uderza bardzo inwazyjnie, wyraziście, szokująco. Tak, jakby z pozoru delikatna kobieta ostentacyjnie ujawniła przed nami swoje prawdziwe, drapieżne oblicze. W tym momencie już wiedziałam, że nasza Minka jest milion razy bardziej charakterna niż jedzona rano tego samego dnia Idilio. W apogeum smolistości wydawało się wręcz, że rozsadzi ona kubki smakowe. I wtedy nagle...


...z mroku dosadnych nut wyłoniła się rześka, pełna i dojrzała owocowość, triumfalnie przebijająca się przez zwały smoły i asfaltu. Czujemy mango, bardzo soczyste brzoskwinie, trochę marakui, a później naszą polską morelę ze swym charakterystycznym smakiem. Pojawia się również bardzo dojrzała gruszka, jakby już lekko "zdrewniała".

Czekolada w trakcie całej degustacji przechodzi niesamowitą przemianę. Jej dynamika jest zaskakująco intensywna i skrajna, a przy tym nie ma w niej chaosu - wszystko zdaje się być w pełni przemyślane, zaplanowane. Każda z twarzy tej czekolady jest piękna. Rzadko kiedy ziarna potrafią się w tak miażdżący sposób zaprezentować, toteż tym bardziej ciekawa jestem pozostałych tabliczek marki Minka.


Skład: masa kakaowa, cukier, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.

sobota, 24 marca 2018

Idilio Origins 1er Cru Orinoco Cacao 72% ciemna


 W pewien sobotni poranek postanowiłam sięgnąć po pierwszą czekoladę od szwajcarskiej Idilio Origins z ostatniej, najnowszej transzy zakupowej ze sklepu Sekretów Czekolady. Wybór padł na ciemną 1er Cru Orinoco Cacao 72% - wykonaną oczywiście z kakao wenezuelskiego, tym razem z Criollo rosnącego pośród lasów deszczowych górnego biegu rzeki Orinoko w południowo-zachodniej części Wenezueli. Jak podaje producent na opakowaniu: "starannie przefermentowane i wysuszone na słońcu ziarna kakaowe są transportowane przez trzy dni na małych łodziach do następnej lokalizacji, gdzie dopiero zaczyna się sieć dróg". Z górnego biegu Orinoko pochodzi także ziarno użyte w Idilio Origins 5nto Cooperativa Amazonas, toteż planowałam zrobić małe porównanie obu tabliczek.


 Lekko matowa tabliczka pachniała odrobinę madagaskarsko, ze szczególnym naciskiem na maślankę. Jednak w porównaniu do kakao z Madagaskaru, tutaj czułam o wiele więcej kwiatowych nut. Delikatna kwaśność i paloność w aromacie kojarzyła się z ciemnym chlebie na zakwasie oraz z podpiwkiem.


 W kontakcie z podniebieniem Cru Orinoco okazała się mięciutka, w konsystencji przypominała czekoladę mleczną. Rozpuszczała się w ustach z wielką łagodnością i z odrobiną piankowości. W smaku przewijało się wiele akcentów mlecznych, a słodycz była błoga. Całość charakteryzowała się zaskakującą subtelnością jak na 72% kakao. Dominowała słodycz - pomarańcze, słodkie zielone grejpfruty, jadalne kwiaty (o tak! jadalne kwiaty są jedną z ważniejszych nut w tej czekoladzie). Słodycz ta paradoksalnie przełamywana była przez nikłą kwaśność - niczym w niedojrzałych, jeszcze zielonych bananach oraz w serwatce zlanej ze świeżego twarogu (tu mój Mąż wywołał także mleko kokosowe). Pojawiały się również nuty palone, stanowiąc kontynuację zapachu - nieprzepalone ziarna kawy, ciemny chleb z ziarnami na zakwasie. No i te jadalne kwiaty, które w istocie są najważniejszym moim skojarzeniem dotyczącym Cru Orinoco.


 W porównaniu do Cooperativa Amazonas, Cru Orinoco była zdecydowanie łagodniejsza. W tej pierwszej również wyczuwalne były kwiaty, ale bardziej jako słodko-wonne pyłki, a nie jadalne płatki. W Cooperativa Amazonas spotkaliśmy dojrzałego pieczonego banana - a tutaj banan był jeszcze zielony. W obu czekoladach ważna jest kawa, ale tu delikatniej palona i bardziej surowa. Co ciekawe, mleczne nuty są mimo wszystko bardziej wyraźniejsze w Cru Orinoco, choć przecież w Cooperativa Amazonas czułam pyszne cappuccino.


Łagodnie i przyjemnie. Kolejna udana Idilio Origins (ah, oni chyba nie mają nieudanych tabliczek!).

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy.
Masa kakaowa min. 72%.
Masa netto: 80 g.

czwartek, 22 marca 2018

Pacari Esmeraldas ciemna 60%


Odwiedzając firmowy sklep Pacari na głównym placu w Quito miałam nadzieję na dorwanie jakichś trudno dostępnych czekolad. Niestety, niczym nie zostałam zaskoczona, ale głupio by było wyjść z takiej jaskini rozkoszy bez żadnego zakupu. Kupiłam kilka wcześniej niepróbowanych tabliczek, między innymi dziś opisywaną Esmeraldas, należącą do serii single region. Esmeraldas jest regionem Ekwadoru leżącym nad Pacyfikiem i graniczącym z Kolumbią. Kakao jest tam w bród - to jedno z najpopularniejszych źródeł aromatycznego ekwadorskiego kakao.


Dla Pacari Esmeraldas znalazłam czas w dzień powszedni, między pracą a energicznym spacerem na kurs hiszpańskiego. Kwadrans spokoju z Mężem, chwila przerwy. Gorąca kawa, pyszna czekolada i On. To niesamowite, jak taki czas na celebrację czekolady potrafi poukładać wszystko na swoje miejsca podczas zabieganego dnia.

Tabliczka była przepiękna w swej prostocie - bardzo lubię wygląd czekolad od Pacari. Kusiła wiśniowymi przebłyskami. Pachniała bardzo intensywnie czerwonym wytrawnym winem, co od razu rozbudziło mój apetyt i wyostrzyło zmysły. Ów zapach skojarzył mi się także z jędrnymi, dojrzałymi rodzynkami zanurzonymi w jakiejś dobrej nalewce. Zapowiadało się barrrrdzo ciekawie.


Czekolada wypełniała usta intensywną głębią, bogatą w półsłodkie nuty winne oraz kwaskowatość tłustego jogurtu. Konsystencję posiadała idealną - gładko rozpuszczała się w buzi, lecz bez przesadnej tłustości. Od samego początku urzekła mnie soczystością, żywiołowością nut - a jednocześnie konsekwencją przewijających się akcentów. Jak na jedynie 60% kakao okazała się piekielnie wyrazista. Aż strach pomyśleć, jaka by była, gdyby zastosowano więcej ziaren!

Słodycz w Pacari Esmeraldas jest wyraźna, ale ciekawa i oryginalna. To bogate półsłodkie wino (w wyważony sposób półsłodkie), dojrzałe wiśnie i czereśnie, cukierki Malaga, rodzynki skąpane w bieszczadzkiej nalewce z tarniny (o tak!). Czerwone owoce i skojarzenia alkoholowe przewrotnie łączą się z nutami mlecznymi, przywodząc na myśl kumys bądź jakieś dziwaczne drinki. Pomyślałam również o mocno skrystalizowanym miodzie oraz o lekko podfermentowanych ziarnach kakao.


Pacari to najwyższa półka, absolutnie. Esmeraldas 60% to być może jedna z najbardziej konkretnych w smaku single-origin, jakiej przyszło mi próbować. Coś niesamowitego. Będę tę czekoladę bardzo długo pamiętać i cieszę się, że wcale nie trzeba już pojechać do Ekwadoru, aby ją zakupić!

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 50 g.

wtorek, 20 marca 2018

Bonnat Selva Maya Mexique ciemna 75%


Choć generalnie dotąd nie psioczyłam na Bonnat (dla wielu tworzący po prostu zbyt tłuste czekolady), ostatnia degustacja ich czekolady - Surfin 65% - przysporzyła mi sporego rozczarowania. Chomikowałam w swoich zapasach wielokrotnie nagradzaną Selva Maya 75% - meksykańskie cudo od francuskiego Bonnata. I, nie ma co ukrywać, wiele od tej czekolady oczekiwałam. Nie tylko ze względu na szansę ponownego wkupienia się Bonnata w moje łaski, ale też przez wzgląd na pochodzenie kakao. Czekolady stworzone z kakao rosnącego w miejsach, które odwiedziłam - szczególnie przykuwają moją uwagę. A że kakao z Meksyku potrafi być diabelsko charakterystyczne - właśnie tego spodziewałam się po Bonnat. Swoją Bonnat Selva Maya Mexique zakupiłam oczywiście poprzez sklep Sekretów Czekolady.


Z zapachu Selva Maya jawiła się orzechowo-dymnie. Zachwycała oczywiście masywnością i wielkością tabliczki, aż chciałoby się rzec - tyyyyle dobrego... Uwodzicielsko fioletowo-granatowa w przebłyskach, kusiła Meksykiem, po prostu Meksykiem... Sam zapach jeszcze wiele nie tłumaczył, a był po prostu przyjemny.

Z początku w kontakcie z ustami nasza Bonnat wydaje się wyjątkowo twarda. Wystarczy jednak odrobina ciepła, by na podniebieniu rozlała się typowa dla Bonnata tłustość. No właśnie. Gładka tłustość. I to wszystko. Wszystko inne w tej czekoladzie stanowi jedynie marne, nikłe tło.


Tak jak w aromacie - subtelne orzechy laskowe, nienarzucający się dym... I to wszystko. Wyważona słodycz i... masło kakaowe zalewające buzię. Zbyt inwazyjne. Zacierające moc kakao. Hejże hola! W końcu wiem, jakie potrafi być meksykańskie kakao. Tu, po raz kolejny po Surfin, doznałam, jak masło kakaowe w czekoladach Bonnat potrafi irytować i maskować walory ziaren. Pytanie, czy przy wcześniejszych Bonnatach mniej na to zwracałam uwagę, czy po prostu tłuszcz był tam mniej inwazyjny?

Nie spodziewałam się, że to stwierdzę, ale... rzeczywiście doznałam przesytu czekoladami od Bonnat. Stop. Na pewno w najbliższym czasie nie zdecyduję się na żadną tabliczkę tej firmy (no może...Surabaya.. Na nią się skuszę, bo mam chętkę od dawna).


Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy.
Masa kakaowa min. 75%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 603 kcal.
BTW: 8,8/46/42,6

niedziela, 18 marca 2018

Mashpi ciemna 65% Ekwador z kalamondyną


Mashpi to kolejna czekoladowa marka, której nie poznałabym, gdyby nie nasza podróż do Ekwadoru. Dostając oczopląsu przy czekoladowo-kawowych stoiskach na targu rzemieślniczym w Quito, zdecydowałam się na tylko jedną tabliczkę do Mashpi. Wybór padł na 40-gramową taflę o 65% zawartości kakao Nacional, z dodatkiem owocu, którego nazwa nic mi nie mówiła - kalamondyny. Jak się okazało, kalamondyna jest sztucznie otrzymanym cytrusem, powstałym w wyniku skrzyżowania kumkwatu z kwaśną mandarynką. Natomiast samo Mashpi ma swoją siedzibę całkiem niedaleko od Quito. Szkoda, że doczytałam to już po powrocie do Polski... Może zdołalibyśmy ich odwiedzić.

Co ważne, Mashpi uprawia kakao pośród prawdziwej bioróżnorodności ekwadorskiego lasu. Obok kakaowców rośnie mnóstwo innych roślin, w większości dających smakowite owoce egzotyczne. Niechybnie ma to wpływ na smak ziaren kakao. Zachęcam Was do odwiedzenia strony internetowej Masphi i obejrzenia filmików nakręconych na przepięknej plantacji (choć trudno nazwać to klasyczną plantacją).


Maleńka tabliczka podzielona na niewielkie kostki była na szczęście dość gruba. W przekroju dostrzec można było drobinki kalamondyny oraz znaczną surowość struktury. Po samym wyglądzie spodziewałam się szorstkości. Nasza Mashpi pachniała maślanką i skórką bliżej niezidentyfikowanego cytrusa. W smaku... najpierw narodziła się w mej głowie obawa, że to będzie kompletny niewypał. Najpierw poraziła goryczą, ale gdy po czasie przyzwyczaiłam się do jej dziwactw, poczęłam czerpać prawdziwą przyjemność.


Jej początkowa gorycz skojarzyła mi się z niedojrzałymi mirabelkami i nieco chemiczną ziołowością, jak w miętowych dropsach (pragnących być na siłę naturalnymi). Prędko ten miks dziwactw przerodził się po prostu w surowość kakao, nawet nieco podobnej do tej z Wao Yasuni. Naprawdę, wiele w niej było surowości. Jej struktura zdawała się być nawet nie tyle szorstka, co "glutowata", jakby niedostatecznie rozmieszana - ale mimo wszystko to po prostu jej pasowało.

Drobinki kalamondyny oczywiście odznaczały się w smaku. Były kwaskowate w sposób bardziej ziołowy, niż typowo cytrusowy, co stanowiło prawdziwą ciekawostkę. Odebrałam kalamondynę jako miks mandarynki z limonką, choć po czasie stwierdzam, że kumkwat też musiał wykonać solidną robotę - skoro kojarzyłam naszą Mashpi z masłem mandarynkowym, a takie odczucia budził we mnie również raz w życiu próbowany kumkwat. W połączeniu z surowym, dziwacznym kakao - Mashpi  zaoferowała nam zupełnie nowe doznania.


Kupując Mashpi z kalamondyną obawiałam się, że będzie to jakaś zwykła czekolada z kawałkami nijakich cytrusów. Tymczasem - nie da się porównać tej tabliczki do czegokolwiek innego. Ponadto, przy całej swej dzikości i specyficzności - została naprawdę solidnie zrobiona. Wielka szkoda, że nie kupiłam więcej czekolad od Mashpi. Eksploracja ich dzieł dostarczyłaby mi na pewno wielu zaskakujących doznań.


 Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, suszona kalamondyna.
Masa kakaowa min. 65%.
Masa netto: 40 g.

piątek, 16 marca 2018

La Naya Costa Rica Maleku ciemna 72%


Gdy ponad rok temu zaopatrzyłam się w sklepie Sekretów Czekolady w cały dostępny asortyment litewskiej marki La Naya nie spodziewałam się, że przygoda z tą firmą będzie tak intrygująca. W poprzednich recenzjach tabliczek La Naya nie raz rozpływałam się nad pomysłowością tych czekoladników. Nie będę się więc powtarzać, a skupię się na ostatniej z posiadanych przeze mnie czekolad od La Naya. Była to kolejna single-origin, tym razem z Kostaryki (kolejny kraj na liście moich wymarzonych miejsc do odwiedzenia). Dopisek Maleku przy nazwie oznacza rodzimy kostarykański lud. Choć nie jest to nigdzie wyszczególnione, całkiem możliwe, iż kakao użyte do powstania tej ciemnej 72-ki uprawiała któraś z asocjacji ludzi Maleku. Zwłaszcza, skoro całkowita produkcja kakao w Kostaryce obejmuje jedynie odmiany aromatyczne.


To zabawne, że jako ostatnią z single-origin La Naya wybrałam akurat tą, którą skojarzono ze słowem "zenosyne" - spokrewnionym z przemijaniem. Zenosyne to szybsze odczuwanie czasu wraz z upływem naszych przeżytych lat. Z wiekiem nasz umysł ma stawać się wrażliwszy na cykliczne zmiany natury. Jak napisali sami producenci czekolady, chcieli uchwycić to uczucie zamykając w Costa Rica Maleku delikatną ulotność chwili - aromat krótko żyjących kwiatów, nietrwałe jagody. Nawet opakowanie czekolady jest tak pięknie jagodowe, o tak... Barwa kartonika niesamowicie przyciąga wzrok.


Aromat okazał się mocno kwaskowaty i rzeczywiście skojarzył się z kolorem opakowania - przede wszystkim z intensywnymi czarnymi porzeczkami. W smaku o dziwo porzeczki nie wysunęły się od razu na pierwszy plan - najpierw do boju ruszyły pyszne jagody. Mnóstwo, mnóstwo jagód, po czasie nieco ulizane bitą śmietaną. Struktura czekolady była przy tym dość powściągliwa (choć gładka, ale nie obfitująca w masełkowość), co czyniło jagodowy smak dość statecznym i poważnym.

Dalej ukazały się kolejne nuty runa leśnego - pomyślałam o woni drobnych kwiatków oraz miąższu świeżo zebranych podgrzybków. Szczególnie owe kwiaty przywiodły na myśl las - ale las słoneczny, pełen przestrzeni między drzewami. Taki, po którym swobodnie można biegać bez ścieżek. Las wczesnym latem. W istocie, zrobiło się sentymentalnie.


Jagody z czasem delikatnie przemieniały się w stronę czarnych porzeczek, a bardziej konfitury z tych owoców, którą obłożono słodkawe ciasto naleśnikowe. Pod koniec, gdy smaki mocno już wysyciły podniebienie, pomyślałam również o wyśmienitym soku z jeżyn, pitym tak często w Ekwadorze.

Costa Rica Maleku raczy nas dość jednolitymi, jednoznacznymi nutami - lecz tworzą one piękny, spójny i oryginalny obraz. To czekolada wyrazista, choć mało dynamiczna. Piszę tę recenzję juz parę tygodni po degustacji (oczywiście posiłkując się notatkami), a jednak nadal bardzo dokładnie pamiętam jej smak. Powściągliwa, a mimo to chwytająca za serce.


Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 72%.
Masa netto: 60 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 559 kcal.
BTW: 8/42/32

środa, 14 marca 2018

Wao ciemna 70% Ekwador Yasuni


Po przylocie z Ekwadoru szybko wpadłam w wir codziennych obowiązków. W pierwszy wolny weekend od naszego powrotu postanowiłam sięgnąć po jedną z wielu zakupionych na urlopie czekolad. Wybór padł na ciemną Wao Yasuni 70% nie tylko dlatego, że właściwie była już parę dni po terminie ważności. Ta tabliczka, zakupiona na targu rzemieślniczym w Quito, była naprawdę wyjątkowa. Większość ekwadorskiego kakao hodowana jest na zachodnim wybrzeżu kraju, natomiast Yasuni jest położonym na wschodzie państwa Parkiem Narodowym, obejmującym wilgotny las równikowy - na pograniczu Andów i Puszczy Amazońskiej. Ponadto, czekolada wykonana została na zlecenie firmy Bios przez Stowarzyszenie Kobiet Waorani z Ekwadorskiej Amazonii. Panie pracujące nad czekoladami Wao należą do indiańskiego plemienia Waorani (Huaorani), żyjącego właśnie w Yasuni.


50-gramowa tabliczka miała dość nietypowy wygląd. Podzielona została na drobne, lecz grube kostki, z których każda opatrzona została logo marki Bios (swoją drogą, marki o sporej tradycji wyrobu czekolad na ekwadorskiej ziemi). Zdawała się dość ciemna, nawet jak na 70% kakao. Najbardziej charakterystyczny, a przy tym zabawny był fakt, iż... tafla czekolady była nierówno wylana. To znaczy, iż poszczególne kostki cechowały się różną grubością. To miła ciekawostka, którą w przypadku produkcji przez jakąś renomowaną firmę uznałabym za wielki błąd. Tutaj jes to zupełnie inna historia. Tym bardziej, gdy ów wygląd połączyłam w zapachem.

Czekolada pachniała bowiem tak surowo, że momentalnie przypomniała mi o meksykańskich tabliczkach Maria Tepotzlan. Przywodziła na myśl surowe ziarna kakao, melasę oraz wilgotne czekoladowe ciasto. W smaku także nieustannie kojarzyła się z czekoladowym ciastem, a szczególnie z polewą. Przy tym sprawiała wrażenie sypkości, niczym przy zlepionym piasku. Wydawało się, iż panie Waorani nie operowały w ogóle masłem kakaowym (choć lecytynę sojową dodano - wiele czynników, w tym po prostu łopatologiczna metodyka wykonania, mogły wpłynąć na specyfikę tej czekolady).


Pomimo swej surowości i pewnej sypkości (licznych skojarzeń z wilgotnym piachem), jednocześnie zdawała się lekka i napowietrzana - a przy tym, paradoksalnie dość mocno odczuwało się ciężkość melasy. Kojarzyła się z pumeksem, zastygłą lawą. Co ciekawe, uznałam, że bardzo dobrze smakowałaby podana na gorąco do picia z dodatkiem chili. Myślę, że spisała by się również w woli polewy do dobrego ciasta z orzechami.

Wao Yasuni okazała się bardzo oryginalna i specyficzna. Nieustannie budziła moje skojarzenia z meksykańskim kakao i tamtejszymi czekoladami. Pewnie w dużej mierze zawdzięcza to dość pierwotnemu wykonaniu. Od chociażby Marii Tepotzlan dziś opisywana czekolada była jednak słodsza i... odrobinę balansowała na granicy kiczu. Gdybym nie znała wcześniej choćby wspomnianej już kilka razy Marii Tepotzlan, Wao prawdopodobnie mocno by mnie zszokowała, a może nawet w ogóle nie zasmakowała.


Wao Yasuni to czekolada-ciekawostka. Bardzo, ale to bardzo chciałbym spróbować czekolady z kakao z Yasuni w wykonaniu bardziej profesjonalnej manufaktury. Takiej, która stworzyłaby z tych egzotycznych ziaren tabliczkę w formie bardziej klasycznej. Ciekawe, jakie nuty otworzyłoby wówczas przede mną kakao z tego regionu? To wielka rzadkość, aby móc trafić na wyrób właśnie z tamtych ziaren... Kupiłam perełkę - na zwykłym straganie w Quito...


Skład: kakao, cukier, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 500 kcal.
BTW: 10/30/50

poniedziałek, 12 marca 2018

Mesjokke Stardust mleczna 45% Madagaskar Sambirano z solą i wanilią


Nasza wyprawa do Ekwadoru dobiegała już końca. 10 lutego zostawiliśmy sobie na cały dzień wypoczynku w Machachi, po wyczerpującym wejściu na Chimborazo. Leniwy poranek spędziliśmy w hostelu, powoli pakując się, a potem... degustując czekoladę w ogrodzie. W tak spokojnych warunkach postanowiłam sięgnąć po tabliczkę dotąd nieznanej mi, holenderskiej marki Mesjokke. W swej ofercie mają jedynie 4 czekolady, z których każda jest interesująca i... przepięknie opakowana. Całą czwórkę zakupiłam w sklepie Sekretów Czekolady, a dziś opisywana Stardust, zarówno jeśli chodzi o nazwę jak i projekt opakowania - jest spośród nich bodajże najbardziej pociągająca. Cudowna!


Stardust jest wyjątkowa w każdym calu. Zawiera w sobie 45% ziaren kakao z Madagaskaru. Na drugim miejscu w składzie znajduje się cukier muscavado z Mauritius. Poza tym mamy oczywiście mleko w proszku oraz francuski kwiat soli La Guerande (znany już z Domori Lattesal). Całość doprawiono wanilią.

Czekolada charakteryzowała się jasną barwą, jakby sugerującą z góry cytrusowe klimaty odczuwalne w smaku. Pachniała właśnie lekko cytrusowo, z wyraźną sugestią nabiałową - nie tylko mleczną, ale i ukwaszoną - ot, w końcu to Madagaskar! W przekroju szorstkawa, lecz... w ustach rozpuszczała się uwalniając pełną głębię. Niby podobnie, jak w tabliczkach Manufaktury Czekolady, ale jednak inaczej.



Wraz z ciekawą strukturą zalewającą buzię uderza nas wysoka kwaśność - cytryn, limonek, kefiru, zsiadłego mleka. Było też odrobinę ziemistości, ale mocno przełamanej mlekiem. Madagaskar nie do podrobienia! Słodycz jest tu przy tym bardzo umiarkowana, surowa, palona - cukier muscavado robi swoje. Prędko do gry dołącza się również sól. Okazuje się bardzo wyrazista. Sól niesamowicie komponuje się z tłustym mlekiem i specyficznym kakao. Gdy dodamy do tego jeszcze lekko perfumową wanilię, Stardust przypomina do złudzenia... smak erotycznie spoconej skóry.

Stardust kryje w sobie wiele ciekawych, niebanalnych nut. Na pewno nie można nazwać jej klasyczną mleczną czekoladą. Cieszę się, że usiedliśmy do niej na spokojnie, niespiesznie kontemplując jej dziwactwa. Intryguje mnie, czy pozostałe propozycje od Mesjokke okażą się równie wyjątkowe...

Takie oto urocze jagniątko towarzyszyło nam podczas degustacji Mesjokke Stardust :)


Karnawał w Machachi! Muzyka, gwar, śmiech... i wojna na farby, pianki, jaja, wodę! Wystarczy wejść w rozbawiony tłum by po chwili... stać się pomalowanym! Dumnie nosiłam moje barwy wojenne aż do końca dnia ;)


...także pijąc sok z borojó w ulubionej "soczkowni"...

...oraz opowiadając na targu o tym, jaki w Polsce ugotowano by wieeelki tradycyjny bigos z tak ogromnej kapusty!


Chcąc nieco odpocząć od radosnego zgiełku, udaliśmy się do dzielnicy San Miguel del Pedregal, położonej u samych stóp wulkanu Pasochoa - tam, gdzie zaczyna się andyjski las. Szukaliśmy spektakularnego wodospadu, który miał się gdzieś tam znajdować... Znaleźliśmy dwa, ale małe. Małe, ale własne! :)

Syciłam wzrok zielenią...




Po powrocie do centrum Machachi przekonaliśmy się, że obchody ostatniej soboty karnawału przybrały już bardziej oficjalną formę. To był nasz ostatni wieczór w Machachi... Rano kolejnego dnia wyjechaliśmy do Quito.


W Quito zostawiliśmy bagaże w hostelu, w którym nocowaliśmy na początku naszego wyjazdu. Cały dzień spędziliśmy na spacerach po spokojnym, niedzielnym mieście. Oczywiście nie obyło się bez pożegnalnych litrów pysznych egzotycznych soków. A wieczorem... pożegnaliśmy Ekwador i odlecieliśmy do domu...

Kolejna przygoda życia za nami! Już na zawsze w nas...

Skład: ziarna kakao z Madagaskaru, cukier muscovado z Mauritius, kwiat soli z La Guerande, mleko w proszku, wanilia, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa. 
Masa kakaowa min. 45%.
Masa netto: 80 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 547 kcal.
BTW: 10/40/36