Trasa po Beskidzie Makowskim realizowana przez nas dnia 27 sierpnia była dość długa, ale po prostu musiałam w drodze powrotnej z Lubomira zahaczyć o niewysoki masyw Ostrysza i Trupielca leżący za Przełęczą Zasańską. Wokół Trupielca znaleźć można bowiem liczne kurhany ciałopalne z VII-IX wieku, odkryte w latach trzydziestych XX wieku. Tak niezwykle ciekawe obiekty, kawał historii, zostały już znacznie zamazane przez czas. Moim zdaniem, powinny być specjalnie chronione - tymczasem zostawione zupełnie samopas stopniowo wtapiają się w otoczenie. Eksploracja cmentarzyska na Trupielcu okazuje się być materiałem na osobną wyprawę. My, mając do przejścia tego dnia łącznie 37 km po prostu nie mogliśmy dłużej się tam kręcić. Ponadto, podczas II Wojny Światowej w okolicach Trupielca intensywnie działało AK, co czyni ten rejon jeszcze ciekawszym historycznie (krótki opis obu zagadnień na Portalu Górskim).
Z Pasma Trupielca (czy właściwie Pasma Glichowca) zeszliśmy do wioski Trzemeśna. Akurat w największy popołudniowy skwar smażyliśmy się maszerując wzdłuż asfaltowej drogi. Wejście w zalesiony obszar Krowiej Góry było dla nas wielką ulgą. Dalsza droga powrotna do Myślenic prowadziła już bardzo przyjemnymi, zacienionymi ścieżkami, fundującymi nam moc sielskich widoków. Gdzieś po drodze postanowiliśmy posilić się trzecią czekoladą tego dnia, przysiadając na ławce w budce przystanku autobusowego.
Otworzyliśmy ostatnią czekoladę przywiezioną bezpośrednio z Meksyku. Wprawdzie na mojej liście czekolad ułożonej według terminów ważności plasowała się ona na samym końcu, jednak moja ciekawość musiała zostać zaspokojona wcześniej. Meksykańskie pamiątki zafundowały mi dotąd bardzo przewrotne wrażenia. Wyroby Marii Tepoztlan zaskakiwały mnie za każdym razem swoją specyfiką, zaś po ki'Xocolatl spodziewałam się większego szału. Mleczna amarantusowa Vanuato Ka Kaw okazała się być bardziej amaranatusowa niż kakaowa. Generalnie meksykańskie kakao nadal pozostawało dla mnie zagadką. Klasyczna ciemna single-origin o 60% zawartości kakao, wydana w 100-gramowym formacie, wydawała się idealną okazją na kolejną próbę rozszyfrowania tej tajemnicy.
Przepiękne zdobienia dużych i grubych kostek Vanuato Ka Kaw robią jeszcze większe wrażenie przy ciemnej czekoladzie bez dodatków, niż w mlecznej amarantusowej. Ponadto, już samo opakowanie przyciąga wzrok - wyszukane ornamenty bardzo przypadły mi do gustu. To po prostu 100% meksykańska czekolada, także pod względem wyglądu. Jedynie pachnie zwyczajnie, niczym zwykła ciemna czekolada używana do pospolitych pralin, z pewną dozą miodowego i waniliowego zacięcia - dobrze jednak, że nie wąchałam jej zbyt długo i przeszłam do smakowania.
Czekolada nie łamie się z mocnym trzaskiem. Wydaje się krucha, miękka, szorstka i soczysta zarazem. Weźmy to wszystko do kupy i połączmy z faktem, iż dość sprawnie rozpuszcza się w ustach - tworzy się obraz wilgotnej ziemi doniczkowej, i rzeczywiście nieco ziemistych nut tutaj odnajdziemy. Słodycz w tej czekoladzie jest przede wszystkim miodowa, bardzo przyjemna. Pojawiają się też bardzo aromatyczne ziołowe nuty - a połączenie ziemi, ziół i miodu momentalnie poprowadziło mnie w stronę Marii Tepoztlan. Charakterystyczne elementy wyczuwalne w tamtych ekstremalnych czekoladkach odnalazłam również tu, tym razem zaklęte w taką formę czekolady, do jakiej jesteśmy na co dzień przyzwyczajeni. W efekcie otrzymaliśmy bardzo smakowity, przystępny, choć specyficzny i intrygujący produkt, owiany tajemniczą dzikością. Niby zwyczajny, ale jednak kryjący w sobie głębię, która już zawsze będzie kojarzyć mi się z meksykańskim kakao - ziemi, ziół, przypraw, miodu. Zalepiająca, pysznie czekoladowa kompozycja dała nam witalnej energii na dalszy marsz, aż do powrotu do naszej bazy w Myślenicach.
Czekolada nie łamie się z mocnym trzaskiem. Wydaje się krucha, miękka, szorstka i soczysta zarazem. Weźmy to wszystko do kupy i połączmy z faktem, iż dość sprawnie rozpuszcza się w ustach - tworzy się obraz wilgotnej ziemi doniczkowej, i rzeczywiście nieco ziemistych nut tutaj odnajdziemy. Słodycz w tej czekoladzie jest przede wszystkim miodowa, bardzo przyjemna. Pojawiają się też bardzo aromatyczne ziołowe nuty - a połączenie ziemi, ziół i miodu momentalnie poprowadziło mnie w stronę Marii Tepoztlan. Charakterystyczne elementy wyczuwalne w tamtych ekstremalnych czekoladkach odnalazłam również tu, tym razem zaklęte w taką formę czekolady, do jakiej jesteśmy na co dzień przyzwyczajeni. W efekcie otrzymaliśmy bardzo smakowity, przystępny, choć specyficzny i intrygujący produkt, owiany tajemniczą dzikością. Niby zwyczajny, ale jednak kryjący w sobie głębię, która już zawsze będzie kojarzyć mi się z meksykańskim kakao - ziemi, ziół, przypraw, miodu. Zalepiająca, pysznie czekoladowa kompozycja dała nam witalnej energii na dalszy marsz, aż do powrotu do naszej bazy w Myślenicach.
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, aromat waniliowy.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 540 kcal.
BTW: 6/34/45