Dziś opisywana czekolada jest jedną z tych, którą próbowałam na kameralnej degustacji w Łodzi (wspomniałam o tym wydarzeniu przy recenzji Bahen & Co.) - a i tak czułam potrzebę zakupienia jej od Piotra z Sekretów Czekolady, by jeszcze raz na spokojnie się nad nią pochylić. Tym razem, skupić się na niej w domowym zaciszu, w towarzystwie Ukochanego Mężczyzny.
Skupcie się, bowiem poczytacie teraz o naprawdę wyjątkowej tabliczce. Tak naprawdę, było to moje pierwsze w życiu podejście do czekolady wykonanej ze szlachetnych ziaren Porcelana. Skąd w ogóle wzięła się nazwa Porcelana? Otóż, ziarna kakao będąc jeszcze skryte w owocu kakaowca są po prostu bielutkie jak szlachetna porcelana. Choć dziś jestem w posiadaniu kilku "porcelanowych" tabliczek, to ich zakup, a dalej degustację - odkładałam w czasie. Chciałam odpowiednio przygotować się do obcowania z kakao wręcz świętym. Mnóstwo naczytałam się o wyjątkowości tego rzadkiego, wenezuelskiego typu ziaren criollo - częstokroć uważanego za najsmakowitszy na świecie. Aż tu w Łodzi postawiono nagle przede mną próbki kilku porcelanowych cudeniek, ah, serce mi wtedy szybciej zabiło, że to JUŻ TEN CZAS...
W bohaterce dzisiejszej recenzji, ziarna Porcelany obrobione zostały przez światowej klasy Valrhonę, której chyba nie muszę już przedstawiać żadnemu z moich czytelników. Ba, wenezuelska plantacja El Pedregal hoduje Porcelanę specjalnie dla Valrhony (oto zdjęcia z owej plantacji)! W sieci można znaleźć liczne recenzje tabliczki El Pedregal (np. 1, 2, 3, 4 oraz ta w języku polskim) lecz... różnią się one rocznikiem na opakowaniu. W zasadzie, powinna być to oczywista sprawa przy czekoladach plantacyjnych - każdego roku zbiory są inne. Lata są bardziej i mniej urodzajne, warunki zmieniają się - dokładnie tak, jak z winem. Moja tabliczka pochodzi z roku 2014, degustowałam ją pół roku po upływie terminu ważności.Warto brać to pod uwagę - wiem, że wiek czekolady ma wpływ na jej odbiór, o czym napiszę jeszcze w kolejnych akapitach.
Wwąchując się w nieco przyblakłą, pokrytą cieniutkim białym nalotem tabliczkę, podzieloną na klasyczne dla Valrhony kostki - wyczuwamy bez trudu całą feerię apetycznych aromatów. Na pierwszy plan wysuwa się sucha i palona słodycz. Jest ona niczym aromatyczne łąkowe siano, rozgrzany piasek na słonecznej plaży, długo smażony truskawkowy dżem posypany prawdziwym kakao, a ewentualnie kompot z suszonych owoców dosłodzony miodem. Tak, miodem - miód odgrywa tu również bardzo ważną rolę. Pomimo sucho-palonych akcentów nad El Pedregal unosi się również wyraźna rześkość - owocowa, lecz płynąca jakby od świetnych jakościowo suszonych owoców. Palone nuty przywołują na myśl również kawę - świeżo paloną, lecz typowo śniadaniową - podaną z chlustem mleka i kapką miodu.
Z kawałkiem czekolady umieszczonym w ustach dzieje się coś niesamowitego. Coś, czym zachwyciłam się już w Łodzi i bardzo chciałam móc jeszcze raz owo wrażenie celebrować. El Pedregal rozpuszcza się ciężko, drobnymi kawałkami, krok po kroku - ale robi to w sposób nieprzeciętny. Pracując nad kęsem ruchami języka odnosiłam wrażenie, jakbym raz za razem zlizywała gładkie, pieczołowicie uklepane warstwy szlachetnego wypolerowanego naczynia, mając w końcu dostać się do jego serca. W pierwszym kontakcie El Pedregal sprawia wrażenie suchego glinianego dzbanka, lecz po nasiąknięciu wodą (w tym wypadku śliną) i po rozgrzaniu ciepłem ust nabiera ona aksamitnej gładkości. Wraz z gładkością przychodzi do nas moc harmonijnych smaków, a także pewna soczystość, którą mój Mąż przyrównał do... ssania soku z jędrnej szynki. Ponadto, przy kontakcie z zębami lekko i przyjemnie chrupie.
El Pedregal charakteryzuje się tylko i wyłącznie delikatnymi nutami smakowymi, które ponadto są lekko przytłumione (co po części wynika z wieku mojego egzemplarza). Nie ma tu ani krzty kwaskowatości - obcujemy ze spokojną słodyczą uświetnioną delikatnymi goryczkowymi nutami. Maciej z dawnej łódzkiej Małej Wielkiej Czekolady podczas naszego spotkania w Łodzi przedstawił mi Porcelanę jako kakao śniadaniowe, uwagą tą trafiając idealnie w punkt.
W smaku odnajdujemy wszystko to, co zidentyfikowaliśmy w zapachu, a nawet jeszcze więcej. Prócz kawowej goryczki pojawia się również przypalona skórka od chleba, a konfitura z truskawek okazuje się być wzbogacona o rabarbar i dziką różę. Pyszna kawa doprawiona mlekiem, miodem, kakao i cynamonem podana została z ową konfiturą oraz miękką pszenną bułką. Bułeczką pulchną w środku, a z zewnątrz przyjemnie chrupiącą. No i oczywiście - posmarowaną świeżym, pachnącym masłem. Choć na śniadanie preferuję owsianki, to degustując El Pedregal i tak przeniosłam się na słoneczną werandę o świcie, z pięknym widokiem, mając obok siebie na stole właśnie taki zestaw na początek dnia. Robiło mi się ciepło na sercu od przytulności, jaką niosła ze sobą ta czekolada.
Nawiązując do wcześniej poruszonej kwestii przeterminowania mojej tabliczki muszę nadmienić, iż w Łodzi próbowałam trzech El Pedregal. Jedna pochodziła z 2015 roku, a dwie inne z 2014, ale były nieco inaczej przechowywane. Wiodące nuty smakowe były we wszystkich czekoladach takie same, ale różniły się one wyrazistością (szczególnie w odczuciu paloności). Najbardziej wyrazista i żywa była czekolada najświeższa, zaś najmniej intensywna - wersja z 2014 roku z większym białym nalotem.
El Pedregal to wielki spokój. Jest konsekwentna w smaku, podąża stale w jedną stronę, nie jest to szalona feeria dynamicznych doznań - ale i tak niesie z sobą piękne i oczywiste bogactwo. To stopniowe, warstwowe docieranie do jej serca, podczas którego tworzyła coraz to gęstszą i esencjonalną masę na moim podniebieniu - całkowicie mnie urzekło. Jest w tej czekoladzie mnóstwo wykwintności, ale przy tym codziennej prostoty - wszak nie ma tu wyszukanych nut.
Z El Pedregal jest dokładnie tak, jak z radością ze zwykłych chwil. To umiejętność czerpania szczęścia z każdej drobnostki, z każdego promienia słońca, z każdej chmury na niebie oraz z jego błękitu tudzież szarości. Wbrew pozorom, czekolada ta w swej zwartości nie raczy nas nieskończenie długim finiszem, co też uczy nas łapania chwili i wyciągania z niej wszystkiego, co się da. Tabliczka od Valrhony to dopiero mój początek przygody z Porcelaną, ale wiem, że będzie to bardzo pouczająca droga.
Skład: ziarna kakaowe z Wenezueli, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia.
Masa kakaowa min. 64%.
Masa netto: 70 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 568 kcal.
BTW: 7,6/39/42
Czytając recenzję czułam się jak gdyby przeniosła się do Francji.Skojarzyła ona mi się bowiem z francuskimi croissantami posmarowanymi dżemem,maślanych..i z francuskim ogrodem pełnych kwiatów,eleganckim wnętrzem.Wykwintność tej tabliczki nie zna granic.:>
OdpowiedzUsuńBardzo trafne skojarzenia!
UsuńChciałybyśmy taką tabliczką swoją przygodę też rozpocząć :) Choć nie błyszczy się jak standardowe czekoladki to i tak kusi swoim wyglądem i kolorem :)
OdpowiedzUsuńZ tabliczkami z tej odmiany kakao warto zaczekać. Z moich doswiadczeń wynika, że najpierw należy "oswoić" Criollo i spróbować wiele innych tableczek tego gatunku, zanim sięgnie się po odmiany takie jak Porcelana czy Chuao. Jeśli spóbuje się ich zbyt wcześnie, może nam umknąć wiele z potencjału tych najszlachetniejszych odmian najrzadszego gatunku kakao. Po prostu te tabliczki wymagają doświadczenia, zupełnie inaczej je odbierałem przed spróbowaniem kilkudziesięciu innych ciemnych tabliczek wysokogatunkowego kakao.
UsuńZaskakuje mnie niska zawartość kakao, nie miałem okazji zetknąć się z tą Varlhoną, ale uważam, że z Porcelany nie powinno się robić tabliczek omniejszej zawartości kakao niż 70%.
Moim zdaniem całkiem ciekawie postąpiła Kimiko - próbując jako bodaj pierwszą swoją Prawdziwą Czekoladę Amedei Porcelana, a potem cyklicznie do niej wracając i porównując doznania zmieniające się wraz z doświadczeniem.
UsuńTeż mnie dziwi tak niska zawartość kakao...
Pomysł może niezły, ale raczej kosztowny. Biorąc pod uwagę, że to jedna z najdroższych czekolad (mam na myśli Amedei Porcelanę), ja bym zaczekał :)
UsuńWszak ja osobiście też czekałam. Amedei Porcelana jest już w moim posiadaniu, ale jeszcze czeka na swoją kolej.
UsuńNo tak szkoda by było się wykosztować na tabliczkę, do której nie jest się dostatecznie przygotowanym na wychwycenie tych wszystkich doznań.
UsuńGdybym ponownie miała podejmować decyzję o tym, jak rozpocząć przygodę z prawdziwą czekoladą, postąpiłabym tak samo. Owszem, to trochę kosztowne, ale w skali roku i tego, ile ogółem wydaję na czekolady, nie jest to aż takie nie do przeżycia. :P Za to radość z tego, jakie postępy zaszły w moim guście czy sposobie odbierania czekolad, była bezcenna. ;)
UsuńNo właśnie, jak się wydaje majątek na czekolady to można sobie pozwolić na takie ruchy ;) Choć mi i tak ciężko wracać do raz próbowanych czekolad.
UsuńTo fakt, ale... są takie, do których na pewno wrócę, w końcu tyle jeszcze życia przede mną, a gust jakby nie patrzeć się aktualizuje co jakiś czas. :D
UsuńCzekolada godna uwagi:). Ja kupiłam wczoraj białą jogurtową z truskawkami z Vivani jadłaś? . Nie za dobra czysta biała o niebo lepsza.
OdpowiedzUsuńNie jadłam. Ja już zakupię białą Vivani, to właśnie tą czystą.
UsuńSpecjalnie zostawiłam sobie tę recenzję na dziś (nie degustowałam dziś nic ambitnego, a mimo to mam mnóstwo wolnego czasu) i wiesz co? Czuję się normalnie, jakbym ją próbowała, tak pięknie i przejrzyście to wszystko opisałaś. Oczywiście jest to poczucie, jakbym uszczknęła jedynie kawałeczek i czuję wielki niedosyt oraz żal, że jej nie mam. Obiecałam sobie, że ją zdobędę. Obojętne jak i za ile.
OdpowiedzUsuńNie jestem wielbicielką za delikatnych smaków, ale ta wydaje mi się... wyrazistą delikatnością. Skoro przeterminowana tak smakowała, to świeża... ojej, ależ bym chciała... Tym bardziej, że i tak wygląda i brzmi pięknie i smacznie.
Kanapka z owocową konfiturą - to mi przypomniało Domori Porcelanę. ;) Owszem, ona była raczej kwaskowatym chlebem żytnim z dżemem truskawkowym albo raczej morelowym, ale możliwe że ta ''siła pieczywa'' wzięła się z zawartości kakao. Truskawkowa konfitura z cynamonem... To mi się z kolei z zotterowym nadzieniem, w którym się zakochałam, skojarzyło. Czuję, że by mi smakowała. Wiem to. Mam świadomość, że pszenna bułka z masłem to coś kompletnie nie w moim stylu, ale taka forma, ogół... Rozmarzyłam się. I bardzo zazdroszczę możliwości porównania roczników!
Zazdroszczę tego wolnego czasu... Ja nawet weekend miałam pracujący teraz. Szczęście, że tak lubię swoją pracę.
UsuńNapisz do Piotra, może jeszcze coś tam ma ;).
Dokładnie, to wyrazista, specyficzna delikatność i łagodność, wielki spokój i harmonia.
Pewne nuty będą się chyba zawsze w Porcelanach pojawiać, choć... jedna z Porcelan jaką mam totalnie mnie zaskoczyła.
Czasem nic tak człowieka nie zaskoczy, jak czekolada. :P
Usuń