Gdy jeździłam w polskie góry jedynie w towarzystwie Męża, ostatni dzień przeznaczaliśmy tylko i wyłącznie na podróż. Oznaczało to, iż zależało nam na jak najsprawniejszym dotarciu do domu, z jedynie kilkuminutowymi przerwami w jeździe samochodem. Majówkowy wyjazd był naszą pierwszą wyprawą z Weroniką, a ona wpadła na pomysł, by urozmaicić sobie powrót zwiedzeniem jakiegoś ciekawego miejsca mijanego po drodze. Wybór padł na zamek w Pszczynie. Ponadto, mieliśmy zatrzymać się na obiad w podpszczyńskiej knajpie, którą znałam z wyjazdu służbowego dwa lata temu. Czemu by nie? Może wprowadzając ciekawy element w drogę powrotną pożegnanie z górami będzie mniej bolesne? Wydawało się przecież, że czasu będziemy mieć dość.
Wnętrza pszczyńskiego zamku zachwycają swoim przepychem, wyszukaniem, pięknem. To miejsce rewelacyjne zarówno pod względem historycznym, jak i po prostu estetycznym! Szkoda, że zabrakło nam już czasu na spacer po przyzamkowym parku. Gdy jeszcze kiedyś będziemy mieć ku temu okazję, na pewno ją wykorzystamy!
W tyle siedzisko idealne do degustacji czekolady i czytania książek, ah! ;)
Księżniczka Daisy ma wszystko gdzieś! ;)
Steki wołowe w parmezanowej panierce w Karczmie Kuban.
Zaraz po opuszczeniu terenu zamku udaliśmy się na obiad do wspominanej wyżej Karczmy Kuban. Głodni jak wilki, dość długo czekaliśmy na swoje dania. Po ich zjedzeniu wiedzieliśmy już, iż będziemy musieli docisnąć gazu aby mój Mąż zdążył na pociąg w Poznaniu, którym miał się dostać do miejsca pracy. Po drodze spotkała nas jednak mocna burza, poza tym musieliśmy skorzystać z objazdu na autostradzie, aby ominąć miejsce wypadku. Cóż, mojego Ukochanego po prostu czekała bonusowa noc u mnie. Wiedząc, że i tak nie zdążymy na dworzec nie spieszyliśmy się już w dalszej drodze. Stresy podroży należało rozładować czymś słodkim i pysznym, a że w torbie miałam jeszcze jedną zapasową czekoladę...
Michel Cluizel Ivoire, czyli białe cudo spod skrzydeł utytułowanej francuskiej manufaktury, nabyłam u Piotra z Sekretów Czekolady podczas kameralnej kwietniowej degustacji w Łodzi. Dotąd miałam do czynienia jedynie z czterema ciemnymi single-origin neapolitankami Michel Cluizel. Bez problemu dałam się namówić na cluizelowską biel, w końcu ostatnimi czasy z przyjemnością testuję białe czekolady najznamienitszych marek.
Z góry pragnę Was przeprosić za niewyraźne i mało wyszukane zdjęcia. Robiłam je podczas jazdy samochodem (spokojnie, jako pasażer!), a więc nie można od nich zbyt wiele oczekiwać.
Niestety, na opakowaniu Ivoire nie znajdziemy informacji o poziomie zawartości tłuszczu kakaowego. Zostajemy natomiast poinformowani o 20% zastosowanego pełnego mleka w proszku. Do produkcji czekolady użyto lecytyny rzepakowej, doprawiono ją wanilią. Jako słodzidła użyto cukru trzcinowego, który stoi w składzie na pierwszym miejscu. W 2012 roku nasza Ivoire zdobyła srebro na International Chocolate Awards.
Cieniutka, pięknie zdobiona tabliczka wygląda bardzo elegancko i już po jej rozpakowaniu żałowałam, że nie dane mi będzie sfotografować jej w bardziej sprzyjających warunkach. Unosił się nad nią niesamowity maślany zapach, który wręcz kojarzył się ze świeżo ubitym wiejskim masłem. W aromacie pojawiały się również nuty wanilii, oraz pewna ciężkawa syropowość i miodowość.
Ivoire szybko i przyjemnie rozpuszcza się w buzi, momentalnie rozpościerając w niej gęsty i gładki film pozbawiony jakiejkolwiek proszkowatości. Zalewa nas wyrazista mleczna słodycz z waniliowym pazurem. Jest bardzo słodko i maślanie, w świeży, lecz dość ciężki sposób. Słodycz tej czekolady, tak jak w zapachu, wydaje się być syropowa, wręcz lejąca się gęstym ciągiem. Do głów przychodziły nam mleczne cukierki oraz skondensowane słodzone mleko. Nie ma tu przy tym karmelowych i palonych akcentów - Ivoire to biel syropowo-maślano-waniliowa. Bardziej słodka niż tłusta, swą słodyczą wręcz upajająca.
Najprościej jest mi przyrównać cluizelowską Ivoire do waniliowego syropu stworzonego na bazie miodu i skondensowanego mleka. Ma ona jednak w sobie coś, co specjalnie ją wyróżnia. Zapadając się w tej ciężkiej, mocnej lecz barwnej słodyczy, odniosłam nieodparte wrażenie, iż zaraz poczuję smak kokosa. Tak, jakby za feerię kleistej słodyczy czaił się gęsty krem kokosowy. Koniec końców, on się wcale nie pojawiał, ale moje zmysły usilnie sobie go dopowiadały. To było naprawdę ciekawe doświadczenie, które wzmogło mój poziom fascynacji tą czekoladą. Bardzo esencjonalną czekoladą.
Ivoire to bladoskóra, urodziwa kobieta, która nałożyła na siebie słodkie i ciężkie perfumy. Wyrusza w noc, w kolorowe i podniecające centrum miasta. Noc jest duszna, w powietrzu wisi napięcie, które prosi się o szybkie rozładowanie. To słodka, niebezpieczna aura nocnych pokus...
Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku 20%, lecytyna rzepakowa, wanilia burbońska.
Masa netto: 70 g.
Zdjecia sa bardzo dobre,bez przesady,nie przejmuj sie ;)
OdpowiedzUsuńBardzo pięknie opisałaś te czekoladę na samym końcu-tera to naprawde chce ją zjesc ! Z moim uwielbieniem do białej czekolady,ta jest poprostu ,,must have,,
Chyba wszystkie niedawno opisane u mnie białe czekolady powinny być dla Ciebie must have :D
UsuńRzadko kiedy zdarza mi się jadać białe czekolady,bo trudno o dobrą jakość,nie mówiąc już o ideale..a ta z kolei brzmi,a raczej smakuje idealnie.
OdpowiedzUsuńJa ostatnio kupowałam same świetne jakościowo białe czekolady :>
UsuńBiała i do tego pyszna co tu chcieć więcej?:)
OdpowiedzUsuńDobrej kawy do tego! Do Ivoire kawa pasowała bosko.
UsuńBrzmi niebiańsko. Niemal poczułam w ustach ten smak. I niech ktoś twierdzi, że białe czekolady to nie czekolady a prosty wyrób cukierniczy :D
OdpowiedzUsuńTo czekolady pełną parą, tylko nieco inne :). Jak łatwo jest spieprzyć białą czekoladę!
UsuńMnie specjalnie zwiedzanie zamków nie kręci, ale takie urozmaicenie to w sumie też dobra rzecz. Hah, "swoja" babka z tej Daisy. :D
OdpowiedzUsuńMało wyszukane zdjęcia? E, nieprawda. I tak to słowa najlepiej wszystko oddają. ;) Brzmi smacznie, ale nie wywołała u mnie jakiegoś ślinotoku. Kiedyś nawet zastanawiałam się, czy by jej nie zamówić, ale doszłam do wniosku, że "niee, bo biała" i o tyle, o ile w przypadku Zottera i Domori zmieniłam stanowisko, tak tutaj... hm, może kiedyś, teraz mam za dużo ciemnych cudeniek i sezonowych Zotterów. ;)
Ale na dobre steki to mi ochoty narobiłaś!
UsuńJa nie pogardzę zwiedzaniem, ale takim na spontanie, na luzie.
UsuńDo mnie dzisiaj doszły Zottery, całe i zdrowe (mimo, iż kurierowi auto umarło na ulicy obok, nim do mnie dojechał :D). Raduję się, bo w końcu mam kasztany z rumem i espresso <3
Stek zawsze ok! Mniam!
Już od dawna marzy nam się najlepszej jakości biała tabliczka a póki co nigdzie Vivani nie widzimy, która narazie jest naszą ulubioną białą. Może by trzeba było sięgnąć po taką złotą dobroć? :D
OdpowiedzUsuńJak najbardziej! Najlepiej wraz z białym Zotterem, Domori, Willie's Cocoa i Original Beans :D
UsuńZdecydowanie wybieram przeciwieństwo: Cluizel 99%
OdpowiedzUsuńOna jeszcze przede mną :)
Usuń