Niebieski szlak wiodący z Przełęczy Przysłop na Przełęcz Glinka pozwolił całkowicie się wyłączyć podczas marszu, totalnie zrelaksować. Ludzi po drodze spotkaliśmy niewiele, po prostu maszerowaliśmy sobie w ciszy zdobywając kolejne szczyty Grupy Oszusa (lub jak kto woli - Oszusta). Do góry i na dół, do góry i na dół... Ciekawym punktem napotkanym na naszej drodze był Pański Kamień, zamontowany na Równym Beskidzie w 1888 roku jako znak graniczny ziem Zamku Orawskiego.
Najciekawszym punktem tej trasy było podejście na szczyt Oszust 1155 m n.p.m., będący najwyższym w swojej grupie, na którego terenie leży Rezerwat Przyrody Oszast (z fragmentem pierwotnej Puszczy Karpackiej). Skubany, był naprawdę stromy! My, jak opętani, dostaliśmy na to podejście niesamowitego turbodoładowania. Mi endorfiny wręcz buzowały w głowie i pchały mnie go góry energicznymi krokami. Czułam w sobie tyle siły, tyle energii! Gdy już stanęliśmy na szczycie Oszusta, tak mnie nosiło, że aż zaczęłam skakać! Para z Warszawy, która za nami podchodziła na Oszust pytała wręcz, co ja takiego brałam. Jak to co? Po prostu góry to nałóg...
Zejście z Oszusta również było nie lada sobie... Tradycyjnie już, musiałam podczas niego wyrżnąć się na tyłek wprost w największe błoto (spokojnie, to była moja ostatnia wycieczka ze zdartymi bieżnikami w podeszwach). Po zejściu z Oszusta przysiedliśmy sobie na postawionej przy źródełku ławkach ze stolikiem - taki fajny szczyt trzeba było uczcić czekoladą! Po jakimś czasie dotarła do nas para z Warszawy, która degustację urozmaicała nam wonią konserwy turystycznej, ale cóż... nie wszyscy na szlaku to czekoladowi burżuje, tak jak my ;). W każdym razie, kontrast zapachowy był szokujący.
Czekoladą po którą sięgnęliśmy, była jedna z tabliczek Valrhony z dodatkami należącą do zestawu, który zakupiłam na lotnisku w Madrycie podczas powrotu z urlopu w Meksyku. Trudno nie zwrócić uwagi na akurat tę tabliczkę - jej piękna nazwa Caramelia przyciąga sama. Jak zawsze elegancka szata graficzna Valrhony połączona z tą nazwą i cudnym karmelowym kolorem pobudza wyobraźnię, przez co ślinianki automatycznie zaczynają pracować.
Caramelia to mleczna czekolada o 36% zawartości kakao, w której dodatkowo zatopiono maślaną karmelową masę. Ponadto, cechuje ją dodatek pszennych ciasteczek karmelowych, przez producenta nazwanych perełkami. Wystarczy wyjąć czekoladę ze sreberka by przekonać się, że nazwa trafia w punkt. Cały jej spód jest gęsto usiany okrągłymi drobinkami o jasno karmelowym kolorze. Wygląda to trochę tak, jakby czekolada dostała wysypki. Tabliczka jest dosłownie upstrzona ciasteczkowymi perełkami. Wygląda to ciekawie, ale jak smakuje? Cóż, woń sugerowała coś bardzo przyjemnego - Caramelia pachniała jak najlepszej jakości krówki otulone dobrą mleczną czekoladą.
Od razu przyznam, że o Caramelii nie można i nie trzeba długo się rozpisywać. Nie jest to wielce złożona kompozycja, choć trzeba było się troszkę nagłówkować, aby stworzyć karmelową czekoladę właśnie w takiej formie. Położenie na języku kostki to długo trwająca, niezwykle prosta błogość. Od pierwszego kontaktu z kubkami smakowymi zapadamy się w relaksującą gładką toń wysmakowanej słodyczy. Czekolada wydaje się być niesamowicie mleczna, a jest to mleko świeże i tłuściutkie, bardzo aromatyczne. Lekko palone nuty wyraźnego, lecz łagodnego kakao spójnie łączą się z rozkoszną mlecznością.
Wszystko cudownie rozpuszcza się na podniebieniu aksamitnym filmem, uwalniając również zaklęty w czekoladzie karmel. Po dłuższym obcowaniu z Caramelią dochodzimy do wniosku, że w istocie sama w sobie jest ona bardzo karmelowa, w krówkowy sposób - ale jest to krówka niecodzienna, wykwintna, jakby stworzona przez najlepszego cukiernika (przy jakiej czekoladzie już takie coś pisałam?).
Gdy czekolada obtoczy już całe wnętrze ust swoją błogą lepkością, dochodzimy do ciasteczkowych perełek. Są one lekko chrupiące, a przy tym delikatne. Absolutnie nie kaleczą podniebienia, co w kontraście z tak aksamitną czekoladą byłoby barbarzyństwem. Smakują jak odrobinę przypalone, delikatnie skarmelizowane płatki pszenne. Stanowią ciekawe urozmaicenie ale... to sama czekolada jest w Caramelii bardziej karmelowa od rzeczonych ciastek. Jednego elementu zdecydowanie zabrakło mi w ciasteczkowych drobinkach - mowa o większej ilości soli. Gdyby użyto jej nieco hojniej, Caramelia zaplusowałaby uwodzicielskim pazurem.
Przyznam, że ciasteczka wcale nie zrobiły tu wielkiej rewolucji smakowej. Nie były złe, nie przeszkadzały mocno, lecz... z chęcią wypróbowałabym Caramelii bez ich dodatku, a za to okraszoną grubymi kryształkami soli. To mogłoby być rewelacyjne!
Po tej jakże błogiej degustacji uskutecznionej pośród leśnej ciszy, ruszyliśmy dalej swoim szlakiem... Tego dnia czekała nas jeszcze jedna czekolada...
PS Trwa kolejny długi weekend. No oczywiście, że jestem teraz w górach! Opisy wypraw wraz z recenzjami zjedzonych na szlaku czekolad tradycyjnie już pojawią się w połowie kolejnego miesiąca.
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, karmel (odtłuszczone mleko w proszku, serwatka, cukier, masło, aromat), pełne mleko w proszku, ziarna kakao, ciasteczkowe perełki 6% (mąka pszenna, cukier, słód pszenny, wodorowęglan sodu, lecytyna słonecznikowa, sól, naturalny aromat waniliowy), lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 36%.
Masa netto: 85 g.
No tak myślałam,że znowu Cię "porwało" :P
OdpowiedzUsuńCo do czekolady..Jakoś mnie nie zachwyciła,może przez to,że nie lubię takich dodatków w czeko,jak ciasteczka itp.Nie mniej jednak nie neguję,że sama czekolada była na wysokim poziomie,a okraszona grubymi kryształkami soli,to było by cudo,tak jak piszesz ;)
Musiało mnie porwać! Wykorzystuję każdą nadarzającą się okazję na ucieczkę w góry.
UsuńPrzede wszystkim przyciągała mnie w niej karmelowość, a nie ciasteczka. Dała radę pod tym względem, choć soli brakowało do ideału.
Podoba mi sie ta czekolada,oj podoba!
OdpowiedzUsuńO relacji wycieczkowej nic nie napisze-jak zawsze rewelacja ;)
A co najbardziej Ci w niej przypasowało? :)
UsuńTe perełki śliczne są. przy okazji stwierdziłam, że źle rozpoczęłam swoja przygodę z Valrhoną. Tu boskie opisy smaku, a u mnie mleczna tabliczka z dużą ilością kakao wyszła płasko i nienadzwyczajnie.
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że też jadłam Jivarę (ale z dodatkiem orzechów pekan) i... nie dziwię się Twojej opinii. Nie chciałabym jej solo. Myślę, że w Caramelii dodatek karmelu w samej czekoladzie też robi swoje.
UsuńWygląda mega ciekawie - tył zwłaszcza oczywiście. Mleczną spróbuję zawsze i pewnie by mi smakowała bardziej i bardziej, bo nie oczekuje od nich za wiele. :-) O tym wyrżnięciu się to jakbym czytała o sobie - wiadomo, że jak ktoś się wywróci to będę to ja. :D
OdpowiedzUsuńNiektórych jej tył może odrzucać ;).
UsuńHah, mój Ukochany też miał zdarte podeszwy, ale to ja leżałam milion razy ;)
Z zewnątrz zachwyca, ale w przekroju, przyznam szczerze trochę zawód, przynajmniej z mojej strony |:D
OdpowiedzUsuńBo nietypowo to wygląda, nieprawdaż? :) Ale ciekawi mnie, czego się spodziewałaś, gdy przeczytałaś nazwę czekolady?
Usuńlubie takie perełki w czekoladzie
OdpowiedzUsuńA gdzieś wcześniej takie spotkałaś? :)
UsuńMam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony mleczne tej firmy nie zachwyciły mnie, chrupacze w prawdziwej czekoladzie raczej mi przeszkadzają, ale... to nie ciemna. Może w takim wydaniu akurat by mi bardziej podeszło... Nie wiem, ale pewnie gdybym stacjonarnie, tak jak Ty, ją zobaczyła, kupiłabym, w innym wypadku? Nie, mimo że wykwintna krówka kusi.
OdpowiedzUsuńNa pewno Caramelia jest ciekawsza niż Jivara, choćby przez wzgląd na udział karmelu, który nadaje jej pewniej odmienności.
UsuńW to nie wątpię. :D
UsuńPS Nie boisz się zabierać takich coraz lepszych czekolad na wyprawy? Ja wciąż myślałabym tylko o tym, że zaraz a to się połamie, a to coś tam...
Nie boję się. Już mi szkoda podniebienia na bylejakość w górach.
UsuńFajna czekolada z góry bo ten spód kojarzy mi się z czarną ospą:P
OdpowiedzUsuńPyszna dobrej jakości czekolada z dodatkami, które można pochrupać, to jest to :) Spód tabliczki podoba nam się najbardziej :D
OdpowiedzUsuńHmm, spód budzi mieszane uczucia :D. Dobrze, że całościowo czekolada dała radę.
Usuń