Po rejsie kanałami Xochimilco zatrzymaliśmy się jeszcze na obiad pełen lokalnych specjałów (więcej o meksykańskim jedzeniu przeczytacie w kolejnych wpisach). Toczące się podczas niego w nieskończoność rozmowy z przesympatycznymi Guillermo i Denise sprawiły, że wróciliśmy do biura później niż było to planowane. Tam czekał już na nas Moises, ojciec Pabla (z którym to wchodziliśmy na Nevado De Toluca). Zapakowaliśmy się do jego auta i wyruszyliśmy w drogę do Malinche Hut położonego na 3085 m n.p.m. Po drodze podziwialiśmy piękną sylwetkę wygasłego stratowulkanu, który mieliśmy zdobyć kolejnego dnia. Mowa o Malinche (Matlalcuéitl) 4464 m n.p.m., leżącej na terenie stanu Tlaxcala. Pierwsza jej nazwa nawiązuje do imienia azteckiej kobiety, która została partnerką konkwistadora Hernana Cortesa. Druga nazwa w języku nahuatl oznacza "czcigodną panią w zielonej spódnicy" (czyli boginię roślinności). Mi osobiście Malinche oglądana z daleka przypomina... głowę nosorożca.
Malinche Hut to wypoczynkowy kompleks z licznymi uroczymi domkami. Po braku prądu i ciepłej wody w schronisku pod Nevado De Toluca nie spodziewałam się takich górskich luksusów. Po wieczornych rozmowach z Moisesem (między innymi o czekoladzie - to właśnie jego poczęstowaliśmy ciemnymi Dolfinami oraz jabłkowo-rokitnikowym Zotterem) zajęliśmy się lekturą książek, a potem smacznie i długo spaliśmy w swoich cieplutkich śpiworach. Rano nie musieliśmy się spieszyć. Wyprawa na Malinche miała zająć nam podobny czas jak zaliczenie Nevado De Toluca (czyli około sześciu godzin). Praktycznie bezchmurne niebo o poranku wróżyło wspaniale!
Malinche Hut to wypoczynkowy kompleks z licznymi uroczymi domkami. Po braku prądu i ciepłej wody w schronisku pod Nevado De Toluca nie spodziewałam się takich górskich luksusów. Po wieczornych rozmowach z Moisesem (między innymi o czekoladzie - to właśnie jego poczęstowaliśmy ciemnymi Dolfinami oraz jabłkowo-rokitnikowym Zotterem) zajęliśmy się lekturą książek, a potem smacznie i długo spaliśmy w swoich cieplutkich śpiworach. Rano nie musieliśmy się spieszyć. Wyprawa na Malinche miała zająć nam podobny czas jak zaliczenie Nevado De Toluca (czyli około sześciu godzin). Praktycznie bezchmurne niebo o poranku wróżyło wspaniale!
Wokół Malinche Hut kręci się wiele bardzo przyjaznych bezpańskich psów.
Są one często podrzucane w to miejsce i stają się... towarzyszami
górskich wypraw. Trzy psy, w tym jeden szczeniak, dołączyły do nas gdy
wkraczaliśmy na szlak i zdobyły szczyt razem z nami! Już zawsze Malinche
będzie mi się kojarzyć z psami, zwłaszcza, że później podczas
odpoczynku w Malinche Hut nie opuszczały nas na krok.
Pierwsza część drogi na Malinche prowadzi przez niesamowity las o
bardzo zróżnicowanej roślinności. Cudnie było podziwiać zupełnie
nieznane mi rośliny, napawać się ich zielenią i bogactwem. Zbliżając się
do skraju lasu spotkaliśmy dwóch Amerykanów, którzy schodzi na dół. Zdobyli oni Malinche o wschodzie słońca.
Po wyjściu z lasu dookoła nas rozwinęła się niesamowita przestrzeń - tym większa, im wchodziliśmy wyżej. W niższych partiach mocno doskwierał gryzący w nos i oczy bardzo pylisty piach - doskonale czuło się tutaj porę suchą. Wyżej, po skałach, stąpało się już znacznie wygodniej. Im bliżej byliśmy szczytu, tym wyraźniej ukazywały się nam na horyzoncie kolejne wielkie wulkany: Iztaccihuatl i jej dymiący Popocatépetl oraz najwyższy Pico De Orizaba.
Po wyjściu z lasu dookoła nas rozwinęła się niesamowita przestrzeń - tym większa, im wchodziliśmy wyżej. W niższych partiach mocno doskwierał gryzący w nos i oczy bardzo pylisty piach - doskonale czuło się tutaj porę suchą. Wyżej, po skałach, stąpało się już znacznie wygodniej. Im bliżej byliśmy szczytu, tym wyraźniej ukazywały się nam na horyzoncie kolejne wielkie wulkany: Iztaccihuatl i jej dymiący Popocatépetl oraz najwyższy Pico De Orizaba.
Wtem tuż
obok nas wyrósł przepiękny krater Malinche, zdobiony postrzępionymi
skałami. Nie mogłam nasycić wzroku tym monumentalnym widokiem. Końcówka
drogi na sam szczyt wymagała od nas odrobiny wspinaczki (jak weszły tam
nasze psy?!), ale generalnie zdobycie Malinche nie przysparzało żadnych
problemów i było dla mnie łatwiejsze niż Nevado De Toluca. Na 4464 m
n.p.m. czekała na nas niesamowita cisza i spokój. Robiliśmy zdjęcia
upamiętniając te wspaniałe chwile. Odpoczywaliśmy, delektowaliśmy się
sukcesem i cudowną pogodą. Aby jeszcze uświetnić ów czas wyjęłam z
plecaka czekoladę...
Krater Malinche.
Na zotterowską serię G.Nuss.Tafel czaiłam się już od dawna. Dziwnym trafem nigdy nie spytałam o nią podczas składania zamówień w Czekolady Zotter Polska, aż w końcu samej mi ją zaproponowano. Bez zastanowienia zakupiłam całe trio. Dla fanki orzechów takie tabliczki to nie lada gratka. Niedawno G.Nuss.Tafel zmieniły szatę graficzną opakowań na bardziej wyrazistą i atrakcyjną. Ja kupiłam czekolady jeszcze w dawnych opakowaniach. Z tego co widzę, skład produktów nie uległ zmianie.
Na Malinche zabrałam wersję, która mimo bazowania na ciemnej czekoladzie wydawała mi się najmniej pociągająca. Moje obawy okazały się całkiem słuszne - zdradzę, że uznałam Haselnuss za najsłabszą w serii G.Nuss.Tafel. Dlaczego? Przede wszystkim, zabrakło jej charakteru - zarówno jeśli chodzi o samą czekoladę, jak i w kwestii dodatków.
Na horyzoncie Popocatépetl wypuszcza smugę dymu, po prawej pręży się Iztaccihuatl. Psiak to dzielny szczeniak będący jednym z trzech psów które weszły z nami na Malinche.
Ciemna czekolada o 70-procentowej zawartości kakao kryje w sobie bardzo podobny do niej (jeśli nie identyczny) względem konsystencji i barwy kakaowy nugat z orzechów laskowych. W zasadzie nie ma mowy o oddzieleniu ciemnej czekolady od nugatu. W tabliczce zatopione zostały całe orzechy laskowe, których jest bardzo mało. Oglądając zdjęcia w sieci wiedziałam, że Haselnuss nie będzie mimo gęsto upstrzona, ale i tak czułam się zawiedziona. Dzieląc tabliczkę pomiędzy mojego Męża, naszego przewodnika i mnie, musiałam nieźle się nagimnastykować aby każdy z nas otrzymał w miarę równą porcję orzechów. Na szczęście okazały się być one rewelacyjnej jakości - starannie wyselekcjonowane, lekko podprażone, idealne. Tym bardziej szkoda, że nie było ich więcej.
Gdybym nie jadła na wyższym Nevado De Toluca innego Zottera przypuszczałabym, że to wysokość zaburzyła mi percepcję smaku. Labooko Hazelnut & Almond smakowały jednak wybornie, zaś G.Nuss.Tafel Haselnuss wydawała mi się bardzo płaska jak na ciemną czekoladę. Nie eksplodowała w mojej buzi bogactwem smaku co wydaje się tym dziwniejsze, że nugat z orzechów laskowych powinien podkręcać w niej pewne nuty. Cóż, orzechy stanowią 29% całego produktu, a że w całości umieszczono ich tu niewiele, cała reszta powinna urozmaicać wnętrze. Tak się jednak nie stało, przynajmniej moje kubki smakowe tego nie zanotowały. Czekolada była mało czekoladowa, a nugat mało nugatowy - wszystko było dziwnie suche i gasnące, jakby ktoś stłumił w nich całą energię. Tabliczka wydała mi się mało "zotterowa", a obecne w składzie cynamon i wanilia przebrzmiewały tak nikłym echem, że wcale nie ratowały sytuacji.
To było bardzo zwyczajne i dostając kawałek tabliczki w ciemno raczej nie odgadłabym, że to Zotter. Zjedliśmy Haselnuss traktując ją jako paliwo i przyznam, że gdybym otwierała ją w domu do degustacji pewnie czułabym się jeszcze bardziej zawiedziona. Na Malinche nie zaburzała nam ona piękna sytuacji, ale też nie wzbogaciła naszych doznań (tak jak zrobiły to Hazelnut & Almond na Nevado De Toluca). Hmm, nie można mieć wszystkiego, więc cieszę się, bo i tak tego dnia dostałam wiele!!! Było w końcu tak pięknie!
Droga z Malinche przebiegała bardzo spokojnie. Najbardziej stromy odcinek trasy pokonaliśmy zsuwając się po drobnych skałach i piachu. Dalej po prostu maszerowaliśmy w dół i chłonęliśmy piękno. Docierając do Malinche Hut od razu udaliśmy się na obiad do lokalnego baru, co zapoczątkowało pełne błogiego relaksu świętowanie zdobycia uroczej Malinche.
Droga z Malinche przebiegała bardzo spokojnie. Najbardziej stromy odcinek trasy pokonaliśmy zsuwając się po drobnych skałach i piachu. Dalej po prostu maszerowaliśmy w dół i chłonęliśmy piękno. Docierając do Malinche Hut od razu udaliśmy się na obiad do lokalnego baru, co zapoczątkowało pełne błogiego relaksu świętowanie zdobycia uroczej Malinche.
Skład: miazga kakaowa, orzechy laskowe 29%, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, sól, wanilia, cynamon.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 65 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 573 kcal.
BTW: 8,8/43/33
Piekne widoki! *-* I super sa te pieski, chcialabym kiedys tak sie powspinać z nimi. A czekolady szkoda, chociaz zawsze zwykla z orzechami jest bez fajerwerkow... A jakie jeszcze 2 dostalas? :)
OdpowiedzUsuńPsy przeszkadzały trochę przy schodzeniu gdy się od tyłu pchaly pof nogi ;).
UsuńTo jednak nie miała być zwykla czekolada z orzechami, a jednak taką się okazała... Czekolad nie dostałam, lecz kupiłam. To dwie pozostałe z kolekcji G.Nuss.Tafel. Jeszcze w tym miesiącu pojawią się na blogu.
No to mnie zasmuciłaś..Właśnie tą jedyną zamówiłam z całego trio "orzechowych specjałów".Na prawdę sprawdziła się tylko jako paliwo?! Szkoda..
OdpowiedzUsuńA widoki to cudowne :0.Szkoda wtedy,że Zotter nie uwieńczył tych cudownych chwil..
Jak myślisz warto zawiesić oko? :> Co prawda produkuje je Vivani ale ten nugat i inna wersja białej z wanilią niż jadłam mnie kusi, a szczególnie dlatego,że są na napoju ryżowym :>
Usuńhttps://biogo.pl/pl_PL/p/ICHOC-CZEKOLADA-BIALA-Z-WANILIA-NA-NAPOJU-RYZOWYM-BIO-80-g-VIVANI/21603?1
http://www.evergreen.pl/czekolada-nugatowa-chrupiaca-p-2836.html
W mojej ocenie najlepsza była karmelowa z migdałami. Niestety ta dziś opisywana to przy niej naprawdę przeciętniak.
UsuńByło mi tak cudownie, że przeciętny Zotter zupełnie mnie tam nie bolał :).
Vivani z chęcią bym porównała z ryżowymi Zotterami.
Miałam okazję je widywać w eko sklepie i zastanawiam się właśnie nad zakupem ;>. Właśnie podsunęłaś mi świetną myśl, by porównać je z ryżowymi Zotterami,które jeszcze przede mną ;)
UsuńNastępnym razem zamówię resztę z "orzechowego trio". Tym razem to Chłopacy z Zotterów podsunęli mi pomysł by zainteresować się tymi tabliczkami :>
Daj znać o efektach tego porównania :).
UsuńMi też przypomnieli o nich. Może musieli wykończyć zapasy :P
Szkoda, że ta wersja nie dorównała bogactwem miejscu w którym była zjedzona.
OdpowiedzUsuńNo i wszystkiego dobrego w Dniu Kobiet! :D
UsuńNa szczęście mocno mi to nie przeszkadzało.
UsuńDziękuję i wzajemnie!
Ja bym się i z tego gryzącego pylistego piachu cieszyła. xD To takie... "meksykańskie", haha. W ogóle nie potrafię sobie tej roślinności wyobrazić, natomiast uczucia na szlaku... wyobrażam sobie podekscytowanie i to wszystko! Chociaż zakładam, że byłoby to jeszcze bardziej zwielokrotnione! Piękne zdjęcia. Podoba mi się to, na którym jesteście oboje... to tak słodko wyszło! :P
OdpowiedzUsuńA co do czekolady... ta seria jakoś mnie nigdy specjalnie nie ciekawiła: do tego stopnia, że nie miałam pojęcia o nugacie. Mam podobny wariant zupełnie innej niż Zotter firmy i nie ukrywam, że wiele oczekuję. Dobrze, że na tę nigdy się nie skusiłam, ani bardziej się nią nie zainteresowałam, bo pewnie byłoby tak samo - a ja takich rozczarowań (jak chyba każdy) nie lubię!
Przy wysiłku fizycznym niestety ale gryzący piach nie sprawiał mi radości ;). Za to pierwszy raz widziałam tak bogaty las, to było coś niesamowitego... Malinche to rzeczywiście pani w zielonej spódnicy :).
UsuńTen nugat to o kant tyłka sobie można rozbić :P. Z jakiej firmy masz coś podobnego? Zdradź! :D
Ragusa. Ich biała mi nie podeszła, więc liczę, że chociaż ciemna nie zawiedzie - odwrotnie jak u Zottera. :P
UsuńPrzynajmniej spełniła zadanie jako paliwo. Chociaż rzeczywiście szkoda, że nie miała pierwiastka WOW.
OdpowiedzUsuńWidoki wspaniałe. To musi być coś niesamowitego. Hormony szczęścia buzujące w organizmie po wysiłku fizycznym, piękne widoki i czekolada, nawet taka nie do końca udana.
Wiedziałam, że orzechów nie będzie wiele, ale czekolada mogła być zdecydowanie głębsza w smaku.
UsuńKażdy ze zdobytych wulkanów w Meksyku będę pamiętać do końca życia! Cudowne wrażenia.
Po opkawaniu nawet nie zorientowałyśmy się że to Zotter :) Można zjeść z przyjemnością ale jak widać dużo nie tracimy nie mając jej w swoich zapasach :)
OdpowiedzUsuńPrzy obfitości o wiele atrakcyjniejszych Zotterów ze spokojem można sobie go odpuścić.
UsuńZdjęcia gór piękne, szkoda, że Zotter rozczarował. Może zaszkodziła mu zbyt wysoka temperatura? Czasem zdarza się, że gdy czekolada przebywa zbyt długo w wyższej temperaturze następuje takie charakterystyczne "blaknięcie" smaku.
OdpowiedzUsuńWątpię. Czekolada nie wydawała się być naruszona w jakikolwiek sposób.
UsuńOczywiście nie musiało tak być. Z przegrzaniem czekolady problem polega na tym, że tego nie widać, często nie ma nawet nalotu, natomiast smak robi się taki bardzo słaby i bez wyrazu, coś jakby cień oryginalnego smaku. Występuje to chyba wtedy, jak tabliczka jest zbyt długo przechowywana w nieco podwyższonej temperaturze (ale nie aż takiej, by "pociła się" tłuszczem lub nadtopiła). Kilka razy miałem do czynienia z trakimi przypadkami, efekt jest taki jakby czekolada traciła smak.
UsuńNie siej we mnie ziarna wątpliwości, bo będę musiała jeszcze raz kupić tę czekoladę żeby się przekonać, a i tak mam milion :D
UsuńSkoro miejsca mogą mieć nazwy od imion, to jak będę miała hodowlę chi, nazwę je imionami zaczerpniętymi od nazw meksykańskich miejsc <3
OdpowiedzUsuńCo do czekolady, ja tu widzę zalew orzechów. Wróć do mojego zdjęcia ciemnej Schuetzli z migdałami, wtedy pogadamy :D
Super! Kupię od Ciebie szczeniaczka :D.
UsuńDla mnie orzechów zawsze mało :D.
Podwójnie orzechowa, można powiedzieć. :D
OdpowiedzUsuńZotter, który nie wygląda jak Zotter. Na myśl nasunęło mi się pytanie ,,Jak się z tym czujesz?", ale już widzę, że na Twoim miejscu chyba wybrałabym inną tabliczkę.
Niby podwójnie, ale w rzeczywistości wcale intensywnie nie było.
UsuńNie rozumiem ostatniego zdania Twojego komentarza ;)
Dobrze że nie skusiło mnie jej opakowanie wczoraj w sklepie! Kupowałam Zottery dla koleżanki na urodziny i tamten też przykuł moją uwagę, może głównie dlatego, że był ostatni na półce :P Czuję że byłby to większy zawód niż świąteczna nadziewajce z migdałami (była smaczna ale za delikatna jak dla mnie :))
OdpowiedzUsuńWidoki jak zawsze - bombowe, ale zadziwili mnie wasi zwierzęcy towarzysze, w życiu nie spotkałam psiaków które weszły by wgłąb szlaku na dalej niż kilka metrów :P Za to raz na polanie koza porwała moją kanapkę, a na jakimś szczycie użądliła mnie osa: tyle z doświadczeń ze zwierzętami xD
Zdecydowanie nie masz czego żałować!
UsuńOsy gryzą, pszczoły żądlą ;). Ja miałam mnóstwo przygód ze zwierzętami na szlaku. Aż musiałabym zrobić jakiś spis :D
Powiem szczerze, że ze wszystkich opisywanych przez Ciebie Zotterów ten jest jednym z tych, które kuszą mnie najmniej, wydaje mi się być dość zwyczajną czekoladą.
OdpowiedzUsuńZdjęcia jak zwykle przepiękne, poprawiają humor w ten szary dzień :)
A co do Zotterów, to skusiłam się na trzy pierwsze tabliczki, mam nadzieję, że uda mi się znaleźć w tym tygodniu czas, żeby po nie pojechać.
Koniecznie podziel się informacją jakie Zottery wybrałaś!!!!!!!!!
UsuńWzięłam Namaste India, lawenda + orzechy (kocham wszystko, co lawendowe <3) i Labooko Ghana 75% + Colombia 75%.
UsuńBoję się tej indyjskiej, bo pewnie będzie dla mnie za pikantna, ale tak kusiła, że nie mogłam jej nie wziąć.
W ogóle jestem uprzedzona do nadziewanych czekolad, najchętniej wzięłabym kilka tabliczek Labooko, ale z dostępnych w sklepie, w którym składałam zamówienie tylko ta jedna była dla mnie godna uwagi, poza nią były same owocowe, a owocowa czekolada w ogóle mnie nie kusi. Tzn. nie wątpię, że może być świetnej jakości i naprawdę smaczna, ale ja jednak najchętniej trzymałabym się samych klasycznych gorzkich tabliczek bez dodatków i nadzienia. Marzy mi się wielki kosz czekolad z różną zawartością kakao z różnych regionów, poeksperymentowałabym sobie. Tylko taki wielki kosz pewnie starczyłby mi do końca życia, skoro od grudnia męczę dwie napoczęte czekolady :D
W Kauflandzie z kolei kupiłam czekoladę gorzką z marcepanem i czerwonym winem produkowaną przez Momami, mam nadzieję, że się nie przeterminuje, zanim ją otworzę ;)
Nadziewańce Zottera to totalny unikat, zupełnie inna bajka. Przekonasz się! Przypuszczam też, że taka naprawdę dobra jakościowo czekolada na tyle Cię wciągnie, że napoczęte tabliczki będą szybciej znikać :).
UsuńTamta Momami trochę mnie zawiodła. Przypuszczam, że obecnie niespecjalnie by mi smakowała.
Jak się z chłopem podzielę, to mogą znikać nawet z prędkością światła, on każdą ilość potrafi zeżreć ;)
UsuńA co do Momami, to skusił mnie nietypowy smak, nie spodziewam się porywających wrażeń (nie za 7 zł, bądźmy realistami), raczej przyjemnego zaspokojenia hormonalnej zachcianki ;)
A potrafi się też podelektować?
UsuńGdy pierwszy raz zobaczyłam tę czekoladę (ale w oryginalnym opakowaniu Momami), od razu ją kupiłam. Była ok, ale trochę mocniejszego winnego smaku mi brakowało. Ponadto, po porównaniu Kimiko białej Momami z solonymi migdałami z kauflandowską wersją widzę, że te marketowe edycje są mniej dopracowane.
Mogą być mniej dopracowane, są w końcu duuużo tańsze.
UsuńZ delektowaniem się różnie bywa, czekolada to dla niego po prostu czekolada, wino to wino, a jedzenie to jedzenie. Przy domowych burgerach za bardzo nie wyczuje różnicy między poszczególnymi rodzajami mięsa, tak samo nie wyczuje różnicy pomiędzy np. cabernet sauvignon i tempranillo albo pomiędzy czekoladą o zawartości 75% kakao, a taką 70%. Wino jest białe, czerwone, różowe, wytrawne albo słodkie, ewentualnie jeszcze musujące, a czekolada mleczna albo gorzka. To ja z naszej dwójki mam obsesję na punkcie wrażeń smakowych. Z jednej strony to dobrze, bo poza szparagami (które są jedyną rzeczą, za którą nie przepada) wszystko, co ugotuję mu zawsze smakuje ;)
Spróbowałam po maleńkim kawałeczku nadziewanych Zotterów i o ile lawendowa tabliczka mi smakuje (dużo lawendy i orzechów, strzał w dziesiątkę), to Namaste India wcale mi nie podeszła, w skrócie: alkoholowy posmak w nadzieniu pomieszany z przyprawami to nie moja bajka, a niestety to jest właśnie smak dominujący. Nie wiem, czy sięgnę po kolejne nadziewane tabliczki, czy skupię się na gorzkich Labooko.
Właśnie, cena znikąd się nie bierze.
UsuńU nas ja też jestem osobą bardziej delektującą się, choć bez mojego Męża degustacje czekolad byłyby uboższe - ma bardzo trafne uwagi. Czasem brak mi słów, by nazwać daną nutę smakową, a on strzela w samo sedno.
Co do różnic między 70% a 75% czekoladę - tu bym polemizowała, bo przy różnym pochodzeniu kakao i wykonaniu tabliczki 80% może smakować jak 65% i vice versa :)
Tak rzuciłam pierwszy przykład, jaki mi przyszedł do głowy ;)
Usuńte zdjęcia sa niesamowite
OdpowiedzUsuńZdjęcia może nie są idealne, ale same widoki rzeczywiście były niesamowite!
Usuń