sobota, 31 maja 2014

Wawel Peanut Butter ciemna z masłem orzechowym


Wawel ostatnimi czasy mnie zaskakuje. Fuzje smakowe, które wprowadza na polski rynek są naprawdę godne podziwu i naśladowania. Urozmaicone cukierki, a do tego teraz eksperymenty z czekoladami... Widać, że firma stawia na rozwój. Nieuchronnie, ściga się z Wedlem - i w moim osobistym rankingu przejmuje nad nim zdecydowaną przewagę.

 Opisywana dziś tabliczka tylko utwierdziła mnie w tym przekonaniu. To pierwsza polska czekolada nadziewana masłem orzechowym. Za sam pomysł należy się firmie złoty medal. Chyba każda osoba przepadająca za masłem orzechowym skusi się na spróbowanie tego produktu. Innowacyjny, a przy tym jakże prosty pomysł - a do tego wszystkiego eleganckie opakowanie (jak widać, nawet zwyczajny plastik potrafi wyglądać ładnie). Wszystko z wierzchu wygląda super, ale co mamy w środku? Musiałam się przekonać.

Wystarczy spojrzeć na skład, by stwierdzić, że jednak Wawelowi brakuje do ideału, jakim mogłaby być ciemna czekolada nadziewana masłem orzechowym. Przeładowanie tłuszczami roślinnymi nie jest czymś, co wzbudza aprobatę. Niestety, jest to notoryczne działanie Wawela. Usprawiedliwię go faktem, że wszystkie firmy produkujące tabliczki w tym przedziale cenowym wcale nie są lepsze pod tym względem...

No ale pomysł i lista składników to nie wszystko. Najważniejsze są wrażenia smakowe. Tabliczka pachnie niestety tanią pralinką. Przez ów nieszczęsny aromat przebija się nuta solonych orzeszków, która ratuje sytuację. Czas skosztować...

Sama czekolada, choć identyczna pod względem składu jak w przypadku Apple Cake, tutaj wydaje się bardziej plastikowa. Być może wynika to z faktu, że w Apple Cake nadzienie było bardziej urozmaicone i po prostu odwracało uwagę od kiepskiej czekolady. I tak czy siak, całe szczęście, że nie była to mleczna czekolada - wątpię, żeby była ona wyższych lotów u Wawela, niż nawet baaardzo przeciętna czekolada deserowa. Reasumując, pod względem czekolady mogło tu by być o wiele lepiej. A jest po prostu słabo.

Nadzienia jest baaardzo dużo. I muszę przyznać, że jak na poziom Wawela - zadowoliło mnie. Barwa nadzienia była dość jasna, co obnaża wysoki udział tłuszczy roślinnych. 100% masło orzechowe dałoby przecież zupełnie inny kolor. Na całe szczęście, orzeszki w smaku są mocno wyczuwalne. Nie jest to czyste, intensywnie tłuste masło orzechowe - ale mamy do czynienia z przyjemnym, orzechowym smaczkiem, okraszonym solą. Mój Ukochany stwierdził, że całość mogłaby być mocniejsza, jeszcze bardziej orzechowa. A jednak w nadzieniu oprócz zmielonych orzeszków mamy okazję także pochrupać ich kawałki - toteż ja będę dla tej czekolady bardziej wyrozumiała. To naprawdę nowość na polskim rynku i choć można by całość znacznie polepszyć i dopracować - i tak wypada in plus. Największym minusem suma sumarum jest sama czekolada... Nadzienie otoczone ciemną czekoladą lepszej jakości naprawdę dało by radę. A gdyby odjęto od niego tłuszcze roślinne i zastąpiono samymi solonymi orzechami, byłoby naprawdę super. Fani masła orzechowego koniecznie muszą spróbować tej czekolady.


Skład: czekolada 50% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz palmowy i shea, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, aromat), orzechy arachidowe solone 21% (orzechy arachidowe, olej palmowy, sól, olej słonecznikowy), tłuszcz palmowy, orzechy arachidowe 6%, maltodekstryna, glukoza, cukier, sól.
Masa kakaowa min. 43%.
Masa netto: 125 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 551 kcal
BTW: 9,1/37/43

poniedziałek, 26 maja 2014

Lindt Milchshake Banane mleczna z nadzieniem bananowym i mlecznym


Lindtowska seria Milchshake była dostępna w Polsce parę lat temu. Z niewiadomych przyczyn nie miałam okazji jej wtedy spróbować, ale obraz tej kolekcji, a w szczególności bananowej czekolady, nieustannie mnie prześladował. Lindt wymyślił kolejną ofertę tabliczek idealnych na lato - jak widać w tej kwestii producent jest niezwykle pomysłowy i płodny. Nic, tylko umieścić takowy smakołyk na chwilę w zamrażarce i dla kontrastu popijać gorącą kawą...

Dlaczego Milchshake Banane była dla mnie wyjątkowo atrakcyjna? Pomyślcie. Banan jest tak popularnym owocem, a w czekoladach bardzo rzadko stosuję się go jako dodatek. A przecież tak fajnie komponuje się z kakao we wszelkich deserach! Dotąd niewiele miałam do czynienia z bananowymi czekoladami. Nawet, jeśli banan pojawiał się jako element składu, to nie grał pierwszych skrzypiec. Ba, Baron zastosował jedynie aromat bananowy... Byłam więc bardzo ciekawa, jak smakować będzie intensywnie bananowa czekolada. Bo nie wątpiłam w to, że Lindt oszczędzi nam wyrazistych doznań.
(BTW, marzę o tym, aby kiedyś spróbować mlecznej czekolady Wild Ophelia z masłem orzechowym i bananem... Ajajaj!)

Seria Milchshake charakteryzuje się moją ulubioną formą nadziewanych czekolad Lindta. Smukła tabliczka, a do tego grube kostki. Rozerwanie sreberka odkrywa przed nami tajemnicę - będzie turbobananowo! Banan baaardzo mocno wyczuwalny jest w zapachu. Na tyle mocno, że przytłumia charakterystyczny, boski aromat lindtowskiej mlecznej czekolady, co nas nieco zaniepokoiło. Kolejną niepokojącą rzecz zauważamy, gdy rzucimy okiem na skład... Olej palmowy na drugim miejscu, jak to? A gdzie przyjemne masełko, które tak chwaliłam w nadzieniach Lindta? Cóż, w tym wypadku firma poszła po kosztach. Na całe szczęście, jak za chwilę się okazało - nieszczęsny olej oraz podejrzanie intensywny zapach nie odbiły się negatywnie na smaku.

Mleczna czekolada nie zawodzi. Wyróżnia się na tle nadzienia już przy pierwszym kęsie, więc znów swobodnie mogę się delektować tym, co najlepsze. Czekolada będzie zawsze najlepszym elementem w jakichkolwiek produktach Lindta, dodającym różnorakim kompozycjom animuszu. 

Nadzienie posiada 2 warstwy, podobnie jak w przypadku Mit Liebe Gemacht. Dolna warstwa jest typowo mleczna i dość mocno zbita. Nieco wyczuwa się różnicę, że jej tłustość nie jest tak przyjemnie maślana, jak było to w ostatnio próbowanych przeze mnie czekoladach Lindta. Myślę, że dolna warstwa jest na tyle neutralna, że nie można tego traktować jako dużej wady. Wszystko dlatego, że to nie czysto mleczna część jest w tej czekoladzie najistotniejsza.

W Milchshake górna część nadzienia nie jest owocową konfiturą (z czym spotkaliśmy się w Mit Liebe Gemacht), lecz właśnie takim mlecznym szejkiem z dodatkiem owoców. Solidnym dodatkiem. W porównaniu do warstwy dolnej, górna jest bardziej kremowa i mazista. Naprawdę może przypominać gęsty koktajl. I rzeczywiście, jest baaarrdzo bananowo. Naturalnie słodki posmak, tak dobrze nam znany - został delikatnie przełamany mlecznością. I w gruncie rzeczy, w połączeniu z lindtowską mleczną czekoladą - tworzy fuzję mało klasyczną i dość zaskakująco. 

O dziwo, muszę stwierdzić, że nie każdemu zasmakuje ta czekolada. Jest naprawdę oryginalna i wyrazisty smak banana nie musi wszystkim przypasować. Mi się podobało, bo jestem otwarta na nowości - jednak kontrast smaków jest w tym wypadku dość duży. Banan nie pozwala bez pamięci roztopić się w lindtowskiej delikatności. Bo banan dał czadu. Po prostu. Warto spróbować.

Skład: cukier, olej palmowy, pełne mleko w proszku 14%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, cukier inwertowany, syrop glukozowy, kawałki banana 2%, mleko skondensowane 1%, odtłuszczone mleko w proszku 1%, lecytyna sojowa, laktoza, naturalne aromaty, koncentrat soku cytrynowego, wanilina, ekstrakt słodu jęczmiennego, wanilia, koncentrat z szafranu i cytryny.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 564 kcal.
BTW: 4,8/38/50

czwartek, 22 maja 2014

Lindt Stachelbeer-Vanille mleczna z nadzieniem agrestowym i waniliowym


Wyjątkowa seria czterech mlecznych czekolad Lindta wypełnionych podwójnym nadzieniem spędzała mi sen z powiek już rok temu, gdy przeglądałam niemiecki katalog tej firmy. Nietypowe smaki otoczone wyborną mleczną czekoladą ciągle siedziały w mojej głowie. Odnalezienie w tym roku owej kolekcji na Allegro nie pozostawiło cienia wątpliwości - musiałam mieć całą czwórkę. 

Trudno było się zdecydować, od którego egzemplarza rozpocząć degustacje kolekcji. Najprostszym rozwiązaniem okazała się być droga losowania. Myślę, że Marcin z whitechocolateland się ucieszy, że najpierw wypadło akurat na tabliczkę agrestowo-waniliową :).

Tabliczki "Mit Liebe Gemacht" charakteryzują się wyglądem podobnym do czekolad Lindta z alkoholowymi nadzieniami. Szczerze powiedziawszy, zawsze jakoś bardziej przypadały mi do gustu kostki na kształt "Nice To Sweet You", ale po spróbowaniu Stachelbeer-Vanille już nie miałam żadnych obiekcji co do takiej formy.

Dlaczego? Po prostu, cienkie fragmenty tabliczki składające się z samej mlecznej czekolady pozwalają w 100% poczuć jej smak, a dopiero potem przejść do konsumpcji nadzienia. A mleczna czekolada jest naprawdę boska, warto powolutku wgryzać się w tą boczną warstwę kostki. Niebiańska delikatność fuzji kakao i mleka, coś co ubóstwiam w mlecznych Lindtach. Już sam zapach zniewala, a co dopiero kęs rozpuszczający się w ustach...

Podwójne nadzienie jest bardzo ciekawe. Ciężko podczas degustacji oddzielić obie warstwy od siebie. Jednakże łatwo rozpoznać, iż część dolna, waniliowa, jest niemal identyczna w smaku jak nadzienie w Lindt Black&White Vanille-Truffel. Znów zabrakło tu prawdziwego waniliowego kopa. Ponownie mamy do czynienia przede wszystkim z mlecznymi i maślanymi nutami. 

Górna warstwa jest za to naprawdę oryginalna. Ma konsystencję gęstego dżemu, za sprawą dodatku pektyn. Nic się nie wylewa i nie zalepia palców, a przy tym nie sprawia wrażenia sztuczności. Warto zauważyć, że nadzienie agrestowe rzeczywiście nim jest - nie mamy ściemy w postaci soku jabłkowego itd. doprawionego aromatem agrestowym. Czujemy prawdziwy agrest, jak w domowej konfiturze. Oczywiście, nie jest on przesadnie kwaśny, jak to z agrestem bywa. Został dość mocno posłodzony, co jednak nie przytłumiło jego charakterystycznego smaku. 

Dobry początek. Cała seria zapowiada się wyśmienicie. Idealna czekolada na lato, zdecydowanie! Owocowa kwaskowatość, mleczna delikatność i wykwintna słodycz czekolady w jednym.

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowo-fruktozowy, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, koncentrat soku agrestowego 5%, agrest 3%, śmietanka w proszku, aromaty, koncentrat soku cytrynowego, lecytyna sojowa, odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, pektyna, naturalny aromat waniliowy, ekstrakt słodu jęczmiennego, ekstrakt wanilii burbońskiej.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 484 kcal.
BTW: 5,4/27/54

niedziela, 18 maja 2014

Lindt Black & White Vanille-Truffel ciemna nadziewana truflą waniliową


Pora porządnie rozkręcić na blogu cykl notek dotyczących niemieckich czekolad Lindta zakupionych za pośrednictwem Internetu. Dzisiejsza recenzja dotyczyć będzie pierwszej tabliczki z kolejnej lindtowskiej edycji niedostępnej w Polsce. Mowa tu o Black&White. Nadziewane tabliczki Lindta wyglądające w podobny sposób działają na mnie jak lep na muchy - dotąd większość z nich była wprost rewelacyjna (że wspomnę jedynie o Nice To Sweet You). Trzy czekolady Black&White to z pozoru klasyczne połączenia, a dobrze wykonany klasyk potrafi totalnie zmiażdżyć system... Dlatego też, byłam bardzo ciekawa, jak Lindt zabawi się kontrastującymi ze sobą barwami. Najpierw sięgnęłam po wyrób, od którego w zasadzie najmniej oczekiwałam. Waniliowe nadzienie otoczone deserową czekoladą. Celem dawkowania sobie przyjemności - od najmniejszej, do największej (bowiem pozostałe smaki zapowiadają się bardziej obiecująco).

Niestety producent nie podał zawartości masy kakaowej, ale obstawiam, że wynosi ona maksymalnie 50%. Ot, deserowa czekolada - która już na pierwszy rzut oka nie wygląda na niezwykle ciemną. Spod przyjemnego zapachu dobrej deserowej czekolady przebijają się mleczne i waniliowe aromaty. Delikatność.

Pierwszy kęs. Rzeczywiście, czekolada na pewno nie ma w sobie wysokiej zawartości kakao. Mogłaby być odrobinę bardziej gorzka, ze względu na fakt, iż nadzienie jest dość słodkie. Mimo wszystko, jest to smaczna deserowa czekolada. Kryje w sobie niemal zupełnie białe, jednolite i zbite nadzienie. Jest ono przede wszystkim baaardzo mleczne, co staje się oczywistością, gdy tylko zerkniemy na skład produktu. Warto zwrócić uwagę, że na trzecim miejscu w składzie czekolady znajduje się tłuszcz mleczny - przez co nadzienie jest doprawdy bardzo maślane (w dobrym słowa tego znaczeniu - nie jest to natrętna, nieprzyjemna tłustość). Plus do tego skojarzenia ze słodkim skondensowanym mlekiem. Lindt balansował na cienkiej linii i po pierwszej kostce bałam się, czy po kolejnej przypadkiem mnie nie zemdli. Tak się na całe szczęście nie stało, produkt świetnie się wybronił. I w gruncie rzeczy chciałabym, aby truflowe praliny miały w sobie nadzienie tego typu - słodkie i gładkie, ale bez żadnych eksperymentów z margaryną i sztucznymi aromatami.

Jeśli chodzi o wanilię, to cóż... Lindt się jakoś specjalnie nie popisał. Słodkie mleko dominuje w smaku nadzienia. Owszem, wanilia jest wyczuwalna, ale nie jako odrębna przyprawa. Jest łagodna, aż zbyt łagodna. Przydałoby się tu trochę mielonej laski wanilii - a mamy tylko ekstrakt i aromat. Eh, po białej Mount Momami z migdałami już zawsze będę oczekiwać od waniliowych słodyczy prawdziwego charakteru.

Vanille-Truffel to smaczna, łagodna czekolada. Bez ochów i achów, jakie nieraz fundował nam Lindt, więc trochę mi tego brakowało... Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej!

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz mleczny, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, śmietanka w proszku, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, aromaty, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy, ekstrakt z wanilii.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 579 kcal.
BTW: 5,4/39/50

środa, 14 maja 2014

Ritter Sport Baiser Nuss mleczna z kawałkami orzechów laskowych i bezy

Ostatnie limitowane edycje Ritter Sport nie niosą ze sobą powiewu nowości. Praktycznie każda sezonowa kolekcja tej marki wiąże się z tylko jedną spośród trzech tabliczek, której smak rzeczywiście jest innowacją. Tak jest w przypadku ostatnich edycji: zimowej, wiosennej i letniej. Dziś opisywana czekolada pochodzi z edycji wiosennej. Jej smak bardzo mnie zaciekawił, bowiem nigdy nie spotkałam się z dodatkiem bezy w tabliczce.

Długo nie miałam okazji, by kupić Baiser Nuss. Rozglądałam się za nią w sklepach i rzadko ją widywałam - jak już, to w cenach niepromocyjnych, które nie zachęcały do zakupu. W końcu nabyłam moją tabliczkę na starym dobrym Rynku Jeżyckim. Tamtejsi handlarze niemieckimi słodyczami nigdy nie zawodzą jeśli chodzi o korzystne ceny Ritterków.

Czekolada pojechała z nami w góry, by zostać zjedzoną ostatniego dnia, tuż przed wyjazdem do domu. Ostatnia kawa wśród zieleni Gór Opawskich... Piękna słoneczna pogoda, a my zamiast ruszyć znów na szlak, musieliśmy wsiadać do auta. Czy Ritter osłodził nam rozstanie?

Mleczna czekolada sama w sobie jest taka, do jakiej przyzwyczaił nas Ritter Sport. Słodycz jest znaczna, ale nie przytłaczająca. Mleko i kakao dają radę lekko przebijać się spod cukrowej pierzynki. Gdyby jednak Niemcom odrobinę przesypało się cukru - mogłoby się już zrobić nieprzyjemnie. Tym bardziej, że dodatek bezy dodatkowo podkręcił poziom słodyczy w całej kompozycji.

Właśnie. Przejdźmy do dodatków. Ilość kawałków orzechów laskowych przeważa niemal dwukrotnie nad zawartością kruszonej bezy (stanowi ona 4,9% całości). Kawałki orzechów nie są ani zbyt drobne, ani za duże - ich wielkość jest podobna do cząstek bezowych, co jest rozsądnym posunięciem. Orzechy jak to orzechy - są smaczne. Nie zostały mocno podprażone, co sprawia, że ich smak jest delikatny. Świetnie łączą się z mleczną czekoladą.

Kawałki bezy zgodnie z naturą tego wypieku są bardzo słodkie. Smakowały mi i nie odróżniały się rażąco na tle czekolady i orzechów. Nie kruszą się, przez co nie sprawiają problemów podczas konsumpcji. Są miękkie i leciutko chrupią podczas przegryzania. Dobrze się stało, że umieszczono ich mniej, niż drugiego dodatku. Większy udział bezy przesłodził by całą kompozycję. Tymczasem jest ona całkiem spójna, wyważona.

Bezę w czekoladzie należy potraktować jako ciekawostkę - eksperyment zastosowany przez Ritter Sport nie wyniósł nas na wyżyny smakowych rozkoszy. Było całkiem przyziemnie, aczkolwiek przyzwoicie. Nie ma sensu z uporem maniaka polować na tą tabliczkę na sklepowych półkach - wykonana została dobrze, ale jest po prostu przeciętna.

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, kawałki orzechów laskowych 9,9%, pełne mleko w proszku, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, białka jaja, lecytyna sojowa, skrobia pszenna, naturalny aromat.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 100 g.


sobota, 10 maja 2014

Orion Studentska mleczna z kokosem, orzechami arachidowymi i galaretkami




Dzisiaj przed Wami kolejna Studentska z limitowanej edycji tropikalnej. Muszę przyznać, że wersji kokosowej byłam najciekawsza. Jeśli chodzi o pomarańczę i ananas, można mniej więcej stwierdzić, czego się spodziewać (no dobra, ananas póki co jest dla mnie również wielką niewiadomą...). Dodatek kokosa mógł natomiast przybrać najróżniejszą formę. Póki tabliczka nie dotarła w moje ręce za pośrednictwem przesyłki, nie miałam pojęcia, jak wygląda jej skład. Owszem, nadal jest długaśny, ale surowce z których wykonano cząstki kokosowe (pomijając cukier i syrop glukozowy użyte w dużych ilościach) - przedstawiały się obiecująco. Ponad połowa cząstek to mleko kokosowe, a oprócz tego mamy także suszony kokos (a przy tym nie zaznaczono, że jest to dodatek wiórków, co tym bardziej mnie zaciekawiło). No cóż, nie pozostało nic poza otwarciem opakowania i sprawdzenia, co tym razem zaoferowali nam Czesi!


Najśmieszniejsze jest to, że kokosową Studentską (tak samo jak pomarańczową) zjedliśmy na czeskim górskim szlaku (kupując je w polskim sklepie internetowym). Tego dnia mieliśmy już niemal 30 kilometrów w nogach - to był najlepszy czas, aby otworzyć ulubioną nadzianą czekoladę.


Pierwsze wrażenie po rozdarciu sreberka sprawiło, że ślina pociekła mi do pasa. Tabliczka pachnie niczym Bounty, a batoniki Bounty to dla mnie jeden ze smaków dzieciństwa. Obecnie w ogóle ich nie jadam (rzadko jem jakiekolwiek batony), co nie zmienia faktu, że darzę ów produkt ogromnym sentymentem. Wygląd czekolady również jest bardzo zachęcający. Jak zawsze jest maksymalnie naładowana dodatkami. Orzechy arachidowe znów wydają mi się być nieco mniejsze niż niegdyś, ale ich ilość jest na tyle duża, że traci to na znaczeniu. Pysznych cytrusowych galaretek jest za to jakby mniej ilościowo, ale w tym wypadku nie traktuję tego jako wady. Prym wiedzie bowiem KOKOS. Kokos, który doskonale komponuje się z orzechami arachidowymi i to on staje się gwoździem programu.


Liczne białe cząstki. Nie za twarde, nie za miękkie. Zatopione w mlecznej czekoladzie nie najwyższych lotów - mało kakaowej, lecz nie przesłodzonej i nie nieprzyjemnie tłustej - genialne dodatki przytłumiają wszystkie jej wady. Kokos jest w tym wszystkim bardzo intensywnie wyczuwalny, jednak nie jest to sztuczny posmak znany z tanich pralinek. Jest to wyrazisty, a przy tym aksamitny smak. Znaczny udział mleka kokosowego robi swoje. Drobne wiórki kokosowe nadałyby całości zadziornego charakteru, tymczasem mleczko kokosowe wraz z suszem sprawiają, że mamy do czynienia z gładką teksturą. Tak jak wspomniałam, kokos i arachidy czynią tą Studentską prawdziwą orzechową bombą. Mamy tu jednak dodatkowy czynnik urozmaicający. Cytrynowy akcent pochodzący z mięciutkich galaretek wybornie łączy się z kokosem. Kojarzy mi się z kremowym kokosowym jogurtem, do którym dodano odrobinę soku cytrynowego celem przełamania smaku. Istna egzotyka ;). Aż absurdalne wydaje się to, jak wykwintnie brzmi opis smaku tej czekolady - przy tak chemicznym składzie i tak małej ilości masy kakaowej!


Póki co, w moim osobistym rankingu najnowszych Studentskich - kokosowa przejmuje lekką przewagę nad pomarańczową. Ojojoj, to będzie naprawdę udana kolekcja limitek!


Skład: cukier, galaretki 13% (cukier, syrop glukozowy, woda, kwas cytrynowy, pektyna, cytrynian sodu, aromat, tłuszcz palmowy i kokosowy, wosk karnauba), orzechy arachidowe 12%, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, cząstki kokosowe 9% (mleko kokosowe 51%, cukier, suszony kokos 7,6%, syrop glukozowy, błonnik owsiany, alginian sodu, aromat naturalny, kwas cytrynowy, cytrynian potasu, węglan wapnia), miazga kakaowa, tłuszcze roślinne (palmowy, shea, sal, illipe, kokum gurgi, z pestek mango), lecytyna słonecznikowa, polirycynooleinian poliglicerolu, tłuszcz mleczny, laktoza, serwatka w proszku, ekstrakt z wanilii, pasta z orzechów laskowych.
Masa kakaowa min. 25%.
Masa netto: 180 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 515 kcal.
BTW: 6,7/28,5/56,4

środa, 7 maja 2014

Wawel Apple Cake ciemna z nadzieniem jabłkowo-cynamonowym, mlecznym i herbatnikami




Wawel Apple Cake to deserowa czekolada, którą zakupiłam wraz z Wawel Brownie podczas promocji na czekolady w Biedronce. Parę lat temu Wawel wydał już podobną tabliczkę w edycji limitowanej - nazywała się ona wtedy po prostu Szarlotka. Nie było dane mi jej spróbować, dlatego bez namysłu skusiłam się na Apple Cake (Brownie kupiłam jakoby na doczepkę). Generalnie podczas czekoladowych zakupów staram się już nie uderzać w takie smaki (tj. nadziewane tabliczki z listą składników długą na sto kilometrów), ale chęć skosztowania produktu który przegapiłam jakiś czas temu okazała się być silniejsza. Po niezbyt udanej degustacji Wawel Brownie miałam przy tym nadzieję, że Apple Cake w wyższym stopniu sprosta moim wymaganiom.

Jeśli chodzi o samą deserową czekoladę, praktycznie niczym nie różni się ona od tej zastosowanej w Wawel Brownie. Na tłuszcz palmowy i shea spuszczę zasłonę milczenia - ich udział bardzo negatywnie świadczy o czekoladzie. Smak czekoladowej polewy jest neutralny. Poziom słodyczy jak i goryczy jest na poziomie tolerowalnym praktycznie dla każdego. Zwyczajność, bez nieprzyjemnych niespodzianek.

Wygląd wnętrza tabliczki jest zdecydowanie bliższy obrazkowi na opakowaniu, niż w przypadku Wawel Brownie. Rzeczywiście mamy do czynienia z solidną warstwą jabłkowego musu o konsystencji żelu. Żel ten na całe szczęście dość sprawnie trzyma się w ryzach i jesteśmy w stanie uniknąć pobrudzenia siebie i wszystkiego dookoła podczas przegryzania kostki (wszystko dzięki pektynie i agarowi). Smak jabłkowy jest wyraźny, lecz nie trąci sztucznością. Jest orzeźwiający i przyjemny, nie przepada całkowicie pod sporą dawką cukru i syropu glukozowego. Cynamon zastosowano w niedużej ilości, która jedynie lekko akcentuje walory smakowe jabłek.

Przejdźmy do nadzienia mlecznego. Nie jest to paskudne, tłuszczowe nadzienie, jakie kojarzę z wyrobów Wedla i Milki. Jest mocno zbite i rzeczywiście mleczne. Po prostu. Neutralny, delikatny smak. Prawdziwym hitem okazał się być dodatek pokruszonych herbatników, zanurzonych w owym nadzieniu. Nie są to duże cząstki, ale z łatwością można je wyczuć. Sprawiają, że w połączeniu z jabłkowym musem całość nabiera bardzo ciekawej konsystencji.

Muszę przyznać, że tabliczka Apple Cake wypadła o wiele lepiej niż Brownie. Produkt okazał się być urozmaicony - poszczególne dodatki tworzą wspólnie naprawdę smaczną kompozycję. W swoim przedziale cenowym - dla mnie to przebój jeśli chodzi o wielkoformatowe czekolady. Choć i tak wolałabym zjeść gorącą szarlotkę z lodami :D.

Skład: czekolada 43% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcze roślinne: palmowy i shea, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, aromat), nadzienie jabłkowe 24% (cukier, syrop glukozowy, zagęszczony przecier jabłkowy 10%, zagęszczony sok jabłkowy 10%, woda, kwas cytrynowy, cytrynian wapnia, pektyna, agar, cynamon), tłuszcze palmowy i rzepakowy częściowo utwardzone, cukier, pełne mleko w proszku 7%, herbatniki 4% (mąka pszenna, cukier, tłuszcz palmowy, syrop cukru inwertowanego, węglan sodu, węglan amonu, odtłuszczone mleko w proszku, sól, kwas cytrynowy, jaja w proszku, aromat), proszek jogurtowy, żółtko jaja w proszku, lecytyna sojowa, aromaty.
Masa kakaowa min. 43%.
Masa netto: 295 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 504 kcal.
BTW: 4,5/28/57

niedziela, 4 maja 2014

Lindt Aprikose-Mandel biała z migdałami i suszonymi morelami



Jesienią zeszłego roku dowiedziałam się o edycji czekolad Lindta, w której zastosowano różnorakie połączenia orzechów z suszonymi owocami. Każda z trzech nowych tabliczek niezwykle mnie kusiła, ale niestety dostępne były one jedynie u naszych zachodnich sąsiadów. Sporadyczne wyprawy do niemieckich miejscowości położonych niedaleko granicy nie przyniosły oczekiwanych efektów - nie udało mi się dostać ani jednego smakołyka z wyżej wspomnianej kolekcji. Lindtowska czekolada, a do tego uwielbiane przeze mnie orzechy i suszone owoce - musiałam tego spróbować! W końcu poddałam się i zamówiłam tabliczki za pośrednictwem Allegro. I nie tylko te trzy orzechowo-owocowe... Tą notką rozpoczynam całą serię opisów tabliczek Lindta niedostępnych w Polsce. Cóż, bardzo mi zależało, by je mieć!

Dużo dobrego. Dopiero co minął wielkanocny wypad w góry, a już nadeszła majówka, a wraz z nią kolejne wyprawy na szlak. Nie od dziś wiadomo, że naładowane orzechami czekolady najlepiej sprawdzają się podczas górskich eskapad. Lindt Aprikose-Mandel pojechała z nami w podróż, aby zostać zjedzoną pierwszego dnia, do porannej kawy. Tuż przed wyjściem w teren. Na dobry początek.

Doświadczyłam już rozkoszy, jaką niesie ze sobą biała czekolada Lindta połączona z migdałami. Lindt Les Grandes została przez nas wypróbowana podczas górskiej majówki rok temu i to było prawdziwe trzęsienie ziemi. Trudno nie było spodziewać się takiego samego efektu w związku z dziś opisywaną czekoladą. A jednak już samo rozerwanie sreberka sprawiło, że miny nam odrobinkę zrzedły.

Przede wszystkim, dodatków zatopionych w tabliczce mogłoby być więcej. Widać to już na pierwszy rzut oka. Wspomniana wyżej Les Grandes była zdecydowanie bardziej obfita w migdały. Patrząc na tabliczkę od spodu brak jej efektu totalnego naładowania bakaliami. Szkoda, bo tego typu dodatków nigdy dość.

Zatęskniłam już za smakiem białej czekolady Lindta, ale tutaj... jakby czegoś mi brakowało. Owszem, nadal była to bardzo dobra biała czekolada. Śmietankowo-waniliowa, delikatna, bez efektu nadmiernej ciężkości j przesadnej słodkości. A jednak, jakoś zabrakło jej jedwabistości, do której przywykłam jeśli chodzi o białe Lindty.

Migdały są nie za duże, ale dobrej jakości. Kawałki suszonych moreli również nie są pokaźnych rozmiarów, ale wystarczające, by poczuć ich specyficzny smak. Nie są przy tym twarde i gumowate, lecz jędrne i soczyste - a to się chwali. Nie wyobrażam sobie, żeby Lindt umieścił w swej czekoladzie kiepskiej jakości bakalie. Jak już wspomniałam, i jednego i drugiego mogłoby być więcej.

Było smacznie. Bardzo smacznie. Mimo to brakowało mi czegoś, co w białych Lindtach zawsze zwalało mnie z nóg. Czekolada wydaje się być jakoś nie do końca dopieszczona przez producenta. A może po prostu za wiele oczekiwałam? I za bardzo napaliłam się na tą kolekcję? Nie wiem. Zobaczymy, co przyniosą kolejne degustacje.




Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, migdały 15%, kawałki suszonych moreli 7% (morele, mąka ryżowa, dwutlenek siarki), odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, aromat.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 553 kcal.
BTW: 8,9/36/46